Opowiadania

piątek, 25 maja 2018

Część piąta: To, co ukryte

          Wrześniowe popołudnie roku pańskiego 1843 zastało Emmę wracającą z miasta, gdzie po zakupy wysłała ją Iris. W wiklinowym koszyku przewieszonym przez przedramię niosła sery, mleko, owoce i słoik miodu. Po miesiącu spędzonym w czterech ścianach Instytutu, Emma została na zewnątrz powitana wyjątkowo łaskawie, ciepłym słońcem i lekkim wietrzykiem na skórze, łagodzącym nieco podrażnione po ciężkiej pracy w domu dłonie.
Początkowe obawy kobiety rozwiała sama Iris zapewniając, że nie będzie musiała iść daleko – i była to prawda. Targowisko mieściło się praktycznie za rogiem, a choć Emma początkowo obawiała się wzroku przypadkowych przechodniów, wszędzie dopatrując się zagrożenia, to po półgodzinie spacerowania w tłumie ludzi, w który wtapiała się prawie idealnie, jej obawy znikły niemalże całkowicie.
Niespiesznie przechadzała się między stoiskami, mijała stragany z wykłócającymi się sprzedawcami, targującymi klientami i złodziejaszkami, usiłującymi wykorzystać moment czyjejś nieuwagi, by schować za pazuchą apetyczne jabłko czy kilka kurzych jaj. Dała sobie czas, by wybrać najlepsze produkty z najkorzystniejszą ceną i starannie umieścić w koszyku.
Poczuła się w tej roli dziwnie szczęśliwa i powrót zajął jej więcej czasu, gdyż postanowiła przejść się alejkami parku i poobserwować nieco eleganckich mężczyzn oraz kobiety w ciężkich krynolinach i fantazyjnych kapeluszach zdobionych suszonymi kwiatami i ptasimi piórami. Słońce przeświecało przez liście drzew, rzucając złote światło na przechodniów i połyskując w wodzie ozdobnej sadzawki, niczym rozsypane kosztowne kamienie.
Powrót do Instytutu sprawił, że szybko powróciła również do rzeczywistości.
- No, jesteś, nareszcie! – fuknęła Iris, odbierając Emmie koszyk, gdy tylko ta przekroczyła próg bocznego wejścia do Instytutu – Już myślałam, że się zgubiłaś!
- Przepraszam. – odparła kobieta licząc, że nie będzie musiała się tłumaczyć. Faktycznie, Iris szybko skierowała całą swoją uwagę na zawartość kosza z zakupami, ignorując Emmę. Przy stole siedzieli już Violetta i Kentin ze swoimi porcjami zupy cebulowej i jeszcze pachnącym, ciepłym bochnem chleba, upieczonego przez rudą Szkotkę. Emma dosiadła się do nich i natychmiast sięgnęła po miskę.
Zjedli, gawędząc swobodnie. Pora lunchu była właściwie jedynym momentem, kiedy mogli się spotkać i porozmawiać – w ciągu dnia zazwyczaj mieli na to zbyt dużo obowiązków.
Gdy skończyli posiłek, Emma pomogła Iris sprzątnąć, po czym zakasała rękawy i zasiadła na zydelku obok Szkotki, sięgając do worka wypełnionego ziemniakami. Ostatnimi czasy wydajność Emmy pod względem używania nożyka do warzyw wzrosła przynajmniej kilkukrotnie. Z początku nie udało jej się uniknąć kilku skaleczeń i bolesnych pęcherzy, jednak kilkaset obranych ziemniaków później posługiwała się już nożykiem tak sprawnie, jakby się z nim urodziła – pęcherze znikły, zastąpione twardymi odciskami, a skaleczenia zagoiły się na dobre. Przez chwilę siedziały obok siebie w milczeniu, poświęcając całą uwagę swojemu zajęciu. Emma raz po raz zagłębiała nożyk w ziemniaka, kilkoma ruchami pozbawiała go skórki i wrzucała do cynowego wiaderka, czemu towarzyszył wytłumiony dźwięk.
- Jak twoja wizyta na targu? – zagaiła wreszcie Iris. W jej głosie wyraźnie dało się wyczuć twardy, szkocki akcent – echo języka gaelickiego, którym posługiwała się, przebywając wśród swoich. Słuchanie jej głosu sprawiało czasem, że Emmie przed oczami stawał górzysty krajobraz Szkocji, wilgotnej i zielonej, poprzecinanej wstęgami rzek, z porośniętymi mchem starymi drzewami, korzeniami sięgającymi rwącej wody. Wyobrażała sobie Szkotów, krewnych i przyjaciół Iris, odzianych w kraciaste stroje z owczej wełny, postawnych mężczyzn w sięgających kolan tradycyjnych szkockich kiltach, beretach, wygrywających na dudach sentymentalne melodie. Iris nie mówiła zbyt często o stronach, z których pochodzi, ale gdy już to robiła, Emma słuchała jej z jeszcze większą uwagą, niż zwykle – niezwykle plastyczne opisy przenosiły Emmę do Highlands, w samo serce codziennego życia szkockich górali, na pachnące dymem, owcami, drewnem i wilgocią górzyste, zielone i deszczowe terytoria Szkocji. Wywodząca się z klanu Fraser Iris snuła też jednak mroczniejsze opowieści, historie o swoich dziadkach, o bitwach w których brali udział w ramach powstania, a także tej jednej, ostatniej, na polach Culloden, ostatecznie niweczącej marzenia Szkotów o zachowaniu swojej indywidualności, gdy siła, waleczność i upór szkockich wojowników musiała wreszcie się ugiąć pod ogniem brytyjskich muszkietów. Emma wręcz czuła zapach prochu, widziała gęsty dym, snujący się po polach, gdy Anglicy przechadzali się między poległymi, szukając rannych, których następnie mieli dobić.
- W porządku. – odparła krótko Emma, a pół obranego ziemniaka później dodała jeszcze – Przyjemnie było tak wyjść na zewnątrz. Jeśli chcesz, jutro też mogę pójść po sprawunki.
Iris przytaknęła, zgarniając nadmiar obierków do fartucha.
- Dobrze to słyszeć. Chyba nikt nie lubi żyć w zamknięciu.
- Masz rację. – Emma westchnęła – Co się takiego zmieniło, że Nataniel na to pozwolił?
Iris milczała przez chwilę.
- Nie pozwolił. – Szkotka odchrząknęła – Nic o tym nie wiedział.
Emma przeniosła na nią pełne niedowierzania spojrzenie.
- Pozwoliłaś mi wyjść bez jego zgody?
- I tak by się nie zgodził. Nie chcę cię trzymać w zamknięciu. Uważam, że to bardzo niezdrowe. – kobieta z roztargnieniem poprawiła opaskę na włosach – Teraz już i tak nikt nie pamięta o tobie, nie powinnaś się bać.
- Mam nadzieję. – mruknęła pod nosem Emma, wrzucając kolejnego ziemniaka na stos obranych warzyw.
- Tyle wystarczy. – oznajmiła wreszcie Iris, wycierając wilgotne od wody i skrobi dłonie w fartuch i podnosząc się z miejsca – Idź zamieść schody i ścieżkę, rano było na niej mnóstwo suchych liści. A potem pomóż Violetcie z oknami na piętrze.
- Dobrze. – Emma podniosła się z miejsca i krótko pożegnała się ze Szkotką, zanim powędrowała do szopy na tyłach domu. Panował w niej względny rozgardiasz, jednak Emma szybko odnalazła wysłużoną miotłę i przeszła z nią na front domu, po drodze mijając Kentina, niosącego wypełniony po brzegi aromatycznymi jabłkami kosz. Na białej koszuli odznaczały się szelki brązowych spodni, które tworzyły jego roboczy strój, pod którym wyraźnie widać było zarys mięśni, wyrobionych ciężką pracą. Mężczyzna pozdrowił ją skinieniem głowy  i odszedł w przeciwnym kierunku. Słońce przyjemnie grzało jej skórę, gdy Emma przystąpiła do zmiatania pierwszych liści kasztanowców, które zaścieliły ganek i podjazd brązowym, suchym dywanem martwej flory. Gdy się z tym uporała, szybko odniosła miotłę na miejsce i weszła do budynku, chcąc odszukać Violettę. Gdy przechodziła korytarzem na piętrze, usłyszała nagle, że za zakrętem ktoś jest – dwa, splatające się ze sobą głosy, męski i damski. Słyszała wyraźnie, że się zbliżają.
Emma przystanęła raptownie. Jakiś impuls, szept z tyłu głowy nakazał jej ukrycie się w pierwszym – lepszym miejscu, zanim ktoś odkryje jej obecność i posądzi o podsłuchiwanie. Nie myśląc, dopadła pierwszych drzwi, jakie miała po swojej lewej stronie i szarpnęła za klamkę. Ustąpiły, więc wślizgnęła się do opuszczonego pokoju, w panujący w środku półmrok.
Najciszej jak mogła, zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie biodrem, planując poczekać, aż tamte osoby sobie pójdą i dopiero wtedy wyjść, lecz coś przyciągnęło jej uwagę.
Bez trudu rozpoznała głos Amber – cienki i wysoki, jednak towarzyszącym jej mężczyzną nie mógł być Johnny. Przylgnęła do dziurki od klucza, starając się dostrzec cokolwiek w mroku korytarza. Nie myliła się – bez trudu rozpoznała w nim Kastiela.
Zaciekawiona Emma starała się jak najwięcej wyłapać z toczącej się na zewnątrz rozmowy. Para przystanęła praktycznie naprzeciwko drzwi pokoju, w którym znalazła się Emma.
- Nie wydaje mi się. Dobranoc. – fuknął Kastiel, odpowiadając najwyraźniej na jakąś rzuconą przez siostrę Nataniela uwagę, lecz Amber szybko położyła mu na klatce piersiowej białą dłoń.
- Daj spokój, Kastiel. Jest jeszcze wcześnie. Jeszcze można to wszystko odkręcić.
- Nie rozumiem, o czym mówisz.
- Po ślubie już nie będzie można.
- I całe szczęście.
Amber westchnęła, najwyraźniej poirytowana.
- Nie udawaj. Oboje wiemy, że coś miedzy nami jest… było już od dawna.
- Amber, byliśmy dziećmi. Chyba najwyższa pora, żebyś pozbyła się złudzeń.
Blondynka przysunęła się nieco bliżej, wciskając Kastiela pomiędzy siebie a drzwi, o które aktualnie się opierał.
- Nie przesadzaj.
- Wystarczy jedno twoje słowo, Kas. Wiesz o tym.
- Amber, idź stąd. – mężczyzna zdecydowanym gestem odsunął od siebie kobietę i uchylił drzwi, z zamiarem odejścia. Blondynka ze złością zrobiła krok w tył.
- Dobrze, jak chcesz. Będziesz jeszcze tego żałował. – wycedziła, po czym odeszła w tylko sobie znanym kierunku, podczas gdy Kastiel ze złością zatrzasnął drzwi. Gdy kroki Amber ucichły w oddali, zapadła cisza. Emma w napięciu wyczekiwała, by upewnić się, że nikt nagle nie wróci.
- Zastanawia mnie, panienko, czy twoja niespodziewana wizyta ma jakiś konkretny cel?
Głos, który dobiegał zza jej pleców był opanowany i cichy, jednak na Emmę podziałał tak, jakby ktoś nieoczekiwanie krzyknął jej do ucha. Podskoczyła w miejscu i wyprostowała się gwałtownie, uderzając z całym impetem lewą skronią o klamkę drzwi. Dopiero teraz rozejrzała się po pomieszczeniu i jedyne, co przyszło jej do głowy, to że jest kompletną idiotką.
To nie był jeden z, jak sądziła, pustych pokoi. Ten był tak zamieszkały, jak to tylko było możliwe, a jego mieszkaniec – obecnie praktycznie nagi, przynajmniej od pasa w górę – spoglądał na nią z mieszaniną nagany i pewnego rozbawienia, ze swojego miejsca na fotelu przy oknie, po drugiej stronie pokoju.
- Ja.. ja nie.. przepraszam… to znaczy… - zaczęła nieskładnie się tłumaczyć, by jakoś spróbować wybrnąć z beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znalazła i przynajmniej przeprosić Lysandra, lecz szok i przestrach sprawiały, że nie była w stanie przywołać żadnej myśli, poza jedną, uparcie tłukącą się w jej głowie – teraz na pewno ją stąd wyrzucą.
Nie mogąc spojrzeć mężczyźnie w twarz, wykonała niezdarny ukłon i – myśląc tylko o tym, by znaleźć się możliwie jak najdalej od tego pokoju – nacisnęła klamkę i niemal wypadła na korytarz, po czym pobiegła w przeciwną stronę, niż wcześniej Amber.
Była na siebie wściekła i chciało jej się płakać.
Skończona idiotka. Jak mogła nie zauważyć, że znalazła się w zamieszkałej części domu? Wparowała bez ostrzeżenia do pokoju Łowcy. Wyrzucą ją stąd, umrze w rynsztoku albo w jakiejś piwnicy i sama będzie sobie winna.
Jakaś część jej jaźni walczyła o jej uwagę, domagając się zawrócenia i przeproszenia Lysandra, lecz nie byłaby w stanie teraz przed nim stanąć i spojrzeć mu teraz w oczy. Zażenowanie całą sytuacją było zbyt duże.
Przeproszę go później. Znajdę go po kolacji i przeproszę. Wyjaśnię, że… w sumie nie wiem. Ale zrobię to. Później.
Ta myśl nieco ją uspokoiła i Emma odsunęła od siebie myśl o niefortunnym spotkaniu tak daleko, jak tylko mogła. Zwolniła kroku i zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu Violetty.
Znalazła młodziutką dziewczynę w bibliotece, gdzie szorowała jeden z zewnętrznych parapetów okiennych. Odwróciła się do Emmy, gdy wyczuła jej obecność w pomieszczeniu i posłała jej nieśmiały uśmiech. Kobieta szybko go odwzajemniła, chociaż wyszedł jej on nieco nieszczerze, Violetta jednak nie zwróciła na to uwagi – a jeśli zwróciła, to nie dała tego po sobie poznać.
Dopiero po dziesięciu minutach, gdy górna połowa kolejnego okna była już umyta, Violetta odezwała się tym swoim cichym głosem.
- Wszystko w porządku? Zachowujesz się… inaczej.
Emma w odpowiedzi tylko uniosła brew. Violetta była taka cicha, że czasami zapominało się, że jest w pomieszczeniu; gdy jednak wreszcie się odzywała na jaw wychodziło to, jak dobrą jest obserwatorką. Nie narzucała się ze swoimi spostrzeżeniami, nie czyniła nikomu przykrych uwag – była taka spokojna, cicha i skupiona, ale jej oczy spoglądały w dal, wychwytując drobne gesty, grymasy w kącikach ust, subtelne zmiany w mowie ciała; rzeczy niedostrzegalne, gdy większość uwagi skupiamy na sobie i na tym, jak sami jesteśmy postrzegani.
- To nic takiego. – odparła Emma, mimo wszystko nie mając ochoty zwierzać się z tego, co zaszło przed kilkunastoma minutami na korytarzu. – Dziękuję za troskę.
Violetta tylko skinęła głową. Uwagę Emmy przykuło pasemko jej włosów, które wymknęło się spod opaski. Pomyślała, że to dobry moment, by zapytać.
- Bardzo podoba mi się odcień twoich włosów. – rzuciła, myjąc ramę okna – Pasuje ci.
Violetta, trochę spłoszona, zatknęła z powrotem niesforne pasemko, zwracając je na miejsce.
- Nie jest naturalny, ale tak już zostało. To efekt wypadku. – powiedziała i urwała raptownie, jakby zdradziła za dużo. Więcej się nie odezwała, a Emma postanowiła nie naciskać.


Zmierzchało, gdy zasiedli do kolacji.
Emma i Violetta stały razem przy kominku, podczas gdy przy stole siedzieli wszyscy mieszkańcy Instytutu. Atmosfera była wyraźnie luźniejsza, widać było, że spięcia między Amber a Natanielem należą do przeszłości. Emma starała się za wszelką cenę unikać kontaktu wzrokowego z Lysandrem, bo każde zerknięcie w jego stronę kończyło się istnym festiwalem żenady, objawiającym się pod postacią czerwonych plam na jej zwykle bladych policzkach i pocących się nadmiernie dłoni. Zajęta kontrolowaniem własnego ciała Emma nie zwróciła uwagi na hałas dochodzący z głównego holu do momentu, gdy nie stał się tak natarczywy, że zagłuszał osoby siedzące przy stole. Rozmowy ucichły raptownie. Zgromadzeni spojrzeli po sobie, po czym skierowali swoją uwagę na drzwi.
Nie zdążyli zrobić nic więcej, gdy do środka wpadło kilku uzbrojonych, zamaskowanych mężczyzn. Kilka kul przecięło powietrze, nie czyniąc nikomu większej krzywdy, zanim Emma zdążyła zareagować i ciągnąc za sobą sparaliżowaną strachem Violettę ukryła się za drewnianą komodą. Kastiel, Lysander i Nataniel pierwsi zerwali się ze swoich miejsc, rzucając się na napastników – nie nosili przy sobie broni, jednak przytomnie zastosowali to, co mieli pod ręką – Emma widziała tylko, jak ciężka waza, wypełniona wodą i tulipanami poszybowała w powietrzu i trafiła jednego z mężczyzn w głowę, na miejscu pozbawiając go przytomności. Kastiel błyskawicznie rozbroił nieprzytomnego, wyposażając się w jego broń. Lysander z gracją tancerza uniknął kilku ciosów, pozbawił przeciwnika równowagi i powalił na ziemię. Zajęci tym, co działo się przy drzwiach, nie zwrócili uwagi na drugi koniec pomieszczenia. Emma zdążyła krzyknąć, lecz jej głos utonął w ogólnej szarpaninie. Ktoś podniósł ją, jakby nic nie ważyła i zasłonił usta ręką. Walczyła, kopała i gryzła, usiłując się wyswobodzić. Nie widziała nigdzie Violetty, z całej siły opierała się przed byciem zawleczoną do wyjścia. Nagle poczuła, że siła prowadzącego ją mężczyzny słabnie, co natychmiast wykorzystała by się uwolnić. Zorientowała się, że pomogła jej Rozalia, która wbiła krótki nóż w ramię jej napastnika i odciągnęła Emmę na bok. Kobieta zdążyła tylko wydać z siebie ostrzegawczy krzyk, gdy dostrzegła, że po drugiej stronie pomieszczenia stoi Violetta, do której szyi zostało przyciśnięte ostrze noża. Rozalia znieruchomiała.
- Dość! – wrzasnął mężczyzna, stojący obok Violetty, czym zwrócił na siebie uwagę walczących. Złociste włosy stojącego właśnie na chwiejnym blacie stołu Nataniela były zbroczone świeżą krwią, gdy zdał sobie sprawę, co się dzieje.
- Zostaw ją! – warknął – Nie jest niczemu winna!
Violetta wydała z siebie niekontrolowany szloch.
- Oddajcie wiedźmę, a nikomu nic się nie stanie. Nie chcemy rozlewu krwi. Puszczę ją wolno.
Emma poczuła, jak krew krzepnie w jej żyłach. To koniec. Wrócili po nią. Może śledzili ją dzisiaj na targu?
W pierwszym odruchu miała ochotę zerwać się do ucieczki, ale w sekundę później wiedziała, że nie może pozwolić, by Violetta została ranna lub nawet zabita z jej powodu. Sparaliżowana strachem, nie chciała jednak czekać na rozwój sytuacji i ryzykować, że młodziutkiej dziewczynie stanie się krzywda.
Spróbowała wstać, ale Rozalia przycisnęła ją do podłogi.
- Nie ruszaj się. – wycedziła przez zaciśnięte zęby, najwyraźniej starając się przeanalizować swoje szanse na uratowanie dziewczyny, bez oddawania Emmy.
- Przyprowadź do mnie wiedźmę. Już! – mężczyzna nie wydawał się żartować. Strużka jaskrawoczerwonej krwi spłynęła po białej, wąskiej szyi Violetty.
W jednej sekundzie mężczyzna dociskał nóż do skóry dziewczyny, w drugiej – opuścił rękę z okrzykiem bólu, gdy wbił się w nią jakiś ostry przedmiot. Emma nie wiedziała, skąd nadleciał, ale Łowcy nie potrzebowali nawet ułamka sekundy, by dotrzeć do przerażonej Violetty i odciągnąć ją od napastnika.
- Wynoście się stąd! – krzyk Nataniela rozbrzmiał echem w murach Instytutu. Mężczyźni nie potrzebowali, by im to powtarzać dwa razy. Ostatni obejrzał się jeszcze na Nataniela, mrużąc oczy.
- Wrócimy po nią. – powiedział gardłowym głosem, zbyt dobrze znanym Emmie. W zamaskowanym mężczyźnie rozpoznała wielkiego bruneta, który z takim zaangażowaniem usiłował wydobyć z niej informacje i po jej plecach przeszedł zimny dreszcz.
Wiedziała, że to zrobią.

***

Zmywarka zabuczała, zachrobotała, coś w środku zawyło przeraźliwie i wreszcie z donośnym piskiem maszyna się włączyła, wydając z siebie mokre dźwięki, gdy strugi wody atakowały umieszczone w niej naczynia. Armin oparł się ciężko o kuchenny blat. Z salonu dobiegały go dźwięki jakiegoś serialu, który właśnie oglądał jego brat bliźniak.
Oczy Armina były podkrążone i zmęczone. Mijał miesiąc, od kiedy jego narzeczona zniknęła bez śladu. Nie mógł sobie darować, że ją tego wieczoru zostawił samą, ale teraz już nic więcej nie mógł na to poradzić. Pół miasta było obklejone wizerunkiem Emmy z wielkim, czerwonym napisem ZAGINIONA – CZY WIDZIAŁEŚ TĘ KOBIETĘ?, Armin był też codziennym gościem na lokalnym komisariacie do chwili, gdy po prostu przestano go tam wpuszczać. Nie potrafił nad sobą zapanować i najczęściej wywoływał awantury, widząc siedzącego za biurkiem policjanta, wypełniającego jakieś papiery i kompletnie ignorującego jego obecność – przynajmniej jego zdaniem.
Mieli się tym zająć, a Armin miał tylko czekać w domu, na wypadek, gdyby wróciła.
Alexy, póki jeszcze miał niewykorzystany urlop, pomieszkiwał u niego pilnując, by brat się nie załamał. Szef Armina pozwalał mu pracować zdalnie, jednak mężczyzna miał wybitne problemy z koncentracją. Alexy spędzał z nim czas, by choć na chwilę odciągnąć jego myśli od narzeczonej. Drukował też coraz to nowe ulotki, rozklejając je po całym Londynie i okolicach. Do tej pory nie mieli ani jednego sensownego telefonu – było ich kilka, ale najczęściej byli to zwabiani wizją nagrody pieniężnej ludzie, którzy podawali, że owszem, z całą pewnością widzieli Emmę w parku, w kawiarni i tak, to na pewno była ona, w tym swoim sweterku i warkoczu. Bracia sprawdzali skrupulatnie każdą taką informację, lecz za każdym razem był to ślepy zaułek. Alexy cierpiał widząc, jak każdy taki przebłysk nadziei, który okazywał się jedynie fałszywą próbą wyłudzenia pieniędzy, wykańczał Armina. Po którymś z kolei podobnym zgłoszeniu zaproponował, że najlepiej będzie, jeśli sam będzie jeździł w podane miejsca i weryfikował możliwość, że dziewczyna tam była, a w razie, gdyby coś znalazł, natychmiast go powiadomi. Argumentował, że jeśli Emma wróci do domu, to lepiej by Armin tam na nią czekał.
W końcu mężczyzna, choć niechętnie, przystał na jego propozycję.
Zdjęcie, które Emma sama sobie zrobiła w zakładzie fotograficznym Alexy wyciągał z portfela już tyle razy, że zaczynało przecierać się na brzegach. Pokazywał je właścicielom i pracownikom sklepów, gdzie rzekomo widziano Emmę, zostawiał ogłoszenie na wypadek, gdyby jednak sobie przypomnieli i odchodził. Wracał zwykle późno, padał na kanapę i zasypiał, wcześniej rzucając tylko bratu smutny uśmiech.
„Następnym razem.”
Armin zaczynał już w to wątpić. W głowie dźwięczała mu też sugestia wąsatego policjanta pod czterdziestkę, który stwierdził, że Armin powinien wziąć pod uwagę, że Emma uciekła z kochankiem. Na poparcie swoich słów miał jakieś wykresy z przyczynami zaginięć, które tylko jeszcze bardziej rozzłościły chłopaka. Im jednak więcej czasu mijało, tym bardziej brał to pod uwagę.
Po miesiącu miał już cichą nadzieję, że rzeczywiście tak było.
Wolał myśleć, że jest bezpieczna z kimś, kto się nią zaopiekuje (choć Armin, rzecz jasna, nienawidził tego mężczyzny ze swoich wyobrażeń z całych swoich sił), niż że stała się jej jakaś krzywda. Chłopak usilnie starał się odpędzać od siebie wizje Emmy, leżącej zakrwawionej w jakimś rowie, znalezionej na brzegu Tamizy z rozłupaną czaszką czy przetrzymywanej w jakiejś piwnicy u zboczonego psychopaty.
Wizje powracały w snach tak uporczywie, że mężczyzna zaczął szprycować się kawą, by nie musieć spać. Sypiał za dnia i tylko po parę godzin. Alexy wydzielał mu ziołowe tabletki nasenne, po których nic mu się nie śniło. Wolał dmuchać na zimne i apteczkę trzymał poza zasięgiem brata, zabezpieczoną kupiona w sklepie budowlanym kłódką na szyfr. Martwił się nie tylko o swoją przyszłą bratową, ale też o stan Armina, który nie jadł, dopóki Alexy mu nie przypomniał, że powinien, prawie nic nie pił, nie sypiał i coraz bardziej przypominał cień dawnego siebie.
Alexy mógł mieć tylko nadzieję, że Emma szybko się znajdzie.
Dlaczego policja upierała się, że nic nie wskazuje na to, że opuściła mieszkanie?


***

- Wiesz równie dobrze jak ja, że to nie była czcza groźba.
Nataniel dotknął opatrunku na głowie, który wcześniej założyła Melania i lekko się skrzywił – krew znowu zaczynała przesiąkać przez bandaż. Za oknem szalała burza – drzewa gięły się pod wpływem silnego wiatru, deszcz bębnił o parapety i strugami ściekał z szyb; co jakiś czas dało się słyszeć głęboki, odległy pomruk grzmotu.
To było nic w porównaniu z wściekłością Kastiela.
Mężczyzna klął, krzyczał i groził, czemu Nataniel przyglądał się ze spokojem, a nawet nutką pewnej satysfakcji, że tym razem to nie on w tym towarzystwie został doprowadzany do skraju wytrzymałości.
- Nigdy tego nie zrobię! To szaleństwo!
Nataniel skrzyżował ręce na piersi.
- To najprostszy i najskuteczniejszy sposób, by nie mieli powodu tutaj wracać. Małżeństwo z Łowcą gwarantuje nietykalność.
- To sam się z nią ożeń!
- Nie mogę. Doskonale o tym wiesz.
- Byłeś pierwszym, który chciał, by się stąd wyniosła! Co niby się zmieniło?!
- Sytuacja się zmieniła, Kastielu. Nie mamy do czynienia z wiedźmą, to jest już oczywiste. Naszym zadaniem jest ochraniać ludzi. Zwłaszcza takich, którzy wbrew swojej woli zostali wciągnięci w sam środek naszego konfliktu.
- Wbrew swojej woli?! A niby kto ją tam zapraszał?!
Nataniel nie kłamał. Ale też nie mówił całej prawdy. Z jednej strony faktycznie czuł, że spełnienie misji, którą przez tyle lat bagatelizował jego ojciec, jest czymś, co powinien zrobić. Z drugiej, nie mógł powiedzieć, by los tej dziewczyny jakoś szczególnie go obszedł, choć zdążył całkiem ją polubić, fakt, ale nie zaryzykowałby dla niej bezpieczeństwa całego Instytutu. Niemniej miał jedyną w swoim życiu, niepowtarzalną okazję zbadania kwestii podróży w czasie, o której jednak nie zamierzał wspominać podwładnemu. Nie wyobrażał sobie nie udokumentować tego zjawiska i nie wypytać dziewczyny o szczegóły. Byłby głupi, gdyby zaprzepaścił taką okazję. Poza tym miał nadzieję, że Kastiel w nowym związku, nawet aranżowanym, zapomni wreszcie o przeszłości i przestanie być takim wrzodem na tyłku. No i przy tym mógł się choć trochę odpłacić za lata doprowadzania go do skraju wytrzymałości. Takiej okazji też by nie przepuścił.
Lysander stał w drugim końcu pomieszczenia oparty, swoim zwyczajem, o ścianę i sprawiał wrażenie zupełnie nieobecnego duchem. Nataniel nie miał mu tego za złe. Kastiel z początku rzucał przyjacielowi spojrzenia sugerujące, że liczy na jego wstawiennictwo, jednak mężczyzna nie wyglądał na kogoś, kto chce się zaangażować w dyskusję, więc dał mu w końcu spokój i skupił całą złość na autorze tego poronionego, w jego przekonaniu, pomysłu. Miałby niańczyć to nieszczęsne stworzenie z dobroci serca? Kastiel dopatrywał się źródła swoich zmartwień w ranie na głowie przełożonego, która – jak sądził – uszkodziła mu bardzo ważną część w mózgu, odpowiadającą za logiczne myślenie.
- Nie zrobię tego!
- Zrobisz, jeśli chcesz tu zostać.
Kastiel nie wytrzymał i z całej siły rąbnął w blat biurka pięścią. Nataniel drgnął, lecz szybko ściągnął brwi, nadając twarzy groźny wyraz.
- Nie możesz mnie do tego zmusić!
- Właśnie to robię. Spodziewam się, że ceremonia odbędzie się bez zbędnej zwłoki, co zapobiegnie kolejnym napaściom. Zaręczyny będą krótkie i głośne, ślub i wesele – huczne, musimy mieć pewność, że wiadomość dotrze tam, gdzie powinna. Oczywiście zostanie na nią zaproszony sam Mistrz, choć nie przypuszczam, że się zjawi. Przebywa obecnie w Instytucie w Indiach.
- Ty…
- Ja to zrobię.
Dwaj mężczyźni jednocześnie zwrócili wzrok na stojącego w końcu gabinetu Lysandra. Spoglądał na Nataniela z pewnością, która zupełnie zbiła przełożonego z tropu. Powiedzieć, że się tego nie spodziewał to tak, jakby stwierdzić, że piekło może być umiarkowanie przyjemnym miejscem.
- Co? – upewnił się w ciszy, która nastała. Jedynym słyszalnym dźwiękiem było wycie wiatru i kolejny, donośny grzmot.
- Ja to zrobię. – powtórzył Lysander. Nataniel nie potrafił ogarnąć umysłem motywacji, stojącej za tą decyzją. Jego zamysłem było przymuszenie do ślubu Kastiela i liczył, że może Lysander, w całej swojej honorowej i szczerej postawie, poprze ten pomysł – dlatego zresztą go tu ściągnął. Wiedział, że jego argumenty do niego trafią prędzej, niż do Kastiela, którego – prawdę mówiąc – nie spodziewał się dzisiaj do niczego przekonać.
Ale o to nie podejrzewał swojego podwładnego.
Lysander stał wyprostowany, emanowała z niego wewnętrzna pewność co do swojej decyzji. Od chwili, gdy uratował Emmę czuł się odpowiedzialny za jej los. Nie mógł tego wyjaśnić. Od czasu rozpoczęcia swojej kariery jako Łowca życie zawdzięczało mu więcej osób, niż mógł zliczyć, jednak z nikim nie związał swojego losu tak bezpośrednio, jak z piegowatą Emmą. Był przekonany, że jeśli już podjął decyzję o odebraniu jej ludziom Mistrza i przyprowadził tutaj, powinien zapewnić jej bezpieczeństwo. Nie chciał przerzucać tego ani na Kastiela, ani na Nataniela, ani na kogokolwiek innego. To było jego poczucie obowiązku wobec siebie, Emmy i całego Instytutu. Poza tym wierzył, że podobnie zaaranżowane małżeństwo nie zmieni diametralnie jego życia. Być może Emma niedługo zniknie z niego na zawsze – sądził, że Nataniel ma w zanadrzu jakiś plan.
Jego decyzja wydawała mu się oczywista.
- Poinformuj mnie o terminie zaślubin.
Nataniel mógł tylko machinalnie skinąć głową, nie otrząsnął się bowiem jeszcze do końca z szoku. Kastiel przyglądał się przyjacielowi z głębokim namysłem, jakby usiłował poznać jego motywacje, po raz pierwszy będące dla niego zagadką.
Nie czuł się za kobietę w żadnym stopniu odpowiedzialny. Czuł, że jest mu ona winna swoje życie, że nadstawił karku za obcą osobę i ma prawo spodziewać się od niej jakiejś rekompensaty, spłacenia długu. Nie była obowiązkiem, była balastem.
Nataniel w namyśle zgarnął jakieś papiery z biurka.
- Dobrze. – powiedział wreszcie, wodząc wzrokiem po obydwóch Łowcach. W jego głowie nagle narodziło się pytanie, na które nie był przygotowany – Dobrze. Więc… kto jej o tym powie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz