Opowiadania

piątek, 12 maja 2017

Część pierwsza: Bez złudzeń

- To nie może być prawda.
Mówię to, chociaż wiem, że wszechświat nie nagnie się do mojej woli. Pobazgrane kartki, wiszące na tablicy korkowej nie pozostawiają złudzeń.
- Su, jest mi naprawdę strasznie przykro. - przestałam już liczyć, ile razy Violetta powtórzyła to zdanie w przeciągu ostatnich kilku minut. Być może sądzi, że za którymś podejściem zmieni rzeczywistość, ale póki co idzie jej marnie. Kartki jak wisiały, tak wiszą. Niech to szlag.
- Możesz mnie uszczypnąć? - dziewczyna posyła mi zdziwione spojrzenie, lecz posłusznie skubie mnie delikatnie w przedramię. Nie pomaga. Oczywiście - wiszą.
Nie tracąc resztek nadziei na pomyślne zakończenie sprawy, zaczynam starannie wczytywać się w wywieszone na widok publiczny kartki z nazwami poszczególnych kółek zainteresowań, na które obowiązkowo musi uczęszczać przez połowę semestru - tym razem letniego - każdy z uczniów. Każde zajęcia mają ściśle określoną liczbę wolnych miejsc, toteż planowane rozpoczęcie zapisów było zazwyczaj wcześniej zapowiadane. Tym razem również tak było i kartki miały pojawić się dzisiaj, jednak z jakiegoś powodu wiszą tu od wczoraj, gdy akurat cały dzień nie było mnie w szkole. W efekcie każda z list, oprócz tej jednej, na którą nawet nie chcę patrzeć, wypełniona jest do ostatniego miejsca. Nie mogę wyjść z podziwu, że ludzie wolą zapisać się na kółko pływackie, byleby tylko uniknąć zajęć teatralnych z panią Delanay - szkolną jędzą. Jest to jedyna lista, która nie została uzupełniona nawet do połowy  i wszystko wskazuje na to, że są na niej jedynie nieszczęśnicy, którym nie udało się wcisnąć gdziekolwiek indziej. O kółku teatralnym prowadzonym przez tę niezwykle zawziętą nauczycielkę krążą już legendy, których nikt nie ma ochoty testować na własnej skórze. Jest to mój drugi semestr w tym liceum, ale już zdążyłam się przekonać, jak łatwo jest jej podpaść.
- Myślisz, że Lumpek zauważy, jeśli nigdzie się nie zapiszę? - jest to nasze ulubione określenie na dyrektorkę szkoły.
Violetta posyła mi przestraszone spojrzenie.
- Przecież zajęcia są obowiązkowe. Będziesz mieć kłopoty.
- Wiem, Violetto. - wzdycham, grzebiąc w torbie w poszukiwaniu długopisu - Po prostu staram się jakoś tego uniknąć.
Dziewczyna śle mi zbolałe spojrzenie. Dobieram się wreszcie do długopisu i z żalem zerkam jeszcze na przepełnioną listę zajęć plastycznych, na którą udało zapisać się Violetcie i Alexy'emu. Nie mogę ich winić, że nie zapisali też mnie - kolejka do list ciągnie się zwykle przez pół korytarza i stojący w niej uczniowie są gotowi urwać głowę przy samych kostkach każdemu, kto choćby spróbuje dopisać do którejkolwiek listy kogoś innego prócz siebie. Tak czy siak, lista jest zapełniona do końca, a nawet kilka osób spróbowało szczęścia, dopisując się z boku, mimo braku wolnych miejsc. Wiem, że nic im to nie da. Wracam wzrokiem do kółka teatralnego i niechętnie składam swój podpis, czuję się trochę jakbym podpisywała cyrograf. Przebiegam listę wzrokiem, szukając znajomych nazwisk i udaje mi się wypatrzeć dwie osoby ze swojej klasy - pewną siebie, ciemnoskórą Kim i tajemniczego Lysandra. Z Kim nie utrzymywałam nigdy bliższych relacji - ma zbyt silną osobowość, jak na mój dosyć introwertyczny charakter, ale podziwiam jej odwagę. Co do Lysandra, to do tej pory udało się nam wymienić ledwie parę słów, wśród których "cześć" stanowi jakieś dziewięćdziesiąt procent całości. Trzyma się zazwyczaj w pobliżu Kastiela - szkolnego buntownika i zadymiarza oraz klasowej piękności, Rozalii. Nie znajduję jednak żadnego z nich na liście - możliwe, że powszechnie znane zapominactwo Lysandra zmusiło go do zapisania się na najgorsze zajęcia dodatkowe. Jakby on sam nie był wystarczająco onieśmielający ze swoim niecodziennym wyglądem, zainteresowaniami i nienagannymi manierami, to dobrał sobie towarzystwo, które wręcz uniemożliwia mi jakiekolwiek interakcje z nim. Choć możliwe, że wiele nie tracę - jest raczej wyjątkowo cichy i skryty, więc nasze rozmowy musiałyby być przepełnione niezręczną ciszą.
- Może Nataniel mógłby jakoś pomóc? - ozdywa się nagle Violetta.
- Raczej nie, listy są zamknięte i tyle. - gospodarz szkoły słynie ze swojej uczynności, jednak nie wydaje mi się, by mógł coś zdziałać w tej konkretnej sprawie. Wsuwam długopis z powrotem do torby, z zamiarem wycofania się. - W porządku, Violetto. Przemęczę się jakoś te parę miesięcy. Nie może być chyba aż tak źle. - staram się posłać jej krzepiący uśmiech.
- Naprawdę? Bo myślę sobie... może mogłabym przepisać się na te zajęcia razem z tobą? Znajdziemy Alexy'ego i jestem pewna, że zgodzi się dotrzymać nam towarzystwa, jeśli tylko...
- Nie, nie, nie. - wpadam jej w słowo - Jesteś kochana, Violetto, ale byłoby mi źle z myślą, że męczycie się tylko z mojego powodu. Niech już tak zostanie. Bawcie się dobrze na kółku plastycznym. - posyłam jej szczery uśmiech i ściskam na pożegnanie. Pierwsze spotkania kół zainteresowań i domykanie list zaczyna się za pół godziny, jednak Violetta powinna zjawić się na kółku plastycznym nieco wcześniej, by móc przygotować sobie materiały i stanowisko pracy. Ja mam wciąż dużo czasu, więc postanawiam zaszyć się w czytelni. Niewiele myśląc kieruję się w stronę biblioteki, gdy na końcu opustoszałego korytarza dostrzegam charakterystyczną sylwetkę Lysandra. Zmierza w moim kierunku, jednak jestem przekonana, że minie mnie jak zwykle, pozdrawiając lekkim skinieniem głowy. Staram się na niego nie gapić, więc udaję, że podziwiam wystrój korytarza, gdy niemalże na niego wpadam.
- Witaj, Sucrette. Mogę ci przeszkodzić?
Nie wiem, co zaskakuje mnie bardziej - fakt, że Lysander zna moje imię, czy to, że zwraca się nim bezpośrednio do mnie. Zaskoczona przenoszę na niego wzrok i od razu tego żałuję - jego dwubarwne tęczówki powodują, że z miejsca zaczynam czuć się niezręcznie i muszę skrzyżować ręce, bo wiem że za chwilę moje dłonie zaczną się pocić. Czemu mój organizm tak na niego reaguje?
- Jasne. - nie jestem w stanie wykrztusić nic więcej.
- Zwróciłem uwagę, że zapisaliśmy się na te same zajęcia. - zaskoczona unoszę brwi. Kiedy to sprawdził? - Czy mogłabyś mi powiedzieć, gdzie mają się odbyć?
- Skąd wiesz, na jakie zapisałam się zajęcia? - wypalam, zanim zdążę ugryźć się w język.
Lysander lekko marszczy brwi.
- Wybór, jaki dzisiaj pozostał nie był zbyt zróżnicowany. A ponieważ wczoraj nie byłaś obecna w szkole...
- No tak. - mruczę i czuję się jak skończona idiotka, chociaż jednocześnie odczuwam też dziwny ucisk w żołądku. Naprawdę zauważył, że nie ma mnie w szkole?... Z jakiegoś powodu mój umysł uznaje, że ma to jakiekolwiek znaczenie i zaczynam czuć gorąco na twarzy. Pięknie, tylko tego brakowało mi do szczęścia.
Lysander nadal nade mną stoi i niechybnie zastanawia się, czy jestem upośledzona umysłowo. Po chwili przypominam sobie, o co mnie wcześniej spytał i zbieram się w sobie, by podnieść na niego wzrok. Jego twarz nic nie zdradza, jednak w jego heterochromatycznych oczach dostrzegam błysk - mam nadzieję, że wesołości.
- Spotkanie zaczyna się za pół godziny w szkolnej auli. - mówię wreszcie.
Lysander zdawkowo dziękuje za informację i odchodzi w przeciwną stronę, podczas gdy ja kieruję się ponownie w kierunku czytelni, którą wcześniej obrałam sobie za cel. Potrzebuję chwili by zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. W porządku, może i mam introwertyczne skłonności, ale nigdy nie miałam większych problemów z relacjami międzyludzkimi. Wygląda na to, że rozmowa z Lysandrem kompletnie odbiera mi rozum i resztki godności osobistej. Co za porażka.
Z poczuciem klęski i zażenowania zaszywam się w czytelni, wybieram książkę i wsuwam do uszu słuchawki, w których rozbrzmiewają kojące dźwięki islandzkiego zespołu Of Monsters and Men. Splatające się ze sobą głosy pary wokalistów przenoszą mnie na chwilę w inną przestrzeń i pomagają na chwilę zapomnieć o rzeczywistości. Przez kolejne dwadzieścia minut zatapiam się w muzyce oraz lekturze i tylko wyjątkowym wysiłkiem woli zmuszam się, by opuścić moje przytulne schronienie i wyruszyć do auli.
Kiedy docieram na miejsce, większość miejsc jest już zajęta. Przysiadam na pierwszym z brzegu wolnym siedzeniu, kiedy czuję jak ktoś szturcha mnie w ramię. Odwracam się i widzę siedzącego za mną Armina, brata bliźniaka Alexy'ego. Uśmiecham się do niego z nieskrywaną ulgą - nie jest mi tak bliski jak Alexy, ale wciąż znam go lepiej niż inne siedzące na sali osoby. Kątem oka dostrzegam białe włosy Lysandra, który jest zupełnie pochłonięty zapisywaniem czegoś w notatniku i nie zawraca najmniejszej uwagi na otoczenie.
- Armin! - uśmiecham się i okręcam na krześle, by lepiej go widzieć - Co tutaj robisz?
- A jak ci się wydaje? - skwaszona mina chłopaka mówi sama za siebie - Cierpię.
- W to nie wątpię. - staram się powstrzymać śmiech, na widok jego zbolałej miny - Nie masz nic lepszego do roboty?
- Niestety. - Armin pochyla się, by schować do torby swoją przenośną konsolę, z którą nigdy się nie rozstaje - Nie miałem wielkiego wyboru. Kiedy wczoraj pojawiłem się pod tablicą zostały mi dwie opcje - zapisać się tutaj albo do klubu ogrodników.
Ze zrozumieniem kiwam głową. Armin nienawidzi przebywania na świeżym powietrzu tak bardzo, że zapisanie się do klubu ogrodników musiałoby być dla niego formą najwyższej możliwej kary.
- A ty? Nie zapisałaś się chyba z własnej woli?
- Jasne, że nie. - wzdycham. Chociaż wiem, że gdyby nie zła sława prowadzącej zajęcia nauczycielki, mogłabym naprawdę chcieć tutaj przychodzić. W poprzedniej szkole regularnie uczęszczałam na kółko teatralne i naprawdę to lubiłam.
- No tak. Kto normalny zajmowałby się takimi rzeczami. - Armin pociąga nosem, a ja uśmiecham się, nie dając po sobie poznać, że właśnie "takie rzeczy" mnie kręcą - To całe skakanie po scenie musi być strasznie upokarzające. A jak pomyślę, że będę robił z siebie idiotę przed całą szkołą i rodzicami...
- Jak to? - nie rozumiem.
- To ty nic nie wiesz? W tym roku Delanay planuje wystawienie przedstawienia pod koniec roku, dla całej szkoły i wszystkich rodziców.
Czuję, jak uchodzi ze mnie powietrze.
- A myślałam, że gorzej nie może już być...
- Zawsze może być gorzej. - Armin klepiemnie po ramieniu i rozsiada się na krześle, gdy do pomieszczenia wpada właśnie pani Delanay, trzymając pod pachą wypchany czymś segregator. Niemalże rzuca nim o blat stołu i mierzy nas nieprzychylnym spojrzeniem, najwyraźniej naprędce nas przeliczając.
- Dzień dobry. - rzuca sucho i nie czekając na naszą reakcję zaczyna wyciągać z segregatora spięte zszywkami kartki, po czym podaje je każdej z siedzących w auli osób. Zerkam na swój zestaw i nic nie mówiący mi tytuł sztuki "Kto sieje wiatr". Staram się odnaleźć wskazówkę, kto może być jej autorem, jednak niczego takiego nie znajduję. Scenariusz sztuki rozpisany jest na trzy akty, z czego każdy liczy dwie sceny. Na oko oceniam, że całość powinna trwać góra czterdzieści pięć minut.
Gdy wszyscy otrzymują egzemplarz scenariusza, pani Delanay wsuwa niewykorzystane zestawy z powrotem do koszulek segregatora, po czym ze swoim egzemplarzem w dłoni opiera się o stół i spogląda na nas badawczo.
- Sztuka została napisana przez grupę z poprzedniego semestru z myślą o wystawieniu jej pod koniec roku dla całej szkoły oraz zaproszonych gości. - zaczyna - Dzięki współpracy z kółkiem plastycznym  nie musimy przejmować się scenografią i kostiumami, chociaż pięć osób spośród was może zająć się kwestiami technicznymi i innymi sprawami poza sceną, konkretne zadania przydzielę wam później. Reszta będzie mi potrzebna jako aktorzy. Kto się zgłasza?
W górę szybuje przynajmniej dziesięć rąk - ich właściciele są gotowi zrobić wszystko, byleby tylko nie musieć wystąpić. Waham się, ale ostatecznie nie zgłaszam. Jestem ciekawa, jaką rolę uda mi się dostać. Pani Delanay wyłania pięć osób spośród chętnych - zauważam, że wśród nich jest też Lysander - i przechodzi do omawiania scenariusza i spraw organizacyjnych. Nakazuje wpisanie się na listę i zapowiada, że każda nieobecność na jej zajęciach powinna mieć solidne uzasadnienie. Próby mają odbywać się dwa razy w tygodniu, w środy i czwartki po lekcjach. Jestem tym faktem bardzo rozczarowana, podobnie jak reszta uczniów. Wszyscy liczyliśmy na jeden dzień w tygodniu, a nie dwa. Szybko jednak wracamy do rzeczywistości, gdy pani Delanay zaczyna rozdzielać role. Scenariusz opowiada o równolegle toczących się historiach różnych ludzi z różnych epok, których losy zbiegają sie w kluczowych momentach. Upatruję sobię rolę Daisy, pracowitej chłopki, która ratuje życie zahukanej hrabiance, będącej ofiarą przemocy domowej, co początkuje ich serdeczną przyjaźń. Zgłaszam się do tej roli, jednak ostatecznie przypada ona innej dziewczynie, ma na imię chyba Charlotte. Czekam cierpliwie na rolę, która ma przypaść mi w udziale i wreszcie pani Delanay podnosi wzrok znad scenariusza i spogląda na mnie.
- Sucrette i Armin. - zaznacza coś długopisem na swojej liście. - Wam przypadnie rola Eleanor i Wiktora. Ich historia opisana jest w akcie drugim, w pierwszej scenie, a w finale następuje krótka scena pocałunku. To jeden z kluczowych momentów w sztuce. - musimy mieć bardzo niewyraźne miny, bo pani Delanay wywraca ostentacyjnie oczami - Czy macie pojęcie, czym jest sceniczny pocałunek? Zbliżycie się do siebie policzkami, a Armin zasłoni wasze twarze rekwizytem. Damy ci kapelusz. To nic takiego.
Spoglądam niepewnie na Armina, który wygląda na niezbyt zadowolonego z przypadającej mu roli.
- Szczerze mówiąc wolałbym... - zaczyna, ale pani Delanay nie chce go słuchać.
- Postanowione. - prawie warczy, zatrzaskuje segregator i spogląda na nas bez cienia ciepła - Na jutro macie znać swoje role. W przyszłym tygodniu będziemy już trenować bez pomocy kartek, więc będę od was wymagać znajomości całego scenariusza. Możecie iść.
Przez aulę przetacza się pełen niezadowolenia pomruk, kiedy wszyscy zaczynają wstawać ze swoich miejsc. Przez moment wyłapuję zaciekawione spojrzenie Lysandra, jednak chłopak szybko odwraca wzrok i bez słowa wychodzi z sali. Dopiero, gdy aula jest już prawie pusta i w towarzystwie nieszczęśliwego Armina zaczynam zbierać się do wyjścia, dostrzegam że na krześle Lysandra został czarny notes - ten sam, w którym wcześniej coś notował.
- Co robisz, Su? - pyta niepewnie Armin, gdy zaczynam iść w tamtym kierunku.
- Lysander coś zostawił. - wyjaśniam, podnosząc notatnik i machając nim porozumiewawczo - Może jeszcze spotkamy go przy wyjściu, spróbuję mu go oddać.
Armin tylko wzrusza ramionami i zaczyna skarżyć się na to, jak słaba rola nam przypadła. Przytakuję mu w strategicznych momentach, bo choć ogólnie się z nim zgadzam, to zdarzały mi się już sceny pocałunku i wiem, że zazwyczaj są po prostu zabawne z punktu widzenia aktorów.
Nigdzie na korytarzu ani na dziedzińcu nie dostrzegam Lysandra, więc chowam notatnik do torby i obiecuję sobie oddać mu go jutro, gdy tylko go spotkam. Robi się już późno, więc żegnam się z wciąż gderliwym Arminem i postanawiam złapać autobus do domu. Na przystanku nikt nie czeka, więc siadam na ławce, zakładam do uszu słuchawki i daję się wciągnąć we własny świat słodkich dźwięków.

1 komentarz: