Trwam w półśnie, na granicy snu i jawy, stopniowo powracając
do rzeczywistości. Granica staje się tym wyraźniejsza, im dłużej jestem
przytomna, jednak nie otwieram oczu w obawie przed zaburzeniem tego stanu,
który obecnie wydaje mi się być idealny. Słyszę głuche uderzenia w szybę, gdy
odbijają się od niej owady, usiłujące dostać się do środka, a na lewym policzku
czuję przyjemne ciepło, które musi pochodzić od promieni słońca. Jest mi tak
dobrze, nie czuję właściwie niczego… I wtedy z miejsca niedaleko mnie słyszę
czyjś cichy oddech. Wspomnienia momentalnie do mnie wracają, staram się unieść
ciężkie powieki i przywołać tego, kogo spodziewam się zastać obok mnie.
- Lys… Lysan… - mamroczę i sfrustrowana odkrywam, że mój język w ogóle nie chce wykonywać moich poleceń – czuję się, jakbym w międzyczasie zdążyła zapomnieć, jak się go używa. Unoszę powieki, jednak to nie jego twarz widzę tak blisko swojej. Mama. Dopiero po chwili orientuję się, że coś do mnie mówi.
- Sucrette… Sucrette, słyszysz mnie? Jak się czujesz, kochanie?
Zdezorientowana rozglądam się wokół, niczego nie rozumiejąc. Co się tutaj dzieje? To łóżko… czy to szpital? Przecież byliśmy razem nad jeziorem, kiedy…
Wraz ze wspomnieniami wraca również ból głowy, który wcześniej musiał pozostawać uśpiony. Krzywię się, czując nieprzyjemne łupanie i mimo protestów mamy, unoszę się na łokciu.
- Co się stało? – udaje mi się wykrztusić, pokonując suchość w gardle.
- Miałaś wypadek, kochanie. Uderzyłaś się w głowę, kiedy wpadłaś do jeziora. Straciłaś przytomność.
- Jak… jak długo?...
- Dwa dni.
Dwa dni…
- Nic nie pamiętam. – mówię, zupełnie wytrącona z równowagi. Jak mogłam być nieprzytomna przez dwa dni?
- Gdzie jest… gdzie Lysander?
- Chodzi ci o tego chłopca, który był z tobą? Sam przyniósł cię do szpitala. Kiedy go ostatnio widziałam, był na korytarzu. Wygląda na to, że prawie nie opuszcza szpitala. Mam go zawołać? To twój znajomy?
Kiwam słabo głową. Nie ma teraz sensu tłumaczyć mamie naszej relacji, a poza tym teraz chcę tylko go zobaczyć.
- Dobrze. Powiem lekarzowi, że się obudziłaś.
Mama wstaje i wychodzi, a ja opadam z powrotem na poduszkę, starając się zrozumieć, co się wydarzyło. Nie mija jednak kilkanaście sekund, gdy do pokoju prawie wpada Lysander i natychmiast znajduje się przy moim łóżku. Wzdycham z ulgą widząc, że najwyraźniej nic poważnego mu się nie stało. Chłopak ostrożnie unosi moją dłoń, w której tkwi wenflon z podłączoną rurką z kroplówki, do swojego policzka i lekko muska ustami jej wnętrze. Na chwilę przymyka oczy, a kiedy ponownie unosi powieki, widzę pod nimi głębokie cienie – jakby nie spał przez kilka dni, albo… płakał.
- Sucrette, nie ma słów, którymi mógłbym cię teraz przeprosić. Nie powinienem cię tam zabierać, bezmyślnie naraziłem twoje życie, a…
Lekko kładę mu dłoń na ustach, na co chłopak posłusznie milknie i wpatruje się we mnie intensywnie. Przesuwam dłoń i gładzę go lekko po policzku.
- Proszę, nie. – mówię cicho – Nie myśl o tym w ten sposób.
Lysander ciężko wzdycha, lecz po chwili kiwa głową i na jego ustach pojawia się cień zmęczonego uśmiechu. Trudno mi sobie wyobrazić, co musiał przechodzić przez te dwa dni.
- Powiesz mi, co się stało? Niewiele pamiętam, a chciałabym się dowiedzieć. Pamiętam tylko straszny trzask, gdy molo zapadło się pod nami, kiedy… - czuję na policzku rumieniec, gdy uświadamiam sobie, co właściwie robiliśmy w tamtym momencie.
Lysander kiwa głową i zaczyna mówić – wolno, jakby powrót do tych chwil sprawiał mu niesamowity ból.
- Jezioro było w tamtym miejscu dosyć płytkie, więc można powiedzieć, że miałem szczęście, którego zabrakło tobie - wpadłem prosto w zarośla, które zamortyzowały upadek. Ty zaś... Fragment deski uderzył cię w głowę i straciłaś przytomność. Próbowałem cię ocucić, lecz gdy to nic nie dawało zrozumiałem, że muszę zabrać cię do szpitala.
- Przyniosłeś mnie tutaj… sam? – szepczę, bo wzruszenie ściska mnie za gardło.
Chłopak w odpowiedzi kiwa tylko głową.
- Tylko to mogłem dla ciebie zrobić. Czuję się potwornie z myślą, że to z mojego powodu tutaj jesteś.
- Nie jesteś niczemu winien. – mówię – Dziękuję.
Przez chwilę milczymy oboje. Słyszę tykanie naściennego zegara. Lysander w tym czasie trzyma delikatnie moją dłoń, jakby się bał, że zrobi mi krzywdę, jeśli zrobi to mocniej. Po dłuższej chwili opuszcza ją i z uczuciem układa z powrotem na kołdrze.
- Zaraz wróci twoja mama. Będę na korytarzu, jeśli mnie będziesz potrzebować.
- Lysandrze… proszę, idź do domu. Mama powiedziała, że prawie nie opuszczasz szpitala. Jestem pod dobrą opieką, nie musisz się martwić. Przyjdź jutro, kiedy się chociaż trochę prześpisz. Nie będę mieć z ciebie żadnego pożytku, jeśli ledwo będziesz się trzymał na nogach. – dodaję to ostatnie zdanie, bo widzę, że chłopak ma ochotę zaprotestować. – Zadbałeś o mnie, teraz zadbaj też o siebie.
Widzę, że Lysander się waha, jednak w końcu przytakuje niechętnie i podnosi z zajmowanego wcześniej stołka przy moim łóżku. Zanim wychodzi, pochyla się jeszcze nade mną i składa czuły, opiekuńczy pocałunek na moim czole.
- Przyjdę z samego rana, najsłodsza. – szepcze i po chwili znika za drzwiami szpitalnej sali. Odprowadzam go wzrokiem, podziwiając sposób, w jaki cienki materiał koszuli układa się na jego plecach. Bezwiednie zaczynam zastanawiać się, jak wyglądałby bez niej, lecz moje przemyślenia szybko przerywa wejście mamy, która wkracza do pokoju w asyście lekarza i pielęgniarek. Przez kolejne godziny jestem diagnozowana, badana i wypytywana o najdrobniejsze szczegóły tego, jak się czuję. Zgodnie z prawdą mówię, że nie mam mdłości, a jedynie boli mnie głowa, jednak nie jest to jakiś bardzo uciążliwy rodzaj bólu. Zostaję odesłana na tomografię i jeszcze kilka dodatkowych badań, więc kiedy wreszcie udaje mi się wrócić do pokoju odkrywam, jak bardzo jestem głodna. Szpitalne jedzenie niezbyt zachęca, więc mama przynosi mi z bufetu kanapkę z szynką i pomidorem oraz sok. Pochłaniam wszystko i niedługo potem zapadam w głęboki sen.
Siedzę na brzegu jeziora, zanurzając stopy w ciepłej wodzie. Jestem sama, jeśli nie liczyć czterech kaczek i małych rybek, które raz po raz przepływają obok moich nóg, łaskocząc mnie w palce. Nagle dostrzegam, że woda na samym środku jeziora zaczyna się burzyć, gdy wynurza się z niej spowity w nieziemski blask Lysander. Patrzę jak oczarowana, gdy zbliża się do mnie, mokra koszula lepi się do jego idealnego ciała, a wilgotne kosmyki białych włosów opadają mu na czoło. Gdy jest tak blisko, że mogę go dotknąć, on przyciąga mnie do siebie i łączy nasze usta w namiętnym pocałunku, pełnym gwałtownego pożądania. Bierze mnie w ramiona i nie przestając mnie całować, zaczyna iść z powrotem w stronę miejsca, z którego się wynurzył. Mocno przytula mnie do siebie, lecz równie dobrze mógłby w ogóle tego nie robić, tak mocno oplatam udami jego plecy i biodra. Dopiero gdy na ułamek sekundy odrywa swoje usta od moich czuję, że jestem już po szyję zanurzona w wodzie. Lysander szepcze, że nie mam się czego bać i wciąga nas pod wodę. Nie mogę oddychać, jednak on mnie nie puszcza. Mam ochotę krzyknąć, jednak moje usta zalewa słodka, mulista woda. Nie…
Gwałtownie otwieram oczy, serce wali w mojej piersi jak oszalałe. Dookoła jest kompletnie ciemno, słyszę miarowy oddech śpiącej na sąsiedniej pryczy dziewczyny. Staram się uspokoić oddech, co zajmuje mi dłuższą chwilę. Jak się po chwili orientuję, tylko połowiczną winę za to ponosi koszmarna część mojego snu. Przez chwilę staram się przypomnieć przyjemniejsze wątki i przed oczami mam tak wyraźny obraz wynurzającego się z wody Lysandra, że żałuję, iż nie potrafię rysować. Ten widok mnie uspokaja na tyle, że udaje mi się ponownie zapaść w sen – i tym razem nic już mnie z niego nie wybudza aż do świtu, gdy pielęgniarka wchodzi do pokoju, by zmierzyć mi ciśnienie krwi i temperaturę. Najwyraźniej usatysfakcjonowana wynikami szybko wychodzi, lecz ja nie jestem w stanie ponownie usnąć i kręcę się tylko na łóżku.
Czas w szpitalu upływa mi leniwie między wizytami mamy i Lysandra, którzy wydają się odwiedzać mnie na zmianę – mama sprawia wrażenie, jakby zaczynała coś podejrzewać, jednak nie porusza tego tematu. W każdym razie póki co. Lysander informuje mnie też, że Violetta i Alexy również chętnie by do mnie wpadli, jednak proszę go, by ich nie przyprowadzał. Nie chcę, by widzieli mi w szpitalnym łóżku zwłaszcza, że nie jestem jakoś obłożnie chora, a mam wrażenie, że ten widok przybiłby wrażliwą Violettę. W miarę upływu dni czuję się coraz lepiej i kiedy podczas jednej z wizyt lekarza dowiaduję się wreszcie, że mogę wrócić do domu, wręcz nie posiadam się ze szczęścia. Mama akurat mi towarzyszy, więc od razu zaczyna szykować moją torbę do wyjścia ze szpitala. Zbiera moje rzeczy i podaje świeże ubrania, które przywiozła z domu kilka dni temu, żebym mogła się przebrać. Szybko wciągam na siebie prostą bluzkę i dżinsy, a gdy wychodzę z łazienki, prawie wpadam na Lysandra. Z początku nie rozpoznaje mnie bez towarzyszącej mi do tej pory pidżamy, lecz gdy orientuje się, że to ja, na jego usta wypływa pełen ulgi uśmiech.
- Czy to oznacza, że?...
- Tak jest, wracam do domu. – śmieję się, na co Lysander przytula mnie do siebie i całuje w czubek głowy.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę. – mruczy, aż czuję dreszcz zbiegający po plecach. Nie wiem, czy kiedykolwiek przestanę reagować na niego w ten sposób i szczerze mówiąc nie chcę, by to uczucie kiedykolwiek znikło.
Przytula mnie do siebie tylko chwilę, zważywszy na miejsce, w którym wciąż się znajdujemy i powoli wracamy do mojego pokoju, gdzie mama kończy już pakować torbę i macha mi przed twarzą wypisem ze szpitala. Dopiero po chwili spostrzega Lysandra, który szarmancko całuje jej dłoń i pyta, czy mógłby porwać jej uroczą córkę do kawiarni. Zerkam na niego kompletnie zaskoczona, na co moja mama – prawdopodobnie pod wpływem równie głębokiego szoku – niepewnie przytakuje, jednocześnie rzucając mi wymownie spojrzenie, mówiące „Tym razem się nie wywiniesz”.
Wzdycham z rezygnacją i pomagam mamie znieść do auta swoje rzeczy. Właściwie to Lysander pomaga, by gdy tylko próbuję chwycić jakąś siatkę, natychmiast mi ją odbiera, w efekcie zostawiając mnie zaledwie z małą torebką u boku. Szczerze mówiąc, ją też próbuje mi zabrać, jednak gwałtownie protestuję, bo już czuję się, jakbym była niedołężna i wreszcie schodzimy razem na parking. Mama żegna się z nami niechętnie, jakby się obawiała zostawić nas razem sam na sam. W końcu jednak odjeżdża, machając mi przez okno samochodu i jeszcze przez chwilę widzę, że stara się nas obserwować we wstecznym lusterku. Po chwili jednak znika za zakrętem, a ja dopiero wtedy się rozluźniam. Jak na komendę, Lysander splata nasze dłonie i pochyla się w moją stronę.
- Zechcesz przyjąć moje zaproszenie, Sucrette? – pyta, a ja od razu kiwam głową. Szczerze mówiąc, nie mieści mi się w głowie, że mogłabym mu odmówić.
Niespiesznie ruszamy ulicą w stronę pobliskiej kawiarni, Lysander cały czas mocno trzyma mnie za rękę – jego dłoń jest przyjemnie ciepła w porównaniu z moją, wiecznie chłodną. Chłopak lekko pociera moją dłoń, jakby chciał się choć trochę ze mną podzielić swoim ciepłem. To przyjemne, ale wiem, że zupełnie bezcelowe. To u nas rodzinne – zazwyczaj mam chłodne dłonie i stopy, niezależnie od tego, jaka temperatura panuje na dworze. Dzisiaj nie ma upału, widzę zbierające się nad nami chmury. Nie wyglądają na burzowe, ale jednak lepiej mieć się na baczności.
Kawiarnia o tej porze właściwie świeci pustkami, oprócz nas siedzi tu tylko dwóch studentów i trzy starsze panie, więc zajmujemy przytulne miejsce w rogu sali i siadamy obok siebie na kanapie.
- Na co masz dzisiaj ochotę? – pyta spokojnie.
Byłam tu już wiele razy i znam praktycznie na pamięć całe menu, więc od razu odnajduję w myślach mój ulubiony napój.
- Na mrożoną kawę. – uśmiecham się i widzę, że Lysander odpowiada mi tym samym.
- Zaraz przyniosę. – mówi i widząc, że sięgam do torebki, przytrzymuje delikatnie mój nadgarstek – To ja cię zaprosiłem, Sucrette. – przypomina i wyczuwam w jego głosie dziwną nutę, jakbym miała go czymś urazić. Przypominam sobie o jego nienagannych manierach i szybko przytakuję. Lysander natychmiast łagodnieje.
- Będziesz mogła mi się odwdzięczyć innym razem. – mówi ciepło, a ja tylko kiwam głową.
Chłopak szybko wraca z dwiema wysokimi szklankami mrożonej kawy, na której widok od razu się uśmiecham. Nigdzie nie piłam lepszej.
Lysander stawia przede mną napój i wraca na swoje miejsce obok mnie. Przez chwilę skupiam się na kawie i łyżeczką wyjadam bitą śmietanę, po czym zabieram się za kulkę waniliowych lodów. Dopiero po chwili spoglądam na mojego towarzysza, który zamiast zająć się swoją porcją, miesza słomką w szklance i przygląda mi się z rozbawieniem w oczach. Od razu robi mi się głupio.
- Jest naprawdę pyszna. – mówię, jakby chcąc się usprawiedliwić, na co Lysander tylko cicho się śmieje.
- Pozwolisz?... – pyta i sięga dłonią do moich ust. Nieruchomieję, gdy zgarnia kciukiem odrobinę bitej śmietany z mojej dolnej wargi, po czym oblizuje palec, intensywnie się we mnie wpatrując.
- Wolałabym, byś zrobił to ustami. – szepczę, zanim udaje mi się ugryźć w język. Co ja wygaduję?
Lysander jednak nie spuszcza ze mnie wzroku i po chwili lekko kiwa głową.
- Następnym razem będę pamiętał. – odpowiada równie cicho, na co moje serce gwałtownie przyspiesza. Nigdy nie flirtowaliśmy tak otwarcie i muszę przyznać, że sprawia mi to sporą przyjemność. Niepewnie wracam do swojej porcji kawy, bo napięcie między nami nagle staje się nieznośne
- Och. Wygląda na to, że teraz będziesz chciała ubrudzić się specjalnie? – słyszę nagle i z zaskoczeniem spoglądam na Lysandra, którego usta są na granicy uśmiechu. Jak na komendę oboje zaczynamy się śmiać i atmosfera momentalnie się rozluźnia. Przez chwilę siedzimy jeszcze tak obok siebie, w pewnym momencie Lysander obejmuje mnie ramieniem, więc nieśmiało się do niego przytulam. Otacza mnie jego zapach, który wciąż kojarzy mi się z wieczorem w parku. Wdycham go, próbując rozpoznać poszczególne nuty, jednak choć wydają się znajome, nie potrafię przypisać do nich żadnej nazwy. To po prostu on. W pewnym momencie chłopak pochyla zakłada mi włosy za ucha i zbliża do niego wargi. Przymykam oczy, gdy czuję na karku jego oddech.
- Właściwie, chcę cię oficjalnie zaprosić na swoje urodziny, w tę sobotę. To nie miało być nic oficjalnego, ale Rozalia… cóż, najwyraźniej uznała, że to świetna okazja do zorganizowania balu kostiumowego. Po prostu chce się popisać umiejętnościami krawieckimi, a nie umiem jej odmówić. Ona próbuje zaprosić połowę szkoły, jednak mnie zależy na obecności jednej osoby, Sucrette. Zechcesz przyjść? Dopilnuję, byś nie czuła się ani trochę samotna.
Jest mi tak przyjemnie po prostu go słuchać, że zajmuje mi chwilę, zanim się orientuję, że czeka na moją odpowiedź. Wolno kiwam głową i staram się zajrzeć mu w oczy.
- Dziękuję. To będzie przyjemność.
W odpowiedzi całuje mnie tylko w skroń.
Niechętnie kończymy swoje napoje i wstajemy od stolika, po czym kierujemy się do wyjścia z kawiarni. Przez chwilę idziemy obok siebie w zupełnym milczeniu, jednak nie czuję się z tym źle. Staram się nacieszyć obecnością Lysandra, bo wiem, że im bardziej zbliżamy się do mojego domu, tym szybciej będę musiała się z nim pożegnać.
Przez chwilę mam ochotę zaprosić go do siebie i nacieszyć jeszcze odrobinę jego obecnością, ale wiem, że to kiepski pomysł – chyba powinnam dawkować mamie Lysandra po tym, jak zaprosił mnie dzisiaj do kawiarni. I tak nie uniknę pytań, więc im prędzej wrócę do domu – oczywiście bez niego - tym lepiej dla mnie.
Żegnamy się przed domem i Lysander proponuje, że może jutro przynieść mi lekcje. Jest poniedziałek i podejrzewam, że jeszcze jutro zostanę w domu, więc od razu się zgadzam i żegnam go niechętnie, dziękując za kawę i obecność. Przez chwilę odprowadzam go wzrokiem, po czym od razu wracam do środka.
Tak jak się spodziewam, mama zarzuca mnie pytaniami o chłopaka. Odpowiadam, że choć nie jesteśmy parą, łączy nas pewna… nić sympatii i że nie powinna na razie zawracać sobie tym głowy. Nie jest to może w stu procentach zgodne z prawdą, ale nie jestem jeszcze gotowa, by powiedzieć jej, że jest coś więcej między nami. W każdym razie, nawet ja jeszcze do końca nie wiem, co tak naprawdę czuję i nie do końca rozumiem to, co się między nami wydarzyło w tak krótkim czasie. Mama nie wydaje się być do końca przekonana, jednak w końcu pozwala mi wrócić do pokoju, gdzie pozostaję aż do kolacji. W międzyczasie zawiadamiam Alexy’ego i Violettę, że udało mi się już wyjść ze szpitala i wkrótce się zobaczymy.
Kiedy po kolacji i kąpieli wracam do swojego pokoju, w pamięci mam ciągle poprzedni sen i w głębi duszy bardzo chcę, by ponownie mi się przyśnił… Choć może tym razem w nieco innej wersji? Zatopiona we własnych marzeniach, powoli zapadam w sen, który stopniowo miesza się z moimi własnymi wyobrażeniami, tworząc wizje, z których nie mam ochoty nigdy się wybudzać.
- Lys… Lysan… - mamroczę i sfrustrowana odkrywam, że mój język w ogóle nie chce wykonywać moich poleceń – czuję się, jakbym w międzyczasie zdążyła zapomnieć, jak się go używa. Unoszę powieki, jednak to nie jego twarz widzę tak blisko swojej. Mama. Dopiero po chwili orientuję się, że coś do mnie mówi.
- Sucrette… Sucrette, słyszysz mnie? Jak się czujesz, kochanie?
Zdezorientowana rozglądam się wokół, niczego nie rozumiejąc. Co się tutaj dzieje? To łóżko… czy to szpital? Przecież byliśmy razem nad jeziorem, kiedy…
Wraz ze wspomnieniami wraca również ból głowy, który wcześniej musiał pozostawać uśpiony. Krzywię się, czując nieprzyjemne łupanie i mimo protestów mamy, unoszę się na łokciu.
- Co się stało? – udaje mi się wykrztusić, pokonując suchość w gardle.
- Miałaś wypadek, kochanie. Uderzyłaś się w głowę, kiedy wpadłaś do jeziora. Straciłaś przytomność.
- Jak… jak długo?...
- Dwa dni.
Dwa dni…
- Nic nie pamiętam. – mówię, zupełnie wytrącona z równowagi. Jak mogłam być nieprzytomna przez dwa dni?
- Gdzie jest… gdzie Lysander?
- Chodzi ci o tego chłopca, który był z tobą? Sam przyniósł cię do szpitala. Kiedy go ostatnio widziałam, był na korytarzu. Wygląda na to, że prawie nie opuszcza szpitala. Mam go zawołać? To twój znajomy?
Kiwam słabo głową. Nie ma teraz sensu tłumaczyć mamie naszej relacji, a poza tym teraz chcę tylko go zobaczyć.
- Dobrze. Powiem lekarzowi, że się obudziłaś.
Mama wstaje i wychodzi, a ja opadam z powrotem na poduszkę, starając się zrozumieć, co się wydarzyło. Nie mija jednak kilkanaście sekund, gdy do pokoju prawie wpada Lysander i natychmiast znajduje się przy moim łóżku. Wzdycham z ulgą widząc, że najwyraźniej nic poważnego mu się nie stało. Chłopak ostrożnie unosi moją dłoń, w której tkwi wenflon z podłączoną rurką z kroplówki, do swojego policzka i lekko muska ustami jej wnętrze. Na chwilę przymyka oczy, a kiedy ponownie unosi powieki, widzę pod nimi głębokie cienie – jakby nie spał przez kilka dni, albo… płakał.
- Sucrette, nie ma słów, którymi mógłbym cię teraz przeprosić. Nie powinienem cię tam zabierać, bezmyślnie naraziłem twoje życie, a…
Lekko kładę mu dłoń na ustach, na co chłopak posłusznie milknie i wpatruje się we mnie intensywnie. Przesuwam dłoń i gładzę go lekko po policzku.
- Proszę, nie. – mówię cicho – Nie myśl o tym w ten sposób.
Lysander ciężko wzdycha, lecz po chwili kiwa głową i na jego ustach pojawia się cień zmęczonego uśmiechu. Trudno mi sobie wyobrazić, co musiał przechodzić przez te dwa dni.
- Powiesz mi, co się stało? Niewiele pamiętam, a chciałabym się dowiedzieć. Pamiętam tylko straszny trzask, gdy molo zapadło się pod nami, kiedy… - czuję na policzku rumieniec, gdy uświadamiam sobie, co właściwie robiliśmy w tamtym momencie.
Lysander kiwa głową i zaczyna mówić – wolno, jakby powrót do tych chwil sprawiał mu niesamowity ból.
- Jezioro było w tamtym miejscu dosyć płytkie, więc można powiedzieć, że miałem szczęście, którego zabrakło tobie - wpadłem prosto w zarośla, które zamortyzowały upadek. Ty zaś... Fragment deski uderzył cię w głowę i straciłaś przytomność. Próbowałem cię ocucić, lecz gdy to nic nie dawało zrozumiałem, że muszę zabrać cię do szpitala.
- Przyniosłeś mnie tutaj… sam? – szepczę, bo wzruszenie ściska mnie za gardło.
Chłopak w odpowiedzi kiwa tylko głową.
- Tylko to mogłem dla ciebie zrobić. Czuję się potwornie z myślą, że to z mojego powodu tutaj jesteś.
- Nie jesteś niczemu winien. – mówię – Dziękuję.
Przez chwilę milczymy oboje. Słyszę tykanie naściennego zegara. Lysander w tym czasie trzyma delikatnie moją dłoń, jakby się bał, że zrobi mi krzywdę, jeśli zrobi to mocniej. Po dłuższej chwili opuszcza ją i z uczuciem układa z powrotem na kołdrze.
- Zaraz wróci twoja mama. Będę na korytarzu, jeśli mnie będziesz potrzebować.
- Lysandrze… proszę, idź do domu. Mama powiedziała, że prawie nie opuszczasz szpitala. Jestem pod dobrą opieką, nie musisz się martwić. Przyjdź jutro, kiedy się chociaż trochę prześpisz. Nie będę mieć z ciebie żadnego pożytku, jeśli ledwo będziesz się trzymał na nogach. – dodaję to ostatnie zdanie, bo widzę, że chłopak ma ochotę zaprotestować. – Zadbałeś o mnie, teraz zadbaj też o siebie.
Widzę, że Lysander się waha, jednak w końcu przytakuje niechętnie i podnosi z zajmowanego wcześniej stołka przy moim łóżku. Zanim wychodzi, pochyla się jeszcze nade mną i składa czuły, opiekuńczy pocałunek na moim czole.
- Przyjdę z samego rana, najsłodsza. – szepcze i po chwili znika za drzwiami szpitalnej sali. Odprowadzam go wzrokiem, podziwiając sposób, w jaki cienki materiał koszuli układa się na jego plecach. Bezwiednie zaczynam zastanawiać się, jak wyglądałby bez niej, lecz moje przemyślenia szybko przerywa wejście mamy, która wkracza do pokoju w asyście lekarza i pielęgniarek. Przez kolejne godziny jestem diagnozowana, badana i wypytywana o najdrobniejsze szczegóły tego, jak się czuję. Zgodnie z prawdą mówię, że nie mam mdłości, a jedynie boli mnie głowa, jednak nie jest to jakiś bardzo uciążliwy rodzaj bólu. Zostaję odesłana na tomografię i jeszcze kilka dodatkowych badań, więc kiedy wreszcie udaje mi się wrócić do pokoju odkrywam, jak bardzo jestem głodna. Szpitalne jedzenie niezbyt zachęca, więc mama przynosi mi z bufetu kanapkę z szynką i pomidorem oraz sok. Pochłaniam wszystko i niedługo potem zapadam w głęboki sen.
Siedzę na brzegu jeziora, zanurzając stopy w ciepłej wodzie. Jestem sama, jeśli nie liczyć czterech kaczek i małych rybek, które raz po raz przepływają obok moich nóg, łaskocząc mnie w palce. Nagle dostrzegam, że woda na samym środku jeziora zaczyna się burzyć, gdy wynurza się z niej spowity w nieziemski blask Lysander. Patrzę jak oczarowana, gdy zbliża się do mnie, mokra koszula lepi się do jego idealnego ciała, a wilgotne kosmyki białych włosów opadają mu na czoło. Gdy jest tak blisko, że mogę go dotknąć, on przyciąga mnie do siebie i łączy nasze usta w namiętnym pocałunku, pełnym gwałtownego pożądania. Bierze mnie w ramiona i nie przestając mnie całować, zaczyna iść z powrotem w stronę miejsca, z którego się wynurzył. Mocno przytula mnie do siebie, lecz równie dobrze mógłby w ogóle tego nie robić, tak mocno oplatam udami jego plecy i biodra. Dopiero gdy na ułamek sekundy odrywa swoje usta od moich czuję, że jestem już po szyję zanurzona w wodzie. Lysander szepcze, że nie mam się czego bać i wciąga nas pod wodę. Nie mogę oddychać, jednak on mnie nie puszcza. Mam ochotę krzyknąć, jednak moje usta zalewa słodka, mulista woda. Nie…
Gwałtownie otwieram oczy, serce wali w mojej piersi jak oszalałe. Dookoła jest kompletnie ciemno, słyszę miarowy oddech śpiącej na sąsiedniej pryczy dziewczyny. Staram się uspokoić oddech, co zajmuje mi dłuższą chwilę. Jak się po chwili orientuję, tylko połowiczną winę za to ponosi koszmarna część mojego snu. Przez chwilę staram się przypomnieć przyjemniejsze wątki i przed oczami mam tak wyraźny obraz wynurzającego się z wody Lysandra, że żałuję, iż nie potrafię rysować. Ten widok mnie uspokaja na tyle, że udaje mi się ponownie zapaść w sen – i tym razem nic już mnie z niego nie wybudza aż do świtu, gdy pielęgniarka wchodzi do pokoju, by zmierzyć mi ciśnienie krwi i temperaturę. Najwyraźniej usatysfakcjonowana wynikami szybko wychodzi, lecz ja nie jestem w stanie ponownie usnąć i kręcę się tylko na łóżku.
Czas w szpitalu upływa mi leniwie między wizytami mamy i Lysandra, którzy wydają się odwiedzać mnie na zmianę – mama sprawia wrażenie, jakby zaczynała coś podejrzewać, jednak nie porusza tego tematu. W każdym razie póki co. Lysander informuje mnie też, że Violetta i Alexy również chętnie by do mnie wpadli, jednak proszę go, by ich nie przyprowadzał. Nie chcę, by widzieli mi w szpitalnym łóżku zwłaszcza, że nie jestem jakoś obłożnie chora, a mam wrażenie, że ten widok przybiłby wrażliwą Violettę. W miarę upływu dni czuję się coraz lepiej i kiedy podczas jednej z wizyt lekarza dowiaduję się wreszcie, że mogę wrócić do domu, wręcz nie posiadam się ze szczęścia. Mama akurat mi towarzyszy, więc od razu zaczyna szykować moją torbę do wyjścia ze szpitala. Zbiera moje rzeczy i podaje świeże ubrania, które przywiozła z domu kilka dni temu, żebym mogła się przebrać. Szybko wciągam na siebie prostą bluzkę i dżinsy, a gdy wychodzę z łazienki, prawie wpadam na Lysandra. Z początku nie rozpoznaje mnie bez towarzyszącej mi do tej pory pidżamy, lecz gdy orientuje się, że to ja, na jego usta wypływa pełen ulgi uśmiech.
- Czy to oznacza, że?...
- Tak jest, wracam do domu. – śmieję się, na co Lysander przytula mnie do siebie i całuje w czubek głowy.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę. – mruczy, aż czuję dreszcz zbiegający po plecach. Nie wiem, czy kiedykolwiek przestanę reagować na niego w ten sposób i szczerze mówiąc nie chcę, by to uczucie kiedykolwiek znikło.
Przytula mnie do siebie tylko chwilę, zważywszy na miejsce, w którym wciąż się znajdujemy i powoli wracamy do mojego pokoju, gdzie mama kończy już pakować torbę i macha mi przed twarzą wypisem ze szpitala. Dopiero po chwili spostrzega Lysandra, który szarmancko całuje jej dłoń i pyta, czy mógłby porwać jej uroczą córkę do kawiarni. Zerkam na niego kompletnie zaskoczona, na co moja mama – prawdopodobnie pod wpływem równie głębokiego szoku – niepewnie przytakuje, jednocześnie rzucając mi wymownie spojrzenie, mówiące „Tym razem się nie wywiniesz”.
Wzdycham z rezygnacją i pomagam mamie znieść do auta swoje rzeczy. Właściwie to Lysander pomaga, by gdy tylko próbuję chwycić jakąś siatkę, natychmiast mi ją odbiera, w efekcie zostawiając mnie zaledwie z małą torebką u boku. Szczerze mówiąc, ją też próbuje mi zabrać, jednak gwałtownie protestuję, bo już czuję się, jakbym była niedołężna i wreszcie schodzimy razem na parking. Mama żegna się z nami niechętnie, jakby się obawiała zostawić nas razem sam na sam. W końcu jednak odjeżdża, machając mi przez okno samochodu i jeszcze przez chwilę widzę, że stara się nas obserwować we wstecznym lusterku. Po chwili jednak znika za zakrętem, a ja dopiero wtedy się rozluźniam. Jak na komendę, Lysander splata nasze dłonie i pochyla się w moją stronę.
- Zechcesz przyjąć moje zaproszenie, Sucrette? – pyta, a ja od razu kiwam głową. Szczerze mówiąc, nie mieści mi się w głowie, że mogłabym mu odmówić.
Niespiesznie ruszamy ulicą w stronę pobliskiej kawiarni, Lysander cały czas mocno trzyma mnie za rękę – jego dłoń jest przyjemnie ciepła w porównaniu z moją, wiecznie chłodną. Chłopak lekko pociera moją dłoń, jakby chciał się choć trochę ze mną podzielić swoim ciepłem. To przyjemne, ale wiem, że zupełnie bezcelowe. To u nas rodzinne – zazwyczaj mam chłodne dłonie i stopy, niezależnie od tego, jaka temperatura panuje na dworze. Dzisiaj nie ma upału, widzę zbierające się nad nami chmury. Nie wyglądają na burzowe, ale jednak lepiej mieć się na baczności.
Kawiarnia o tej porze właściwie świeci pustkami, oprócz nas siedzi tu tylko dwóch studentów i trzy starsze panie, więc zajmujemy przytulne miejsce w rogu sali i siadamy obok siebie na kanapie.
- Na co masz dzisiaj ochotę? – pyta spokojnie.
Byłam tu już wiele razy i znam praktycznie na pamięć całe menu, więc od razu odnajduję w myślach mój ulubiony napój.
- Na mrożoną kawę. – uśmiecham się i widzę, że Lysander odpowiada mi tym samym.
- Zaraz przyniosę. – mówi i widząc, że sięgam do torebki, przytrzymuje delikatnie mój nadgarstek – To ja cię zaprosiłem, Sucrette. – przypomina i wyczuwam w jego głosie dziwną nutę, jakbym miała go czymś urazić. Przypominam sobie o jego nienagannych manierach i szybko przytakuję. Lysander natychmiast łagodnieje.
- Będziesz mogła mi się odwdzięczyć innym razem. – mówi ciepło, a ja tylko kiwam głową.
Chłopak szybko wraca z dwiema wysokimi szklankami mrożonej kawy, na której widok od razu się uśmiecham. Nigdzie nie piłam lepszej.
Lysander stawia przede mną napój i wraca na swoje miejsce obok mnie. Przez chwilę skupiam się na kawie i łyżeczką wyjadam bitą śmietanę, po czym zabieram się za kulkę waniliowych lodów. Dopiero po chwili spoglądam na mojego towarzysza, który zamiast zająć się swoją porcją, miesza słomką w szklance i przygląda mi się z rozbawieniem w oczach. Od razu robi mi się głupio.
- Jest naprawdę pyszna. – mówię, jakby chcąc się usprawiedliwić, na co Lysander tylko cicho się śmieje.
- Pozwolisz?... – pyta i sięga dłonią do moich ust. Nieruchomieję, gdy zgarnia kciukiem odrobinę bitej śmietany z mojej dolnej wargi, po czym oblizuje palec, intensywnie się we mnie wpatrując.
- Wolałabym, byś zrobił to ustami. – szepczę, zanim udaje mi się ugryźć w język. Co ja wygaduję?
Lysander jednak nie spuszcza ze mnie wzroku i po chwili lekko kiwa głową.
- Następnym razem będę pamiętał. – odpowiada równie cicho, na co moje serce gwałtownie przyspiesza. Nigdy nie flirtowaliśmy tak otwarcie i muszę przyznać, że sprawia mi to sporą przyjemność. Niepewnie wracam do swojej porcji kawy, bo napięcie między nami nagle staje się nieznośne
- Och. Wygląda na to, że teraz będziesz chciała ubrudzić się specjalnie? – słyszę nagle i z zaskoczeniem spoglądam na Lysandra, którego usta są na granicy uśmiechu. Jak na komendę oboje zaczynamy się śmiać i atmosfera momentalnie się rozluźnia. Przez chwilę siedzimy jeszcze tak obok siebie, w pewnym momencie Lysander obejmuje mnie ramieniem, więc nieśmiało się do niego przytulam. Otacza mnie jego zapach, który wciąż kojarzy mi się z wieczorem w parku. Wdycham go, próbując rozpoznać poszczególne nuty, jednak choć wydają się znajome, nie potrafię przypisać do nich żadnej nazwy. To po prostu on. W pewnym momencie chłopak pochyla zakłada mi włosy za ucha i zbliża do niego wargi. Przymykam oczy, gdy czuję na karku jego oddech.
- Właściwie, chcę cię oficjalnie zaprosić na swoje urodziny, w tę sobotę. To nie miało być nic oficjalnego, ale Rozalia… cóż, najwyraźniej uznała, że to świetna okazja do zorganizowania balu kostiumowego. Po prostu chce się popisać umiejętnościami krawieckimi, a nie umiem jej odmówić. Ona próbuje zaprosić połowę szkoły, jednak mnie zależy na obecności jednej osoby, Sucrette. Zechcesz przyjść? Dopilnuję, byś nie czuła się ani trochę samotna.
Jest mi tak przyjemnie po prostu go słuchać, że zajmuje mi chwilę, zanim się orientuję, że czeka na moją odpowiedź. Wolno kiwam głową i staram się zajrzeć mu w oczy.
- Dziękuję. To będzie przyjemność.
W odpowiedzi całuje mnie tylko w skroń.
Niechętnie kończymy swoje napoje i wstajemy od stolika, po czym kierujemy się do wyjścia z kawiarni. Przez chwilę idziemy obok siebie w zupełnym milczeniu, jednak nie czuję się z tym źle. Staram się nacieszyć obecnością Lysandra, bo wiem, że im bardziej zbliżamy się do mojego domu, tym szybciej będę musiała się z nim pożegnać.
Przez chwilę mam ochotę zaprosić go do siebie i nacieszyć jeszcze odrobinę jego obecnością, ale wiem, że to kiepski pomysł – chyba powinnam dawkować mamie Lysandra po tym, jak zaprosił mnie dzisiaj do kawiarni. I tak nie uniknę pytań, więc im prędzej wrócę do domu – oczywiście bez niego - tym lepiej dla mnie.
Żegnamy się przed domem i Lysander proponuje, że może jutro przynieść mi lekcje. Jest poniedziałek i podejrzewam, że jeszcze jutro zostanę w domu, więc od razu się zgadzam i żegnam go niechętnie, dziękując za kawę i obecność. Przez chwilę odprowadzam go wzrokiem, po czym od razu wracam do środka.
Tak jak się spodziewam, mama zarzuca mnie pytaniami o chłopaka. Odpowiadam, że choć nie jesteśmy parą, łączy nas pewna… nić sympatii i że nie powinna na razie zawracać sobie tym głowy. Nie jest to może w stu procentach zgodne z prawdą, ale nie jestem jeszcze gotowa, by powiedzieć jej, że jest coś więcej między nami. W każdym razie, nawet ja jeszcze do końca nie wiem, co tak naprawdę czuję i nie do końca rozumiem to, co się między nami wydarzyło w tak krótkim czasie. Mama nie wydaje się być do końca przekonana, jednak w końcu pozwala mi wrócić do pokoju, gdzie pozostaję aż do kolacji. W międzyczasie zawiadamiam Alexy’ego i Violettę, że udało mi się już wyjść ze szpitala i wkrótce się zobaczymy.
Kiedy po kolacji i kąpieli wracam do swojego pokoju, w pamięci mam ciągle poprzedni sen i w głębi duszy bardzo chcę, by ponownie mi się przyśnił… Choć może tym razem w nieco innej wersji? Zatopiona we własnych marzeniach, powoli zapadam w sen, który stopniowo miesza się z moimi własnymi wyobrażeniami, tworząc wizje, z których nie mam ochoty nigdy się wybudzać.
Genialnie piszesz 😍😍😍💝👈💪👌✌
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe słowa, to wiele dla mnie znaczy. ;) ❤
OdpowiedzUsuńŚwietne! Czekam na kolejny :) Zapraszam do siebie przy okazji http://weronifive.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńDzięki ;) Na pewno wpadnę!
UsuńDzień dobry!
OdpowiedzUsuńChcesz poćwiczyć swoje pisarskie umiejętności i przy okazji wygrać książki, upominki i reklamę bloga? Tak? W takim razie zapraszam Cię serdecznie do konkursu literackiego „Już nie zapomnisz mnie” – www.przedwojenny-konkurs.blogspot.com Wystarczy napisać opowiadanie o dowolnej tematyce do 5 stron i… co dalej? Dowiedz się szczegółów, czytając regulamin na blogu. Pozdrawiam ciepło!
Sp. Przepraszam za spam, jednak wiemy, jak trudno jest się zareklamować.
kiedy next ?
OdpowiedzUsuńMatko, świetnie piszesz i nie rozumiem czemu nie masz miliarda tysięcy komentarzy pod każdym rozdziałem? No nie ważne, rozdział bardzo mi się podoba i niecierpliwie czekam na next 😊😊
OdpowiedzUsuńTak przy okazji, jeśli będziesz się nudziła czy coś to zapraszam też do mnie☺️
http://forgotslodkiflirt.blogspot.com
Jak to mówią, liczy się jakość - a Wy jesteście najlepsze :* na pewno zajrzę, dziękuję!
UsuńWow genialne mam nadzieje że nie porzuciłaś tej historii <3
OdpowiedzUsuńNo ej gdzie są rozdziały :( JA TU TĘSKNIĘ 😢
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za wszystkie przemiłe komentarze, słodziaku! :* Powracam z nowymi częściami i przepraszam, że nie było mnie tak długo. Ściskam!
Usuń