Opowiadania

piątek, 29 czerwca 2018

Część dziesiąta: I z duszy swej nie zrobię nikomu prezentu

          Emma myślała, że wie czego się spodziewać.
Spodziewała się bowiem wyrzutów sumienia – gryzących, uwierających i bolesnych, wyniszczających od środka i zmuszających do zadawania sobie w kółko tych samych pytań, jak: „co ja najlepszego robię?”, „dlaczego to robię?” oraz „co się ze mną dzieje?”. Spodziewała się, że nie dadzą jej spokoju tak długo, dopóki nie podejmie wreszcie konkretnej decyzji. Była rozdarta i wiedziała o tym doskonale, doświadczała też dziwnej polaryzacji pragnień – z jednej strony chciała nie bacząc na nic pobiec do domu Mistrza, zrobić wszystko, by wrócić do Armina i błagać go o wybaczenie, a z drugiej… chciała zostać. Tak po prostu. Emma spodziewała się, że myśli o wydarzeniach tamtego wieczora nie dadzą jej długo spokoju.
Ale dostała przede wszystkim coś dziwnego, coś, co poraziło ją swoją intensywnością – jakby spłynęła na nią nagła wiedza, zbyt ogromna, by ludzki umysł mógł ją znieść. I prawdę mówiąc, z każdą upływającą godziną radził z nią sobie coraz gorzej.
Była to świadomość śmiertelności, która wypełniła Emmę nieprawdopodobnym wręcz przerażeniem. Emma nigdy nie była szczególnie religijna, ale też daleko jej było do rozmyślania nad tym, co czeka ją po śmierci i czy w ogóle powinna liczyć na to, że rzeczywiście coś potem nastąpi – była młoda, a młodzi ludzie rzadko kiedy myślą o takich rzeczach. Tym dziwniejsze były dla niej wnioski, które nagle opadły na nią jak coś oczywistego, coś, co miała pod nosem całe życie, ale była zbyt leniwa i przepełniona ignorancją by po to sięgnąć.
Emmę wypełniła myśl, że nie można pogodzić się ze śmiercią. Przypominała sobie ludzi, którzy twierdzili, że w ich wypadku tak właśnie się stało – że nie obawiają się jej i wiedzą, że ona nastąpi. Myślała o nich jak o szaleńcach nie zdających sobie sprawy z tego, że życie jest wszystkim, co mają. Było to dla niej przerażająco oczywiste i logiczne, jakby nie podlegało żadnym dyskusjom. Myślała o religii jak o tworze, którzy wymyślili ludzie, by chociaż trochę złagodzić ból po stracie bliskich osób i ujarzmić nieco strach przed własnym końcem, strach nieuchronny i wyniszczający, jeśli tylko zdać sobie z niego sprawę. Czy można się im dziwić, że wymyślili coś tak nieprawdopodobnego, by poczuć się lepiej? Czy można ich obwiniać, że szukali w swoim życiu sensu innego, niż ten biologiczny? Jak można pogodzić się z tym, że pewnego dnia całe nasze życie, myśli, plany i wiedza po prostu znikną i zwyczajnie przestaniemy być – tak samo, jak nie było nas przedtem, tak i nie będzie nas potem. A świat będzie nadal bez nas istniał, jakby nic się nie wydarzyło.
Nasze życie zamieni się w zbiór wspomnień, dat i puszczoną w tle wzruszającą muzykę. Bukiecik zwiędłych kwiatów, treściwy opis i kilka fotografii.
Coś, co było dla nas wszystkim, dla świata jest jedynie niewielkim, nieznaczącym fragmentem obrazka.
I pewnego dnia nas wszystkich to spotka, myślała Emma, kuląc się przy kominku, mnąc rąbek spódnicy i przełykając łzy; jest to nieuchronne, krzywdzące i beznadziejne. A co gorsza, nim ten koniec nastąpi, będziemy zmuszeni doświadczyć tego, jak spotyka to naszych bliskich… I nic nie możemy na to poradzić. Możemy jedynie mieć nadzieję, że nas spotka to pierwszych… I odejdziemy ze świadomością, ile im przysporzyliśmy bólu.
To nawet nie jest pustka. To nawet nie jest nicość. Po prostu przestaje się istnieć, jakby ktoś wyłączył światło. Ludzie, których kochało się najbardziej, przestają istnieć, a my wiemy, że nigdy już ich nie zobaczymy, nie usłyszymy, nie dotkniemy. Nasza miłość ich przed tym nie uchroni, nic ich przed tym nie uchroni. Bo przed tym nie ma ucieczki.
Jak można być pogodzonym z tak niesprawiedliwym porządkiem świata?

***

- Nic nie jadła od dwóch dni. – we wbitym w Rozalię wzroku Violetty wyraźnie było widać troskę o zdrowie Emmy – Boję się, że… Ona…
Rozalia przestąpiła nerwowo z nogi na nogę. Białe czoło przecięła pionowa zmarszczka, ręce splotła na piersi.
- Mówiłaś, że jest chora. – Rozalii nie udało się powstrzymać dźwięczącej w głosie pretensji.
- Bo o to prosiła. Nie chciała, by jej przeszkadzać. Ale teraz… Nic nie je, prawie nie śpi, chyba nawet nie wstaje sprzed kominka. I płacze.
- Płacze? – Brew Rozalii powędrowała do góry. Nie rozumiała, co mogłoby spowodować taki stan. Lysander z każdym dniem nabierał sił, wyglądało na to, że nawet podróż do Bombaju odbędzie się w planowym terminie.
- Tak. Coś się musiało wydarzyć. Pomyślałam, że chyba prędzej zwierzy się tobie z tego co się z nią dzieje.
- To dobrze. Pójdę do niej. – Rozalia od razu ruszyła w stronę pokoju Emmy i nie zwalniała kroku, dopóki nie dotarła pod drzwi. Gdy bez pukania weszła do środka, przybił ją obraz nędzy i rozpaczy, jaki reprezentowała sobą kobieta – nieuczesane włosy lepiące się do mokrych policzków, spuchnięte oczy i chorobliwa bladość – Emma przypominała bardziej ledwo żywe uosobienie smutku i beznadziei niż człowieka.
Gdy Rozalia weszła do pomieszczenia, ta wykrzesała z siebie dość energii, by wybełkotać coś, co brzmiało jak „I-I-idź Stą-ą-ąd”, lecz Łowczyni nie zwróciła na to uwagi i od razu do niej podeszła. Odgarnęła mokre od łez kosmyki z jej twarzy, patrząc na nią z troską.
- Emmo, co się dzieje? Violetta jest przerażona twoim stanem.
Kobieta próbowała opanować szloch. Naraz spojrzała Rozalii prosto w oczy i wyartykułowała zupełnie wyraźnie, z powagą tak wielką, jakby zdradzała przyjaciółce najstraszliwszą tajemnicę wszechświata:
- Wszyscy umrzemy.
Po czym wygięła usta w podkówkę, a z jej piersi wyrwał się kolejny, długi szloch.
Zmarszczka pomiędzy brwiami Rozalii jeszcze bardziej się pogłębiła.
- No już, już, cicho. – mruknęła, tuląc do siebie łkającą Emmę, która wręcz bezwładnie wpadła w jej ramiona i pocieszycielsko gładząc ją po plecach. Szybko dotarło do niej, co jest odpowiedzialne za stan kobiety i gdy tylko to zrozumiała, wezwała Violettę i poprosiła ją, by nie spuszczała Emmy z oka – jej stan był tak beznadziejny, że Rozalia brała pod uwagę, że niewiele już brakuje, by kobieta targnęła się na swoje życie. Wypadła z pomieszczenia i potruchtała do pokoju Lysandra, gdzie został przeniesiony z lecznicy tego ranka. Pchnęła drzwi, nie zawracając sobie głowy pukaniem. Zastała mężczyznę siedzącego w fotelu i piszącego coś w trzymanym na kolanach notesie w czarnej, skórzanej oprawie. Podniósł głowę na stojącego w jego drzwiach intruza, lecz zanim zdołał w jakikolwiek sposób zareagować na to naruszenie jego prywatności, Rozalia wycedziła:
- Całowaliście się!
Mężczyzna poczuł, że na jego twarz wstępuje rumieniec. Wyraźnie chciał coś powiedzieć, lecz Łowczyni nie pozwoliła mu nawet zacząć.
- Jak mogłeś być tak bezmyślny, Lysandrze?! Od tych proszków przeciwbólowych kompletnie odjęło ci rozum!
- Nie rozumiem, o czym ty…
- O tym, że twoja żona od dwóch dni nie robi nic, oprócz płaczu z powodu - tutaj cytat - że wszyscy umrzemy!
Czerwień na policzkach Lysandra zastąpiła upiorna bladość. Jego zawieszona nad notatnikiem dłoń zadrżała.
- Nie. – powiedział cicho, jakby do siebie.
- Właśnie tak!
Mężczyzna zerwał się z zajmowanego miejsca, rzucił notes gdzieś w kąt i ruszył do drzwi, mijając w przejściu wciąż rozjuszoną Rozalię. Przystanął, gdy sobie o czymś przypomniał. W spojrzeniu, które rzucił kobiecie czaił się strach.
- Sprowadzisz Nataniela?
- A mam inne wyjście? – sarknęła. Nie zdążyła dokończyć, a mężczyzna już biegł korytarzem w kierunku sypialni Emmy. Nie potrafił sobie darować, że zostawił ją samą. Gdy poprosiła go, by dał jej trochę czasu na pozbieranie myśli, zgodził się bez namysłu wiedząc, z czym musi się zmierzyć. Teraz był na siebie zły, że tak łatwo dał się zbyć. Gdy wpadł do środka, aż ścisnęło go w żołądku. Emma histerycznie łkała przy bezskutecznie usiłującej ją uspokoić Violetcie. Wyglądało to tak, jakby przydarzyła jej się jakaś tragedia… albo przytłoczył ją jakiś ciężar, o wiele większy, niż mogła znieść.
Lysander dokładnie wiedział, co to za ciężar i skąd się wziął, bo do tej pory to on musiał go dźwigać. Przebywanie wśród Nocnych Łowców sprawiło, że łatwo zapomniał o tym, co dzieje się ze zwykłymi ludźmi, którzy są mu bliscy. Lysander miał niezwykły dar przenoszenia własnych emocji na otoczenie – przeważnie spokojny i wyważony miał na nich zbawienny wpływ, lecz gdy czasem budziły się w nim lęki, a ktoś znalazł się zbyt blisko…
Jak mógł tak łatwo zapomnieć o jednej z głównych przyczyn, dla których opuścił rodzinę? Przez lata przebywania z nimi udało mu się wycofać emocje tak głęboko do środka, jak to tylko było możliwe; trzeba było znaleźć się naprawdę blisko niego, by uszczknąć coś z opromieniającej go aury własnych emocji, obaw, nadziei, radości i lęków. Tamtej nocy, otumaniony lekami i wiedziony strachem o własne życie, Lysander przelał na Emmę mnóstwo goryczy. Goryczy, która dla umysłu człowieka była wręcz destrukcyjna.
Mężczyzna starał się czuć wyłącznie spokój, gdy wziął Emmę w ramiona i przytulił do siebie. W całym przerażeniu tą sytuacją ledwo zwrócił uwagę na to, że nikt, nawet ukochana matka i brat nie byli w stanie tak głęboko zakraść się w głąb jego umysłu.
Kim ty jesteś?
– myślał, gdy mijały kolejne chwile, a histeria Emmy zaczęła bardzo powoli ją opuszczać, gdy gładził jej włosy i szeptał do ucha uspokajające słowa – Kim jesteś, piegowata przybyszko z odległej krainy? Jak i dlaczego to robisz?
Mijały minuty. Lysander nieświadomie zaczął kołysać Emmę w ramionach. Zanucił uspokajającą melodię.
- L-Lysander…
- Ćśś, już dobrze. Jestem tutaj.
- Boję się.
- Wiem, Emmo.
To nawet nie jest twój strach.
Rozalia, która wraz z Natanielem chwilę wcześniej weszła do pokoju Emmy, teraz dotknęła ramienia mężczyzny, ściskającego w dłoni buteleczkę z ziołami na uspokojenie.
- Chyba dadzą sobie radę. – wyszeptała. Mężczyzna tylko skinął głową w odpowiedzi. Cicho zamknęli za sobą drzwi.
W miarę jak Emma coraz mocniej się wyciszała, Lysander przestawał musieć walczyć z własnymi emocjami. Myślał o jej cieple, zapachu i czerpał z tej bliskości spokój, który następnie przekazywał Emmie. Cały lęk gdzieś się w tym wszystkim rozpłynął, zastąpiony aurą błogości i ciepła, której potrzebowali oboje, bo oboje z niej czerpali. Lysander myślał o tym co czuł, gdy całował Emmę tamtego wieczoru, o więzi, którą poczuł i która go skłoniła do tego, by oddać jej pocałunek. Myślał o tym, jak niewiele trzeba było Rozalii by zrozumieć, co się między nimi stało. To dawało mu do myślenia. Przecież chyba nie miał niczego wypisanego na twarzy. Nie on.
Lysander przyuważył wreszcie, że oddech kobiety stał się płytki i wyrównany. Podniósł się tak, by jej nie budzić i ułożył na kanapie. W blasku kominka zdawało się, że jej twarz opromienia spokój. Nie mógł się powstrzymać, by odgarnąć z jej twarzy kosmyk włosów. Chciał wyjść i zostawić ją samą, jednak coś go powstrzymywało. Być może fakt, że dzielił z nią te same emocje i obawy sprawił, że poczuł, że chce zostać.
Będę tu, gdy się obudzisz.
W tym momencie nie sposób było już stwierdzić, które z  nich potrzebowało tego bardziej.

***

Gdy Emma się obudziła, w polu jej widzenia znajdował się tylko kominek. Kobieta przez chwilę wpatrywała się w niego półprzytomnie, powoli dochodząc do siebie. Wspomnienie dwóch ostatnich dni i związanej z nimi rozpaczy zdążyło się już rozpłynąć i Emma nie była nawet w stanie powiedzieć, co dokładnie wywołało w niej taki atak paniki. Z dystansu wydawało jej się to głupie i niezrozumiałe. Co jej odbiło?
Podniosła się do siadu i przeciągnęła rozkosznie, jednocześnie rozdzierająco ziewając, gdy jej rozleniwione spojrzenie padło na fotel i siedzącego w nim Lysandra, który zerkał na nią znad notatnika, w którym coś zapisywał. Emma raptownie zamknęła rozdziawioną buzię i usiadła prosto.
- Witaj. – powiedział mężczyzna – Chyba wypoczęłaś.
- Trochę. – przyznała Emma, starając się zrobić coś na szybko z wymykającym się ze zdemolowanego upięcia na jej głowie kosmykiem włosów, który jakby przecząc prawom grawitacji zdawał się sterczeć nad jej uchem – Jak długo spałam?
- Trzy godziny. Wyszedłem tylko na chwilę po notatnik. Wolałem tu być na wypadek, gdybyś… - Lysander nie dokończył myśli, spojrzał na Emmę ze zmartwieniem. - Jak się czujesz?
- Skołowana. – Emma dobrała słowo, które, jak uznała, w największym stopniu oddawało jej stan – To było takie dziwne. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się zachowywałam. – nagle coś sobie uświadomiła i poczuła się bardzo zakłopotana – Biedna Violetta, musiałam ją śmiertelnie przerazić. Przepraszam cię, ja naprawdę nie wiem, skąd się to wzięło.
Lysander prychnął, jakby ze złością i zamknął notatnik.
- W żadnym wypadku mnie nie przepraszaj. – powiedział mężczyzna i sięgnął po dłoń zaniepokojonej jego reakcją Emmy, by delikatnie ją uścisnąć. – To co się stało, to tylko i wyłącznie moja wina.
- Jak to?
- To nie był twój strach, tylko mój. Nieświadomie pozwoliłem, byś go ode mnie zabrała i by rósł w tobie… To nigdy nie powinno się wydarzyć. Wybacz mi.
Emma patrzyła na niego w milczeniu.
- Nawet nie wiem co właściwie mam ci wybaczyć. – przyznała wreszcie – Jak to „twój strach”?
Westchnął, próbując pozbierać myśli.
- Moje emocje wpływają na ludzi z mojego otoczenia. Na bliskich mi ludzi. Łowcy są na to odporni więc zdążyłem o tym zapomnieć… dopiero Rozalia mi przypomniała. Miałem nadzieję, że zdolność ta w pewnym stopniu zdążyła zaniknąć, jednak się myliłem. Tamtej nocy byłem zupełnie przerażony, a ty znalazłaś się bardzo… bardzo blisko mnie. – w jego oczach Emma dostrzegła, że jest kompletnie zdezorientowany i zagubiony – Nie podejrzewałem, że między nami pojawi się aż tak intensywna więź i byłem nią tak… zafascynowany, że na śmierć zapomniałem o tym, że w moim stanie psychicznym może to dla ciebie być… co najmniej niebezpieczne. Myślę, że lepiej będzie, jeśli zachowamy pewien dystans, dopóki nie nauczę się przy tobie kontrolować.
Lysander na chwilę przerwał swój monolog. Odezwał się dopiero po głębszym namyśle.
- A jak się czujesz teraz?
- Do tej chwili byłam spokojna, teraz trochę… trochę mi smutno.
Mężczyzna mruknął coś gniewnie pod nosem.
- Wygląda na to, że nawet teraz wyczuwasz moje emocje.
- Ten smutek… jest twój?
- Tak.
- Skąd się bierze?
- Z myśli, że będę musiał przez jakiś czas unikać twojego towarzystwa. – jego szczerość zaskoczyła Emmę. Ścisnęła jego dłoń.
- A jeśli ci powiem, że… tego nie chcę?
- Odpowiem, że nie widzę innego wyjścia.
- Być może będzie ci łatwiej zorientować się, czy twoje próby działają, jeśli będę w pobliżu.
- Wolałbym nie ryzykować, że znowu doprowadzę do czegoś takiego.
- Jednak nie trzeba ci było dużo czasu, bym się uspokoiła. – przypomniała mu Emma.
- To prawda, jednak…
- Myślę, że nie powinniśmy się rozdzielać. Powiem ci, jeśli coś będzie nie tak. Inaczej nigdy się nie dowiesz, czy to cokolwiek daje.
- Być może to wcale nie jest konieczne. Po powrocie z Indii prawdopodobnie wrócisz do domu, jeśli tylko uda się wynegocjować dogodne warunki.
Emma poczuła ukłucie w sercu które przypomniało jej o decyzji, którą musi podjąć. Jeszcze do niedawna wybór dla niej nie istniał, a teraz, im dłużej przebywała w towarzystwie Lysandra, tym stawał się on dla niej trudniejszy. Niemniej… Chciała się upewnić, że w ogóle ma pomiędzy czym wybierać.
- Lysandrze? – od razu na nią spojrzał – A gdybym ci powiedziała, że… Ja… - zacięła się, słowa nie chciały jej przejść przez gardło.
- Tak? – zachęcił ją łagodnie.
- Jeszcze nie wiem, co zrobię. – dokończyła cicho.
Mężczyzna patrzył na nią w milczeniu. Dłonią dotknął jej miękkiego policzka i cicho westchnął.
- Emmo… Nie wiem, czy to prawda. Nie to, że poddaję w wątpliwość twoje intencje. Ty doskonale wiesz, co chcesz zrobić, po prostu…
Kobieta spojrzała na niego, nic nie rozumiejąc. Przez jego twarz w jednej chwili przemknęło tyle sprzecznych emocji. Widać było, że Lysander ze sobą walczy. Spojrzał jej w oczy z rezygnacją.
- Po prostu to ja nie chcę, żebyś to zrobiła.

***

Kolejnego dnia Emma wiedziała już, że przed wyrzutami sumienia nie uda jej się uciec. Cała poprzednia noc była nieustającą walką z własnymi myślami. Dodawała sobie otuchy, ściskając w dłoniach dwa małe przedmioty – wisiorek z aparatem w jednej, pierścionek w drugiej. Ważyła je w dłoniach, przekładała z ręki do ręki i liczyła na nagłe olśnienie, które nie chciało nadejść.
Kto by pomyślał, że tak bardzo to wszystko skomplikuję?
Próbowała przywoływać w myślach twarz i głos Armina i boleśnie zdała sobie sprawę, że tak wyraźny obraz zdążył się już nieco zatrzeć.
Czy też mnie zapominasz?
W umyśle Emmy zaświtała myśl, że Armin w końcu po prostu się podda i przestanie jej szukać. Jej narzeczony był uparty, jednak na jak długo starczy mu tego uporu? Na rok, dwa, pięć lat? Może urządzi jej symboliczny pogrzeb, a może nigdy nie straci nadziei?
Niezależnie od tego, co zdecyduję, będę musiała wrócić, chociaż na chwilę. Stanąć przed tobą i powiedzieć, że… nie musisz się o mnie martwić. Tego bym ci nigdy nie zrobiła. Nie zniknęłabym na zawsze wiedząc, że mogę się z tobą pożegnać. Wróciłabym, by cię zobaczyć, chociaż ten ostatni raz. Być może to zraniłoby cię mniej.
Ku zaskoczeniu Emmy, rozważanie odwrotnego scenariusza było dla niej jeszcze trudniejsze.
Nie tylko ze względu na Lysandra. Po prostu ciężko było jej wyobrazić sobie opuszczenie tych czasów. Przypomniała sobie słowa Iris: „Z czasem poznasz, gdzie naprawdę należysz”. Czy to możliwe, że jej przeznaczeniem było się znaleźć właśnie tutaj? Czy wszechświat próbował naprawić jakiś błąd, przez który urodziła się o sto siedemdziesiąt cztery lata za późno?
Tyle pytań, a odpowiedzi jakby ciągle brak.
Emma wiedziała, że potrzebuje z kimś poważnie porozmawiać, jednak gdy zapukała do drzwi pokoju Rozalii, odpowiedziała jej cisza. Było wczesne popołudnie, nienaturalnie ciepłe jak na tę porę roku i Emma pomyślała, że być może znajdzie dziewczynę w ogrodzie. Nie pomyliła się – Rozalia leżała rozciągnięta na kraciastym kocu z jakąś książką, chyba tomikiem poezji. Emma, owinięta szalem, podeszła do niej z tyłu i po prostu przysiadła obok. Rozalia spojrzała na nią, mrużąc złote oczy w słońcu.
- Emmo! Przyszłaś popatrzeć?
Dopiero teraz Emma zwróciła uwagę na to, że Rozalia obserwowała z dystansu Kastiela i Lysandra, którzy podskakiwali dookoła siebie jak w dziwnym tańcu, połączonym ze sztukami walki.
- Co oni robią?
- Korzystają z pogody i urządzili sobie mały sparing.
- Och? To raczej nie przypomina typowej walki.
- Znają się na wylot, dlatego tak to wygląda. Mogłabym na nich patrzeć godzinami. – Rozalia westchnęła znad swojej lektury i wbiła uważne spojrzenie w Emmę, zadzierając głowę i przysłaniają oczy dłonią, z lekkim grymasem na ślicznej twarzy – Może wreszcie uda mi się dowiedzieć, co się między wami wydarzyło? Przysięgam, że czuję się pominięta.
- Hm, przykro mi. To dlatego, że czuję się taka… zdezorientowana. Sama nie umiem sobie wszystkiego poukładać, a co dopiero…
- Nie pomogę ci, jeśli mi nie opowiesz.
- Masz rację. – Emma milczała próbując zebrać myśli. W oddali Kastiel wykonał półobrót i spróbował podciąć Lysandra, jednak ten zdążył się asekurować i nie stracił równowagi od razu – zdążył uczepić się koszuli przyjaciela, jednocześnie pozbawiając go równowagi, przez co obaj Łowcy wylądowali na trawniku. – Nie mam pojęcia, od czego zacząć. – wyznała wreszcie Emma.
- Powiedziałabym, że od początku, ale to ja. – zironizowała Rozalia i rzuciła Emmie uśmiech, by złagodzić nieco swoją odpowiedź.
- Masz rację, tylko… to nie takie proste.
- Chociaż spróbuj. Co się dzieje? Całowaliście się, prawda?
Emma poczuła, że uchodzi z niej powietrze.
- Tak.
- No to, w czym problem? Jesteście małżeństwem, to normalne.
- Wiesz, że nic w tym nie jest normalne. Muszę wybierać między dwoma mężczyznami.
Rozalia chwilę przyglądała jej się z uwagą.
- Między Lysandrem a Kastielem? Czy chodzi o Nataniela?
- Co? Nie, nie! Chodzi o mojego narzeczonego… o Armina.
- Mówisz o tym, który… - Rozalia zawahała się, jakby nie wiedziała jak ubrać w słowa myśl „martwy narzeczony”.
- On żyje. W, hm, w pewnym sensie.
Rozalia uniosła z niedowierzaniem brew.
- Uwierz mi, Emmo, że różne rzeczy już w życiu widziałam, ale pierwszy raz słyszę o kimś w pewnym sensie żywym.
- Uch.
Nie wiedziałam, że półprawdy mogą być tak frustrujące.
- Jeśli plan Nataniela wypali, po podróży do Bombaju będę mogła do niego wrócić. Tylko już sama nie wiem, czy tego chcę.
I nie wiem, na ile faktycznie są to moje wątpliwości.
- Ach, więc o to chodzi.
- Tak, niestety.
- Wiesz, trudno mi powiedzieć, co uważam za właściwie. Nigdy nie znałam Armina. Jeżeli nie zdradzisz mi więcej szczegółów, nie będę ci mogła dobrze doradzić.
Właściwie, co mi szkodzi? Ona walczy z demonami, podróże w czasie nie powinny jej się wydać aż tak niedorzeczne.
- To będzie dłuższa historia.
Rozalia uśmiechnęła się w odpowiedzi. Emmie przypomniała jej się inna ich rozmowa w pokoju Rozalii.
- Mnie to nie przeszkadza.

***

Rozalia wysłuchała całej historii Emmy, praktycznie wcale jej nie przerywając. Spędziły na kocu sporo czasu, zanim Emma dotarła wreszcie do końca swojej historii. Rozalia sprawiała wrażenie bardzo skupionej na jej opowieści - dopytywała o szczegóły, prosiła o wyjaśnienie, gdy coś wydało jej sie niejasne albo niespójne. Wysłuchała jej do końca, aż na ich kocu zrobiło się przenikliwie zimno - nawet nie zauważyły, kiedy Lysander i Kastiel skończyli swój sparing, a w ogrodzie zrobiło się pusto. Rozalia bez słowa wstała wreszcie z koca zabierając swoją książkę i podziękowała Emmie za zaufanie. Zaproponowała, by weszły do środka zanim się rozpada, ale Emma powiedziała, że posiedzi jeszcze chwilę. W jej głowie wciąż kołatało się wypowiedziane przez Rozalię zdanie, które dla niej miała na zakończenie. Emma nie przestawała o nim myśleć nawet na sekundę, starała się je przetrawić, gdy Rozalia wstała już dawno z koca i odeszła w stronę Instytutu. Emma wpatrywała się w jej oddalające się plecy, nie mogąc przestać analizować jej słów.
„Nie czyń nikomu prezentu z własnej duszy.”
Nie poświęcaj się dla zasady. Nie poświęcaj swojej miłości. Nie bądź tchórzem.

Na koc spadły pierwsze krople deszczu. Najpierw pojedyncze, potem Emma została otoczona przez setki kropel i towarzyszący im jednostajny szum.
Juz wiedziała, co zrobi.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz