Opowiadania

poniedziałek, 14 stycznia 2019

Cześć dwunasta: Nieobecność

          Kiedy Emma otworzyła oczy potrzebowała chwili, by sobie przypomnieć gdzie jest i w kogo wtulona najwidoczniej zasnęła. Przez ułamek sekundy poczuła niepokój, że wydarzyło  się coś, do czego nie chciała dopuścić - ale wspomnienia poprzedniego wieczoru szybko wróciły, uspokajając  jej sumienie. Odprężyła się i pozwoliła sobie nieco dłużej nacieszyć tym porankiem, przymykając oczy i dyskretnie wtulając się w pierś wciąż śpiącego mężczyzny. Była przyjemnie zaskoczona tym, jaki wpływ miała na nią bliskość Lysandra - dawno nie spała tak spokojnie, noc nie przyniosła jej żadnych snów, wyspała się jak nigdy. Nie chodziło jednak tylko o jego dar, chociaż Emmie trudno było rozróżnić uzależnianie się od jego aury, skoro jego obecność działała na nią jak chłodna mżawka w parny dzień, od innych uczuć, które mogłaby zacząć do niego żywić. Tamten pocałunek w nocnym ogrodzie, owo niezwykłe połączenie, jakie wtedy poczuła, choć okupione atakiem paniki sprawiło, że Emma po raz pierwszy zaczęła naprawdę mieć poważne wątpliwości. Przez chwilę rozważała, co zrobiłby Lysander, gdyby obudziła go pocałunkiem, gdy mężczyzna sam się przebudził.  Zorientowała się jeszcze zanim zdążył się poruszyć - usłyszała wyraźnie to w jego oddechu, do tej pory miarowym i wyrównanym. Nie mogła sobie odmówić spojrzenia na jego zaskoczoną twarz, gdy pierwszym, co ujrzał po przebudzeniu była ona, wtulona w niego z nieśmiałym uśmiechem na ustach i przez ułamek chwili usiłował ustalić, jakim cudem spędzili noc w jednym łóżku - zupełnie jak ona kilka chwil wcześniej. Wreszcie uśmiechnął się, pocałował ją delikatnie w czoło i przygarnął mocniej do siebie, aż musiała przylgnąć do niego całą powierzchnią ciała.
- Dzień dobry. - mruknął odprężony. - Dobrze spałaś?
- Przypuszczam, że wiesz. - odparła czując, jak leniwie gładzi jej plecy wolną dłonią. Mruknął jedynie coś sennie w odpowiedzi i zamilkł. Dopiero po dłuższej chwili, gdy Emma była już gotowa założyć, że znowu zasnął, Lysander odsunął się nieco i spojrzał na nią poważnie.
- Mam nadzieję, że nie żałujesz swojej decyzji? 
Kobieta zapatrzyła się na niego, nic nie rozumiejąc. Gwałtownie przeczesywała wspomnienia z poprzedniego wieczoru, ale naprawdę nic nie wskazywało na to, żeby do czegokolwiek pomiędzy nimi doszło. Była zupełnie trzeźwa i świadoma gdy poprosiła go, by został, a on to zrobił. I ani krztyny więcej. Naprawdę tylko tego miało się tyczyć to pytanie?
- Nie, oczywiście że nie. - odparła wreszcie - Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. 
Uświadomiła sobie, że najprawdopodobniej by jej nie odmówił nawet, gdyby bardzo nie chciał zostawać.
- Jeżeli tylko to cię w tej chwili martwi… Nie miałbym nic przeciwko spędzaniu z tobą każdej nocy. Przy tobie wyjątkowo dobrze mi się śpi. 
Wreszcie mężczyzna, jakby trochę walcząc sam ze sobą wyplątał się z uścisku Emmy i podniósł ze swojego miejsca, mimo jej niezadowolonej miny.
- Wybacz, chyba powinniśmy dołączyć do gospodarzy na śniadaniu. Zostawię cię samą. Przyjdę po ciebie później, jeśli…
Nie dokończył, bo rozległo się ciche pukanie do drzwi. Lysander mruknął przyzwalająco i drzwi uchyliły się, wpuszczając do środka intensywny zapach kadzideł i dwoje ludzi, za którymi podążała Priya, cała w uśmiechach.
- Namaste. Mam nadzieję, że przyjemnie spędziliście noc. Niczego wam nie brakowało?
- Ech. - Emma poczuła, że pąsowieje. Czuła się, jakby została na czymś przyłapana.
- Mamy więcej, niż moglibyśmy sobie wyobrazić. - zapewnił szybko Lysander, też nagle dziwnie zakłopotany.
- Bardzo mnie to cieszy. Przygotowaliśmy dla was drobne prezenty. Być może zechcecie nam towarzyszyć przy posiłku w tradycyjnych, hinduskich strojach. - Priya wskazała trzymane przez służbę materiały - Chciałam wam je dać osobiście.
- Jesteśmy zaszczyceni. Dziękujemy. Z przyjemnością skorzystamy. - odpowiedział od razu Lysander, szukając jeszcze potwierdzenia w twarzy Emmy, która szybko przytaknęła. Nie miała nic przeciwko uwolnieniu się od gorsetu, choćby tylko na jeden dzień.
- Cudownie. Yamir pomoże się ubrać. - Priya skinęła na Lysandra - A my zajmiemy się Emmą. 
Łowczyni uśmiechnęłam się promiennie i wesoło puściła Emmie oczko, która nie mogła powstrzymać się przed ciekawym zerknięciem na naręcze barwnych materiałów, trzymanych przez służącą. Od razu pomyślała o Rozalii - ona z pewnością umiałaby docenić taki podarunek. Patrząc na Priyę Emma nie mogła o niej nie myśleć - o tym jak zdążyła się z nią zżyć przez cały ten czas spędzony w Instytucie - i o tym, jak bardzo za nią tęskni. Szybko jednak musiała przywołać się do porządku, bo Priya bezzwłocznie zaciągnęła ją za stojący w rogu pokoju parawan, ledwo powstrzymując się przed wyciągnięciem jej z łóżka. Na strój Emmy składało się kilka elementów, których nazwy kolejno wymieniała Priya - choli, krótka, dopasowana bluzeczka, która odsłaniała brzuch, ozdobiona była bogatymi haftami. Pod sari, które Priya przy pomocy służącej upięła Emmie w stylu południowym, z pasem materiału przerzuconym przez ramię, Emma założyła ghagra, choć ona nazywałaby to po prostu halką. Na koniec Priya podała jej jutti, zdobione haftami buciki przypominające baleriny i wreszcie oznajmiła, że wszystko jest gotowe. Emma była zachwycona głęboką, butelkowo zieloną kolorystyką, w jakiej utrzymany był strój i srebrzystymi haftami, przepięknie komponującymi się z całością. Emma nie przypuszczała, że kiedykolwiek będzie mieć na sobie takie ilości doskonałej jakości jedwabiu. Gdy próbowała nieskładnie podziękować i wyrazić zachwyt nad strojem, Priya tylko położyła jej dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się serdecznie zapewniając, że nikomu lepiej by ten strój nie pasował, niż właśnie Emmie. Kiedy wyłoniła się zza parawanu, Lysander już na nią czekał - jego strój wyraźnie składał się z mniejszej ilości elementów. Długa, rozcięta po bokach koszula zwana kurtą, jak wyjaśniła Priya i wąskie spodnie, czyli churidar - strój Lysandra był utrzymany w kolorystyce tak jasnej, że z jego włosami i bladą cerą przypominał bardziej nadnaturalne zjawisko, niż człowieka - wszystko miało kolor złamanej bieli, wpadającej w écru, a do tego złote hafty subtelnie zdobiły mankiety koszuli i zakończony szpicem dekolt. Widać było, że nie czuje się zbyt pewnie bez swojej zwyczajowej marynarki, lecz gdy zobaczył Emmę, wyraźnie się rozpromienił. Kobieta pozwoliła, by ujął jej dłoń i w szarmanckim ukłonie złożył pocałunek na jej wierzchu, po czym wsunęła rękę w zagięcie jego łokcia. 
- Wyglądasz cudownie.
Emma bez mrugnięcia przyjęła komplement, choć policzki nieco ją zapiekły. 
- Dziekuję. Tobie również pasuje ten strój. - po czym, by rozładować nieco atmosferę, dodała - Rozalia byłaby nieprzytomna z zachwytu, widząc takie ilości jedwabiu.
- To prawda. - mężczyzna uśmiechnął się lekko - Myślę, że moglibyśmy wybrać się na wycieczkę do miasta i kupić dla niej nieco materiału w prezencie. Co o tym myślisz?
- Świetny pomysł. - Emma aż cała się rozpromieniła na myśl o minie Rozalii na widok takiej niespodzianki - Na pewno będzie zachwycona.
Priya wyglądała na bardzo zadowoloną z efektu, jaki udało jej się osiągnąć i zaprowadziła ich na dół - lecz nie udali się do jadalni, jak można by przypuszczać, a na taras, gdzie przy rozstawionym stole siedzieli już wszyscy, włącznie z Kastielem, który jako jedyny - na co Emma zwróciła uwagę z pewnym rozbawieniem - wciąż miał na sobie swoje zwyczajowe ubranie. Wyobraziła sobie, jak Priya usiłuje nakłonić go do założenia tradycyjnego hinduskiego stroju i uśmiechnęła się pod nosem na tę myśl. Trzeba mu jednak oddać, że wyglądał jakby był w dużo lepszym niż zwykle humorze - rzucał od czasu do czasu te swoje kąśliwe uwagi, ale robił to ewidentnie w żartach i widać było, że zmiana klimatu mu odpowiada. Na tyle słońca trudno było liczyć w Londynie nawet podczas pełni lata - tutaj łatwo było zapomnieć, że gdzieś tam w ogóle jest jakieś miejsce, gdzie panują mrozy i prawdopodobnie spadł już pierwszy śnieg.
Pierrick przywitał ich radośnie, wskazując im miejsca przy stole i komplementując stroje, za które wylewnie podziękowali. Emma rozglądała się dyskretnie, jednak nie wypatrzyła przy stole nikogo, kogo nie poznałaby wczoraj - zatem Mistrz najwyraźniej nie dotarł. To przeciągające się w nieskończoność oczekiwanie na spotkanie tylko potęgowało jej stres z nim związany. Wolała już mieć  to za sobą. Tak wiele od tego zależało.
Po posiłku Kastiel i Lysander gdzieś zniknęli, jednak Priya zręcznie to wykorzystała, proponując Emmie odprowadzenie po Instytucie, na co kobieta chętnie przystała. W pierwszej kolejności Łowczyni zaprowadziła Emmę w głąb malowniczych ogrodów, gdzie ta starała się zapisać w pamięci otaczający ją słodki zapach egzotycznych roślin, szmer wody i śpiew obcych gatunków ptaków. Zatrzymały się przy największej fontannie, przy której zbiegały się wszystkie alejki. Była wręcz monumentalna, biały marmur lśnił, gdy Emma zadarła głowę, ocieniając dłonią oczy, by przyjrzeć się rzeźbie na cokole. Był to bardzo szczegółowo wyrzeźbiony anioł, który w lewej dłoni dzierżył miecz, okalany płomieniami tak realistycznymi, że wydawały się być niemalże żywe. Rozchylone na boki skrzydła były tak bogate w detale, jakby anioł w każdej chwili mógł oderwać stopy od rzeźbionego cokołu i wzbić się do lotu. W drugiej ręce trzymał zdobny kielich, przechylony tak, by mogła z niego płynąć woda, wpadająca wprost do zbiornika u jego stóp. Anioł był dwa razy większy od człowieka i tak piękny, że Emma nieświadomie rozchyliła usta w niemym zachwycie.
- To anioł Raziel. - wyjaśniła Priya, jakby myśli Emmy były tak głośne, że dotarły aż do niej. - Nasz przodek. Nocnych Łowców. Płynie w nas jego krew. Znasz naszą historię, ek yaatree?
Emma lekko skinęła głową.
- Wiem, że pochodzicie od anioła Raziela i że walczycie z demonami, by chronić ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy z zagrożenia. 
- A jak myślisz, od kogo ty pochodzisz? 
- Słucham? - Emma przeniosła zaskoczone spojrzenie na kobietę, która badawczo jej się przypatrywała jasnymi, przenikliwymi oczami. Łowczyni wygięła usta w łagodnym uśmiechu.
- Znam ludzi lepiej, niż większość z nas. Jesteś inna niż ci, których zwykle spotykam. Wyczuwam to. Otacza cię dziwna, obca aura. I nie chodzi tylko o to, że jesteś z Anglii. Teraz spotykam ich dużo, dużo Anglików, i żaden nie emanuje taką energią. Dlatego tak cię nazwałam.
- Jak? - Emma poczuła, że serce w jej piersi zamiera, by po chwili ruszyć w szaleńczym galopie. 
- Ek yaatree. Podróżniczka. Moim zdaniem pochodzisz z bardzo, bardzo daleka. Mam rację?
Emma była zbyt sparaliżowana, by przytaknąć. Wgapiała się bez słowa w Priyę z osłupieniem na twarzy, na co spojrzenie Łowczyni wyraźnie złagodniało.
- Nie miałam intencji cię przestraszyć, Emmo. Z nikim nie będę o tym rozmawiać, jeśli tego się obawiasz. Szanuję cudze sekrety. Sama mam kilka. - uśmiechnęła się ciepło i położyła Emmie lekko dłoń na ramieniu. - Chodźmy dalej. Pokażę ci, gdzie… - Priya urwała w pół słowa widząc, jak stojąca obok niej kobieta spogląda nagle na coś za jej plecami i na jej twarz wypełza zaskoczenie, które szybko przeradza się w przerażenie. Odwróciła się w momencie, gdy Emma miała wydać z siebie ostrzegawczy krzyk i rzucić do ucieczki - chcąc jak najszybciej sprawdzić co ją tak przeraziło i zareagować, jeśli będzie to konieczne. W ich stronę pędził ogromny tygrys bengalski, który w uderzenie serca znalazł się naprzeciwko nich. Emma czuła, że z przerażenia odpłynęła jej z twarzy cała krew - widziała, jak olbrzymie zwierzę w pełnym pędzie rzuca się w ich stronę i była pewna, że nie wyhamuje zanim skoczy na Priyę, która stała przed Emmą, osłaniając ją własnym ciałem. Olbrzymi kot dopadł do niej, zanim Emma zdążyła cokolwiek zrobić, ledwie tamta zdążyła obrócić się w jego stronę i Emma była pewna, że ją rozszarpie;  zwierzę uniosło się na dwóch łapach i skoczyło na Łowczynię. Emma wrzasnęła i odruchowo rzuciła do tyłu, natychmiast tracąc równowagę, potykając się o sari i przewracając. Zaczęła cofać się nie wstając, w pierwszym odruchu chcąc znaleźć się jak najdalej od przerażającego zwierzęcia. 
Nagle dotarło do niej, że Priya coś mówi, a gdy odwróciła się do Emmy, o dziwo nie broczyła krwią. 
- Nie bój się, to nasz przyjaciel, Raahi. Nie zrobi nam krzywdy. - powiedziała kojąco.
Emma nagle zdała sobie sprawę, że Priya głaszcze ogromnego kota za uchem, jakby był przerośniętym dachowcem, a nie śmiertelnie groźnym drapieżnikiem. Gdy minął jej pierwszy szok i dotarło do niej, że zwierzę nie próbuje ich pożreć, poczuła się dziwnie rozdarta- z jednej strony jej umysł podpowiadał, by wstała, z drugiej ciało wolało ewidentnie sprawdzić, co dalej nastąpi. Instynkt samozachowawczy nie pozwalał jej od razu zaufać temu, co widzi. 
Tygrys przez chwilę pozwolił, by Priya gładziła go po wielkim łbie, przemawiając doń łagodnie po hindusku, a gdy zerknął ponad ramieniem Priyi na bladą ze strachu Emmę, mruknął, jakby przepraszająco w jej stronę, na co kobieta aż się wzdrygnęła. Wreszcie kot wylądował na czterech łapach, otarł się na pożegnanie o dłoń Priyi i wycofał w głąb ogrodu, wymachując pasiastym ogonem. Łowczyni odwróciła się do Emmy z przepraszającym wyrazem twarzy i pomogła jej wstać na nogi, wciąż nieco drżące.
- Poprosiłam go, by nas zostawił. Nie chciał cię wystraszyć, myślał że jestem sama i chciał się przywitać. Chyba nie czułabyś się swobodnie, gdyby nadal się przy nas kręcił. Dobrze się czujesz?...
- Czy dobrze się czuję? - Emma posłała Priyi szaleńcze spojrzenie - Byłam przekonana, że jesteś martwa w momencie, kiedy się na ciebie rzucił!...
Priya zmarszczyła brwi i posadziła Emmę na brzegu fontanny, by ta mogła ochłonąć.
- Powinnam była cię uprzedzić, ale byłam pewna, że o tej porze tygrysy wylegują się gdzieś w cieniu po śniadaniu. Przepraszam, nie spodziewałam się ich tutaj.
Emma wytrzeszczyła na nią oczy.
- Tygrysy?... Próbujesz mi powiedzieć, że jest ich więcej?...
Priya przytaknęła.
- W naszym Instytucie każdy ma swojego. Raahi jest mój. Żaden z nich nie zrobi ci krzywdy, Emmo. Wiedzą, że mamy gości i że jesteś jednym z nich.
- A gdybyście zapomnieli im o tym wspomnieć?...
Priya uśmiechnęła się przekornie.
- Na wasze szczęście pamięć nam nie szwankuje. Chcesz wracać?
- Daj mi chwilę. - mruknęła Emma, usiłując uspokoić kołaczące się po tej przygodzie w piersi serce. Priya siedziała obok w milczeniu, pozwalając Emmie zebrać się w sobie - No dobra. Są tutaj jeszcze jakieś potencjalnie śmiercionośne niespodzianki, o których zapomniałaś mi wspomnieć? Bo obawiam się, że kolejnej podobnej moje serce nie wytrzyma.
- Czy ja wiem… - Priya udała, że się zastanawia - Może… Chociaż nie. Nie, chyba nie. - po czym widząc oskarżycielski wzrok Emmy, zaśmiała się dźwięcznie - Żartuję. Wybacz mi, obiecuję żadnych więcej niespodzianek.
Emma poczuła mimo wszystko, że zaczyna tę dziewczynę naprawdę lubić i nie mogła się powstrzymać, by nie parsknąć śmiechem. Po chwili poruszyła jeszcze jedną kwestię, która ją zaintrygowała.
- Jakim cudem komunikujesz się z tygrysami? Wszyscy to potraficie? Rozmawiać ze zwierzętami?
Priya przytaknęła.
- To sztuczka, której nauczył nas Pierrick. To nie jest takie trudne, jeśli się wie, jak to robić.
- Mnie też mógłby nauczyć? - zapytała z nadzieją. Priya pokręciła tylko głową, czegoś nagle rozbawiona.
- Nawet Łowcom opanowanie tej umiejętności zajmuje długie lata. Nie starczyłoby ci życia, ek yaatree.

Kobiety spędziły w swoim towarzystwie kilka godzin. Emma po długim spacerze po Instytucie i ogrodach zjadła obiad, na którym nie pojawił się ani Kastiel, ani Pierrick, ani Lysander. Nie zaniepokoiło jej to szczególnie - przypuszczała, że mają własne sprawy do załatwienia, nawet jeśli poczuła się nieco rozczarowana, że Lysander o niczym jej nie wspomniał. Dopiero gdy na kolacji również żaden z nich się nie pojawił, zapytała o to Priyę. 
- Nie znam szczegółów. - oznajmiła Łowczyni, sięgając do misy z owocami, wybierając sobie dorodne liczi i obierając je z kolczastej skorupki wprawnymi ruchami dłoni - Ale wydaje mi się, że spędzili dzisiaj czas w towarzystwie Mistrza. Mogę się tylko domyślać, o co chodzi. Nie martw się, na pewno niedługo do nas dołączą.
Słysząc to Emma tylko jeszcze bardziej zaczęła się niepokoić i zaraz po kolacji skierowała się do swojego pokoju. Była w korytarzu, gdy usłyszała, że ktoś ją woła po imieniu. Odwróciła się i dostrzegła blondyna, Dake'a, który szedł w jej stronę.
- Tak szybko odeszłaś od stołu. - powiedział wręcz z pewnym wyrzutem, podchodząc do niej z wielkim uśmiechem przyklejonym do twarzy - A chciałem zaproponować ci wieczorny spacer. Zgodzisz mi się towarzyszyć?
- Och. Ja, hmm. Dziękuję za propozycję, ale naprawdę wolałabym się już położyć. Może innym razem. Sir. - to powiedziawszy zamierzała dygnąć i odejść, jednak mężczyzna nie dał się łatwo spławić. 
- W takim razie pozwól, że przynajmniej odprowadzę cię do pokoju.
Nieznacznie wzruszyła ramionami.
- Skoro pan nalega.
Nie czuła się zbyt swobodnie, gdy ruszyli obok  siebie korytarzem.  Miała wrażenie, że jest przez niego uważnie obserwowana i gdy tylko dotarła pod zdobione drzwi prowadzące do ich pokoju, od razu sięgnęła do klamki, by jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie.
- Dziekuję za towarzystwo i dobran… - zaczęła, jednak mężczyzna przytrzymał ją za nadgarstek. W zaskoczeniu nie uwolniła ręki od razu i Dake podszedł do niej tak, że był bardzo blisko - zbyt blisko. Ściągnęła brwi.
- Co pan wyprawia? - syknęła.
- Proponuję miły wieczór w swoim towarzystwie.
Ze złością wyszarpnęła dłoń, a gdy odruchowo się cofnęła poczuła, że za sobą ma ścianę, co mężczyzna skrzętnie wykorzystał opierając się tak, że zablokował jej drogę ucieczki. 
- Wybacz bezpośredniość. Nic nie poradzę, że nie mogę przestać myśleć o tobie, jednak jakoś nigdy nie było okazji do rozmowy na osobności… wszędzie chodzi za tobą jak cień ten dziwny jegomość…
- Jak pan śmie! Ten dziwny jegomość jest moim mężem. - warknęła Emma - I towarzyszy mi, bo sobie tego życzę!
- Mogłabyś dobrać sobie ciekawsze towarzystwo. W zamian nie oczekuję wiele, to tylko… - Emma dostrzegła, że Dake uniósł dłoń, chcąc najwyraźniej położyć ją na jej policzku i nieznacznie nachylił się w jej stronę. Już zamierzała kopniakiem wytłumaczyć mu co o tym myśli, gdy jego dłoń zawisła w powietrzu, przytrzymana pewnym gestem przez mężczyznę, który nagle się za nim pojawił.
- Radzę trzymać ręce z daleka od mojej żony, sir. - powiedział cicho, leczę Emma znała go już na tyle dobrze, by wychwycić wściekłość, jaką podszyty był jego spokojny ton głosu. Dakota okręcił się w miejscu i uniósł pokojowo dłonie. Pozwolił sobie na nonszalancki uśmieszek.
- Tylko rozmawiamy z piękną panią. - powiedział, jakby rzucał mu wyzwanie - Już miałem iść. Miłego wieczoru… Emmo. - to mówiąc skłonił się w stronę kobiety, niemalże ignorując kipiącego złością mężczyznę, który jakby ostatkiem woli w był w stanie zachować pozory spokoju. Emma przytrzymała jego ramię gdy zrobił ruch, jakby chciał za nim pójść.
- Nie… Nie ma sensu. Zostaw go, to zwykły palant. To znaczy… Nie jest to tego warte.
Mężczyzna zwrócił na nią spojrzenie, w którym wciąż błyszczała złość.
- Nie mogę ignorować go, jeśli próbuje… - zaczął i urwał, gdy Emma po prostu podeszła i przytuliła się do niego. Objęła go, ciasno przyciskając do siebie. To był odruch, czuła jego złość i ją rozumiała, ale chciała mu dać do zrozumienia, że chce, by przy niej został. Wreszcie odwzajemnił uścisk. Objął ją i przez chwilę tulił w swoich ramionach.
- Zostań ze mną na noc. - poprosiła cicho. Chciała dowiedzieć się wszystkiego o tym, co zajęło mu cały dzień, opowiedzieć o spotkaniu z tygrysem i spacerach z Priyą… ale później. Za chwilę. Teraz chciała tylko czuć jego niezłomną obecność, choćby tylko chwilę dłużej. Lysander odetchnął.
- Obawiam się, że po czymś takim nie pozbędziesz się mnie ze swojego pokoju, choćbym miał spać za progiem drzwi. - wyznał, na co Emma mimowolnie się uśmiechnęła.
- Znam wygodniejsze miejsca. Jedno. - wspięła się na palce, chcąc pocałować go w policzek, jednak on w ostatnim momencie odwrócił twarz tak, że ich usta się spotkały. Przycisnął dłoń Emmy do swojej klatki piersiowej na wysokości serca i pocałował krótko, pytająco, sprawdzając, czy się wycofa. Choć zaskoczona, nie zrobiła tego i pozwoliła, by ich usta się zetknęły. Przymknął oczy i położył dłoń na jej policzku w łagodnym, pieszczotliwym geście. Nieśmiało oddała pocałunek zanurzając się w przyjemnym doznaniu i czując, jak ciało jej męża na nią reaguje; jego oddech wyraźnie przyspieszył. Jej myśli zwolniły, świat skurczył się do miejsca, gdzie stali, a Emma straciła zupełnie poczucie czasu. Ile to trwało? Trzydzieści sekund, minutę, godzinę? Całe życie? Nie mogłaby powiedzieć, szumiało jej w głowie jakby wypiła za dużo. Lysander gładził ją po policzku i całował ostrożnie, jakby chcąc przedłużyć tę chwilę w nieskończoność, jakby się bał, że jeśli zrobi cokolwiek zbyt gwałtownie, wszystko po prostu zniknie. Jakby czas i przestrzeń odwróciły się na moment, a oni nie mogli zwrócić na siebie ich uwagi, żeby nie prysła bańka szczęścia i spokoju, w której na chwilę się znaleźli. Przez jedną, cudowną chwilę nie istniało dla nich nic więcej. Nic oprócz tych ostrożnych pocałunków, które wymieniali raz po raz, tuląc się do siebie jakby nie było już innego świata, na którym by można jeszcze choć na chwilę zawiesić wzrok.


***

Melania zdała sobie sprawę, jak musi być późno dopiero gdy dosłownie przysnęła nad dokumentami, które rozpostarła przed sobą na biurku i którymi zasłana była cała jego powierzchnia. Obudziło ją trzaśnięcie drzwi gdzieś na parterze, a ona podskoczyła na swoim miejscu, wyrwana z niespodziewanej drzemki, w którą zapadła z głową wspartą na dłoni, a z drugą ręką wciąż trzymającą pióro i zawieszoną nad księgą rachunkową. Podniosła głowę, zatrzepotała rzęsami i z sykiem odłożyła pióro na miejsce. Chwyciła trochę pomiętą bibułkę, chcąc wchłonąć w nią paskudnego kleksa, którego udało jej się zrobić w tabelce z wydatkami za październik. Usłyszała kolejne trzaśnięcie drzwi i szybkie kroki, jakieś głosy. Zastanawiała się właśnie, kto też robi po nocy tyle hałasu, gdy do gabinetu wpadł Nataniel, w biegu rozwijając list. Na razie jej nie zauważył, choć kobieta na jego widok poderwała się odruchowo, robiąc to tak raptownie, że kałamarz zachwiał się niebezpiecznie i Melania chwyciła go w ostatniej chwili, powstrzymując atrament przed rozlaniem się na strony księgi rachunkowej i zaprzepaszczeniem jej pracy z kilku dni. W tym czasie Nataniel podważył lak i gołymi rękami, bez używania nożyka do papieru zerwał pieczęć. Melania rozpoznała i kopertę i pieczęć - to był długo oczekiwany raport z sytuacji na północy, skąd dochodziły ich ostatnio niepokojące sygnały o wzmożonej aktywności Podziemia. To już nie wyglądało na zwykłe wybryki, a zaczynało przypominać bardziej zorganizowane działania zbrojne i choć Nataniel z oporem się do tego przyznawał, sytuacja zaczynała wymykać się im spod kontroli. Mężczyzna przez chwilę z uwagą studiował list, po czym odwrócił się, zanurzając dłoń w złotych włosach. Dopiero teraz jego wzrok padł na stojącą za biurkiem, napiętą jak struna kobietę.
- Melanio? - bąknął zaskoczony - Jeszcze tutaj jesteś?
Kobieta przytaknęła, popatrując to na Nataniela, to na raport, który trzymał. Westchnął ciężko i opadł na fotel, jakby ciężar listu go przytłoczył. Melania drgnęła, widząc bezradność w jego ruchach.
Mogłabym cię teraz pocieszyć… Wesprzeć i… Jestem tutaj dla ciebie. Dlaczego tego nie dostrzegasz? Dlaczego nigdy tego nie widzisz?
Zdławiła gorzką myśl. To nie był dobry moment na żal. Wyszła zza biurka i podeszła do szefa Instytutu, wyciągając w jego stronę dłoń. Podał jej list bez słowa. Melania zaczęła czytać i choć litery były miejscami niewyraźne a treść chaotyczna, szybko wyklarował jej się obraz sytuacji, z którą mierzył się posterunek na północnych rubieżach. Pobladła, uniosła wzrok znad listu i spojrzała na półprofil zapatrzonego w ogień Nataniela. Nie musiała o nic pytać. Wyszeptała tylko jedno słowo, które wypowiedziane na głos brzmiało o wiele bardziej przerażająco, niż gdy pozostawało zawoalowane za kurtyną domysłu opisów działań, przeprowadzanych przez Podziemie.
- Wojna.
- Na to wygląda. - odparł mężczyzna zmęczonym tonem. Gdy się do niej odwrócił, wyglądał jakby ta chwila zdążyła go postarzeć o dobrych kilka lat. 
- Co zamierzasz? Potrzebne jest wsparcie…
- Poślę po nich. Muszą opuścić posterunek, wrócić do Instytutu i się przegrupować. Mamy  jeszcze czas. Póki co to nie są jawne działania, wyślę oczywiście ostrzegawcze upomnienie. Wciąż obowiązuje ich Sojusz. Jeśli chcą wypowiedzieć nam wojnę wbrew jego postanowieniom, to dostaną wojnę. A wtedy będziemy gotowi. Londyn będzie gotowy…
Melania odruchowo położyła dłoń na jego ramieniu. Ich oczy na chwilę się spotkały i przez uderzenie serca Melania miała nadzieję, że coś się stanie - że Nataniel przykryje jej dłoń swoją, spojrzy na nią jak na kobietę, a nie tylko praktyczną pomoc. Jednak on szybko skinął głową i na powrót odwrócił wzrok. Melania cofnęła rękę, chcąc ukryć ukłucie żalu. Nie powinna robić sobie w nadziei, jednak były takie momenty, że to było silniejsze od niej. Nie umiała tego powstrzymać, choć przysparzało jej wyłącznie cierpień. Czasami kiedy uśmiechał się do niej z wdzięcznością, kiedy po skończonej pracy razem szli na kolację i mogła trzymać go pod rękę wierzyła, że coś się w nim zmienia, że zaczyna ją zauważać i może nawet coś do niej czuć, a czasem, jak teraz, myślała, że to nie ma żadnego sensu. Już nie raz myślała o odejściu stąd i pewnie by to zrobiła… gdyby tylko miała dokąd. Chociaż ostatecznie było tyle Instytutów, rozrzuconych po całym świecie. Ten znała od dziecka, był jej domem, ale jednak chwilami mieszkanie  tutaj sprawiało jej zbyt wielki ból. Bywało, że patrzenie na Nataniela stawało się nieznośne, jednak łaknęła tego widoku tak, jak łaknie się kolejnej dawki narkotyku. Podświadomie wiedziała, że jeśli nie zdecyduje się odejść to umrze kochając go, nigdy mu o tym nie powiedziawszy. Nigdy nie będzie jej dane posmakować jego pocałunków, czułości. Przecież to wiedziała, czuła to. Więc skąd brały się te złudzenia? Nataniel nigdy jej nie zwodził, nigdy nie zrobił nic, co mogłoby potencjalnie rozpalić jej uczucia do niego - zresztą wcale nie musiał tego robić. 
Po przedłużającej się chwili milczenia Melania wreszcie się odezwała.
- Może powinniśmy obudzić Rozalię?
- Nie, nie trzeba. Jak wspomniałem, to nic pilnego. Na razie głównie czekamy na rozwój wypadków. Jutro z samego rana muszę przekazać posłańcowi list do dowódcy oddziału posterunku na szkockiej granicy… Idź się połóż, Melanio, już dość się dzisiaj napracowałaś.
Czekała aż może coś doda, ale ponieważ zamilkł, ponownie wpatrując się w płomienie, Melania zrozumiała, że to koniec tej rozmowy. Życzyła mu dobrej nocy i wyszła z gabinetu, cicho zamykając za sobą zdobione, dwuskrzydłowe drzwi. W korytarzu natknęła się na posłańca, który przyniósł Natanielowi raport; na widok kobiety zszarpnął z głowy bury kaszkiet. Przywitała się z nim skinieniem i odprawiła spod drzwi, by coś zjadł i się przespał - jutro z samego rana czekała go podróż powrotna. Potem sama wspięła się po schodach na piętro, gdzie miała swoją sypialnię. Dzisiaj nawet nie odwróciła wzroku, gdy mijała sypialnię szefa Instytutu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz