Opowiadania

piątek, 4 maja 2018

Część druga: Przejście

          Emma w szoku rozglądała się po pomieszczeniu. Niby wszystko się zgadzało, a jednak…
Nic się nie zgadzało.
Łóżko, a właściwie łoże z baldachimem, niezwykle staroświeckie, stało na wprost szafy. Dokładnie tam, gdzie wcześniej było jej łóżko. Ciężkie kotary zasłaniały okna, obok stał szezlong. Niczego więcej nie widziała. Było tu dużo ciemniej, najpewniej z powodu kotar. Jedyne źródło światła dochodziło z korytarza, ktoś najwyraźniej nie domknął drzwi.
Emma na nogach jak z waty zeszła na podłogę, która dziwnie ugięła się pod jej stopami. Zorientowała się, że zapada się w miękki dywan, którego wcześniej zdecydowanie tutaj nie było.
Nie miała pojęcia, co o tym myśleć. W szoku sądziła, że to dalsza część żartu Armina, który najwyraźniej w kilka minut zdążył przemeblować cały pokój…
Wiedziała, że to niedorzeczne, ale… co innego mogło się wydarzyć? Powinna wyjść na korytarz. Tam na pewno czeka jej narzeczony i kona ze śmiechu, widząc jej dezorientację.
Podeszła do drzwi, chwyciła za klamkę…
Gwałtowny ból z tyłu głowy. Przed oczami zatańczyły jej ciemne plamy, zanim osunęła się ogłuszona na ziemię.

***

Poczuła, że tonie.
Woda wlała jej się do ust, uszu i nosa. Panicznie spróbowała złapać haust powietrza, przez co więcej wody dostało się do płuc. Gwałtowny kaszel wstrząsnął jej ciałem. Przez łzy, które popłynęły z jej oczu jako następstwo ataku kaszlu, dostrzegła naprzeciwko groźnie wyglądającego bruneta w mocno oldskulowym ubraniu, trzymającego w dłoni puste wiadro.
- Proszę, kto się obudził. – szept, który rozległ się tuż przy jej lewym uchu był tak nieoczekiwany i nieprzyjemny, że aż nieco się skuliła. Spróbowała się odsunąć, na próżno. Ruch nogą czy ręką był także niemożliwy. Szarpanie nic nie dawało, nie była w stanie nawet odrobinę się poruszyć, tak mocno była przywiązana do krzesła.
- Kim wy jesteście? – zapytała z wyczuwalną nutą paniki. Czy to jacyś porywacze? W dziwnych ubraniach? Co się tutaj dzieje, do cholery?
- Ty nam powiedz, wiedźmo.
- Słucham? – Emma spróbowała odwrócić głowę do stojącego za nią mężczyzny, ale nie była w stanie.
- Odpowiadaj na pytania, to nic się nie stanie. – groźny facet odłożył wiadro i zdjął białe rękawiczki z dłoni, po czym niespiesznie odłożył je na stół. Emma śledziła go wzrokiem, coraz bardziej przerażona.
- Nie wiecie, co robicie! - kobieta dołożyła wszelkich starań, by brzmieć dostatecznie groźnie – Mój narzeczony zaraz się zorientuje, że mnie nie ma, a wtedy…
Silny cios otwartą dłonią w policzek. Emma poczuła piekący ból.
- Takie jak ty nie mają narzeczonych. – syknął wprost do jej ucha – Nie odzywaj się niepytana, wiedźmo, bo zaboli. Kto cię przysłał?
- Nikt!
Kolejny cios był mocniejszy.
- Zła odpowiedź.
- Czego ode mnie chcecie?
- Odpowiedzi. I dostaniemy je tak czy inaczej.
Emma poczuła, jak mężczyzna odwiązuje jej ręce i nogi, po czym podnosi, by mogła sama stać. Postawili ją pod ścianą. W dłoni bruneta błysnął bicz. Emma krzyknęła, lecz nie krzyczała długo, zanim osunęła się w niebyt.

***

Nie miała pojęcia, ile minęło czasu. Dzień? Miesiąc? Rok? Nie wiedziała. Krótkie chwile, gdy udawało je się zemdleć, były jak błogosławieństwo, stanowiły ucieczkę od bólu.
Mężczyźni – a było ich łącznie sześciu, zmieniali się co jakiś czas – byli bardzo zdeterminowani. Zadawali wciąż te same pytania, na które Emma nie znała odpowiedzi.
Co tam robiła? Kto ją przysłał? Jakim cudem dostała się do najlepiej strzeżonego budynku w Londynie? Jak wyglądała jej misja?
W kółko te same pytania. Na próżno Emma powtarzała, że nie wie, że nic nie zrobiła, że nie jest niczemu winna i nie jest wiedźmą. Nic to nie dawało.
W krótkich chwilach, gdy była w stanie myśleć, przywoływała twarz Armina. Wyobrażała sobie jego pełne bólu oczy, jego strach gdy odkrył, że jej nie ma. Czy jej szuka? Jak bardzo się martwi? Wiedziała, że musi do niego wrócić. Czuła, że problemem nie jest to, gdzie w tej chwili jest, ale to, kiedy jest.
Staromodne ubrania i narzędzia, najpilniej strzeżony dom wpływowego człowieka…
Emma wiedziała, nieważne jak było to absurdalne, że jakimś cudem przeniosła się w czasie o sto siedemdziesiąt lat. Prosiła mężczyzn, by zaprowadzili ją z powrotem do szafy. Obiecywała – choć wcale nie była tego tak pewna – że wówczas zniknie i więcej się nie pojawi. Nie obchodziło ich to. Najwidoczniej dostała się w sam środek jakiegoś większego konfliktu i wzięto ją za wrogą stronę.
Przestawała mieć nadzieję na ratunek.
Dni? Miesiące? Może zaledwie godziny?
Nic się nie zmieniało. Ona dalej nie wiedziała, oni dalej chcieli wiedzieć - za wszelką cenę.

***

Przebudziło ją skrzypienie drzwi. Czasami pozwalano jej na krótkie drzemki – jej oprawcy rozumieli, że jeśli jej nie pozwolą na odpoczynek, umrze zbyt szybko z wycieńczenia. Nie chcieli trupa, chcieli informacji.
Do pomieszczenia weszło dwóch kolejnych mężczyzn. Emma pomyślała, że przyszli zmienić jej strażników, ale nie. Zawołali tych, co przy niej byli i szybko o coś zapytali. Emma spróbowała skupić się na ich rozmowie, by wyłapać, o czym mówią. Nie wiedzieli, że jest przytomna. To była jej przewaga.
Kiedy jeden z mężczyzn rozmawiał ze strażnikiem, drugi – zwróciła na niego uwagę, bo jego włosy były wściekle czerwone – spojrzał na nią. Zaczepił drugiego ze strażników, wskazując ją ruchem głowy.
- A ta? – zapytał krótko.
- Znaleźli ją w prywatnych kwaterach Mistrza. – wyjaśnił strażnik – Sądzimy, że należy do podziemia. Musi być wiedźmą, skoro się tam dostała.
- Albo po prostu nie możecie przyjąć do wiadomości, że pozwoliliście wślizgnąć się tam kobiecie bez żadnego uzbrojenia, w samej tylko bieliźnie.
Twarz strażnika przybrała nagle odcień zbliżony do fryzury rozmówcy. Warknął coś niezrozumiałego. Pierwszy z mężczyzn już też się zainteresował tym, co się dzieje. Wcześniej nie zarejestrowała faktu, że ten też odznaczał się nietypową fryzurą - jego włosy były śnieżnobiałe. Gdy jego wzrok padł na Emmę, zmarszczył brwi.
- Przetrzymujecie tutaj bezbronną kobietę? – zapytał z wyczuwalną odrazą.
- Powtarzam, że to czarownica. Dostała się tam…
- Nie wygaduj bzdur, sir. Gdyby tak było, dawno leżelibyście tutaj martwi. Ona ledwo żyje. Wypuśćcie ją.
Gdy tylko te dwa słowa dotarły do uszu Emmy, ta natychmiast podniosła głowę. Spróbowała się odezwać, jednak żaden artykułowany dźwięk nie przedostał się przez ściśnięte gardło.
- Nie macie tutaj żadnych praw, mieszańcy. Zwalczacie ich tak samo, jak my. Jeżeli zachodzi słuszne podejrzenie, że mamy do czynienia z Podziemnym, mamy prawo ich przesłuchać. Czy się wam to podoba, czy nie.
Czerwonowłosy chłopak ogarnął wzrokiem całe pomieszczenie, wreszcie złapał za ramię swojego towarzysza. Spojrzał mu w oczy, jakby chciał mu coś przekazać.
- To nie nasza sprawa. – powiedział głośno, gdy tamten nie zareagował – Chodźmy stąd.
Emma poczuła rozpacz. Przez chwilę miała realną nadzieję, że uda jej się wydostać. Nie mogła pozwolić, by ta nadzieja tak po prostu zniknęła.
- Bł.. Błagaam… - wychrypiała, choć nie była pewna, czy ktokolwiek ją zrozumiał. Jeden ze strażników, najwyraźniej rozwścieczony, zamachnął się, by uderzyć ją w twarz. Przygotowała się na cios.
Który nie nastąpił.
- Dość tego. – usłyszała. Obok niej stał mężczyzna o białych włosach,  który jakimś cudem zdołał pokonać taką odległość w uderzenie serca. Powstrzymał dłoń strażnika, chwytając ją w nadgarstku, gdy ten już miał zadać cios. Ten przeniósł wściekłe spojrzenie na jej wybawcę, najwyraźniej traktując ten gest jako osobistą zniewagę.
- Nie chcemy tutaj rozlewu krwi. – powiedział spokojnie ten z białymi włosami – Puścicie ją i zapomnimy o sprawie. Nie zgłosimy, że torturowaliście bezbronną kobietę.
Strażnik poczerwieniał po same uszy.
- Bezbronną? Bezbronną?! Już wam mówiłem, że włamała się do domu Mistrza, była w jego części prywatnej!
- Sądzę, że to problem straży, która w swej nieudolności na to pozwoliła.
- Powinna zostać za to ukarana!
- Owszem. – mężczyzna wyglądał, jakby powoli tracił cierpliwość – Od spraw włamań są ludzkie sądy, nie wy. Ale wątpię, że chcecie teraz ujawniać, co tu zaszło. Mam rację, sir?
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Atmosfera była tak ciężka, że można ją było kroić nożem. Mężczyzna o czerwonych włosach wciąż stał po drugiej stronie pomieszczenia, ale wyglądał, jakby w każdej chwili mógł rzucić się na strażnika, gdyby ten zdecydował się zaatakować jego towarzysza.
Strażnik odpuścił pierwszy.
- Zgoda. Bierzcie ją i idźcie.
Białowłosy rzucił Emmie krótkie spojrzenie i ledwo zauważalnie skinął głową. Drugi szybko do niego podszedł. Sprawnie pozbyli się więzów, którymi była spętana, po czym ten z czerwoną czupryną, wyglądający na bardziej muskularnego, przerzucił sobie półprzytomną Emmę przez ramię.
W milczeniu opuścili pomieszczenie, w którym była przetrzymywana, a wkrótce też cały budynek. Nikt ich nie zatrzymywał.
- Ostatni raz gdzieś z tobą idę. – burknął mężczyzna niosący dziewczynę, kiedy byli już dostatecznie daleko, by móc się rozluźnić.
Jego towarzysz tylko uśmiechnął się łagodnie w odpowiedzi. Resztę drogi pokonali w milczeniu.



***


Elegancko ubrany mężczyzna, w perfekcyjnie skrojonym, ciemnoniebieskim tużurku i kamizeli wyszywanej złotą nicią w jakiś roślinny wzór, i o oczach w kolorze płynnego miodu nerwowo przechadzał się po bogato wyposażonym gabinecie. Na chwilę zanurzył dłoń w swoich złocistych włosach, nieświadomie je mierzwiąc. Zawsze to robił, gdy na jego drodze stawał nie dający mu spokoju problem. Zazwyczaj problem ten uosabiał pewien czerwonowłosy podwładny i rzeczywiście – teraz też był obecny w pomieszczeniu. Opierał się biodrem o rzeźbione biurko, z rękami wojowniczo skrzyżowanymi na piersi i spode łba zerkał na swojego przełożonego. Niechęć aż biła z jego szarych oczu. Drugi z mężczyzn, ten o białych włosach, stał swobodnie oparty, ze skrzyżowanymi w kostkach nogami, o ścianę obok okna po drugiej stronie pomieszczenia, przyozdobioną wzorzystą tapetą.
Złotooki mężczyzna, wyraźnie starszy od nich o kilka lat, stanął za biurkiem i przeszył wzrokiem źródło swoich zmartwień, bezczelnie wpatrujące się w niego stalowoszarymi oczami.
- Czy wy nie macie za grosz rozsądku? – zapytał wreszcie, tonem ewidentnie sugerującym odpowiedź.
Stojący bliżej niego mężczyzna wywrócił tylko oczami, ani na moment nie zmieniając obojętnego wyrazu twarzy. Przełożony przebił go ostrym spojrzeniem. Widząc tę niemą walkę, stojący w końcu pomieszczenia chłopak drgnął, po czym odchrząknął nieznacznie, zanim wreszcie się odezwał.
- To akurat moja wina, Natanielu. – przyznał ze spokojem – Nie byłem w stanie zostawić tam zupełnie bezbronnej kobiety. Z pewnością to rozumiesz. Znasz ich metody równie dobrze, albo nawet lepiej niż ja.
Na moment na twarzy mężczyzny widoczne było zaskoczenie, gdy przeniósł wzrok na drugiego podwładnego. Nie tego się spodziewał. Szybko jednak zapanował nad mimiką swojej twarzy, przywracając jej srogi wyraz.
- Nie chodzi o zrozumienie, tylko o zasadę. Nie możemy mieszać się w sprawy Mistrza, zwłaszcza w podobnych... sprawach. Nie zdziwiłbym się, gdyby ich podejrzenia były uzasadnione, a wy przyprowadzacie tutaj jakąś czarownicę, jak gdyby nigdy nic…
- Nie jest czarownicą.
W spojrzeniu Nataniela błysnęła wściekłość.
- Doprawdy? Jak zatem znalazła się w najpilniej strzeżonym pokoju, najpilniej strzeżonego budynku w mieście? Z nimi mogliście się wdawać w słowne utarczki, ale rozumiecie równie dobrze jak ja, że coś takiego jest po prostu niemożliwe! Doprawdy Lysandrze, uważałem cię za rozsądniejszą osobę!
Wywołany mężczyzna nie znalazł na to żadnej odpowiedzi. Nataniel oparł się ciężko o biurko.
- Czarownica nie pozwoliłaby na podobne tortury. – odezwał się wreszcie czerwonowłosy, czując się w obowiązku stanąć w obronie przyjaciela – Jakieś supły nie powstrzymają wiedźmy na tyle potężnej, by mogła dostać się aż do kwater Mistrza.
- Więc co sugerujesz, Kastielu? Waszym zdaniem to zwykła, niegroźna przybłęda, tak? I dlatego sprowadzacie ją do najmniej odpowiedniego miejsca, jakie może istnieć dla takich jak ona? Możecie za nią ręczyć do tego stopnia, że narażacie na niebezpieczeństwo wszystkich mieszkańców Instytutu?
- Ona nie jest…
- Dosyć tego! – mężczyzna, wyraźnie straciwszy nad sobą kontrolę, trzasnął otwartą dłonią w blat biurka. Stojąca na nim szklanka napełniona do jednej czwartej wysokości szkocką whiskey, podskoczyła i ze stukotem przewróciła się na bok. Ciecz rozlała się po powierzchni biurka plamą o barwie ciemnego bursztynu. Kastiel nawet nie mrugnął, jednak Lysander odwrócił wzrok. – Nie wyrażam zgody na to, by pod tym dachem przebywały kobiety posądzone o czary przez ludzi samego Mistrza! Nie zostanie tutaj dłużej, niż do chwili, gdy odzyska przytomność. Nie chcę o niej więcej słyszeć! To była wasza ostatnia wspólna misja, już ja o to zadbam!
Na te słowa mężczyzna wściekle porwał z biurka stos jakichś dokumentów, zebrał je pod pachę i ruszył do drzwi, raz po raz gubiąc którąś z kartek. Pchnął ciężkie, dwuskrzydłowe drzwi i niemalże wypadł z gabinetu, zostawiając w nim dwóch młodych Łowców, którzy spojrzeli na siebie – jeden z nieprzeniknionym, drugi z obojętnym wyrazem twarzy. Przez chwilę milczeli.
- Nie zrobiłbym tego inaczej. – przerwał wreszcie ciszę Lysander – Po prostu nie mógłbym.
- Wiem. – burknął ten drugi, obracając w dłoniach figurkę, którą podniósł z biurka swojego przełożonego. Była wręcz irytująca – zupełnie jak jej właściciel. Niedelikatnie odstawił ją na miejsce, wbił ręce w kieszenie spodni i obrzucając przyjaciela ostatnim ponurym spojrzeniem, wyszedł na korytarz. Lysander odprowadził go wzrokiem i z westchnieniem odbił się od ściany, po czym powoli ruszył w stronę wyjścia z gabinetu. Wiedział, że Nataniel nie będzie się wściekał na nich wiecznie, ale i tak czuł się z tym jego wybuchem gniewu niekomfortowo. Niemniej, nie żałował tego, co zrobił. Wiedział też, że w głębi serca Nataniel podziela jego zdanie, jednak nie może się z nim zgodzić, by nie prowokować podobnych sytuacji w przyszłości. Odpowiadał za bezpieczeństwo wszystkich osób mieszkających w Instytucie, od sprzątaczek po Łowców. Był zmuszony również raportować wszystkie podobne wydarzenia, a wiedział doskonale, jaka będzie na nie reakcja Rady. Tak czy siak, Natanielowi miało się oberwać za ich decyzję i Lysander nie czuł z tego powodu żadnej satysfakcji. Gdyby mógł, sam stanąłby przed obliczem Rady i oznajmił, że był jego indywidualny wybór. Nie było to jednak możliwe.
Mężczyzna z jeszcze bardziej niż zwykle poważnym wyrazem twarzy podążał przed siebie słabo oświetlonym korytarzem. Na szerokich schodach, prowadzących na piętro zastał pucującą z zapałem balustradę Violettę, pozdrowił ją więc skinieniem głowy, na które młodziutka dziewczyna odpowiedziała nieśmiałym uśmiechem. Dwa pasma barwy wrzosów wymknęły się z chustki, którą dla wygody związywała włosy, by nie przeszkadzały jej w pracy. Była uroczym, choć niezwykle cichym stworzeniem. Lysander naprawdę ją lubił. Jej obecność była interesującym kontrastem dla emocjonalnej i wylewnej Rozalii. Ją też lubił. Po prostu czasami potrzebował chwili odpoczynku od gadatliwej Łowczyni.
Mężczyzna dotarł wreszcie do drzwi swojego pokoju. Bezpośrednio naprzeciwko nich swoje kwatery miał Kastiel, w pierwszej kolejności zapukał więc delikatnie do jego drzwi. Odpowiedziała mu cisza, ani śladu przyjaciela. Lysander westchnął. Pewnie znów poszedł do jednego z klubów, jak zwykle, kiedy przytrafiał mu się konflikt z Natanielem. Wróci w nocy, narobi hałasu, którym obudzi pół Instytutu, po czym pijany w sztok padnie na łóżko i chrapiąc donośnie prześpi połowę następnego dnia.
Chłopak doskonale to wiedział i nie mógł nic na to poradzić. Nic nie mogło do niego przemówić, od czasu, gdy…
Stop. Nie będzie teraz o tym myślał. I tak nie mógł niczego zmienić. Co się stało, to się nie odstanie.
Lysander odsunął się od drzwi i wrócił do swojego pokoju. Praktycznie od razu złapał stojące w kącie pokoju, wysłużone skrzypce. Stanął w oknie pokoju, wychodzącym na wejście do miejskiego parku, ułożył instrument wygodnie pod brodą, dwa razy pociągnął smyczkiem dla rozgrzewki, wydobywając ze skrzypiec płaczliwe tony – po czym zaczął grać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz