Opowiadania

piątek, 22 czerwca 2018

Część dziewiąta: Zmartwychwstanie

          Kolejnego wieczoru Emma zamierzała szybciej położyć się spać. Nawet nie dlatego, że była szczególnie zmęczona; po prostu od kiedy w południe Rozalia, Kastiel i Lysander opuścili Instytut, by zająć się jakąś nie cierpiącą zwłoki sprawą, Emma czuła się w budynku jeszcze bardziej obco niż zwykle. Kolacja była nieznośną próbą przetrwania w towarzystwie Amber, która zdawała się przyjąć wobec Emmy taktykę traktowania jej jak powietrze. Kobiecie by to nie przeszkadzało, gdyby nie dziwne uwagi, rzucane przez blondynkę, niby to mimochodem. Z drugiej strony miała Melanię, która potrafiła swoją wrogość do niej maskować przy Natanielu wystarczająco dobrze, by nie wzbudzać jego podejrzeń - jednak rzucała jej mordercze spojrzenia, gdy tylko ten choć na chwilę odwrócił wzrok. Zakleszczona pomiędzy nimi Emma czuła się jak w potrzasku i kompletnie straciła apetyt, przez co jako pierwsza odeszła od stołu. Własny pokój był jedynym miejscem, gdzie przyszło jej do głowy się zaszyć, choć droga do niego nie zawsze należała do najłatwiejszych.
Poprzedniego wieczoru chociażby, po kolacji, gdy Lysander odprowadzał ją do jej pokoju, w mroku korytarza kobieta dostrzegła wyraźnie zarys dwóch osób przylegających do siebie tak ściśle, jakby wbrew wszelkim prawom fizyki zamierzały stopić się w jedno. Emma z początku przekonana, że to Amber, chciała nie zwracać na to uwagi, jednak gdy wybitnie skrępowani minęli z Lysandrem całującą się parę szybko przekonała się, że relacja Leo i Rozalii nabrała wreszcie rumieńców – prawie tak intensywnych jak te, które wykwitły na policzkach jej męża, gdy zorientował się, że jedną z niezwracających najmniejszej uwagi na otoczenie osób jest jego rodzony brat. Gdy tylko Emma znalazła się w pokoju starała się jak mogła, by odegnać od siebie upierdliwie powracającą wizję tego, co działo się pomiędzy parą na korytarzu i co prawdopodobnie jeszcze się wydarzy. Samotność zaczynała dawać o sobie znać coraz bardziej i Emma usilnie walczyła z nasuwającymi się na myśl dziwnymi myślami, w których Lysander zdawał się odgrywać znaczącą rolę.
O, nie, nie, nie, Emmo, panuj nad sobą, na litość.
Szybko przywołała się do porządku i w oczekiwaniu na Violettę zajęła się wyciąganiem spinek z włosów. Jedna po drugiej spadały na toaletkę uderzając o siebie z metalicznym, subtelnym brzęknięciem. Emmie ten dźwięk z czymś się skojarzył. Przypomniała sobie swoją noc poślubną, czuła niemalże obecność Lysandra, jego łagodne ruchy i to, jak raz po raz przez nieuwagę muskał dłońmi skórę na jej karku. Na wpół świadoma pogrążyła się we własnych myślach, gdy do jej pokoju weszła, a właściwie wpadła, Violetta. Emma podskoczyła jak przyłapana przez rodziców nastolatka i już otworzyła usta, by ofuknąć Violettę, lecz gdy spojrzała na nią, szybko je zamknęła. Oczy Violetty były rozszerzone strachem, z rozchylonych ust dobywało się udręczone sapanie, jakby dziewczyna pokonała biegiem przynajmniej połowę korytarzy Instytutu.
- Violetto! Co się…
- Emmo, szybko! Lysander!
Głosy obydwóch kobiet zbiegły się ze sobą w czasie, przez co Emma nie zareagowała od razu. Dopiero, gdy Violetta wykonała ponaglający gest, rzuciła na toaletkę kilka spinek, które wcześniej zdążyła wyjąć z koka. Włosy rozsypały się po jej plecach, gdy podbiegła do drzwi i ruszyła korytarzem w ślad za Violettą, ledwo dotrzymując jej kroku.
- Mów, co się dzieje? – rzuciła, nie kryjąc zdenerwowania.
- K-Kastiel i Rozalia przed chwilą wrócili… z Lysandrem. Jest ranny i nieprzytomny, jakiś wypadek… Przybiegłam, jak tylko się dowiedziałam, co się stało.
Emma poczuła mroźne macki strachu, powoli oplatające jej wnętrzności.
- Gdzie teraz jest?
- Zabrali go do skrzydła szpitalnego, tam gdzie i ty leżałaś.
Violetta gwałtownie skręciła w jedną z odnóg głównego korytarza, przez co Emma prawie na nią wpadła. Przy jego końcu znajdowały się drzwi, pod którymi tłoczyło się kilka osób, rozmawiających przyciszonymi głosami. Gdy podeszła bliżej od razu dopadła jej Rozalia, rzucając jej się na szyję.
- Emmo!...
Kobieta krótko odwzajemniła uścisk. Ubranie Rozalii przesiąknięte było zapachem krwi, potu i październikowej nocy.
- Co się stało? – zapytała szybko.
- Wpadliśmy w zasadzkę. – odpowiedziała kobieta, odsuwając się nieco od Emmy – Lysander został ranny. Ale nie martw się, to nic…
- Ty krwawisz! – Emma z przerażeniem dostrzegła plamę krwi na boku męskiego ubrania, które miała na sobie Rozalia, zapewne dla zapewnienia sobie swobody ruchów. Kobieta powędrowała wzrokiem do rany, na którą zwróciła uwagę Emma. Przyłożyła do niej odruchowo dłoń.
- To nic takiego, ledwie zadrapanie.
- Mogę zobaczyć Lysandra?
Rozalia wymieniła nerwowe spojrzenie ze stojącym nieopodal Kastielem, który jak zwykle trzymał się na uboczu. Koszulę miał całą uwalaną krwią. Wzruszył ramionami. Dopiero teraz Emma zwróciła uwagę na szeroką krwawą smugę, ciągnącą się przez korytarz i znikającą za drzwiami. Przeszył ją dreszcz gdy dotarło do niej, że ślad musi znaczyć całą trasę, po której wleczono tutaj Lysandra. Rozalia, widząc jej rozszerzone przerażeniem oczy szybko położyła jej dłoń na ramieniu.
- Emmo, to nie jest dobry pomysł. Do jutra znacznie mu się poprawi, on…
- Muszę go zobaczyć. Dajcie mi przejść!
Emma poczuła nagłą panikę, rosnące w piersi przerażenie. Ile krwi musiał stracić? Czy to możliwe, że on jeszcze w ogóle żyje? Zrobiła krok w stronę drzwi czując, że jeżeli szybko się nie uspokoi, wpadnie w histerię. Rozalia coś do niej mówiła, ale Emma jej nie słyszała. Na widok krwi zaczęło dzwonić jej w uszach.
Drzwi otworzyły się na oścież i stanął w nich Nataniel. Wyglądał na… zmęczonego. Kiedy jego wzrok padł na Emmę, zmarszczył brwi.
- Emmo? Co tutaj robisz?
- Chcę zobaczyć mojego męża.
- Nie teraz.
- Wpuść mnie, Nataniel!
- Emmo, posłuchaj mnie. To nie jest…
Nataniel próbował złapać ją za przedramię, jednak uniknęła jego uścisku i korzystając z jego chwilowej dezorientacji zanurkowała pod jego ramieniem, by dostać się do pokoju.
Widziała go tylko przez parę sekund, czas wystarczający Natanielowi, by chwycić ją pod rękę, odciągnąć od progu i zatrzasnąć drzwi, jednak obraz Lysandra wbił się jak klin w umysł Emmy.
Od razu odszukała wzrokiem mężczyznę, nad którym pochylał się uzdrowiciel. Był nagi od pasa w górę, jego białe włosy były pozlepiane od krwi pochodzącej z rany na głowie, na policzku Lysandra rozlał się wielki krwiak. Jego bok wyglądał, jakby ktoś wyrwał z niego większość mięśni; był olbrzymią, poszarpaną raną. Ramię było przebite na wylot, Emma mogłaby przysiąc, że przez ten ułamek sekundy była w stanie dostrzec upiorną biel kości. Była przekonana, że patrzy na trupa. Żaden człowiek nie byłby w stanie ponieść takich obrażeń i przeżyć.
Dzwonienie w uszach zamieniło się w eteryczny szum, kiedy Nataniel zasłonił jej sobą pole widzenia i zatrzasnął drzwi. Była pewna, że ktoś coś do niej mówi, ale nie rozumiała słów. Poczuła posmak żółci w ustach, zanim zwymiotowała na przód eleganckiej kamizeli Nataniela, całej wyszywanej w roślinny motyw. Mężczyzna powstrzymał ją przed upadkiem, krzyknął coś w czyimś kierunku i jego miejsce zastąpiła Rozalia, która odsunęła Emmę na bok, gdzie kobieta osunęła się po ścianie na podłogę jak kukiełka, której ktoś przeciął sznurki. Zaniosła się histerycznym szlochem, który ani trochę nie łagodził rozrywającego bólu. Wpatrywała się w swoje dłonie, drżąc jak w febrze. Miała ochotę czymś w kogoś rzucić, wrócić do swojego pokoju i doszczętnie go zdemolować, rwać włosy z głowy i kogoś zabić.
Szloch zamienił się w rozpaczliwy, przepełniony bólem krzyk, gdy Emma poczuła, że ktoś wymierzył jej siarczysty policzek. To zaskoczyło ją tak bardzo, że aż się zapowietrzyła. Spojrzała w kierunku Rozalii, odruchowo rozmasowując twarz i na sekundę odzyskując nad sobą panowanie. Rozalia patrzyła na nią przepraszająco.
- Wybacz mi, ale inaczej mnie nie słuchasz. Emmo, on nie umarł. Słyszysz? Nie-u-marł!
Emma jej nie uwierzyła i Rozalia natychmiast odczytała to z jej spojrzenia. By powstrzymać kolejny atak histerii, szybko dodała:
- Słuchaj mnie uważnie, bo będę musiała znowu cię walnąć. Lysander  żyje i jakkolwiek wydaje ci się to niemożliwe, nic mu nie będzie. Tkanka całkowicie się zregeneruje w przeciągu tygodnia, maksymalnie dwóch. Jest Nocnym Łowcą, chyba o tym nie zapomniałaś? Jutro będzie to wyglądać o wiele lepiej, dlatego nie chcieliśmy, żebyś tam dzisiaj wchodziła… Emmo, nie pocieszam cię, mówię prawdę. Jemu nic nie będzie. Rozumiesz mnie?
-  Zregeneruje? On… Przecież..! – jęknęła Emma rozpaczliwie, przed oczami stanęła jej rana na jego boku. Powtórnie ją zemdliło.
- Wiem, jak to wygląda. I wiem co mówię. Potwierdź, że zrozumiałaś.
Emma powoli skinęła głową. Chciała wierzyć w słowa Rozalii, w jej opanowanie. Jej wzrok odruchowo powędrował w głąb korytarza, do smugi krwi, lecz Rozalia odwróciła jej twarz z powrotem w swoją stronę, nie pozwalając jej wrócić spojrzeniem w tamto miejsce.
- Nasi uzdrowiciele mają specjalne metody, które współpracują z naturalną skłonnością ciał Łowców do samoregeneracji. Specjalne mikstury znacznie przyspieszają ten proces. To tylko tak wygląda. Jego serce wciąż biło, gdy go tu przyprowadziliśmy, więc Lysander żyje. Emmo, słuchasz mnie?
Kiwnęła głową, choć zaczęła też wyłapywać strzępki innej rozmowy, toczącej się nieopodal. Nataniel mówił coś bardzo szybko do Violetty.
- Chodźmy stąd. Będziemy spać razem, w porządku?
Emma znów kiwnęła głową. Czuła się dziwnie otępiała, jakby bodźce z zewnątrz docierały do niej z kilkusekundowym opóźnieniem. Podniosła się, gdy Rozalia pociągnęła ją w górę. Łowczyni objęła ją ramieniem i poprowadziła za załom korytarza, w stronę jej pokoju.
- … to zrobiłaś! Nierozważne, nierozsądne, zwyczajnie bezmyślne! Odwiedziłaby go jutro, gdy jego stan się poprawi!
Emmie udało się spojrzeć w stronę poczerwieniałego na twarzy Nataniela, który przelewał całą swoją złość na Violettę. Kobieta miała ochotę stanąć w jej obronie, ale odkryła, że nie może znaleźć w sobie wystarczającej siły, by się odezwać. Rozalia mocniej ścisnęła jej ramię, a potem były już za daleko, by mogła cokolwiek zrobić.
Kiedy wróciły do pokoju Emmy, ten wydał jej się drastycznie inny niż ten, który opuszczała przed kilkunastoma minutami. Nagle wszystko jawiło jej się jako upiorne i wrogie. Usiadła w fotelu i tam już została, tak jak posadziła ją Rozalia. Niezależnie od słów Łowczyni, o czaszkę Emmy nie przestawał obijać się obraz leżącego bez życia Lysandra.
Nawet nie zauważyła momentu, kiedy znalazła się w swoim łóżku, ale ktoś ją musiał rozebrać i w nim położyć. Po prostu tego nie pamiętała.
Rozalia położyła się za nią i przytuliła do pleców Emmy, obejmując ją w pasie. Jej obecność, wyrównany oddech tuż przy uchu, dodawał Emmie otuchy. Łowczyni mówiła coś jeszcze do Emmy, mruczała do ucha jakieś kojące słowa, jednak Emma słuchała ich bezmyślnie. Po jej policzkach spłynęło jeszcze kilka łez, wsiąkając w poduszkę. Odsuwała od siebie upiorną wizję tak uporczywie, że wreszcie udało jej się zapaść w głęboki sen, z którego nie ocknęła się aż do świtu.

***

Rankiem Emma myślała tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć się w skrzydle szpitalnym. Nie poszła na śniadanie, bo wiedziała że i tak nie przełknie ani kęsa. A poza tym obawiała się, że może to śniadanie znowu zwrócić. Pamiętała, co mówiła jej Rozalia o szybkiej regeneracji, ale sama widziała w jakim stanie był Lysander poprzedniego wieczoru i podświadomie oczekiwała, że zobaczy coś podobnego.
Rozalia ogłosiła, że sama musi coś zjeść bo kona z głodu i puściła Emmę samą do lecznicy. Jej spokój mógł być udawany, lecz i tak pomógł Emmie w odzyskaniu jako – takiej równowagi po tym, czego została świadkiem. Kobieta poszła w stronę skrzydła szpitalnego niepewnym krokiem, to przyspieszając, to zwalniając. Była już prawie pod samymi drzwiami, gdy doszła do wniosku, że nie da rady. Zawróciła, by pozbierać myśli. Ruszyła korytarzami Instytutu, zupełnie nie myśląc o kierunku w jakim zmierzała, aż wreszcie doszła do kuchni. Przyszło jej do głowy, że skoro już tu jest, to może poprosić Iris o świeże kwiaty dla Lysandra i z tą myślą uchyliła drzwi do pomieszczenia.
- Iris? – powiedziała na głos, nie widząc nigdzie śladu kobiety.
- Tutaj! – usłyszała w odpowiedzi. Spojrzała w miejsce, skąd dochodził głos i zastała Iris, usiłującą wyzbierać spod stołu rozsypany po całej podłodze  groch. Emma od razu przykucnęła, by jej pomóc. Razem szybko się uwinęły. Iris wrzuciła właśnie ostatnie ziarna do papierowej torebki, gdy mruknęła:
- Dziękuję za pomoc. Dzisiaj wszystko leci mi z rąk.
Emma nic nie odpowiedziała i usiadła za stołem. Iris zmierzyła ją spojrzeniem, w którym wyraźnie dominowało współczucie.
- Zrobię ci napar z ziół. Poczujesz się lepiej.
- Dziękuję. Masz rację.
Emma w milczeniu obserwowała, jak Iris krząta się po kuchni. Kilka minut później Szkotka postawiła przed Emmą kubek wypełniony aromatycznym napojem. Sama usiadła po drugiej stronie stołu na drewnianej ławie, popijając swoją porcję ziół.
- Jak się trzymasz? – zagaiła Iris.
Emma wzruszyła ramionami.
- Chyba źle. – poczuła nagle silną potrzebę zwierzenia się komuś, wyrzucenia z siebie tego, co zaszło ubiegłego wieczoru. Wiedziała, że Iris jej wysłucha. – Myślałam… nie, byłam pewna, że on nie żyje. Wszędzie była jego krew. Na ich ubraniach, na podłodze, wszędzie. – Emma poczuła, że zaczyna drżeć. Iris przykryła jej spoczywającą na kubku dłoń własną, by dodać jej otuchy. Do pewnego stopnia nawet podziałało. – Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, że ja… To przez tę myśl, że zginął i to w tak potworny sposób. Ale przez ten czas, gdy byłam pewna, że go straciłam… - Emma wzięła głęboki wdech – To było takie przerażające uczucie.
- To nic dziwnego. Przecież to twój mąż. I dobry człowiek.
- Tak, ale… To nie dokładnie to. Przecież go nie kocham. Nie poślubiłam go z miłości.
- Wcale nie musisz. Pewne rzeczy przychodzą z czasem.
- To nie tak. Ja wciąż kogoś kocham, Iris. Kogoś innego.
Iris skinęła głową, jakby z namysłem. Pociągnęła łyk ze swojego kubka, wciąż trzymając Emmę za rękę.
- Jak on miał na imię?
- Kto?
- Twój narzeczony.
Miał?
Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do tego, że inni używają wobec niego czasu przeszłego. Przecież on ciągle jest – czy może raczej będzie, jeśli wziąć pod uwagę czas – żywy.
- Armin. – Emma tak dawno nie wypowiadała na głos jego imienia, że poczuła się z tym dziwnie.
- Rozumiem. Nie chcę ci prawić morałów, ale… Uważam, że  powinnaś zacząć iść do przodu. Musisz dalej żyć, Emmo. Armin by nie chciał, byś żyła wspomnieniami.
Emma przez chwilę patrzyła na Iris bez słowa.
- On nie umarł, nie do końca. Mogę go jeszcze odzyskać.
Emma nie wiedziała, dlaczego to powiedziała. Może to ciężar tajemnicy, którą skrywała stał się nagle zbyt duży, może to chwilowa słabość, a może to, jak dobrą słuchaczką była Iris. A może wszystkie te rzeczy jednocześnie sprawiły, że Emma powiedziała Iris wszystko. O tym, że jest z przyszłości, w której istnieje jej narzeczony. O swoim poprzednim życiu, o naszyjniku z zawieszką w kształcie aparatu fotograficznego i o szafie, którą dostała od niego jako prezent urodzinowy. Mówiła nieprzerwanie, nie dbając już zupełnie o to, czy Iris uzna ją za wariatkę, czy też nie.
A Szkotka słuchała w milczeniu, nie przerywając Emmie ani razu jej opowieści. Słuchała uważnie i z powagą, aż ich napary ziołowe zdążyły ostygnąć, a słońce przesunęło się o kilka stopni w swojej wędrówce po niebie, skryte za grubą warstwą sinych chmur.
Milczała też dłuższą chwilę po tym, jak Emma skończyła mówić. W ciszy wstała z miejsca i podeszła do jednej z szuflad. Emma z zaskoczeniem zauważyła, że Iris podważa nożem, a potem wyjmuje podwójne dno i wydobywa ze środka jakiś przedmiot, owinięty kraciastym kawałkiem materiału. Zabrała go i położyła na stole przed zdumioną Emmą. Kobieta nie śmiała go tknąć, póki Iris nie wykonała zachęcającego gestu.
- Śmiało.
Emma dotknęła płaskiego pakunku i delikatnie odsunęła brzegi materiału, odsłaniając to, co było w nim ukryte.
Chwilę jej zajęło zdanie sobie sprawy z tego, na co patrzy.
Wzięła do ręki plastikowe opakowanie i zaczęła oglądać je ze wszystkich stron, jakby chcąc doszukać się śladów mistyfikacji. Wreszcie je otworzyła, by na własne oczy zobaczyć jego zawartość – gdy to zrobiła, ze środka wyfrunął złożony na pół bilet z koncertu.
Patrzyła na świetnie zachowany egzemplarz kolekcjonerskiej edycji albumu Joy Division „Closer”. Wydano go w 1980 roku, o czym informował nadruk z tyłu opakowania – tam, gdzie wśród listy utworów rzuciło się Emmie w oczy Love will tear us apart.
Emma nie zapytała, skąd Iris to ma, jak to możliwe ani o co tutaj chodzi. W milczeniu przyglądała się białej okładce płyty i niepokojącej czarno – białej fotografii, która ją zdobiła.
Powiedzieć, że kompletnie ją zamurowało, to jak nie powiedzieć nic.
Ciszę przerwała wreszcie Iris.
- Urodziłam się w Stanach Zjednoczonych Ameryki 15 sierpnia 1975 roku, w Bostonie. Moja matka była córką osobliwej pary. Moja babka była sanitariuszką w II wojnie światowej. Przeniosła się w czasie do Szkocji, w czasy krwawych powstań i związała się z moim dziadkiem, Jamesem. Zmuszona do powrotu do swoich czasów urodziła moją matkę w Bostonie, a gdy ta była już dorosła, sama wróciła do Szkocji, by odszukać ukochanego. Mama widziała ją wtedy po raz ostatni. Sama nie miała jej umiejętności przenoszenia się w czasie… Ale ja, jako jej wnuczka, będąc nastolatką odkryłam w sobie pewną niewyjaśnioną tęsknotę za Szkocją. Mając osiemnaście lat pojechałam na wycieczkę do Inverness, by zobaczyć na własne oczy kamienny krąg z opowiadań mamy, Craigh na Dun, przez który podróżowała babcia. Gdy zbliżyłam się do kamienia, ten zdawał się do mnie szeptać  - pamiętam tylko, że wiedziona instynktem położyłam na nim dłoń… Ocknęłam się w roku 1819. Moim jedynym majątkiem była kupiona właśnie ta płyta, którą trzymasz i bilet na koncert, na który, rzecz naturalna, nigdy nie poszłam. Przez jakiś czas zostałam w Szkocji, gdzie nagle poczułam się jak w domu. Całe życie znałam gaelicki, choć nigdy się go nie uczyłam, mówiłam z charakterystycznym, twardym akcentem, który śmieszył moich znajomych. I dopiero wtedy odnalazłam swój dom, Emmo. Dziesięć lat później byłam już w Anglii, wiedziona ciekawością. Resztę już znasz.
Iris przerwała opowieść. Emma starała się przetrawić informacje, którymi ją zarzuciła. Wreszcie Szkotka uśmiechnęła się i spojrzała na Emmę wesoło.

- Jesteś... Jesteś?...
- Jesteśmy Podróżniczkami, Emmo. Jak wielu ludzi, którzy jednak nigdy nie będą mieli okazji się o tym przekonać. I jeśli chcesz znać moje zdanie, nie wybrałabym dla siebie innego życia.
Emma od dłuższej chwili patrzyła na nią z półotwartymi ustami. Wreszcie otrząsnęła się z pierwszego szoku.
- Och, Iris!... – wydusiła tylko i pochyliła się nad stołem, by objąć kobietę. Ta odwzajemniła uścisk mocno i serdecznie.
- Bierz życie takim, jakie jest, Emmo. – powiedziała jeszcze we włosy dziewczyny, a gdy odsunęła ją od siebie, otarła jeszcze kąciki jej oczu z łez, które nie wiadomo kiedy zdążyły się tam zebrać – Wszystko będzie dobrze. Z czasem sama poznasz, gdzie naprawdę należysz.

***

Emma czuła się jakby kilka kilogramów lżejsza gdy po godzinie wróciła pod drzwi lecznicy, ściskając w dłoni szklarniowe kwiaty, które dała jej Iris. Starsza kobieta musiała wręcz przeganiać Emmę, która najchętniej spędziłaby resztę dnia, dzieląc sie z Iris swoją historią i wysłuchując jej - do tej pory nikt o niej nie wiedział, nawet Nataniel.

- Idź do niego. Będziemy mieć na to czas. - powiedzisla wreszcie Szkotka, wciskajac Emmie w dloń kwiaty i wypychając ją za kuchenny próg.
Bukiecik był mały, ale Emma miała nadzieję, że poprawi on Lysandrowi humor, gdy tylko ten się obudzi. Wślizgnęła się do środka i od razu podeszła do łóżka, gdzie leżał Lysander. W pobliżu nie widziała żadnego wazonu, więc położyła kwiaty na stoliku i przyjrzała się śpiącemu mężczyźnie z ulgą. Rozalia miała rację – jego stan wyraźnie się poprawił. Rany były co prawda skryte pod opatrunkami, jednak krwiak na jego policzku wyraźnie wyblakł, a oczyszczone z krwi i brudu białe włosy rozsypały się po poduszce. Nie był już tak upiornie blady, oddychał równomiernie, a z jego twarzy promieniował spokój. Emma powędrowała wzrokiem wzdłuż jego ramienia, do spoczywającej na kołdrze dłoni. Widok obrączki na jego palcu niespodziewanie ją poruszył i nagle uświadomił, jak dalece związała swój los z tym mężczyzną. Sięgnęła do jego ręki i ujęła delikatnie w swoją, chcąc sprawdzić temperaturę jego ciała. Dłoń była przyjemnie ciepła, Emma ścisnęła ją delikatnie, jednak nie doczekała się żadnej reakcji. Zastanawiała się, czy miałoby sens odezwanie się do niego. Najprawdopodobniej i tak niczego nie słyszy, a poza tym nierozsądnie byłoby go budzić.
- Zamierzasz znowu zwymiotować, stać tak nad nim do jutra, czy co? Nie masz innych zajęć?
Emma odskoczyła od Lysandra, przestraszona nagłą reakcją. Potrzebowała chwili, by sobie uświadomić, że to nie on się do niej odezwał. Rozejrzała się po pomieszczeniu i jej wzrok padł na Kastiela. Siedział na parapecie okna, w pewnym oddaleniu od łóżka przyjaciela, przez co z początku w ogóle go nie zauważyła. On jednak ze swojego miejsca widział ją doskonale i aktualnie mierzył spojrzeniem, w którym znudzenie mieszało się z irytacją – jakby sama jej obecność działała mu na nerwy.
- Chciałam… - zacięła się Emma. Nie miała bladego pojęcia, jak z nim rozmawiać, by nie wpakować się na minę – Ech… To ja przyjdę później. – rzuciła i od razu odwróciła w stronę drzwi.
- Czekaj.
Emma zatrzymała się w pół kroku i zwróciła w stronę Kastiela. Mężczyzna zeskoczył z parapetu na podłogę i zrobił krok w jej stronę.
- Po co tutaj przyszłaś? – zapytał chłodno. Emma wzruszyła ramionami.
- Chciałam go zobaczyć.
- To siadaj. – Kastiel zrobił ruch głową w stronę krzesła, spoczywającego przy łóżku Lysandra – Ja nie gryzę.
- Tylko zjadasz w całości? – wypaliła Emma bez sensu. Widząc brak reakcji u Kastiela i uniesioną z politowaniem jedną brew, westchnęła i objęła się rękami. – Wybacz. To z nerwów.
- Nieważne. To siadasz?
- Uhm. – Emma przysiadła na krześle i powróciła spojrzeniem do leżącego w łóżku mężczyzny, starając się ignorować niezręczną obecność Kastiela w pomieszczeniu.
- Sporo wczoraj narozrabiałaś.
Emma powstrzymała się od westchnięcia.
- Możemy o tym nie mówić?
- Nie, bo to chyba najlepsza rzecz jaką zrobiłaś, od kiedy tutaj jesteś.
Teraz to Emma zerknęła na niego z uniesioną brwią.
- Co to niby znaczy?
- Nie zamierzam ukrywać, że za tobą nie przepadałem. Zjawiłaś się znikąd i sprawiałaś wrażenie, jakbyś chciała być gdzieś indziej… Nie zależało ci na Lysandrze. Na nikim ci tutaj nie zależało. Ale wczorajszego wieczoru dało się zauważyć, że jednak nie jest ci wszystko jedno. No i obrzygałaś Pana Sztywniaka.
- Ha, ha. – powiedziała Emma ponuro. – Przecież tego nie zaplanowałam.
- Wiem. – Kastiel uśmiechnął się do niej. Ironicznie, to prawda, ale i tak był to pierwszy uśmiech, jaki u niego zobaczyła. Sięgnął do kieszeni i wydobył mięsiste cygaro, które od razu odpalił – Dlatego tak dobrze ci to wyszło.
Emma postanowiła się nie kłócić. W powietrzu rozszedł się siny dym. Kobieta stłumiła odruch kaszlu i powachlowała dłonią w powietrzu.
- Coś nie tak?
- Właściwie. Nie będzie mu to przeszkadzać?...
- Nie. – odparł krótko.
Zakaz palenia w szpitalnych salach to chyba nie te czasy.
Emma zerknęła na Kastiela z namysłem. Postanowiła do pewnego stopnia wykorzystać fakt, że w miarę po ludzku z nią rozmawia.
- Co tam się właściwie wczoraj stało?
Kastiel skrzywił się, jakby to wspomnienie wywołało u niego niemal fizyczny ból.
- Daliśmy złapać się w pułapkę. Dosyć głupio, zresztą. Wracaliśmy już do Instytutu, gdy Rozalia usłyszała jakieś zawodzenie… Sądziliśmy, że to ofiara jakiegoś Podziemnego. Błagała o pomoc. Lys… Jak to on, pierwszy rzucił się na pomoc. A tam szybko się okazało, że ofiara ma równie ostre szpony, co kły i charakterek… i że nie jest sama. Pięcioro na jednego… Nim zdołaliśmy do niego dołączyć, było już właściwie po wszystkim. Nie jesteś jedyną, która myślała, że Lysander nie żyje.
Emma poczuła, że ściska ją w gardle, gdy przypomniała sobie, co mówiła Rozalia na temat ich więzi. To jak amputacja kończyny, połączona ze stratą najukochańszej osoby. Przed oczami, wbrew jej woli stanęły sceny, których wolałaby nigdy sobie nie musieć wizualizować. Spoczywające na kolanach dłonie z całej siły zacisnęła, wczepiając się w materiał spódnicy.
- Co się z nimi stało?
- Tchórze, uciekli. Rozalia była tak rozjuszona, że rzuciła się za nimi w pogoń. Usiekła dwóch, a jednego raniła. Reszta gdzieś się zaszyła, ale i tak ich dopadniemy. Prędzej czy później.
Kastiel wydmuchał z płuc kłęby dymu. Emma przeniosła w tym czasie spojrzenie na nieprzytomnego Łowcę.
- Czy to prawda, że on… Całkowicie wydobrzeje?
- Tak.
- Trudno w to uwierzyć, gdy się widziało jego wczorajszy stan.
Kastiel nieznacznie wzruszył ramionami.
- Mało widziałaś, wierz mi.
- Pewnie tak.
Emma ścisnęła jeszcze palce Lysandra i podniosła się ze swojego miejsca. Kastiel wpatrywał się w nią stalowoszarymi oczami.
- Pójdę już. Wiem, że zostawiam go w dobrych rękach.
Kastiel stłumił prychnięcie, w jego myślach zaświtała ironiczna myśl. Co ty nie powiesz? Chciałabym być tego równie pewien, jeśli chodzi o ciebie.
Emma skinęła mu głową z bladym uśmiechem i wyszła z lecznicy. Mężczyzna odprowadził ją spojrzeniem aż pod same drzwi.

***

W nocy Emma znowu nie mogła spać.
Minęły już trzy dni od wydarzeń tamtego wieczora i Emma co prawda zdążyła w dużym stopniu dojść do siebie, ale wciąż miała problemy z zasypianiem. Chętnie wzięłaby jakieś proszki nasenne, ale wolała umrzeć, niż poprosić o cokolwiek Melanię. Wiedziała, że Nataniel by jej pomógł gdyby go poprosiła, ale nie chciała zawracać mu sobą głowy. Kręciła się więc po łóżku czując wręcz namacalnie upływające leniwie minuty.
Wreszcie, wykończona, podniosła się z wymiętoszonej pościeli, zabrała chustę z fotela, którą owinęła sobie ramiona, wsunęła na stopy buty, niedbale je sznurując i wyszła z pokoju. Pomyślała, że zimno dobrze jej zrobi. Zapalenia płuc się nie bała. Nie po tym, czego była świadkiem.
Starała się jak najciszej przemykać korytarzami Instytutu, by nikogo niepotrzebnie nie zbudzić. Opuściła Instytut tylnym wejściem, wychodzącym na ogród i przysiadła na jakimś pieńku. Było rzeczywiście przenikliwie zimno i kobieta szybko zaczęła się trząść – temperatura nocami zbliżała się już niebezpiecznie do zera. Przy każdym wydechu z jej płuc ulatywały kłąbki pary. Zapatrzyła się w bezchmurne niebo – widok dość rzadko spotykany o tej porze roku – zastanawiając się nad konstelacjami, które widzi. Ziąb jednak szybko ją przegonił z zajmowanego miejsca i Emma, by nie przymarznąć, zaczęła przechadzać się po ogrodzie. Trzęsła się niemożebnie, ale postanowiła sobie nie wracać zbyt wcześnie do swojego pokoju. Miała nadzieję, że chłód nocy sprawi, że łatwiej zaśnie. Była w trakcie czwartego okrążenia, gdy ktoś do niej podszedł. Podskoczyła, gdy poczuła ciepłe dłonie na swoich ramionach. W ogóle go nie słyszała, choć dookoła było tak cicho.
- Emmo? Co tutaj robisz?
Kobieta nie odpowiedziała od razu. Pozwoliła, by jego głos wybrzmiał w ciszy nocy, przenikając ją na wskroś – echo niedawnej obawy, że już nigdy więcej nie będzie jej dane go usłyszeć. Był cichy i nieco chrapliwy, ale wciąż tak znajomy. Z jednej strony miała ochotę zarzucić go pytaniami, co tu robi, dlaczego nie wypoczywa i jak mógł ją tak śmiertelnie przerazić… Ale czuła taki niesamowity spokój. Odwróciła się niespiesznie do mężczyzny.
- Lysandrze. Mogłabym spytać o to samo.
W padającym na nich świetle księżyca jego włosy zdawały się lśnić własnym blaskiem, przez co cała jego sylwetka wydała się Emmie być wręcz nieziemska. Nigdy przedtem ani nigdy potem Lysander nie wydawał jej się być bardziej aniołem niż człowiekiem, niż w tamtej właśnie chwili – pośrodku późnojesiennego ogrodu, wśród skostniałych z zimna źdźbeł trawy, w rześkim powietrzu bezchmurnej nocy.
Zanim odpowiedział, bez słowa zdjął swój frak i zarzucił go Emmie na ramiona. Spod koszuli przebijał opatrunek, kobieta jednak starała się o tym nie myśleć. Musiał cierpieć, a mimo to przyglądał jej się z troską – jakby szczerze niepokoił go ten jej spacer. Jakby nic innego się dla niego nie liczyło.
- Nie mogę spać. – powiedzieli jednocześnie i gdy tylko to pojęli, uśmiechnęli się do siebie.
- Czy moje towarzystwo ci nie przeszkadza? – upewnił się mężczyzna. Emma pokręciła głową. Płaszcz był przesiąknięty jego zapachem.
- Nie, zostań.
Ruszyli przed siebie przez ogród. Zimno działało na nich trzeźwiąco, wypełniając wszystkie miejsca w ich umysłach, gdzie wcześniej gnieździł się niepokój.
- Nie sądziłam, że tak szybko dojdziesz do siebie. – odezwała się wreszcie Emma.
- Łowcy szybko się regenerują, a moje obrażenia nie były zbyt poważne.
- Jak to, nie były poważne? – powtórzyła Emma z niedowierzaniem, zanim zdążyła ugryźć się w język. Lysander przeniósł na nią pełne niemiłego zaskoczenia spojrzenie. Dobry Boże, co jest z tymi jego oczami? Nie można się skupić na własnych myślach.
- Widziałaś? Kto i po co cię tam wpuścił? – zapytał mężczyzna ze źle maskowaną irytacją.
- To niczyja wina. Rozalia i Nataniel próbowali mi wytłumaczyć, ale ich nie posłuchałam. – Emma zdobyła się na to, by spojrzeć mężczyźnie w oczy – Myślałam… nie. Byłam pewna, że nie żyjesz. Podejrzewałabym to nawet, gdyby nie udało mi się ciebie zobaczyć. Podłoga… - Emma nerwowo przełknęła ślinę – Wyglądała, jakby ciągnięto po niej zwłoki.
Przez chwilę zbierał myśli.
- Nie tak łatwo jest nas zabić.
- Podobno niewiele brakowało.
- Nie zawracaj sobie tym głowy, proszę. To był zwykły wypadek.
- Jak to jest, że zgubiła cię własna szlachetność i chęć niesienia pomocy?
- Raczej nieostrożność i rutyna. Powinienem był dokładnie sprawdzić aurę tej kobiety, zanim rzuciłem jej się z pomocą. Nie była trudna do wyczucia, gdybym tylko pofatygował się, by się upewnić, że jest bezpiecznie… - mężczyzna wziął głębszy oddech dla uspokojenia galopujących myśli – Naraziłem nie tylko siebie, choć szczęśliwie nikt poza mną poważnie nie ucierpiał. Przykro mi, że zostałaś tego świadkiem. To nie powinno się wydarzyć.
- Bardzo cię boli? – zapytała kobieta cicho. Lysander spojrzał na nią z ciepłym uśmiechem.
- Nie. Nie tak bardzo.
Kawałek przeszli w ciszy.
- Myślę, że dopiero teraz w pełni zrozumiałam, że to co robicie jest tak niebezpieczne. Wcześniej nie zdawałam sobie z tego do końca sprawy.
Emma przełknęła ślinę. Lysander zdawał się zrozumieć jej obawy.
- Nie jest aż tak źle, jeśli się na siebie uważa. Teraz na pewno wszyscy będziemy ostrożniejsi. Sytuacja staje się ostatnio coraz bardziej napięta. Nataniel obawia się, że stoimy u progu wojny. Ja uważam, że przesadza, ale nietrudno dostrzec, że coś się w ostatnim czasie zmieniło.
Emma natychmiast przeniosła spojrzenie ze swoich butów na twarz mężczyzny.
- Jak to?
- Te Indie nie są nam potrzebne tylko ze względu na ciebie. Oczywiście dbamy o twoje bezpieczeństwo, jednak to misja dyplomatyczna spędza nam sen z powiek. Indie zawsze były ważnym partnerem. Mamy nadzieję, że uda nam się wznowić z nimi współpracę. Będziemy potrzebować każdego wsparcia, by odegnać tę groźbę. Jeżeli nam się nie uda, a obawy Nataniela są słuszne… nie tylko Londyn będzie zagrożony.
Emma poczuła, że przeszywa ją lodowaty dreszcz.
- Masz na myśli wojnę z… Podziemnymi? Z demonami?
- Niestety, tak.
- Dobry Boże.
Kobieta pogrążyła się w myślach. Lysander spojrzał na nią i westchnął, najwyraźniej zły na siebie.
- Nie powinienem ci mówić o takich rzeczach. Wybacz. Czasami zapominam, że ty… masz własne zmartwienia.
- Nie wierzę, że stawiasz moje problemy wyżej od tego, o czym mi powiedziałeś.
- Po prostu nie chcę, żebyś zadręczała się sprawami, na które i tak nie masz wpływu i które cię nie dotyczą.
- Popraw mnie jeśli się mylę, ale jeśli ta wojna dojdzie do skutku to będzie dotyczyła nas wszystkich.
Na litość Boską, jestem przecież twoją żoną!
Lysander znów spojrzał na nią łagodnie.
- Masz rację.
- Nie myślałeś czasem, żeby… no nie wiem. Dać sobie z tym spokój? Odejść, zająć się czymkolwiek innym?
Mężczyzna nieznacznie wzruszył ramionami.
- Być może. Ale nigdy nie traktowałem tych myśli poważnie. Mam szczęście wiedzieć, gdzie jest moje miejsce.
Emma miała wrażenie, że Lysander robi aluzję do Debry o której powiedziała jej Rozalia, ale nie podjęła z nim tego tematu
- Mimo wszystko, to musi być potwornie trudne.
Przez twarz mężczyzny przemknął cień. Kiedy jej odpowiedział, coś w tonie jego głosu wyraźnie się zmieniło.
- Podobno gdy długo spogląda się w mrok, to mrok zaczyna spoglądać też w ciebie… Czasami czuję namacalnie, że jest to prawda. Mam wrażenie, że brodzę w nim po kolana i z każdą kolejną śmiercią zapadam się w niego coraz głębiej. Czuję się brudny, Emmo, czuję jak upomina się o mnie, próbuje wyciągać po mnie swoje szpony, by zagłębić je w mojej duszy. Boję się, że pewnego dnia mu ulegnę, a wtedy wyrwie z piersi moje serce, bym stał się istotą stworzoną w mroku. Taką samą jak te, z którymi walczę…
Emma przez chwilę słuchała go zupełnie osłupiała, zaszokowana tym nagłym strumieniem obaw, który popłynął w jej stronę. Nie spodziewała się tak osobistego i szczerego wyznania i potrzebowała dłuższej chwili, by się otrząsnąć i mu przerwać.
- Nie wierzę, że tak się stanie. Nie jesteś i nigdy nie będziesz podobny do… istot, które ci to zrobiły.
Emma odruchowo położyła mu dłoń na ramieniu. Lysander milczał przez dłuższą chwilę. Spojrzał na kobietę, nim znowu się odezwał.
- Bywa, że światło słońca wyziera strumieniami z najmroczniejszych miejsc. – powiedział miękko. Przez krótką chwilę patrzyli sobie w oczy w półmroku ogrodu. Emma poczuła niesamowitą mieszankę doznań, która uczyniła tę chwilę najintymniejszą i najbardziej magiczną jakiej kiedykolwiek doświadczyła; nie tylko tutaj, z Lysandrem, a w całym swoim życiu. Czuła, jakby coś między nimi runęło bezpowrotnie, jakaś nienamacalna bariera, która opadła u ich stóp, zabierając ze sobą po drodze cały lęk, niepewność i tęsknotę, jaka do tej pory ciążyła Emmie. Jakby ich dusze stopiły się w tamtej chwili w jedną, jakby odnalazły się wreszcie dwa idealnie pasujące do siebie elementy układanki, które połączyły się ze sobą, gdy tylko udało im się przebić przez dzielący je do tej pory mur. Stali oboje po prostu na siebie patrząc, oszołomieni intensywnością tego nagłego połączenia, obawiając się poruszyć, by go nie przerwać. Emma nie myślała w tamtej chwili absolutnie o niczym, co nie łączyło się bezpośrednio z Lysandrem. Zatopiła się w nim, ledwo go dotykając. Nie wyobrażała sobie, że coś takiego jest w ogóle możliwe. Serce wystukiwało w jej piersi nerwowy rytm.
Lysander jako pierwszy odważył się poruszyć. Nie spuszczając oka z Emmy sięgnął do jej ręki, która wciąż spoczywała na jego ramieniu, chwycił ją i delikatnie przesunął na swoją pierś. Pod cienkim materiałem koszuli czuła emanujące od niego ciepło i serce, bijące tak samo mocno, jak jej własne.
- Wskaż mi drogę do tego światła.
Wróciła spojrzeniem do jego oczu, które tylko na chwilę przeniosła na ich złączone na jego piersi dłonie.
- Nie mogę tego zrobić. – odszepnęła, minimalizując dystans pomiędzy nimi do kilku zaledwie centymetrów – Ale mogę być twoją drogą.
Teraz już i tak nie ma odwrotu.
Ta myśl zaświtała jej w głowie, gdy wspięła się na palce i wplotła wolną dłoń we włosy tuż nad jego karkiem, przyciągając go delikatnie do siebie. Lekko westchnął, przymykając oczy, gdy złączyła ich usta w pocałunku. Emma czuła tylko miękkość jego ust i delikatne igiełki zarostu tak jasnego, że trudno dostrzegalnego gołym okiem. Musnął jej twarz wolną dłonią, wplótł palce w rozpuszczone włosy, pieszcząc kciukiem policzek i szyję. Pocałunek był długi i czuły, pełen wzajemnej fascynacji tym, co się pomiędzy nimi wydarzyło. Niespiesznie wymieniali się kolejnymi ciepłymi muśnięciami ust jak nieśmiałymi spostrzeżeniami na swój temat.
A potem Lysander objął ją za plecy i przycisnął mocniej do siebie. Zza przymrużonych powiek Emma widziała doskonale jego nieco ściągnięte brwi. Wtuliła się w niego mocno, rozkoszując ciepłem jego ciała, chcąc poczuć je całą sobą. Zaczęła oddawać jego pocałunki z coraz większą pasją, w ogóle nie myśląc nad tym, co robi i obejmując go coraz ciaśniej, gdy do rzeczywistości przywołał ją stłumiony jęk bólu. Lysander lekko się skrzywił, zaburzając harmonię pocałunku i Emma dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę, że nieświadomie przyciska go do siebie, trzymając dłoń w okolicy opatrunku na jego boku. Gdy się zorientowała, natychmiast zabrała rękę, jakby się oparzyła, gwałtownie zasysając powietrze. Mężczyzna spróbował się do niej uśmiechnąć, ale widać było, że cierpi.
- Mój Boże, przepraszam! Ja…
- Nic się nie stało.
- Bardzo cię boli? Jak mogłam być tak nieostrożna!
- To nie twoja wina. – Lysander pochylił się jeszcze nad Emmą i musnął jeszcze rozpalonymi od pocałunków wargami jej czoło – To nic takiego.
Emma w odpowiedzi przytuliła go, obejmując jego plecy znacznie powyżej rannego boku, by nie sprawić mu znowu niepotrzebnego bólu. Wtuliła głowę w jego pierś, opierając się o jego ramię, którym ją objął. Nie dostrzegła grymasu bólu i zaciśniętych przez ułamek sekundy zębów Lysandra, zanim ten nie odwzajemnił uścisku, nie dając po sobie niczego poznać. Pochylił głowę i wtulił twarz w jej włosy, przymykając oczy. Stali tak dłuższą chwilę, zanim Lysander nie szepnął wprost do jej ucha:
- Chyba powinniśmy już iść.
Nie mogła powiedzieć, że się z nim nie zgadza. Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała opuścić schronienie, jakie odnalazła w tym momencie w jego ramionach i zmierzyć się z chłodem nocy oraz własnym sumieniem, jednak przedłużała ten moment jak tylko mogła. Wiedziała, że to tchórzostwo, a jednak nie potrafiła przezwyciężyć jednej myśli, która kołatała się w tej głowie:
Mogłabym trwać tak już zawsze.





5 komentarzy:

  1. Historia bardzo mi się podoba, tylko trochę zastanawiam się, dlaczego po każdym rozdziale robisz time-skip? Nie wszystkie, ale niektóre rozdziały wydają mi się przez to nieco niekompletne. Nie, żebym chciała Ci coś narzucić, bo najwyraźniej tak ma być. To tylko taka luźna uwaga, jak w przypadku tej narracji z poprzedniego opowiadania.
    Ale i tak jest świetnie :)
    Pozdrawiam,
    KiriRin.

    OdpowiedzUsuń
  2. Słuszna uwaga. W sumie, robię to po to, żeby nie przynudzać - wydaje mi się, że czasami odstęp czasowy się przydaje, ale wypełnianie takich luk pisaniem rzeczy w stylu: zjadła śniadanie, poczytała, zjadła kolację i spać średnio mi się widzi ;D W sensie, jeśli robię taki przeskok to należy uznać, że w międzyczasie nie wydarzyło się po prostu nic wartego opisywania. Natomiast jeśli faktycznie to drażni, mogę się z takimi rzeczami ograniczyć i bardziej "kompresować" akcję albo robić to inaczej? Sama nie wiem. Może takie dni, w czasie których nic się nie dzieje opisywać w kilku zdaniach i wracać do właściwego wątku? Jak to widzisz? ;)

    Buziaki!:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale moja uwaga nie dotyczyła pomijania rzeczy niewartych opisu, jak śniadanie :D Chodziło mi o to, że rozdziały są ze sobą nie do końca powiązane. Dla przykładu rozdział, w którym Lysander pocałował Emmę, skończył się, a w następnym nie było praktycznie żadnego odniesienia do tej sytuacji. Może naczytałam się za dużo opowiadań o nastolatkach, których autorzy później co najmniej dwa wpisy poświęcają temu, jak bardzo było to krępujące i dlatego tak wyraźnie to widzę. W każdym razie (tak myślę, ja tak zwykle robię) rozważ, proszę, możliwość poświęcenia jednego akapitu, czy nawet kilku zdań na nawiązanie do poprzedniej części, jeśli wydarzyło się w niej coś ważnego. Nie każdy tego wymaga, nie chcę, żebyś nagle całkowicie zmieniała swój styl i to jeszcze na siłę. Wiem sama po sobie, że pisanie na siłę to najgorsze, co może spotkać pisarza. Po prostu rozważ, proszę, możliwość poświęcenia jednego akapitu, choćby kilku zdań na nawiązanie do poprzedniego rozdziału, jeśli wydarzyło się w nim coś na taką skalę jak ten pocałunek :)
      Swoją drogą rzucam uwagi, a pewnie sama nie piszę lepiej :D
      Pozdrawiam,
      KiriRin.

      Usuń
    2. Jeszcze na dodatek się powtórzyłam. Tak to jest, jak się próbuje zbyt szybko odpisać :D

      Usuń
    3. Hmm, masz rację, chyba rzeczywiście za bardzo skaczę, dobrze że mi na to zwróciłaś uwagę :D Postaram się dodawać chociaż kilka zdań z odniesieniami, bo to faktycznie może być frustrujące. Dziękuję za rady i posyłam buziaki! :*

      Usuń