Nataniel
poprawił swoją pozycję za biurkiem, nie odrywając ani na moment wiecznego pióra
od strony, którą miał przed sobą. Bolał go nadgarstek jednak to ignorował,
całkowicie pochłonięty zapisywaniem kolejnych spostrzeżeń. Emma nie miała
pojęcia od jak dawna siedzi w fotelu w jego gabinecie obserwując, jak pokrywa
kolejne strony drobnym, równym pismem, wypełniając je tym wszystkim, co dla
Emmy do niedawna było codziennością. Od tygodnia przychodziła tu prawie
codziennie, starając się po kolei opowiadać Natanielowi o kolejnych rzeczach ze
swojego niedawnego życia. Melania, która została wykluczona z ich spotkań była
absolutnie wściekła. Jej złości nie łagodziło nawet to, że Emma od niedawna była
przecież mężatką - najwyraźniej uważała, że zamierza zawłaszczyć sobie również
sympatię Nataniela. Z początku Emma miała nadzieję, że ślub z Lysandrem sprawi,
że Melania nieco się uspokoi, ale ostatecznie pogodziła się z myślą, że
prawdopodobnie ich relacje nigdy nie będą znośne – a przynajmniej tak długo,
jak Emma będzie mieszkać w Instytucie i stanowić potencjalne zagrożenie.
Znudzona kobieta kontemplowała wzorzystą tapetę, którą pokryte były ściany gabinetu.
Śledziła wzrokiem wzór badając, jak często powtarzają się jego poszczególne
elementy.
Nataniel postawił kropkę i wreszcie rozmasował dłoń.
- W porządku, elektryczność mamy z głowy. Podstawowe urządzenia elektryczne,
poza… komputerami i... tą siecią, którym poświęcimy oddzielny rozdział, zgodnie
z twoim życzeniem. Czy coś jeszcze sobie przypominasz?
Emma zamyśliła się. Przez ostatnie godziny przypominała sobie wszystkie
sprzęty, które zasilała energia elektryczna. Przebiła się wspomnieniami przez
oświetlenie, małe i duże sprzęty AGD, szczegółowo opisała też telewizory i
radioodbiorniki. Na prośbę Nataniela naszkicowała mu nawet niektóre z nich,
jednak jej znikome umiejętności rysownicze wyraźnie nie pomagały mu w
zrozumieniu ich działania, więc na etapie zmywarki do naczyń dała sobie spokój.
Odkurzacze, pralki, żelazka, lodówki, czajniki i płyty indukcyjne – Emma nigdy
nie była tak świadoma tego, że jej codzienność to był przede wszystkim prąd
elektryczny. Już teraz zastanawiała się, jak wytłumaczyć mu działanie Internetu.
Przygotowała się też mentalnie na opis ewolucji telefonów od prostych urządzeń
do komunikacji głosowej, po miniaturowe superkomputery o mocy obliczeniowej znacznie
przewyższającą tę, która posadziła pierwszych ludzi na Księżycu. Ten smaczek
chciała zostawić mu na koniec.
- Chyba nie, ale na wszelki wypadek zostaw trochę wolnego miejsca.
Nataniel skinął głową i odwrócił stronę.
- Zostawmy na chwilę rozwój technologiczny i skupmy się na historii, dobrze?
Ech.
- Nie możemy przełożyć tego na inny termin? Burczy mi w brzuchu.
Nataniel spojrzał na nią z zakłopotaniem.
- Mam wezwać medyka? – rzucił z niepokojem. Emmie wyrwało się ciche
parsknięcie. Od tego gadania o elektryczności i współczesnych jej sprzętach
prawie zapomniała, że nie jest z powrotem w dwa tysiące siedemnastym roku.
- To raczej nie będzie konieczne, chyba że przyniesie mi kanapki.
- Ach. – Nataniel zaśmiał się pod nosem. Emma dostrzegła, że kiedy to robi w
kącikach jego oczu pojawiają się drobne zmarszczki. – Chyba sporządzimy też
słownik. Rozumiem. Dobrze, jeśli pozwolisz, wymień mi tylko pokrótce kolejnych
władców po królowej Wiktorii, aż do twoich czasów i pójdziemy coś zjeść.
Wybacz, skupiony na pracy zapominam nawet o tak podstawowej rzeczy. Nie
chciałem zaniedbać twoich potrzeb.
Emma skinęła głową.
- Nic się nie stało. Tylko nie wiem, czy wszystkich dobrze zapamiętałam.
- Powiedz to, co pamiętasz.
Nataniel czekał w gotowości, z piórem zawieszonym nad pustą stroną.
- Dziedzicem królowej Wiktorii i księcia Alberta był Edward VII. – powiedziała wreszcie.
– Potem tron objął Jerzy V i, o ile dobrze pamiętam, z powodu nastrojów
antyniemieckich zmienił nazwisko dynastii z Gotha na Windsor. Jego dziedzic,
Edward VIII, abdykował krótko po objęciu tronu, w atmosferze skandalu i tron
objął po nim jego brat, Jerzy VI. Zmarł młodo i po nim na tron wstąpiła jego
córka, Elżbieta II. Pamiętam nawet datę, 2 czerwca 1953 roku. Rządzi do dziś.
To najdłużej panująca monarchini, po samej Wiktorii. Później spróbuję
przypomnieć sobie więcej konkretów.
Nataniel szybko zapisywał cenne informacje, podawane przez Emmę. Przyglądała mu
się, jak pochylony nad stroną tworzy zarys drzewa genealogicznego. Złote włosy
opadły mu na czoło, lecz całkowicie skupiony na swoim zadaniu nawet tego nie
zauważył.
Poprosił ją, by powtórzyła datę koronacji królowej i wreszcie zamknął księgę.
- Dobrze, chodźmy coś zjeść. – ogłosił wreszcie, wstając zza biurka. Podał
Emmie dłoń i gdy podniosła się z fotela, użyczył jej swego ramienia. Razem
ruszyli w stronę jadalni.
- Po co ci są właściwie te wszystkie informacje? – Emma zadała wreszcie
pytanie, które od dłuższego czasu nie dawało jej spokoju – Przecież i tak
nikomu tego nie pokażesz.
- Mam kilka powodów. – uśmiechnął się Nataniel – Po pierwsze, jestem niezwykle
dociekliwy. Po drugie, pomoże mi to lepiej zrozumieć czasy, z których
pochodzisz. A po trzecie… - Nataniel uchylił drzwi do jadalni i puścił Emmę
przodem - … podane przez ciebie informacje mogą pomóc kolejnym pokoleniom Łowców
dopasować się do panującej sytuacji politycznej i pomóc w opowiadaniu się po
odpowiednich stronach. Trzeba umieć się dostosować.
Emma już gdzieś słyszała to zdanie.
- Elżbieta II wychodzi z podobnego założenia. Dostosuj się, albo giń.
Przetrwanie za wszelką cenę. To dlatego monarchia w Zjednoczonym Królestwie
przetrwała tak długo, podczas gdy inne powoli ginęły. W XX wieku monarchia
będzie się wydawać staroświecka, ale w XXI przypomina relikt historii.
- Sama widzisz. – Nataniel obrzucił pustą jadalnię zaskoczonym spojrzeniem.
Zerknął na swój kieszonkowy zegarek, marszcząc brwi – Nie rozumiem, dochodzi
szósta. Dlaczego nikogo tutaj nie ma?...
Uporczywie spoglądał to na jadalnię, to na zegarek, a najwyraźniej uznawszy, że
bardziej pusto już nie będzie, westchnął
i ponownie podał Emmie ramię.
- Chyba będziemy musieli złożyć wizytę Iris, jeżeli nie chcemy pójść spać
głodni. Pozwól.
Emma ujęła mężczyznę pod ramię pozwalając, by zaprowadził ją do kuchni, choć
przecież świetnie znała drogę.
Gdy przestąpili jej próg, Iris wyprostowała się nagle, mierząc ich czujnym
spojrzeniem. Emma zwróciła uwagę, że na jej policzki wstępuje rumieniec.
- Dobry wieczór, Iris. – przywitał się uprzejmie Nataniel – Czy dzisiaj nie
podano kolacji?
- Po-o-dano. – Iris było wyraźnie głupio – O zwyczajowej porze.
Nataniel nieznacznie uniósł brew. Wzrok Emmy przykuł półmisek z resztką
pieczeni. Mężczyzna podążył za wzrokiem kobiety i w okamgnieniu zrozumiał, co
się stało. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się niewielka, pionowa zmarszczka.
- Dlaczego na nas nie zaczekano?
- To nie moja wina. – zająknęła się Iris – Ja… Panienka Amber nakazała podanie
kolacji o normalnej porze. Chciałam posłać do pana Violettę, sir, ale panienka
Melania powiedziała, że pod żadnym pozorem nie można wam przeszkodzić. Nie
chciałam się zgodzić, ale panienka Amber dostała szału. Ona…
Nataniel sapnął z irytacją. Iris odczytała to jako wyraz zniecierpliwienia
skierowany w jej stronę, więc raptownie zamilkła, zmieszana, wyłamując nerwowo
palce.
- Naprawdę mi przykro. Przepraszam. – bąknęła.
Nataniel westchnął po raz drugi i zdobył się na pocieszycielski uśmiech.
- To nie twoja wina. Przykro mi, że zostałaś postawiona w takiej sytuacji. Na
przyszłość przyślij do mnie Violettę, dobrze?
- O-oczywiście. – na nakrapianej piegami twarzy Iris odbiła się ulga.
Najwyraźniej spodziewała się kłopotów.
- Mimo wszystko, czy znajdziesz coś dla nas? Emmie z głodu zaczęła doskwierać
jakaś nietypowa przypadłość.
Uwaga mężczyzny wywołała u Emmy stłumiony chichot. Skrzyżowała z nim swoje
rozbawione spojrzenie.
- Już się robi. – Iris od razu się ożywiła i zaczęła naprędce szykować kolację
dla Nataniela i Emmy. Usiedli przy stole, przy którym Emma zwykle jadała
posiłki w towarzystwie Violetty, Kentina i Iris. Kobieta nie mogła się powstrzymać
przed zerkaniem na Nataniela. Dziwnie było na niego patrzeć w tym miejscu. Niezbyt
pasował do surowego wystroju kuchni, w tym swoim eleganckim stroju – fular,
kamizela, tużurka ze spodniami w tym samym odcieniu granatu i idealnie czyste
buty. Kiedy zerknął na Emmę, próbował
ukryć poirytowanie całą sytuacją, ale nie do końca mu się to udało. W myślach
Nataniela kołatało się jedno zdanie: Muszę
poważnie porozmawiać z moją głupią siostrą. Amber często zwykła zapominać,
kto tak naprawdę dziedziczy Instytut i kogo powinna słuchać w kluczowych
kwestiach, albo przynajmniej ograniczyć się do niepodważania jego autorytetu
publicznie. Bądź co bądź, była tutaj gościem. Honorowym, owszem, była też jego
rodziną, czemu absolutnie nie dało się zaprzeczyć, ale wciąż nie ona była tutaj
szefem.
Nataniel obiecał sobie, że tym razem porozmawia z nią dobitnie, nawet jeśli
miałoby to doszczętnie zniszczyć ich i tak napięte relacje. Zaczynała sobie
pozwalać na zbyt wiele. Jakby postawiła sobie za cel doprowadzenie wszystkich do
szału.
Z nim na czele.
Iris wreszcie położyła na stole kolację i dwa nakrycia, jednak Nataniel,
zerknąwszy na przygotowaną przez Iris ilość jedzenia, zapytał:
- Jadłaś już coś, Iris?
Szkotka zaprzeczyła ruchem głowy.
- W takim razie dotrzymaj nam, proszę, towarzystwa.
Iris odruchowo wytarła dłonie w fartuch, zmierzyła mężczyznę lekko podejrzliwym
spojrzeniem, ale wreszcie przyniosła nakrycie też dla siebie. Emma z początku
nie była pewna, o czym rozmawiać z tą dwójką osób tak zupełnie, w jej odczuciu,
od siebie różnych, jednak w trakcie kolacji szybko się okazało, że rozmowa jest
swobodniejsza i klei się bardziej niż przy wielkim, jadalnianym stole – śmiali
się i gawędzili zupełnie swobodnie. Zachowawcze zachowanie Iris zmieniło się
praktycznie o sto osiemdziesiąt stopni, a Nataniel wyglądał na kompletnie
odprężonego.
- Od jak dawna właściwie się znacie? – zapytała Emma, rozrywając w palcach
kromkę chleba i wycierając nią sos z talerza. Normalnie by się nigdy nie
odważyła, ale Nataniel chwilę wcześniej zrobił to samo. Iris zamyśliła się.
- Pracuję tutaj od ośmiu lat lat. Od kiedy… - Iris zawiesiła głos, zerkając na
mężczyznę. Nataniel dokończył jej myśl, poświęcając więcej uwagi swojemu
talerzowi, niż rozmówczyniom. Jego głos był lekki, jakby mówił o czymś
stosunkowo neutralnym, nie o rodzinnej tragedii.
- Od śmierci moich rodziców. – Nataniel wreszcie podniósł wzrok i posłał Iris
ciepłe spojrzenie – Z dnia na dzień zostałem praktycznie bez pomocy. I wtedy
zjawiła się ona. – mężczyzna uśmiechnął się do jakiejś swojej myśli.
Iris w uśmiechu odsłoniła cały swój zgryz i odpowiedziała na nieme pytanie,
które Emma musiała mieć wypisane na twarzy.
- Przeniosłam się ze Szkocji do Anglii w 1829 roku i próbowałam różnych zajęć.
Zapukałam do drzwi Instytutu, próbując sprzedać jedną z mioteł. Otworzył mi
Nataniel, cały w żałobie i zapytał tylko, czy potrafię gotować. Gdy
potwierdziłam, dostałam pracę praktycznie z marszu. Musieli być bardzo głodni.
– Iris wybuchnęła nieskrępowanym, radosnym śmiechem, by po chwili dodać – I nawet
kupił ode mnie tę miotłę.
Teraz Nataniel też zachichotał.
- A wiesz, że chyba nawet dalej gdzieś leży? Kentin trzyma ją w tej szopie za
domem.
- Oczywiście. – Iris nie przestawała się śmiać – Emma nawet ostatnio zmiatała
nią liście. To bardzo porządna miotła.
- Cóż, to wciąż nie jest mój ulubiony nabytek, który pozostał z tamtego dnia. –
Nataniel nachylił się do Emmy i dodał teatralnie konspiracyjnym szeptem –
Chociaż gdybym wiedział, że już następnego dnia zacznie wszystkich rozstawiać
po kątach, zastanowiłbym się dwa razy.
- To do niej podobne. – zachichotała Emma, na co Iris rzuciła jej pełne
oburzenia spojrzenie.
- Banda zdrajców. – sarknęła, by po chwili zaśmiać się najgłośniej ze
wszystkich.
Emma, która miała ochotę zapytać o przyczynę śmierci rodziców Nataniela,
rozmyśliła się nie chcąc psuć wesołej atmosfery przy stole. Pomyślała, że zrobi
to innym razem.
Gdy skończyli posiłek i pożegnali się z Iris, Emma pozwoliła się jeszcze
odprowadzić Natanielowi pod drzwi swojego pokoju. Gdy weszła do środka
spostrzegła z zaskoczeniem, że nie jest pusty.
- Lysander?
Mężczyzna, gdy tylko usłyszał, że Emma weszła do środka, natychmiast wstał ze
swojego miejsca przy kominku i ukłonił się elegancko. Kobieta praktycznie nie
spędzała z nim czasu sam na sam od nocy poślubnej – tym bardziej zdziwiła ją
jego obecność w swoim pokoju.
- Czy coś się stało?
- Chciałem z tobą porozmawiać po kolacji, jednak chyba Nataniel zajął ci
dzisiaj więcej czasu. – wyjaśnił szybko. Emma wyczuła w jego głosie dziwną
nutę. Czyżby był o nią zazdrosny? – Poprosiłem go, by nie mówił z tobą na ten
temat.
- Na jaki temat? – Emma odruchowo objęła się ramionami. Instynktownie
spodziewała się złych wieści.
- Za dwa tygodnie wyjeżdżamy do Indii.
Emma w zaskoczeniu uniosła brwi.
- Och? Nie spodziewałam się tego. W każdym razie, nie tak szybko.
Lysander w odpowiedzi skinął głową.
- Uważamy, że dobrze będzie, jeżeli jak najszybciej pokażemy się Mistrzowi jako
małżeństwo. Przy okazji na chwilę znikniesz z oczu jego ludziom. Sądzimy, że to
ich powinno uspokoić. Nataniel ma w zanadrzu pewien plan, jednak to wymaga
szybkiej reakcji na ostatnie wydarzenia.
- Plan? Jaki plan?
- Odesłania cię do domu, oczywiście.
Emma w kompletnym osłupieniu wpatrywała się w Lysandra.
Do domu.
- Tak. – dopiero, gdy jej odpowiedział zorientowała się, że nieświadomie
powtórzyła to na głos. Nagle zdała sobie sprawę, że Lysander przez całą rozmowę
unika jej wzroku, uciekając nim gdzieś w bok – Czy nie tego właśnie chcesz,
pani?
Emma bardzo powoli skinęła głową.
- Chciałem cię o tym powiadomić osobiście.
Emma poczuła, że w jej oczach z jakiegoś powodu wzbierają łzy, jednak mężczyzna
już tego nie dostrzegł. Skłonił się krótko i wyszedł z pokoju, mijając ją w
drzwiach. Nagły impuls kazał Emmie go zatrzymać, złapać za rękaw
fraka i nie pozwolić odejść, lecz pojawił się on za późno. Za jej plecami
zamknęły się drzwi. Nie słyszała jego oddalających się kroków – jako Łowca,
Lysander poruszał się nienaturalnie cicho.
Na Emmę emocje opadły tak gwałtownie, że musiała przytrzymać się kominka, by
nie upaść.
Z jej ust dobył się dziwny dźwięk, jak śmiech pomieszany ze szlochem, na jej
policzki spłynęły dwie łzy, które wezbrały w wilgotnych oczach. Tak silnych
uczuć nie wzbudziło w niej nic od bardzo dawna. Kobieta odszukała swój wisiorek.
Wyciągnęła zawieszkę spod sukienki i pochwyciła ją drżącą dłonią.
- Zobaczę cię, jeszcze cię zobaczę. – wyszeptała gorączkowo, ściskając
miniaturowy aparat z zaciśniętej pięści. Nie śmiała wcześniej w to wierzyć – a jednak. Była szansa, że spotka jeszcze Armina.
Emma opadła na stojącą najbliżej sofkę, usiłując zapanować nad drżeniem rąk.
Poczuła, jak w jej płucach rośnie ogromna bańka, wypełniając umysł i serce Emmy
nadzieją – uczuciem, które było jej tak potrzebne, a nawet nie zdawała sobie
dotąd sprawy, jak bardzo jej go brakuje.
Lysander nieświadomie sprawił, że znowu poczuła się żywa.
Lysander.
Dłoń Emmy napotkała ślubną obrączkę, zimny metal na rozgrzanej skórze.
Musnęła ją palcami. Przed oczami stanęła jej jego twarz, gdy wychodził z
pomieszczenia. Było w jej wyrazie coś dziwnego. Zasmuciła go jej reakcja na
wieść o powrocie do domu?
I dlaczego, u diabła, o nim teraz myśli?
Kiedy jakieś pół godziny później Violetta wślizgnęła się do jej pokoju, by
pomóc jej się rozebrać, zastała Emmę skuloną na sofce i wpatrującą się
nieruchomo w buchający w kominku ogień. Nieświadomie bawiła się ślubną
obrączką, kręcąc ją na serdecznym palcu. Dziewczyna pozostała przez nią
niezauważona i coś podszepnęło jej, że powinna zostawić ją samą. Bezszelestnie
zamknęła za sobą drzwi i wycofała się w głąb korytarza.
Wróci później.
***
Następnego dnia Emma szczegółowo wypytała Nataniela o plan podróży do Instytutu
w Indiach. Emma nie wiedziała wiele o rejsach transkontynentalnych w XIX wieku, ale przeczuwała,
że będzie to beznadziejnie długie i nużące doświadczenie – tymczasem Nataniel poinformował
ją, że do portu w Bombaju wpłyną najdalej za tydzień - dwa, licząc od dnia
wypłynięcia statkiem parowym z Tilbury. Na pytanie, jak to możliwe, odmruknął tylko,
że nie powinna się przejmować błahostkami. Emma była niemalże pewna, że długość
takiego rejsu powinno się liczyć w miesiącach, ale w końcu zaakceptowała fakt,
że najwyraźniej Nocni Łowcy mają swoje sposoby na podróż tak, jak przyjęła do
wiadomości istnienie potworów, z którymi walczą. Co do planu powrotu do domu,
Nataniel zapewnił jedynie, że nad nim pracuje i nie był chętny, by ujawniać
jakiekolwiek szczegóły.
Planowo mieli podróż odbyć sami – Kastiel i Rozalia byli Natanielowi potrzebni
w Instytucie, lecz ostatecznie stanęło na tym, że popłynie z nimi też Kastiel –
z jakiegoś powodu mężczyźni najwyraźniej nie chcieli się rozstawać.
Gdy Emma wyszła z gabinetu Nataniela po kolejnym popołudniu, spędzonym na opisywaniu
mu swojego życia w przyszłości, czuła że potrzebuje chwili oddechu. Pomyślała,
że sprawdzi co u Rozalii – przez ostatnie dwa tygodnie, które minęły od ślubu,
kobiety się do siebie bardzo zbliżyły i Emma naprawdę polubiła spędzanie czasu
w jej towarzystwie. Była już w pokoju kominkowym, gdy usłyszała odgłos rozmowy
– zamyślona nie zwróciła na niego uwagi wcześniej. Rzuciła pod nosem
przekleństwo, gdy zorientowała się, kto siedzi na komplecie wypoczynkowym,
popijając herbatę – Amber złożyły wizytę jej przyjaciółeczki, Li, Charlotte i
Klementyna. Ostatnimi czasy Emma widywała tę czwórkę dużo częściej, niżby sobie
tego życzyła, ale wiedziała, że jest już za późno by zawrócić – Amber z całą
pewnością już ją zauważyła, o czym świadczył błysk w jej oku. Emma miała dobre
powody, by ich nie lubić – z bardzo głośnych rozmów, które zwykły między sobą
prowadzić, a które słyszała zazwyczaj kompletnie wbrew swojej woli wnosiła, że
są to jedne z najbardziej złośliwych i zapatrzonych w siebie osób, jakie
kiedykolwiek miała nieprzyjemność poznać. Emma nie chciała jednak wyglądać na
kogoś, kto przed nimi ucieka, ruszyła więc przez pokój w nadziei, że Amber da
jej święty spokój. Gdy przechodziła obok, rzuciła jej oszczędne skinienie, na
co Amber natychmiast przeniosła na nią wzrok.
Daj mi spokój, daj mi spokój, daj mi…
- Emmo! Jak dobrze, że jesteś! Właśnie kończy się nam herbata!
Emma przystanęła w pół kroku. Nie mogła udawać, że nie dosłyszała, gdyż
piskliwy głos Amber odbił się echem wśród ścian Instytutu. Emma odwróciła się w
jej stronę, z trudem przywołując na twarz uprzejmy uśmiech. Widząc jej
zaciśnięte zęby, Amber wybuchła śmiechem.
- Wybacz, kochanie, te stare nawyki!...
Emma przez sekundę obserwowała, jak Amber uniosła do kształtnych ust filiżankę
herbaty, delektując się najwyraźniej wybuchem wesołości, jaki wywołała u swoich
koleżanek. Emma uśmiechnęła się, jakby nic się nie stało, lecz przed odejściem ponownie powstrzymała ją Amber. Blondynka, zerkając na nią spod misternie upiętego koka,
odstawiła na kawowy stolik swoją filiżankę i poklepała miejsce na kanapie obok
siebie.
- Dołącz do nas, dziewczęta na pewno są bardzo ciekawe twoich opowieści z
wesela. Nasza Rozalka zrobiła z pewnością wszystko, byś przyzwoicie się
prezentowała, prawda? Poza tym, musisz koniecznie nam opowiedzieć, jak spisał
się nasz Lysander podczas waszej nocy poślubnej. Był zadowolony z tak d o ś w i
a d c z o n e j małżonki?
Uśmiech coraz bardziej tężał na twarzy Emmy. Ona wie. To żmijowate stworzenie jakimś cudem wie o Arminie.
Amber wciąż przyglądała się Emmie z jadowitym uśmieszkiem na ustach.
Rzuciła wyzwanie jak rękawicę i czekała, aż Emma ją podniesie. Kobieta
podejrzewała, że Amber raczej się z nią nie zaprzyjaźni, ale jej wiedza o Emmie,
połączona z tak ewidentną niechęcią, mogła jej bardzo skomplikować życie.
Emma nieco bardziej się wyprostowała. Starała się, by jej uśmiech był tak
autentyczny, jak to tylko było możliwe.
- Przykro mi, mam inne rzeczy do roboty. Jestem jednak całkowicie pewna, że nie
będziecie się beze mnie nudzić. Co do doświadczenia, to Lysander doskonale o
nim wie. Dużo gorzej jest jednak zdobywać je w tajemnicy przed swoim narzeczonym,
prawda, Amber?
Koleżanki Amber zaczęły złośliwie chichotać, jednak szybko przestały widząc
wzrok, jakim Amber zmierzyła Emmę. Złośliwy uśmiech momentalnie spełzł z jej
twarzy, zastąpiony iście bazyliszkowym spojrzeniem. Emma dygnęła wdzięcznie i
odwróciła się w stronę drzwi. Opuściła pomieszczenie tak szybko, jak tylko
mogła, nie tracąc przy tym fasonu. Dopiero na wysokości podcienia, gdzie
znajdowały się boczne schody prowadzące na piętro, Emma usłyszała za sobą
donośny tupot. Nie zdążyła się nawet odwrócić, gdy dopadła ją Amber, łapiąc ją
za ramiona i popychając na ścianę. Przycisnęła ją swoim ciężarem, na co Emma z
całej siły odepchnęła ją od siebie.
- Zostaw mnie! – warknęła, gotowa w razie czego przyłożyć Amber, gdyby ta
chciała znowu się na nią rzucić. Blondynka poczerwieniała na twarzy ze złości.
- Radzę ci, nie pogrywaj ze mną w ten sposób! Jak śmiesz?!
Emma zaśmiała się gorzko w odpowiedzi.
- Doprawdy? Czyżbym trafiła w czuły punkt? Chyba musicie być z Kastielem
bardziej dyskretni. Byłoby szkoda, gdyby Johnny spakował walizki i wrócił sam
do Nowego Jorku, prawda?
Amber stała naprzeciwko Emmy, sapiąc wściekle.
- Nikt ci nie uwierzy, przybłędo! Za kogo się uważasz? Nic o nas nie wiesz! –
warknęła przez zaciśnięte zęby.
- Gdybyś była tego taka pewna, nie byłoby cię tutaj. Doskonale o tym wiesz.
Amber zacisnęła pięści, najwyraźniej z trudem nad sobą panując.
- Coś jeszcze, Amber? Jak wspomniałam, mam lepsze rzeczy do roboty.
- Racja, podłoga sama się nie wyszoruje!... Powinno ci się rzucać resztki ze
stołu, Nataniel zwariował, że posadził cię między cywilizowanymi ludźmi!
Emma postanowiła w ogóle nie reagować na jej zniewagi. Splotła ręce na piersi,
wpatrując się beznamiętnie w Amber.
Blondynka wyraźnie zbierała się sobie.
Wreszcie zrobiła krok w stronę Emmy, celując w nią palcem wskazującym prawej
ręki.
- Piśnij komuś choć słówko, a pożałujesz. – wycedziła, po czym odwróciła się na
pięcie i odeszła w kierunku, z którego przyszła. Emma tylko przez chwilę
odprowadziła ją wzrokiem, zanim weszła na schody i pobiegła na górę.
Poczuła niewysłowioną ulgę, gdy odpowiedzią na jej pukanie było krótkie
„Proszę!”, dobiegające z wnętrza pokoju Rozalii. Emma wślizgnęła się do środka
i zastała kobietę siedzą przy toaletce w podomce, z gracją rozczesującą swoje
długie aż za pas włosy. Gdy spostrzegła Emmę, jej piękną twarz rozjaśnił
uśmiech.
- Emmo! Jak zwykle miło cię widzieć! – ucieszyła się zupełnie szczerze i
zapraszającym gestem wskazała stojący nieopodal fotel – Poproszę Violettę, żeby
przyniosła nam herbatę.
- Nie trzeba. – podziękowała Emma, nieco bardziej smętnie, niż zamierzała –
Chyba mam dość herbaty do końca tygodnia.
Rozalia przerwała rozczesywanie włosów i odwróciła się do Emmy, bezbłędnie
oceniając zmianę w jej głosie. Wystarczyła jej chwila, by domyślić się bez
pudła przyczyny zmartwień przyjaciółki.
- No tak, znowu one. Słychać je nawet tutaj. – rzuciła – Cokolwiek ci
powiedziała… To zwykła żmija, Emmo. Kąsa na oślep, bo wie, że inaczej nie
przetrwa. Niedługo się stąd wyniesie i będziemy mieć ją z głowy.
- Ja odpocznę od niej w Indiach. Współczuję ci, że będziesz się z nią tutaj
użerać. Może mogłabyś płynąć z nami, zamiast Kastiela?
- Och, nie, nic z tego. O mnie się nie martw, Emmo, jad żmij na mnie nie
działa. Lepiej nie rozdzielać Kastiela i Lysandra, a poza tym… - twarz Rozalii
wyraźnie pojaśniała. Emma przyjrzała się jej uważnie, próbując odczytać z niej
przyczynę tej zmiany – A poza tym nie chcę. Nie patrz tak na mnie, Emmo, chyba
się domyślasz, co chcę ci powiedzieć.
Istotnie, Emma się domyślała.
- Czyżby boski Leo do tego stopnia zawrócił ci w głowie?...
Rozalia, niewiele myśląc, cisnęła w Emmę jedną z poduszek, leżących na
szezlongu w zasięgu jej ręki. Dziewczyna uchyliła się w ostatniej chwili,
nerwowo chichocząc.
- A ja cię broniłam!...
- Daj spokój, wiesz, że jestem po twojej stronie.
- Masz szczęście, że wiem. – Rozalia prychnęła i jej twarz na powrót pojaśniała
– Emmo, jestem w nim za zabój zakochana.
Emma nie spodziewała się aż tak jednoznacznej deklaracji.
- Jesteś pewna? Znacie się dwa tygodnie.
- Jest idealny. – Rozalia zdawała się nie zwracać uwagi na to, co powiedziała
Emma – Czuły, szarmancki i taki utalentowany! Gdybyś widziała jego stroje!
Koniecznie ci muszę pokazać. No i pomyśl tylko – będziemy siostrami! – Rozalia
aż pisnęła z radości w stylu, który kompletnie nie pasował do damy. Emma
uśmiechnęła się na tę myśl.
- Przyznaję, że gdy powiedział o tym, że otwiera sklep odzieżowy, moją pierwszą
myślą było, że doskonale się uzupełniacie.
- Prawda? To przeznaczenie, Emmo, jestem tego zupełnie pewna.
- Tak… - Emma nieświadomie sięgnęła do swojej obrączki i zaczęła się nią bawić
– Rozo, o co chodzi z tym… nierozdzielaniem Kastiela i Lysandra?
Kobieta rzuciła jej zaskoczone spojrzenie.
- Nie powiedział ci?
- No nie. W ogóle nie mówi jakoś dużo. Tyko raz szczerze rozmawialiśmy, ale
wtedy nie przyszło mi do głowy zapytać.
- No tak. Wiesz, to dłuższa historia.
- Mnie to nie przeszkadza. – Emma poprawiła się w swoim fotelu, obejmując
rękami poduszkę, którą wcześniej rzuciła w nią Rozalia
- No, dobrze. – Łowczyni okręciła się na swoim taborecie, siadając przodem do
Emmy. Wygładziła jeszcze materiał podomki i poprawiła szerokie rękawy, zanim
zaczęła mówić.
- Nie tak dawno temu londyński Instytut był bogatszy o jeszcze jedną Łowczynię.
To było jeszcze za czasów rządów ojca Nataniela i trwało jakiś czas po tym, jak Nataniel przejął
Instytut. Byliśmy wtedy bardzo młodzi, uczyliśmy się skomplikowanych metod…
eliminacji wrogich istot… sama wiesz. Byliśmy nierozłączni. Ja, Lysander,
Kastiel, Nataniel i Debra. – z oczu Rozalii dało się wyczytać, że jej wzrok
sięga gdzieś bardzo daleko w przeszłość – Lysander był moją… parą, jeśli można
to tak nazwać. Partnerowaliśmy sobie przy różnych misjach. On osłaniał mnie, a
ja jego. Kastiel i Debra byli wtedy parą w szerszym znaczeniu tego słowa.
Bardzo ją kochał, Emmo, nie widział świata poza nią. Nataniel już wtedy
przyuczał się do prowadzenia Instytutu, ale on też był zupełnie inny. Nie
znalazłabyś dwóch takich przyjaciół w całym Londynie, jak Kastiel i Nataniel.
Emma uniosła brwi. Oni się przyjaźnili? Zastanowiła się nad tymi sytuacjami,
których była świadkiem, gdy mężczyźni przypadkiem gdzieś na siebie wpadli.
Nieprzyjemne spojrzenia, przykre uwagi i ogólnie wroga atmosfera – przyjaźń to
była ostatnia rzecz, o jaką by ich posądziła.
- Oni w trójkę zawsze byli bardzo muzykalni, wiesz? Kiedy myślę o tych czasach,
słyszę muzykę. Do tej pory tylko Lysander czasem gra, ale Kastiel… Debra
pięknie śpiewała. Zawsze była bardzo zdolna. Pamiętam, jak cudownie razem
wyglądali przy fortepianie. Kastiel był… był szczęśliwy, Emmo.
Emma ostatkiem siły woli powstrzymywała się przed zarzuceniem Rozalii
ponaglającymi pytaniami, tak bardzo była ciekawa tego, co wydarzyło się
później.
- Byli nierozłączni – ona i Kas. Zakochani, piękni, zdolni i młodzi… wiesz, jak
to jest. Bardzo chcieli zająć się muzyką na poważnie, to była ich ogromna
pasja. Zwłaszcza Debrze na tym zależało. Nie chciała wiązać całej swojej
przyszłości z Nocnymi Łowcami. Chciała czegoś więcej, chciała błyszczeć. Wiosną
zgłosili się na przesłuchanie do Royal Opera House i mieli dużą nadzieję, że
uda im się zakwalifikować.
- A Lysander?
- Wtedy jeszcze nie grał tak długo, jak Kastiel. Nie miał takich ambicji, jak
oni. On zawsze podchodził dużo… poważniej do swojej roli Łowcy. Poświęcał
mnóstwo czasu treningom, które Debra i Kastiel często zaniedbywali.
Rozalia westchnęła ciężko. Emma wyczuła, że zbliża się do punktu kulminacyjnego.
- Dokładnie pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. – przez chwilę milczała
– Powiem ci to, co wiem, ale nie chcę, byś kogokolwiek po tym oceniała, dobrze?
Emma sztywno skinęła głową. Słuchając Rozalii, nieświadomie odchyliła się do
przodu w swoim fotelu, by nie umknęło jej żadne słowo.
- Kastiel przyłapał Nataniela na tym, jak uwodził Debrę. Podobno zastał ich
razem w dość… niejednoznacznej sytuacji. Debra utrzymywała, że Nataniel się na nią
rzucił, choć ten twierdził dokładnie odwrotnie. Doszło do rękoczynów, a potem, jakby tego
było mało, Debra oznajmiła Kastielowi, że był u niej przedstawiciel Opery
Królewskiej. Przyjęli ją, ale bez niego. A ona mimo tego, że w jego odczuciu
stanowili zespół, postanowiła opuścić Instytut i rozpocząć karierę. Z jej
talentem szybko awansowała na gwiazdę Opery, później występowała chyba na całym
świecie. Z początku Kastiel był na każdym jej występie w Royal Opera House,
wiesz? Nie przegapił ani jednego.
Emma oczami wyobraźni zobaczyła Kastiela, jak siedzi gdzieś na samym końcu
widowni, samotny w tłumie ludzi. Czy czekał do końca? Czy może był pierwszą
osobą, która wychodziła?
- Nocni Łowcy mogą tak po prostu odejść?
- To nie takie proste, ale też nie niemożliwe.
Rozalia milczała dłuższą chwilę, lecz Emma czekała cierpliwie na dalszy ciąg
historii.
- Kastiel stracił tego dnia trzy rzeczy, które liczyły się dla niego
najbardziej. – podjęła wreszcie urwany wątek białowłosa piękność - Przyjaciela,
ukochaną kobietę i szanse na wymarzoną karierę. Od tego czasu zamknął się w tej
swojej skorupie, odciął od nas, stał się oschły i zdystansowany. Do dziś
otwiera się tylko przy Lysandrze, w którym odnalazł największą podporę – w
chwili, gdy cały świat runął mu na głowę, on był przy nim. Cierpliwy, wytrwały,
życzliwy i wyrozumiały, nie pozwolił mu się załamać. To wtedy zapadła decyzja o
tym, by uczynić z nich braci krwi. To Lysander to zaproponował, a Kastiel od
razu się zgodził, choć i tak już wcześniej byli nierozłączni.
- Braci krwi?
- To więź silniejsza od więzów rodzinnych, bo pochodząca z wyboru, a nie z
przypadku. Pakt, łączący dwóch Łowców, którzy przysięgają sobie zawsze nawzajem
się chronić i wspierać tak długo, aż jeden z nich nie umrze. Nierozerwalne i
ostateczne przymierze. Swojego parabatai
można wybrać tylko raz w życiu, Emmo. Każda rozłąka sporo ich kosztuje, gdy nie
mogą się nawzajem chronić. Gdy umiera ktoś, z kim jest się związanym tą
przysięgą… To podobno potworne przeżycie. Nieporównywalne z żadną stratą.
Trochę jak amputacja kończyny przy jednoczesnej stracie najukochańszej osoby.
Mniej więcej.
Zapadła cisza. Emma próbowała przyswoić informacje, którymi zarzuciła ją
Rozalia. Nie tylko rozjaśniła jej sytuację dwóch Łowców, ale przede wszystkim
pozwoliła lepiej zrozumieć burkliwego Kastiela.
Emma spróbowała sobie wyobrazić, co czuł tamtego dnia, lecz szybko doszła do
wniosku, że nie może.
Jedno tylko nie dawało jej spokoju.
Nijak nie potrafiła dopasować Nataniela do wizerunku mężczyzny, który wynikał z
opowieści Rozy. Iris wyraźnie zaznaczyła, że raczej nie interesował się on
romantycznymi związkami… choć może wcześniej wyglądało to
jednak inaczej? Może to właśnie to wydarzenie zmieniło nastawienie Nataniela do
kobiet? Ale uwodzenie ukochanej własnego przyjaciela? Emmie nie mieściło się to
w głowie.
- Rozo, a co właściwie stało się z rodzicami Nataniela i Amber? Wszyscy mówią o
jakimś wypadku, ale nikt nie chce zdradzić szczegółów.
Rozalia poruszyła się na swoim siedzisku nieco nerwowo.
- Jeśli ci powiem, musisz obiecać, że nikomu się nie wygadasz.
- Jasne, masz moje słowo.
Rozalia przez chwilę zbierała myśli.
- To nie był zwykły wypadek, tylko morderstwo. Niektórzy wolą określenie –
zamach.
Na to nie była przygotowana. Oniemiała, wytrzeszczyła oczy na Rozalię.
- Jak to zamach?
- Na tyle krwawy, by trumny musiały pozostać zamknięte. Szokuje cię to chyba
tylko dlatego, że nie znałaś ojca Nataniela… był wpływowy, ale narobił sobie
bardzo wielu wrogów. To stało się, gdy wracali z przyjęcia u Mistrza.
Wywleczono ich z powozu i zasztyletowano, po czym nieudolnie upozorowano
wypadek. Woźnica był w to podobno zamieszany, po wszystkim zbiegł i nikt go
więcej nie widział. Powszechnie uważa się, że to Podziemni zorganizowali ten
atak, ale jak się zastanowić, to równie dobrze mogły to być połączone siły
kilku organizacji.
Emmę przeszedł dreszcz grozy.
- To naprawdę potworne. – powiedziała zduszonym głosem. Nie znała ojca
Nataniela, jednak nie wyobrażała sobie, by ktokolwiek mógł zasłużyć na coś
podobnego. Zwłaszcza gdy myślała o tym, jak sam Nataniel bez emocji potrafi o
tym mówić… – Czy nikt za to nie odpowiedział?
- Oczywiście, że tak, Emmo. Złapano grupę Podziemnych, jednak nie wyciągnięto
od nich tego, kto zlecił im morderstwo. To były tylko pionki. Prawdziwych
zamachowców nigdy nie ukarano.
Rozalia wyglądała, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zrezygnowała.
Przez chwilę siedziały w milczeniu, każda pogrążona we własnych myślach. Pierwsza
podniosła się Rozalia, przeciągając rozkosznie.
- Wystarczy tego na dzisiaj. Zajmijmy się czymś przyjemniejszym. Może szachy?
Emma skinęła głową, odkładając poduszkę na bok. Raz już wcześniej grała z
Rozalią i mimo nikłego doświadczenia, udało jej się wygrać. Ale możliwe, że odpowiedzialność
za to ponosił kręcący się po pomieszczeniu Leo. Podniosła się z miejsca i
wyszła za Rozalią na korytarz. Szły obok siebie, obcasy ich pantofli zapadały
się w miękki bieżnik.
- Właściwie, jakim cudem nie poznałaś wcześniej Leo?
- Och, do tej pory mieszkał na farmie, pomagał ich rodzicom. To setki
kilometrów stąd, dlatego nigdy go tutaj nie było, a rodzice Lysandra nie mogli
przyjechać na wasz ślub. To starsi ludzie, taka podróż mogłaby być dla nich
niebezpieczna.
- Rozumiem.
Szybko dotarły do pokoju, gdzie rozstawiony był stół szachowy. Pierwszą partię
udało się wygrać Rozalii, która natychmiast zaproponowała kolejną. Emma od razu
się zgodziła, jako że w sumie i tak nie miała niczego innego do roboty. Ledwo
zdążyły rozłożyć figury ponownie na planszy, do pomieszczenia wkroczył Leo w
towarzystwie Lysandra. Najwyraźniej nie spodziewali się, że kogoś tam zastaną,
jednak po minie Rozalii było widać, że ona akurat doskonale wiedziała gdzie
powinna pójść, by zupełnym przypadkiem spotkać pociągającego brata białowłosego
Łowcy. Mężczyźni skłonili się i zapewnili, że przeniosą się gdzie indziej, by
nie przeszkadzać. Rozalia oczywiście płomiennie zapewniła, że o niczym tak nie
marzą, jak o ich towarzystwie.
- No cóż, skoro tak. – Emma mogła tylko sobie wyobrażać, jaka siła obecnie
powstrzymuje Leo przed pożeraniem Rozalii wzrokiem, która siedząc przy stole,
niby to przypadkiem, eksponowała dyskretnie niektóre fragmenty zgrabnego ciała;
a to poprzez osuwającą się z ramienia podomkę, a to niefortunnie podwinięty
rąbek sukni, ukazujący smukłą kostkę. – Nie jest w dobrym tonie odmawianie tak
uroczym damom.
- Absolutnie. – Rozalia odsłoniła w uśmiechu szereg równiutkich, białych zębów
– Lysandrze, właściwie może rozegrasz partię ze swoją żoną? Ja chyba mam na
dzisiaj dosyć szachów, a chętnie zobaczę, czy uda ci się pokonać Emmę. To
bardzo zaciekła zawodniczka.
Emma uniosła brwi, na co Rozalia dyskretnie puściła do niej oczko. Kobieta
powstrzymała się przed westchnieniem, gdy miejsce jej przyjaciółki zajął
Lysander. Spojrzał na Emmę i w milczeniu lekko skłonił głowę.
- Pozwolisz?...
Kobieta tylko przytaknęła w odpowiedzi i przesunęła po planszy pierwszą figurę
szachową. Czuła na sobie spojrzenie mężczyzny, gdy ten wykonywał swój ruch.
Tę rozgrywkę Emma również z kretesem przegrała. Z jakiegoś powodu nie była w
stanie w ogóle skupić się na grze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz