piątek, 9 listopada 2018

Część jedenasta: Bombaj


Podróż do Instytutu w Indiach odwlekła się zaledwie o kilka dni. Opóźnienie spowodowały dwie nałożone na siebie sprawy – usterka statku, o której doniósł kapitan, a którą trzeba było usunąć jeszcze przed rejsem i stan Lysandra, który potrzebował tych czterech dodatkowych dób, by całkowicie wydobrzeć. Emma wykorzystałaby pewnie ten czas na zupełnie bezproduktywne udręczanie się, jednak ostatecznie postanowiła posłuchać się w tej sprawie Iris, która stała się jej najwierniejszym powiernikiem od kiedy Emma dowiedziała się o tym, że również jest z przyszłości. Szkotka poradziła jej, by podjęła decyzję po powrocie, gdy cokolwiek będzie wiadomo w sprawie ewentualnej podróży do jej czasów, a Emma przyznała jej rację. Postanowiła więc, na ile było to w ogóle możliwe, nie roztrząsać tego, co się wydarzyło i w miarę możliwości po prostu nacieszyć zbliżającą podróżą. Nigdy nie była w Indiach – ani w swoich, ani w żadnych innych czasach i czuła się podekscytowana na tę myśl. Wierzyła, że ta podróż sprawi, że w jej życiu nastąpi pewien przełom. Może któreś z hinduskich bóstw podpowie jej, co powinna zrobić? Przypomniała sobie, że kiedyś w sklepie z orientalnymi bibelotami, do którego weszła z ciekawości, prowadzonym przez otoczonymi oparami kadzideł podstarzałego Hindusa, widziała figurkę bóstwa, przypominającego upersonifikowanego słonia z jednym kłem. Mężczyzna wyjaśnił jej wówczas, że jest to Ganésa, bóstwo, które w hinduizmie przewodzi innym, pośrednim. Miał być bogiem mądrości i sprytu. Emma pomyślała, że być może powinna zapytać go o radę w swojej sprawie. Przy odrobinie szczęścia dozna jakiegoś oświecenia. Bogowie bywają przekupni – być może za małą ofiarę lub obietnicę zostania ich wyznawcą, któryś zgodzi jej się pomóc.
W końcu nadszedł ten dzień i podróż doszła do skutku - gdy tylko Emma wspierając się na dłoni Lysandra wysiadła wreszcie z powozu, który przywiózł ich do portu, ujrzała środek transportu, którym mieli popłynąć.
Na falach kołysał się statek parowy, przypominający Emmie nieco postapokaliptyczne steampunkowe projekty, które widywała czasem w swoich czasach. Był raczej średniej wielkości; miedziane elementy lśniły w chłodnym, listopadowym słońcu, odbijając się we wzburzonych morskich falach. Natłok metalowych elementów sprawiał, że Emma miała wrażenie, iż tylko magia utrzymuje kadłub na powierzchni – wielkie kominy, sterczące ponad nimi wyglądały, jakby połowa jednego z nich wystarczyła do przeważenie całej wyporności statku. Kobieta rozejrzała się po porcie, w którym tłoczyło się sporo ludzi, jednak nikt nie zwracał uwagi na ich statek. Ludzie przechodzili obok, lecz go nie dostrzegali – ich wzrok prześlizgiwał się po nim, jakby był przezroczysty.
- I jak ci się podoba? – zapytał Lysander, stając obok niej.
- Łał. Po prostu łał. – odrzekła Emma, nie mogąc oderwać wzroku od parowca. Mężczyzna tylko uśmiechnął się pod nosem, jakby zdążył już nawyknąć do tego, że jego żona czasami nietypowo się zachowuje, albo mówi dziwne rzeczy.
- Gdzie jest Kastiel? – zapytała Emma gdy zdała sobie sprawę, że drugi z Łowców gdzieś zniknął.
- Zaraz do nas dołączy. Chodźmy już, poznasz kapitana.
Razem przeszli w stronę kładki, gdzie dwóch członków załogi już wnosiło na pokład ciężkie kufry z ich dobytkiem. Ledwo zdążyli stanąć na pokładzie, znikąd zmaterializował się przy nich wysoki, opalony mężczyzna o blond włosach i pociągłej twarzy z kwadratowo zakończonym podbródkiem. Gdy się odezwał, słychać było w jego głosie rosyjski akcent, objawiający się charakterystycznym zaciąganiem przy samogłoskach.  
- Aaa! Młody pan Lysander! – rozentuzjazmował się, podchodząc do niego sprężystym krokiem z rozłożonymi ramionami.
Łowca przywitał się uściskiem dłoni, na co ten poklepał go przyjacielsko po ramieniu i zerknął ponad nim na Emmę.
- A kim jest twoja urocza towarzyszka?
Lysander odwrócił się do pozostającej nieco z tyłu kobiety i przygarnął ją do siebie ramieniem.
- To moja żona, Emma. Emmo, przedstawiam ci kapitana tego statku…
- Mów mi Borys! – wpadł mu w słowo mężczyzna, pochylając się, by ucałować dłoń Emmy. Zrobił to tak niezręcznie, że Emma poczuła silną potrzebę wytarcia dłoni w chusteczkę. Powstrzymała się jednak, bo mężczyzna wręczył jej nagle czerwoną różę. Zdezorientowana spojrzała na kwiat.
Skąd on to wyciągnął?
- Piękny kwiat dla pięknej damy! – Emma dygnęła, niepewnie zezując na Lysandra, który widząc jej zakłopotanie szybko się wtrącił.
- Jeśli pozwolisz, chętnie przebierzemy się po podróży.
- Oczywiście, to zrozumiałe. Majtek! Majtek?! Gdzie się podziało to chłopaczysko!...
Borys zniknął, najwyraźniej w poszukiwaniu chłopca okrętowego, a Lysander zerknął na Emmę przepraszająco.
- Jest trochę ekscentryczny, ale to najlepszy kapitan, jakiego mogliśmy sobie wymarzyć. Współpracuje z Instytutem od dwudziestu lat. Zna te wody jak nikt na świecie.
- Rozumiem. – Emma najdyskretniej jak mogła otarła dłoń w chusteczkę. Na pokładzie za nimi zjawił się wreszcie Kastiel. Podszedł do Lysandra i pokazał mu jakieś zawiniątko, coś do niego powiedziawszy. Mężczyzna skinął głową i Kastiel wsunął z powrotem przedmiot za pazuchę. Emma obserwowała ich jednak tylko kątem oka, bo zarejestrowała już kroczącą w ich stronę postać Borysa. Pomimo listopadowego zimna mężczyzna miał na sobie jedynie cienki bezrękawnik, spod którego przebijały wyraźnie zarysowane mięśnie brzucha. Emma pomyślała że wygląda nieco karykaturalnie, jakby te jego mięśnie były nadmuchiwane. Zdusiła w zarodku głupawą myśl o wentylu, który z całą pewnością musiałby w takiej sytuacji skądś wystawać.
- Nic to! Odprowadzę was osobiście do waszych kajut. – ogłosił kapitan, bez skrępowania biorąc Emmę pod rękę i holując ją za sobą. Emma musiała przejść do truchtu, by za nim nadążyć, gdy pociągnął ją w stronę wejścia pod pokład. Zerknęła przez ramię by upewnić się, że Kastiel i Lysander idą za nimi i zahaczyła kapeluszem o wiszącą nad prowadzącymi w dół schodkami lampę olejną.
- Uwaga, panienko!
Borys otworzył drewniane drzwi i wprowadził ich do środka. Znaleźli się w niewielkim przedsionku, skąd można było dotrzeć do kilku innych pomieszczeń. Borys otworzył jedne z drzwi i zaprosił gestem Emmę do środka.
- Na czas rejsu ta kajuta należy do ciebie, panienko.
- Bardzo dziękuję.
Emma rozejrzała się po pomieszczeniu. Wyglądało na suche i wygodne. W rogu ustawiono biurko, miała do dyspozycji papier i atrament, nieopodal stało łóżko i prosta szafa. Za okrągłym bulajem widać było rozkołysane morze. Emma nigdy nie płynęła w tak długi rejs i miała nadzieję, że nie nabawi się choroby morskiej. Kapitan wskazał im jeszcze jadalnię i miejsce, gdzie mieści się jego kajuta, a później przedstawił ich nielicznej załodze. Niektórzy starsi marynarze zezowali na Emmę z wyraźnym niezadowoleniem – kobieta odczekała, aż zostaną z Lysandrem sami i wtedy go o to zapytała.
- Czy uraziłam ich czymś?
- W pewnym sensie, tak. – Lysander uśmiechnął się łagodnie, widząc zmieszanie na twarzy Emmy – Nie powinnaś się jednak tym martwić, moja pani. Nie masz na to żadnego wpływu. Jest to związane ze starym, marynarskim przesądem, zgodnie z którym kobieta na statku przynosi nieszczęście.
- Och.
Mam nadzieję, że nie wyrzucą mnie za burtę, żeby zapewnić sobie przychylne wiatry.
- Nie powinnaś się tym martwić. – powtórzył mężczyzna, chcąc dodać żonie otuchy - Ze mną jesteś bezpieczna.

Nie doczekał się jednak odpowiedzi.

***

7 listopada 1843r.

Rejs „Skoczka” z Anglii do Indii trwa od wczoraj. Czuję się dziwnie od momentu, gdy stały ląd zniknął za horyzontem – jest więc tak odległy, że zasłania nam go krzywizna Ziemii. To zdecydowanie za daleko, jak na mój gust. Nie mogę zrobić ani jednego pewnego kroku, bo wszystko się kołysze. Miarowe bujanie sprawiło, że oczywiście nabawiłam się choroby morskiej i spędziłam popołudnie na sterburcie (przynajmniej tak mi się wydaje, że to była sterburta), rzygając do morza. Całe szczęście nie widział mnie Lysander – raz przeszedł niedaleko, ale udałam, że podziwiam widoki. Chyba nawet nie zwrócił na mnie uwagi – zdecydowanie jego myśli zajmowało coś innego. Kastiel za to mnie widział i miał niezły ubaw. Kretyn.
(Mój żołądek nie nadaje się do tych czasów!)
Nie jadłam nic od wczoraj i raczej dzisiaj już nic nie przełknę. Z okna mojej kajuty widzę tylko morze i niebo, zasłoniłam je kawałkiem jakiejś szmaty. Mdli mnie na sam widok.
Jeżeli marynarze chcą mnie złożyć w ofierze Posejdonowi czy coś, równie dobrze mogą zrobić to od razu.

Kończę i idę cierpieć dalej w samotności.


9 listopada

Już mi lepiej, dzisiaj nawet zjadłam kolację – zostaliśmy zaproszeni na posiłek z kapitanem, to straszny dziwak. Nie chcę nawet myśleć, że tkwię na środku morza w łajbie dowodzonej przez kogoś, kto zdaje się wyciągać znikąd kwiatki i utrzymywać skupienie na poziomie przeciętnej rybki akwariowej. Dalej wolę siedzieć, niż stać, marynarze unikają mnie jak ognia.
Płynęliśmy  niesamowicie szybko, ale dzisiaj nikt nie wychodzi na pokład, jeśli nie musi – na zewnątrz jest mgła tak gęsta, że trudno się przez nią oddycha i nie widać nawet własnej wyciągniętej przed siebie ręki.
Chyba położę się spać.




13 listopada

„Monotonia ma barwę błękitu”
Już nie pamiętam, gdzie słyszałam te słowa, ale podpisuję się pod nimi. Wszędzie dookoła bezkresne przestrzenie, wypełnione jednym i tym samym odcieniem niebieskiego.
Ale jest coś jeszcze, co pokazał mi Lysander wczoraj wieczorem, gdy niebo było bezchmurne.
Nie byłabym w stanie wyobrazić sobie takiego ogromu gwiazd, nic nie przygotowało mnie na ten widok – a już na pewno nie te marnych kilka konstelacji, które można czasem zobaczyć na niebie w Londynie w roku dwa tysiące siedemnastym. To zupełnie tak, jakbym do tej pory widziała wersję demonstracyjną nocnego nieba. Niezakłócony miejskimi światłami ogrom Wszechświata, nieprzebrana czerń, smuga Drogi Mlecznej.
I gwiazdy, mnóstwo gwiazd.
Wpatrując się w takie niebo można naprawdę zagubić się we Wszechświecie i nigdy nie odnaleźć drogi powrotnej.
Nie można sobie tego nawet wyobrazić.
Chyba dlatego spędziłam tam kilka godzin, drżąc z zimna. Było w tym coś pięknego i przerażającego zarazem. Lysander siedział tam ze mną i nic nie mówił. Pogrążył się we własnych myślach, jak zwykle to robi.
Ale czułam wyłącznie spokój. Być może pochodził bardziej od niego, niż ode mnie.


24 listopada
Przeżyłam.


***

Kiedy zawinęli do jasnego, kolorowego  portu w Indiach, Emma w pierwszej kolejności zwróciła uwagę na to, że wreszcie ma pod stopami stabilny grunt i powitała go z prawdziwą ulgą, jak starego przyjaciela. Czekając, aż Lysander i Kastiel ustalą z kapitanem Skoczka wszelkie szczegóły dotyczące drogi powrotnej i rozliczenia za podróż, rozglądała się dookoła, napawając się aromatem korzennych przypraw, wyjątkową architekturą i strojami. Wszystko było inne, niezwykłe i orientalne, chciała zabrać ze sobą do zimnej Anglii ten obraz niebieskiego nieba i  kolorów, tak nasyconych w ostrym słońcu, że sprawiających wrażenie wręcz nienaturalnych, jakby ta część świata miała własną, niezwykłą paletę barw, z której czerpała.
Mężczyźni, pożegnawszy się z Borysem uściskiem  dłoni, podeszli do niej, najwyraźniej czymś rozbawieni.
- Pierrick - rzucił Kastiel, porozumiewawczo zerkając na Lysandra, jakby właśnie opowiedział dobry dowcip. Lysander parsknął śmiechem, obserwując coś w dokach. Emma odwróciła się w tę samą stronę, przesłaniając  oczy przed ostrym słońcem, jednak nie była w stanie dostrzec tego, co najwyraźniej tak rozbawiło Łowców. Emma nie widziała nigdzie żadnego powozu, który mógłby ich przetransportować z portu.
- Jak dostaniemy się do Instytutu? Nie widzę nigdzie powozów.
- Powozów? Nie masz pojęcia, o czym mówisz. - rzucił Kastiel kąśliwie i zupełnie w swoim stylu, ze wciąż czającym się  w kąciku ust uśmiechem.
- Wygląda na to, że Pierrick przysłał po nas swoich przyjaciół. - dodał Lysander i wskazał coś palcem. Dopiero nakierowana przez  niego dostrzegła o co im wcześniej chodziło - spomiędzy budynków  wyłoniły się dwa słonie. Potężne zwierzęta kroczyły wdzięcznie pomiędzy ludźmi, ich  zdobione w złoto kły lśniły w ostrym słońcu. Na ich przystrojonych drogimi materiałami grzbietach kołysały się zadaszone lektyki,  na karku idącego jako pierwszego olbrzyma siedział młody Hindus, o nagiej klatce piersiowej i w czerwonym turbanie, ciasno związanym na głowie. Gdy dostrzegł ich z daleka zaczął machać im radośnie, odsłaniając w uśmiechu rząd lśniących  bielą, równych zębów.
- Namaste, przyjaciele! - wykrzyknął, zatrzymując słonia  tuż przy nich i gładząc zwierzę po szarym łbie - Jak minęła wam podróż z zimnej Anglii? - dodał, nieco łamaną angielszczyzną z przebijającym się wyraźnym akcentem.
- Namaste. - Lysander w odpowiedzi wykonał półukłon, łącząc dłonie na wysokości serca z uniesionymi w górę palcami wskazującymi. - Podróż upłynęła spokojnie, dziękujemy za zaproszenie.
Hindus zwinnie zsunął się z grzbietu  słonia i podsunął zwierzęciu jabłko, które te porwało w trąbę i umieściło w paszczy, przeżuwając ze  smakiem. Chłopak pogładził słonia po szczycie trąby i uśmiechnął się do Emmy, która jak zaczarowana wpatrywała się w olbrzymie zwierzę.
- Angielka nigdy nie widziała słonia? - zapytał ze śmiechem. Emma już miała zaprzeczyć, że owszem, widziała, ale nigdy z tak bliska, kiedy zdała sobie sprawę, że faktycznie w tych czasach nie miała okazji i wolała tego się trzymać.
Hindus zachęcił ją by podeszła, chwycił jej dłoń i położył na trąbie. Lysander na chwilę stracił panowanie nad mimiką twarzy i lekko ściągnął brwi wyglądając, jakby zamierzał coś powiedzieć, ale ostatecznie udało mu się powstrzymać. Chłopak trzymał dłoń kobiety sekundę dłużej, niż było to konieczne, ona jednak nie zwróciła na to uwagi, całkowicie pochłonięta kontraktem z grubą, a jednak miłą w dotyku skórą zwierzęcia. Z zachwytem pogładziła trąbę i policzek słonia.
- Jak ma na imię? - zapytała, nie odrywając od niego wzroku.
- To Dayanita. - przez chwilę szukał w pamięci odpowiedniego słowa, zanim dodał - Jej imię oznacza tyle, co “łagodna”.
Emma powtórzyła imię słonicy, na co ta łypnęła na nią okiem okolonym gęstwiną długich, ciemnych rzęs.
- Jesteś piękna, Dayanita. - szepnęła, na co słonica, jakby rozumiejąc, delikatnie szturchnęła trąbą jej policzek.
- Mogę zabrać angielską panią i bagaże, panowie pojadą razem na Rashmi. Nie chcemy przeciążać słoni - oznajmił Hindus, lecz zanim Emma zdążyła zareagować, wtrącił się Lysander.
-Jeżeli to nie problem, sir, wolałbym towarzyszyć w podróży żonie. - Emma zwróciła uwagę, że nieco przesadnie zaakcentował ostatnie słowo, a w geście, w jakim położył jej na łopatkach swoją dłoń, było coś wręcz zaborczego.
-Och, na litość boską. - sarknął stojący za nimi Kastiel,  nie mogąc poradzić sobie z usiłującą okazać mu czułość Rashmi, która najwyraźniej upodobawszy sobie czerwony kolor jego włosów z ciekawością poszturchiwała go trąbą, do wtóru głośnego śmiechu dosiadającej drugiej słonicy młodej dziewczyny, ubranej w tradycyjne sari, podzwaniajacej przy każdym ruchu głową wykonanymi z metalu medalikami, którymi obszyty był rąbek chusty w ślicznym, niebieskim kolorze, prawie tak intensywnym jak kolor jej oczu.
Hindus wzruszył ramionami.
- Jak sobie życzycie. - mruknął, krzyknął coś po hindusku do dziewczyny, która z małpią zwinnością zsunęła się z grzbietu Rashmi, by pomóc chłopakowi załadować ich bagaże na grzbiet słonia. Potem chłopak pomógł im wsiąść do lektyki i wreszcie sam usadowił się na swoim miejscu, plecami do nich. Odezwał się po hindusku, pochylając się nad łbem słonicy - Emma wychwyciła tylko, że wypowiedział jej imię - i zwierzę ruszyło z miejsca. W pierwszym odruchu Emma musiała przytrzymać się lektyki, nienawykła do podróżowania w ten sposób była pewna, że spadnie. Lektyka zakołysała się w rytm kroków Dayanity, która dostojnie kroczyła przed siebie. Chwilę zajęło Emmie przyzwyczajenie się do miarowego kołysania na boki, lecz gdy już jej się to udało, zaczęła czerpać radość z takiej perspektywy. Przez jakiś czas jechali miastem, mając sposobność nacieszenia się niezwykłą architekturą - choć Emmie najwięcej przyjemności sprawiało wdychanie w płuca upojnej mieszkanki zapachów - curry, szafranu i kadzideł z wyraźną nutą morza. Słońce zaczęło powoli zniżać się ku linii horyzontu, gdy skręcili w stronę plaży, jadąc przez dłuższy czas wzdłuż brzegu. Słonie z przyjemnością szły w płytkiej wodzie, brodząc w rozbijających się o ich potężne nogi falach, które raz po raz sięgały również pasażerów, opadając na nich mgiełką morskiej bryzy. Patrząc na to Emma sama miała ochotę zeskoczyć na plażę, zdjąć buty i poczuć, jak fale liżą jej stopy. Nagle usłyszała, że dziewczyna za nimi coś woła i gdy odwróciła się w jej stronę odkryła, że wskazuje coś na morzu. Patrząc w tamtą stronę Emma przez chwilę szukała wzrokiem tego, co próbowała im pokazać młoda hinduska. Wreszcie to dostrzegła, wychylając się zza towarzyszącego jej Lysandra i na jej twarzy wymalował się iście cielęcy zachwyt.
-Delfiny!
Całe stado morskich ssaków płynęło niedaleko nich, to wyskakując nad wodę, to z pluskiem nurkując. Przez jakiś czas płynęły równo z linią brzegu, jakby intencjonalnie im towarzysząc, zanim zawróciły na otwarte morze. Emma jeszcze przez chwilę patrzyła w miejsce, gdzie znikły. Podczas rejsu pewnie miałaby okazję je obserwować, gdyby nie złośliwie nawracająca choroba morska.
- Mogłabym tutaj zostać. - powiedziała, nieświadomie wypowiadając na głos swoje myśli. Lysander spojrzał na nią przenikliwe. - Byłeś już kiedyś w Indiach?
- Ja nie. Nataniel był tutaj kilka lat temu, jeszcze z rodziną. Rzeczywiście trudno uwierzyć, że w ogóle wrócił do Anglii.
- Ty byś nie wrócił?
- Ujmę to tak: gdybyś pewnego dnia postanowiła nam umknąć by tutaj zostać, nie tylko bym cię nie zatrzymywał, ale też do ciebie dołączył.
Jakieś pół godziny jazdy później dotarli wreszcie do celu, jakim był indyjski Instytut. Emma od razu zdała sobie sprawę, na co patrzy. Budowla z zewnątrz przypominała trochę Taj Mahal, w pomarańczowym słońcu zdawała się jarzyć subtelnym błyskiem macicy perłowej, strzeliste kolumny wbijały się w niebo niczym kliny. Minęli bramę i zewnętrzne mury niespiesznie, jakby chciano im umożliwić nacieszenie się tym widokiem. Widząc okazałe, rozległe ogrody Emma nie mogła się dziwić, że Mistrz wybrał to miejsce zamiast Londynu. Idyllicznego obrazu dopełniał szum fontanny, którą okrążyli po wjechaniu na dziedziniec i wreszcie zatrzymali się przed wejściem. Hindus zsiadł, a Lysander nie czekając zsunął się w ślad za nim, lekko zeskakując na ziemię. Podał dłoń Emmie i chwycił ją w pasie, by pomóc jej zejść. Kobieta nie mogła się powstrzymać przed pogładzeniem boku Dayanity, która zastrzygła wielkimi uszami. Hindus uśmiechnął się jeszcze do Emmy na pożegnanie i zabrał słonie, by je napoić i oporządzić, a jego miejsce zajęła młoda dziewczyna, ta które towarzyszyła Kastielowi w podróży.
- Namaskar. - przywitała się z serdecznym uśmiechem - Mam na imię Priya. Zaprowadzę was do naszego neta, oczekuje was.
Dziewczyna zaprosiła ich gestem, by podążyli za nią i poprowadziła ich do środka bajkowego Instytutu. Ledwo otwarły się piękne, zdobione drzwi, Emma poczuła intensywny zapach kadzideł. W drugiej kolejności zwróciła uwagę na to, co ją otaczało - a było na co popatrzeć. Hinduska wprowadziła ich do holu ze zwieńczonym kopułą sufitem. Kopuła wyłożona była mozaiką wykonaną z kolorowego szkła, wyobrażała anioła o rozłożystych skrzydłach, trzymającego w dłoni płonący miecz. Wyglądał jednocześnie groźnie i majestatycznie, całość była tak piękna, że Emma nie dostrzegłszy stopnia potknęła się i byłaby wywróciła, gdyby czujny Lysander jej nie przytrzymał. Prowadząca ich Priya zerknęła przez ramię i widać było, że przepełnia ją duma. Cóż, z pewnością miała do niej powody - wszystko tutaj wyglądało, jakby w wykonanie każdego najdrobniejszego elementu włożono mnóstwo pracy. Mozaiki, płytki ręcznie malowane w roślinne motywy, płaskorzeźby wyobrażające na przemian kwiaty i Nocnych Łowców - najczęściej jako aniołów, walczących z rozmaitymi demonami. Z holu przeszli pod ślepe arkady, tworzące korytarz, gdzie z sufitu na łańcuchach zwieszały się w równych odstępach lampy, rzucające nieco przytłumione, złotawe światło. Tutaj widoczny był jeszcze inny, zachwycający element architektury - ażurowe zdobienia, kute w kamieniu i metalu. Emma nie przestawała się w to wpatrywać, starając się zapamiętać każdy detal, choć jednocześnie pilnowała, gdzie stawia kroki. Nawet Kastiel, próbujący zademonstrować, że nie robi to na nim żadnego wrażenia, nie mógł się powstrzymać przed rozglądaniem na boki. Ani na moment nie opuszczał ich zapach kadzideł. Wreszcie Priya wprowadziła ich do sali, gdzie między suto zdobionymi kolumnami oczekiwał ich wysoki, ciemnoskóry mężczyzna w średnim wieku, o posiwiałej, równo przyciętej brodzie. Na głowie miał zawiązany turban, a ubrany był w purpurową szatę, składającą się z koszuli i szerokich spodni. Na jego ramieniu siedziała małpka, trzymająca w łapkach kawałek owocu. Po jego lewej stronie stała młoda ciemnoskóra dziewczyna, o czarnych włosach i w odsłaniającej brzuch, wygodnej szacie, swobodnie opierająca dłoń na biodrze i chłopak o jaśniejszej od nich karnacji, blond włosach i zachodnich rysach twarzy, w koszuli rozpiętej tak mocno, że odsłaniała praktycznie w całości imponująco wyrzeźbiony tors i wykonane czarnym tuszem tatuaże. Emma przyuważyła, że Lysander  marszczy brwi, jakby chciał zapytać - czy oni wszyscy naprawdę muszą chodzić rozebrani?
Hindus przywitał się z nimi, szeroko rozkładając ramiona.
- Witam w naszym Instytucie, młodzi przyjaciele. Nazywam się Pierrick Savin, ale będę rad, jeśli będziecie mówić do mnie Pierrick. Wszyscy cieszymy się na waszą wizytę bardziej, niż możemy to okazać.
- Oczywiście, Pierrick. Dziękujemy za gościnę. Wasz Instytut oszołomił nas swoją świetnością od pierwszej chwili, gdy go zobaczyliśmy.
Pierrick wybuchnął szczerym śmiechem i podziękował za komplement.
- Ty musisz być Lysander. Wraz z uroczą małżonką. I oczywiście Kastiel. - wymieniając imię każdej z osób witał się tradycyjnym półukłonem, który Emma spróbowała naśladować. - Zdążyliście już poznać naszą Łowczynię, Priyę. Pozwólcie, że przedstawię kolejnych dwoje Łowców - to Kimberly i Dakota.
- Po prostu Kim. - sprostowała ciemnoskóra dziewczyna i uśmiechnęła się nieco zadziornie, jakby nie mogła się już doczekać sparingu.
- Dake. - poprawił po niej chłopak i jako jedyny podszedł, by się przywitać. Z mężczyznami wymienił uścisk dłoni, może nawet trochę mocniejszy, niż było to naprawdę konieczne, a gdy Emma podała mu dłoń pochylił się, by złożyć na niej pocałunek i obdarzył ją powłóczystym spojrzeniem, od którego zapiekły ją policzki.
- I wreszcie Mitul. Nasz drogi przyjaciel.- dodał Pierrick, gładząc małpkę po łebku wolną dłonią - Dzisiaj nie będziemy was już męczyć oprowadzaniem, na pewno jesteście wyczerpani po długiej podróży. Odprowadzimy was do komnat, jakie dla was przygotowaliśmy. Mam nadzieję, że posilicie się razem z nami. Priyo, gdzie podziewa się Yamir?
- Jest z Dayanitą i Rashmi. Mogę ich odprowadzić, to żaden problem. - dziewczyna uśmiechnęła się ślicznie.
- Jesteś niezastąpiona. Dobrze, spotkamy się na kolacji za godzinę. - skinął im na pożegnanie i odwrócił się, by odejść. Za nim podążyli Kim i Dake, przy czym ten drugi zanim się odwrócił, dość ostentacyjnie puścił Emmie oczko.
- Zapraszam, tędy. - Priya powiodła ich w przeciwnym kierunku do tego, gdzie zniknął Pierrick z pozostałymi Łowcami. Znów przeszli przez arkady, tym razem wychodzące na ogrody - mogli podziwiać gatunki egzotycznych roślin, kwiatów drzew i krzewów, rosnące między ciągnącymi się w nieskończoność kamiennymi alejkami. W fontannach woda chlupotała radośnie, Emma dostrzegła też dumnie przechadzającego się pawia.
Priya skręciła stamtąd w lewo, prowadząc ich w korytarz wiodący schodami na górę, gdzie zatrzymała się przy parze zdobnych drzwi. Otworzyła je i zaprosiła gestem Kastiela do środka. Sąsiednie drzwi wskazała Emmie i Lysandrowi, a gdy w milczeniu podziwiali pokój, uśmiechnęła się do nich ciepło.
- Przyjdę po was za godzinę i odprowadzę do jadalni. Gdybyście czegoś potrzebowali, ktoś zawsze kręci się w pobliżu.
Po czym pożegnała się skinieniem i wyszła.
Emma podziwiała pogrążony w blasku zachodzącego słońca pokój, który miała dzielić z Lysandrem. W łukowatym przejściu, wiodącym na maleńki taras powiewała biała firana, na zewnątrz rosło drzewo palmowe, które zaglądało do środka. Pod stopami mieli barwny pled, a bogato zdobione łoże skrywał jedwabny baldachim. Stojąca na stoliku latarnia rzucała ciepłe światło zza witrażowych szybek. Emma pomyślała, że znalazła się właśnie w jakiejś innej, równoległej rzeczywistości, gdzie wystarczy sięgnąć po najbardziej banalne wyobrażenie o raju, by uczynić je prawdziwym.
- Pokoje są blisko siebie - odezwał się wreszcie Lysander - Zostanę z tobą do wieczora i będę mógł pójść spać do Kastiela. Z pewnością zgodzi się, bym przespał się chwilę na kanapie. Nikt się nie zorientuje.
Emma, oderwana od własnych myśli zmarszczyła brwi nie od razu rozumiejąc, czego te przyziemne dywagacje mają dotyczyć. Widząc jej skonfundowaną minę, Lysander dodał:
- Nie chcę wprawiać cię w zakłopotanie moją obecnością.
- To bardzo rycerskie, hm. Dziękuję.
- To całkowicie normalne. Choć, mam wrażenie, że w tym odległym kraju nie wszyscy zdają się przejmować kwestiami etykiety.
Westchnął ciężko i skinął Emmie głową.
- Zostawię cię już, byś mogła się odświeżyć.
I tyle go widziała.

***
Po kolacji Emma wróciła w towarzystwie Lysandra do pokoju i nieco odetchnęła. Pierrick był bardzo serdeczny a posiłek smaczny, jednak nie udało im się osiągnąć tego, po co przybyli - Mistrz wybrał się bowiem na wycieczkę do miasta, gdzie miał coś do załatwienia i najwyraźniej nie zaplanował powrotu przed kolacją. Do pokoju wrócili zaraz po posiłku, bo choć mieli ochotę przejść się po ogrodach i zwiedzić zakamarki pięknej budowli, byli rzeczywiście nieludzko wręcz zmęczeni. Poza tym Emma czuła się trochę jak zwierzątko w ZOO, obserwowana uważnie przez siedzących przy stole gospodarzy, jakby należała do innego gatunku, wartego przestudiowania. Zwłaszcza Dake zdawał się poświęcać jej więcej uwagi, niż by sobie tego życzyła. To wszystko sprawiło, że poczuła się strasznie spięta i przesadnie analizowała każde swoje słowo czy gest.
Noc była ciepła - trudno było zresztą sobie wyobrazić, że mogłaby być inna, więc nie zamknęli okiennic. Emma obserwowała ze swojego miejsca w łóżku, gdzie siedziała oparta o wezgłowie, ruch firanki, łagodnie powiewającej na wietrze. Blask księżyca wpadał do środka, osiadając na białych włosach i koszuli  jej męża, który grą na skrzypcach starał się umilić jej czas. Skupiał się tylko na tym, jakby sam stawał się muzyką. Od dłuższej chwili przeciągał smyczkiem po strunach ze zmrużonymi oczami, gdy nagle je otworzył i spojrzał na Emmę.
- Powiedz, czego najbardziej ci tutaj brakuje? - spytał, niespodziewanie przerywając melodię.
Wzięta z zaskoczenia nie wiedziała od razu, co odpowiedzieć. Pierwszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy, był Armin - ale o tym Lysander dobrze wiedział i raczej nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Wreszcie wybrała bezpieczniejsze rozwiązanie zastanawiając się, czy Lysander mimo wszystko jakimś cudem nie domyśla się prawdy o niej.
- Muzyki. - i w chwili, gdy to powiedziała zrozumiała, że to prawda - a przynajmniej jej część. - Tam, skąd pochodzę, muzyka jest inna. Bardziej… różnorodna.
- Hmm. - Lysander wydobył kilka dźwięków z instrumentu. - Zanuć coś. - poprosił wreszcie.
- To raczej zły pomysł. Nie jestem zbyt uzdolniona pod tym względem.
- Nalegam. Chciałbym lepiej zrozumieć twoją tęsknotę. Muzykę będę w stanie pojąć.
Przez dłuższą chwilę Emma milczała. Wcale nie przesadzała mówiąc, że nie potrafi śpiewać. Pod wpływem impulsu zdecydowała, że właściwie co jej szkodzi - i zaczęła nucić pierwszą melodię, jaka przyszła jej do głowy. Dopiero po chwili wydobyła z pamięci jej tytuł - Clocks. Nie miała pojęcia, dlaczego pomyślała akurat o tej. Nigdy nie była fanką Coldplay, tę piosenkę znała ledwo z radia. A jednak nucenie jej tutaj sprawiło, że poczuła się dziwnie poruszona - jakby budowała most na skróty, łączący ze sobą dwie rzeczywistości odległe od siebie o ponad sto siedemdziesiąt lat. Fragment nawet zaśpiewała - dość krótki, jedyny który znała na pamięć - i zamilkła, pogrążona we własnych myślach. Przerwał jej dźwięk skrzypiec. Lysander ze swoim słuchem po kilku zaledwie próbach był w stanie odtworzyć najbardziej charakterystyczne fragmenty utworu. W niektórych miejscach wkradły się fałszywe nuty, jednak Emma zrzuciła to na karb swoich wątpliwych umiejętności wokalnych. W którejś chwili oczy zaszły jej łzami. To było takie dziwne doświadczenie - ta piosenka jeszcze długo nie powstanie, a mimo to ktoś ją tutaj zagrał.
Ostatnie pociągnięcie smyczkiem po strunach i Lysander wreszcie skończył grę, patrząc na Emmę z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- To… ciekawe. - powiedział tylko. Delikatnie odłożył  instrument w kąt pokoju. - Pójdę już. - dodał, obserwując pozycję księżyca na niebie - Wszyscy powinni już spać, a oboje jesteśmy zmęczeni. Dobranoc, Emmo. - skłonił się lekko i odwrócił w stronę drzwi z pokoju.
Znowu to samo, jak nagłe deja vu. Emma poczuła ten sam impuls, co wtedy w jej pokoju, gdy Lysander mijał ją w drzwiach - pomyślała wtedy, że powinna przytrzymać go za rękaw i nie pozwolić odejść. Wtedy pojawił się za późno, tym razem jednak stało się to w samą porę.
Lysander zatrzymał się raptownie, spoglądając na dłoń Emmy, zaciśniętą na mankiecie jego koszuli, by wreszcie przenieść zaskoczony wzrok na nią.
Przez którą chwilę wpatrywali się w siebie, zanim kobieta wyszeptała, z zadziwiającą pewnością dźwięczącą w głosie:
- Zostań.
- Emmo, nie musisz…
- Wiem. Chcę, żebyś został. Proszę.
Skinął głową, przeciągając nieco ich kontakt wzrokowy.
- Oczywiście. Jak sobie życzysz.
Emma przesunęła się, robiąc mu miejsce i oswobadzając jego dłoń ze swojego uścisku. Pozbywając się jedynie butów i nie dbając o to, że wciąż jest w spodniach i koszuli, Lysander wsunął się do łóżka i położył na boku, przyglądając się kobiecie. Jedynym źródłem światła pozostawał księżyc, oświetlając ich srebrną poświatą. Nic nie mówiąc, Emma wsunęła się w jego ramiona, wtulając policzek w jego pierś. Westchnął cicho, przygarniając ją do siebie i zanurzając twarz w jej włosach. Było jej tak wygodnie i dobrze, słyszała wyraźnie bicie jego serca, czuła jego ciepło i to, czego tak potrzebowała - cudowny, wszechogarniający spokój, który odciągał jej myśli od nostalgii, jaka ją ogarnęła słuchając jego gry. Lekko pogładził ją po ramieniu.
Szybko zasnęli oboje, słuchając nawzajem swoich wyrównanych oddechów.





--
Hej!
Przepraszam za przedłużoną nieobecność - to nie powinno się wydarzyć. Narzuciłam sobie zbyt duże tempo opowieści obiecując rozdziały co tydzień i chyba musiałam odpocząć - nie chciałam dodawać czegoś, co nie będzie mi się podobać. Teraz mam znowu zapał do pisania, ale na wszelki wypadek niech będzie to rozdział w co drugi piątek, choć nie wykluczam, że może się zdarzyć częściej ;)
Tęskniłam i całuję!

Namida

2 komentarze:

  1. Ja też tęskniłam! Już myślałam, że więcej nic tutaj nie zobaczę. Mam nadzieję, że aktualna przerwa, to też tylko drobne komplikacje.
    Pozdrawiam,
    KiriRin :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heej <3 Tak, jak to bywa z planami, moje również wzięły w łeb - taki, całkiem dosłowny, wypadek przy pracy przez który nie miałam czasu ani głowy do pisania. Ale to już przeszłość - skończyłam już pisać kolejną część i dodam jeszcze dzisiaj lub jutro, jak zrobię ostatnie poprawki, a potem chciałabym wrócić do regularności, brakuje mi tego. ;) Nie mogłam tego tak zostawić! Bardzo się cieszę, że jesteś z powrotem :) przesyłam buziaki!

      Usuń