piątek, 8 lutego 2019

Część czternasta: Po to żyjemy

Iris wpadła do holu w momencie, kiedy Kastiel i Lysander wprowadzili Emmę do środka. Trzasnęły zamykane drzwi wejściowe, a zszokowana Iris przypadła do drżącej Emmy, która nie przestawała dygotać, mimo że Lysander obejmował ją za ramiona, a oprócz własnego odkrycia miała na sobie również to należące do niego.
- Na Boga! Co tam się stało?! - wykrzyknęła, wyciągając do Emmy ręce i troskliwie ją do siebie przyciągając. Lysander niechętnie pozwolił, by Iris ją przejęła, ale wiedział, że muszą natychmiast wrócić do domu Mistrza, gdzie wciąż byli Nataniel z Rozalią.
- Zaopiekuj się nią. - poprosił cicho, na co Iris tylko skinęła krótko głową, wymieniając z nim poważne spojrzenie i odprowadzając go wzrokiem do drzwi, przez które wyszedł w ślad za ponaglającym go Kastielem. Kentin ruszył co koń wyskoczy gdy tylko wsiedli, jeszcze w biegu Lysander domknął drzwi powozu. Iris skupiła całą uwagę na Emmie, trupio bladej i drżącej, z błyszczącymi od płaczu oczyma i troskliwie wzięła ją w ramiona, prowadząc w kierunku kuchni. Przez całą drogę nie przestawała mówić do Emmy kojących słów pocieszenia, choć jedyną odpowiedzią na jakie ta mogła się zdobyć, było zgodne pociąganie nosem. Kiedy weszły wreszcie do kuchni i Iris posadziła Emmę na ławie przy stole stając naprzeciwko niej, ta wciąż dygocząc zapatrzyła się w piegowatą twarz Szkotki, a z jej oczu spłynęły na policzki nowe łzy, zupełnie bez jej kontroli.
- Iris...Och, Iris…
- No już, już, uspokój się. Cokolwiek się stało, jesteś teraz bezpieczna, dziecino.
- Iris, oni ją spalili… - Emma musiała zwalczyć nową, narastającą w płucach falę szlochu, by być w stanie dokończyć zdanie - Spalili przejście.
Dłoń Iris, którą zamierzała przeczesać troskliwie włosy Emmy, zawisła w powietrzu.
- Co takiego zrobili? Kto? - spytała głucho.
- Właśnie to. Przejście spłonęło. Byłam tam… Ja… On… - nie będąc w stanie dokończyć, poddała się wreszcie łzom, a Iris przysiadła obok niej i objęła ją ramionami, zamykając w mocnym uścisku. Emma przycisnęła głowę do jej ramienia gdy ta kołysała ją w objęciach, i łkała boleśnie. Tylko lekkie drżenie wskazywało na to, jak bardzo Iris jest poruszona tym wyznaniem.
Musiały trwać tak dłuższą chwilę, gdy drzwi kuchenne się otworzyły i do środka wślizgnęła się Violetta. Gdy spostrzegła, że Iris nie jest sama, wytrzeszczyła szare oczy i z niedowierzaniem rozchyliła usta.
- Emma?... - po tym, jak się z nimi wszystkimi pożegnała nie przypuszczała, że jeszcze ją kiedyś zobaczy. A już na pewno nie tego samego dnia. Przykucnęła obok nich, kładąc Emmie drobną dłoń na ramieniu. Iris wymieniła z nią porozumiewawcze spojrzenie i Violetta tylko skinęła na znak, że rozumie. Nie będzie o nic pytać.
Trwało dłuższą chwilę, zanim Emma uspokoiła się na tyle, by coś powiedzieć.
- Dziekuję wam. Jesteście kochane, ale… Nie musicie z mojego powodu…
- Bzdury, dziecko. Oczywiście, że musimy. Chcesz napić się herbaty? Mogę zaparzyć ci ziół, opowiesz nam o wszystkim...
- Prawdę mówiąc, chyba się położę. - wybąknęła Emma.
Iris tylko skinęła głową.
- Chodź.
We dwie poprowadziły Emmę na piętro do pokoju, który został przez nią opuszczony z rana tego dnia bez zamierzenia, by powrócić doń w najbliższym czasie. Pokój był uporządkowany, chociaż rzeczy Emmy nie zostały jeszcze uprzątnięte i Iris była wdzięczna, że zostawiły sobie na później to zadanie. Pusty pokój na pewno wprawiłby Emmę w jeszcze większe przygnębienie.  Pomogły jej zdjąć warstwy sukni i wciągnęły jej przez głowę koszulę nocną. Iris położyła ją w łóżku i otuliła kołdrą jak małe dziecko. Ciągle drżała pod grubą, puchową pierzyną. Violetta rozpaliła jeszcze ogień w kominku zanim wyszła.
- Będę w pobliżu. - zapewniła, posyłając jej smutny uśmiech i zamykając oburącz dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do sypialni Emmy.
Ta nie mogła powstrzymać dygotu i choć zwinęła się w kłębek ciągle czuła przeszywający chłód.
Mogła wrócić do domu. Do Armina. Droga powrotna była przed nią, na wyciągnięcie ręki, wystarczyło po nią sięgnąć. Pożegnała się ze wszystkimi, a osoba, która najsilniej ją tutaj trzymała, nie zrobiła nic, by ją zatrzymać. Ba - nie zrobiła nic, by jej zasugerować, że mogłaby tego chcieć. Kiedy to zrobił, kiedy powiedział, żeby po prostu odeszła, poczuła że świat zlał się w jedną olbrzymią plamę, utracił wszystkie ostre kontury, wszystko to, co powstrzymywało rzeczywistość przed spłynięciem powodzią barw i faktur. Co ją jeszcze trzymało w tak nierealnym świecie?  Właśnie to mu powinna była powiedzieć, gdy za nim wołała, stojąc na korytarzu i patrząc, jak odchodzi - że ten świat to jedna wielka ściema. Ale czy mu to powiedziała? Nie. Przyszła go powiadomić, że musi wrócić, żeby uporządkować swoje sprawy z Arminem i resztą troszczących się o nią przyjaciół. Że po tym, co się między nimi stało nie ma już dla niej powrotu do dawnego życia. Że jej miejsce jest tutaj, z nim i wróci tuż po tym, jak wszystko zostanie wyjaśnione, żeby nie zostawiać Armina w zawieszeniu. Ale kiedy pojęła, że on jej tutaj nie chce… co innego mogłaby zrobić? Dokąd jeszcze mogła pójść?
Teraz i tak straciła to wszystko. Nic jej nie pozostało. To jej kara za to, co zrobiła. Teraz jest tutaj uwięziona i nic nie może na to poradzić.
Zamknęła oczy, lecz wspomnienia były wciąż zbyt żywe. Stała tak blisko drzwi szafy, że mogła na powrót przyjrzeć się płaskorzeźbom, już wyciągała rękę, gdy poczuła silne uderzenie, a upadając dostrzegła tylko kątem oka nagły, oślepiający blask płomieni. Może gdyby szybciej zorientowała się, co się stało, dałaby radę jeszcze przejść na drugą stronę? Może już by tam była - poparzona i bez drogi powrotnej, ale przynajmniej nie tutaj. Jak zniesie jego widok każdego dnia wiedząc, że jej nie chciał?
Nie, nie może tutaj zostać. Tylko gdzie się podzieje?
I nagle przypomniała sobie twarz Priyi. Jej uśmiech, kiedy się żegnały. Wracaj, kiedy zechcesz. Już wiedziała, dokąd może się udać. Nie podda się bezwolnie kolejom losu, będzie walczyć o choćby namiastkę szczęścia.
Uspokojonej tą myślą i powstałym planem, zmęczonej płaczem i całym tym dniem udało jej się wreszcie zapaść w ciężki sen.


***


Raptownie otworzyła oczy. W pokoju panował półmrok, szczelnie zasunięte zasłony uniemożliwiały stwierdzenie, jaka też może być pora dnia, w kominku wciąż płonął ogień. Ile spała? Po chwili dopiero zrozumiała, co ją obudziło - pod jej drzwiami ktoś stał i ewidentnie się kłócił. Starając się nie robić hałasu, zsunęła się z łóżka i na palcach podeszła do drzwi, łapiąc po drodze szeroki szal, który zarzuciła na ramiona. Głosy były przytłumione, jednak Emma nie miała żadnego problemu z ich rozpoznaniem.
-... bo teraz śpi, nie wolno jej budzić i ja tak mówię! - syknęła ostro Iris, starając się jednocześnie brzmieć zdecydowanie i nie podnosić głosu.
- Mam prawo ją zobaczyć, po prostu mnie tam wpuść! - na dźwięk jego głosu Emmę aż przeszedł dreszcz. Choć był podszyty gniewem, Lysander wciąż nie stracił nad nim kontroli.
- Po co? Nie wydaje ci się, że wystarczająco już namieszałeś tej biednej dziewczynie w głowie?
- Co takiego? Co zrobiłem?
- Tak się składa, że wszystko wiem, więc nie udawaj przede mną niewiniątka! Chociaż tyle jesteś jej winien, po tym, co…
- Iris, to jakieś nieporozumienie! Pozwól zobaczyć mi się z moją żoną, ostatni raz proszę!
- Ty doprawdy nie nasze za grosz wstydu, by tak o niej mówić!
- Kobieto, na litość Boską!...
To ostatnie zabrzmiało jak warknięcie, jakby Lysander zdążył już stracić cierpliwość. Ułamek sekundy później klamka skierowała się w dół, a Emma musiała uskoczyć, by nie oberwać drzwiami w nos. Stanęła twarzą w twarz z Lysandrem, który bezceremonialnie wyminął Iris i wparował do jej pokoju. Z jego roziskrzonych gniewem oczu szybko uleciała cała złość. Iris rzuciła mu mordercze spojrzenie i już miała coś powiedzieć, gdy Emma, starannie omijając wzrokiem swojego męża, uśmiechnęła się do niej łagodnie.
-Wszystko w porządku, Iris.
Przez chwilę kobieta jeszcze wyglądała, jakby nie zamierzała ustąpić, aż w końcu skinęła głową.
- Będę za drzwiami. - oznajmiła Emmie i zamknęła oburącz ciężkie wrota. Lysander wzniósł oczy ku niebu, jakby złorzeczył na słynną szkocką zapalczywość. Emma pomyślała, czy istnieje jakiś gen szkockości, który Iris musiała odziedziczyć po swoich przodkach.
- Przepraszam, że cię zbudziłem. - zaczął Lysander cicho - Właśnie wróciliśmy z domu Mistrza, po prostu musiałem cię zobaczyć.
- Nic nie szkodzi, chyba i tak spałam zbyt długo. Coś się stało?
- U Mistrza? Nie mam dla ciebie stamtąd żadnych wieści, nic o czym byś już nie wiedziała. Nie przyszedłem tu zresztą po to, by cię tym dręczyć. Chciałem porozmawiać o czymś innym. O tym, jak to odebrałaś. Prosić o wybaczenie za swoje zachowanie.
- A co takiego źle odebrałam?
- Musisz wiedzieć, że nie chciałem byś odeszła. To znaczy chciałem, ale… nie dlatego, że nie pragnę mieć cię przy sobie. Chciałem cię chronić.
- Chronić? - zaaferowany swoim wyznaniem Lysander nie zwrócił uwagi na dziwną, ostrą nutę w głosie Emmy.
- Tak. Obawiałem się, i nadal zresztą sie obawiam, że zostanie tutaj nie jest dla ciebie bezpieczne. Że lepiej będzie, jeśli odejdziesz, wrócisz tam, gdzie nie zagrażają ci te wszystkie rzeczy, które zagrażają ci tutaj. Nie zdobyłem się na to, by ci wprost o tym powiedzieć i za to cię przepraszam. Wiedz, że zrobię wszystko, byś była tu ze mną bezpieczna…
- ... Bo nie masz innego wyjścia? - wpadła mu w słowo kobieta, poirytowana tą przedłużającą się przemową, która niczego nie wyjaśniała - Bo nie ma już drogi ucieczki? Nie ma sposobu, żeby mnie gdzieś wsadzić i nie musieć mną przejmować? Unikać, nawet nie chcąc się pożegnać?
Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Ależ o czym ty mówisz? Zrobiłem to właśnie dlatego, że się o ciebie troszczę, jak przyrzekałem. Nie pamiętasz słów przysięgi, którą sobie złożyliśmy?
- Nie, nie pamiętam. - warknęła Emma - Czegoś mało mnie ona interesowała w tamtym momencie!
- A ja pamiętam. - oznajmił Lysander sucho - I zamierzam ją wypełnić najlepiej, jak potrafię.
- Nawet wbrew mojej woli?
- Tak, jeśli będzie trzeba! Nie masz pojęcia, co ci tutaj groziło, co ciągle ci grozi!
- I nie przyszło ci do głowy, że mam to gdzieś? - Emma spojrzała mu prosto w oczy, starając się zapanować nad drżeniem głosu - Posłuchaj mnie. Ta decyzja należała do mnie i do nikogo innego. Nie miałeś prawa kwestionować jej w tak okrutny sposób. Bo tak zdecydowałam, kiedy postanowiłeś mnie odrzucić. Chciałam zostać bez względu na wszystko! Jak miałabym po tym wszystkim po prostu wrócić do dawnego życia?! Jak ty sobie to wyobrażałeś?!
- Nie odrzuciłem cię! Zrobiłem to dla twojego dobra, nie zważając na własne uczucia! Nie chciałem skazywać cię na śmierć u swego boku!
- Swoje uczucia możesz poświęcać jak ci się podoba, ale moje zostaw w spokoju! Aż taki jesteś zaślepiony własną szlachetnością, że nie myślisz nawet o tym, czego ja chcę i co czuję! Czy życie ze złamanym sercem jest dla ciebie aż tak lepsze od śmierci?!
- W s z y s t k o jest lepsze od śmierci! - Lysander zrobił krok w stronę Emmy, niemalże bliski furii, wbijając w kobietę wzrok pełen szaleństwa. Wytrzymała to spojrzenie, wpatrując się w niego z zaciśniętą szczęką, choć oczy zaszły jej mgiełką gromadzących się łez. Jego złość odczuwała tak, jakby ktoś ją uderzył.
Minęły trzy dłużące się sekundy, kiedy tak stali mierząc się wzrokiem.
- Nie dla mnie. - powiedziała cicho. Na tyle cicho, że Lysander natychmiast pożałował swojego wybuchu. - I nie będziesz za mnie decydował o tym, jak mam umrzeć.
Mężczyzna zrobił kolejny krok w jej stronę, wyciągając ręce, jakby chcąc ją objąć, jednak Emma tylko zrobiła krok w tył. Nie patrzyła mu już w oczy.
- Emmo, jesteś w szoku. Powinnaś…
- Przestań mi mówić, co powinnam! - wybuchła na nowo - Bardzo dobrze wiem, co mówię! Nie jestem dzieckiem, umiem o siebie zadbać! I jeśli moim życzeniem jest zaryzykować życie u boku kogoś, kogo kocham, to powinnam mieć do tego prawo, do ciężkiej cholery!
Lysander zamrugał. Spodziewał się wszystkiego, oprócz takiego wyznania. Emma też zamrugała, zaskoczona. Czy ona naprawdę to powiedziała? Naprawdę mu to powiedziała… w taki sposób?
- Emmo…
Wzbierająca w Emmie złość - na siebie, na niego, na cały świat - nie pozwoliła mu dokończyć.
- Mam dosyć tej rozmowy! Wyjdź stąd i przekaż Natanielowi, że zamierzam popłynąć do Indii. Nie będę obciążać cię ochroną mnie tylko dlatego, że spaliła się głupia szafa!
I nie pozwalając mu zareagować na swoje słowa wypchnęła go z pokoju i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
Potem przez chwilę po prostu tam stała zastanawiając się nad tym, co właśnie zrobiła - wyznała mężczyźnie miłość, po czym wyrzuciła go z pokoju i oznajmiła, że zamierza od niego uciec na drugi koniec świata. Wściekłym krokiem podeszła do łóżka, wcisnęła twarz w poduszkę i wydała z siebie dziki, ledwie wytłumiony przez pierze wrzask.


***


Nataniel przeciągnął dłonią po swojej zmęczonej twarzy. Stał w oknie gabinetu i bezmyślnie wpatrywał się w topniejący w oczach śnieg, jakby liczył, że jego problemy stopnieją równie łatwo same z siebie, gdy tylko przestaną im sprzyjać warunki atmosferyczne.
Mistrz oczywiście wyrażał ubolewanie i naganę dla tego, co zrobił tamten głupiec z pochodnią. Tłumaczył się, że nie mogą pozwolić wiedźmom na ich praktyki pod dachem samego Mistrza. Nataniel nie spodziewał się, że zrozumieją, że podróże Emmy raczej nie mają nic wspólnego z czarostwem, bo poza tą przedziwną umiejętnością Emma nie wykazywała żadnych innych zdolności. Ale kim był, by próbować to komuś wytłumaczyć? Sam przecież ledwie to pojmował. Nawet go szczególnie nie dziwiło, że część ludzi Mistrza sprawiała wrażenie, jakby byli podobnego zdania. Ba, nawet sam Mistrz mógł być odpowiedzialnym za to całe zajście...
No ale teraz i tak już nie dało się nic z tym zrobić. Szafa spłonęła, Emma została. Będzie musiał pomyśleć, co z tym wszystkim począć… ale to później. Teraz miał do załatwienia inną sprawę. Nie mógł odwlekać tego w nieskończoność. Ostatnio wystarczająco to zaniedbał.
Szybko, by nie dać sobie czasu na rozmyślenie się, przeszedł przez gabinet i wyszedł, cicho zamykając drzwi za sobą. Przez chwilę nasłuchiwał, jednak w korytarzu cisza aż dzwoniła w uszach. Najpierw postanowił sprawdzić w najbardziej oczywistym miejscu, czyli w jej pokoju; jednak idąc tam natrafił na dźwięki sugerujące zupełnie inny kierunek. Zmełł w ustach przekleństwo słysząc głos swojej siostry dochodzący z salonu kominkowego, gdzie najwyraźniej była w towarzystwie swoich przyjaciółek, które jak zwykle towarzyszyły jej przy herbacie i plotkach. Co ma robić? Poczekać, aż pójdą? Nie, nic z tego. Jeśli się teraz wycofa, odłoży tę rozmowę na nigdy. Nie może tego zrobić. Musi porozmawiać z Amber.
Im bliżej był celu, tym bliższe były dźwięki toczonej rozmowy - cztery damskie głosy, subtelny stukot filiżanek o porcelanowe, ręcznie malowane spodeczki, okazyjne chichoty - pojedyncze lub chóralne. Robił co mógł, by nie przysłuchiwać się rozmowie. Wolałby stanąć twarzą w twarz z wygłodniałym wampirem, mając jako broń miotłę od Iris, niż wiedzieć o czym rozmawia z koleżankami jego siostra.
Czuł wyrzuty sumienia po tym, jak ją ostatnio potraktował. Jego reakcja była podyktowana nerwową sytuacją w jakiej się znalazł, ale nie powinien był wymuszać na Amber zmiany daty ślubu i dodatkowo robić tego w tak opryskliwy sposób. Z pewnością nie musiał jej mówić, że jest rozkapryszoną księżniczką przekonaną, że wszystko jej się należy, nawet jeśli ostatecznie było w tym ziarno prawdy.
W kominku płonął ogień, a ubrana z rana przez Violettę choinka stała w rogu pokoju - jedyny detal przypominający mu o zbliżającej się wielkimi krokami Wigilii Bożego Narodzenia. Cztery kobiety siedziały na swoich miejscach przy kawowym stoliku, teraz uczestnicząc w dyskusji, która najwyraźniej miała dotyczyć bezpośrednio jednej z nich.
- Nie bądź niemądra. - karciła właśnie jedną z przyjaciółek Amber, potrząsając energicznie głową z misternie upiętymi kokiem, na który składała się burza złotych loków - Jeżeli twoi rodzice mają dla ciebie na oku tak dobrą partię, nie powinnaś nawet myśleć o podobnych nonsensach. Ucieczka? Klementyno, takie rzeczy udają się tylko w tych niemądrych powieściach, które zwykłaś czytywać. Jak niby się utrzymacie? Musisz myśleć o swojej przyszłości.
- Nie mówiąc już o tym - dodała drobna brunetka o azjatyckich rysach twarzy - Że ten twój… Samuel? Nie jest ani specjalnie urodziwy, ani specjalnie majętny. I mam wrażenie, że nieco młodszy od ciebie?
- Tak. Dokładnie tak, Li - Amber nie dała Klementynie nawet szansy na ripostę - Powinnaś o nim zapomnieć, moja droga. Dla własnego dobra. Nie przypuszczam, żebyś mogła nadal z nami się widywać, jeżeli do tego by doszło. To byłaby wielka strata.
Kobiety mruknęły zgodnie, a Klementyna, czerwona jak piwonia, wybąknęła tylko:
- Tak. Tak, na pewno macie rację.
Nataniel wcale nie był pewien czy podoba mu się to, co usłyszał. Na szczęście Amber go dostrzegła, wchodzącego do salonu i eleganckim ruchem odłożyła filiżankę na stolik.
- Braciszku! Czemu zawdzięczamy  tę przyjemność? Może zechcesz nam potowarzyszyć przy herbacie?
Nataniel skłonił się lekko przyjaciółkom Amber i uśmiechnął się uprzejmie.
- Niestety muszę odmówić. Amber, miałem nadzieję z tobą porozmawiać. Czy wybaczą nam panie na chwilę?
Oczy Amber zwęziły się w małe szparki.
- A cóż to za zaszczyt mi się przytrafia i z jakiej to okazji? - wstała jednak od razu i przyjęła ramię oferowane jej przez brata - Kontynuujcie beze mnie, dziewczęta. Dołączę do was bezzwłocznie.
Nataniel, nie mając innego pomysłu, zaprowadził Amber do swojego gabinetu. Kiedy byli na miejscu, kobieta od razu opadła na fotel.
- Co to za sprawa i czemu nie mogłeś z tym zaczekać? Mam gości.
- Zauważyłem. Nie zajmę ci dużo czasu, chciałem z tobą porozmawiać.
- No to rozmawiaj. - powiedziała Amber z urazą - Znowu chcesz udzielić mi reprymendy? Przełożyć mój ślub? A może gdzieś mnie odesłać?
- Nie. Chciałem cię przeprosić.
- A to ci dopiero - Amber aż uniosła jasną brew - No, to zamieniam się w słuch.
- Mam sobie za złe, że nakazałem ci przełożyć twój ślub. Czasami sprawy Instytutu pochłaniają mnie tak bardzo, że zapominam o tym, co jest ważne dla ciebie. Nie powinienem traktować cię w tak grubiański sposób. Nie żyw do mnie urazy.
Amber wpatrywała się w niego bez słowa, dopóki nie skończył mówić.
- I to tyle?
- To znaczy? - spytał mężczyzna, zbity z tropu.
- Nie należy mi się żadna rekompensata?
- Ja… och. Oczywiście, Amber, że wynagrodzę ci…
- Świetnie. - Amber podniosła się energicznie z fotela - Pomyślę nad zadowalającą mnie formą zadośćuczynienia, adekwatną do doznanej krzywdy. Przyjmuję przeprosiny, braciszku. - uśmiechnęła się do niego uroczo - A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko, dołączę już do moich gości.
- Tak... Tak. Oczywiście.
Kiedy wyszła, jeszcze dłuższą chwilę nasłuchiwał oddalających się odgłosów jej kroków.
No cóż, najwyraźniej miał to z głowy. Przynajmniej tyle.


***


Kolejnego dnia Emma nawet nie pamiętałaby, że jest Wigilia, gdyby Violetta rano nie zapytała, jaką suknię założy.
- Nie kłopocz się. Nie zamierzam nigdzie pójść.
Dziewczyna spojrzała na nią z troską.
- Ależ chyba nie będziesz siedzieć tutaj sama w Wigilię? Wszyscy na pewno zasiądą do wspólnej kolacji, jak co wieczór...
Emma obojętnie wzruszyła ramionami.
- Chyba jednak będę. Nie mam ochoty siedzieć tam i udawać, że wszystko jest w porządku. Wolę zostać tutaj. Nie jestem jeszcze gotowa.
- Zrobisz jak zechcesz. - odparła Violetta, wzdychając cicho.
Do wieczora rzeczywiście nikt jej nie zawracał głowy. Lysander nie zjawił się w jej progach ani razu od poprzedniej kłótni i Emma była mu wdzięczna za to, że nie naciska.
Większość dnia spędziła w podomce, na zmianę czytając i starając się wyszywać tak, jak uczyła ją Rozalia, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę! - mruknęła odruchowo Emma, skupiona na swoim hafcie. Pukanie rozległo się ponownie, zmuszając kobietę do wstania z fotela i otwarcia drzwi, co zresztą bez większego entuzjazmu uczyniła. Po drugiej stronie stała Rozalia, trzymając oburącz tacę i spoglądając na Emmę z wyrzutem.
- Nie spieszyło ci się do tych drzwi. Masz pojęcie, ile to waży?
Osłupiała Emma patrzyła, jak Rozalia bez zaproszenia mija ją w przejściu, przemierza jej pokój i stawia tacę na stoliku przy kominku, rozmasowując nadgarstki.
- Można wiedzieć, co właściwie robisz, Rozalio? - spytała Emma, gdy już odzyskała głos.
- Nie widać? - odpowiedziała dziarsko, rozpalając świece i gestem pokazując Emmie, by zamknęła drzwi, bo wciąż stała przy nich z niemądrą miną, z dłonią spoczywającą na klamce. Wykonała polecenie i przysiadła na fotelu. Normalnie zirytowało by ją to wtargnięcie, jednak irytacja, o dziwo, nie chciała się pojawić.
- Nie pozwolę, byś samotnie spędziła Wigilię, siedząc tutaj i się zamartwiając. A ponieważ nie chciałaś do nas dołączyć pomyślałam, że ja dołączę do ciebie. - wskazała na tacę, pełną najróżniejszych potraw - Iris mi to dała. Co ty na to, żebyśmy skosztowały?
Emma nie przestawała przyglądać się tacy bez słowa. Chociaż wciąż zszokowana, była naprawdę wzruszona gestem Rozalii.
- Nie musisz tego dla mnie robić, Rozo. Jeśli wolisz spędzić czas z pozostałymi…
- Bzdura, Emmo. To żadna przyjemność, kiedy cię tam nie ma. Co mam niby robić? Słuchać wywodów Amber?
- A Leo?
- Co: Leo?
- Nie wolisz spędzić czasu w jego towarzystwie?
- Nie, skoro przyszłam. - uśmiechnęła się zadziornie - Dzisiaj nie ma Leo, tylko ty i ja. A właśnie, mam coś dla ciebie. - to mówiąc, podała Emmie zgrabnie opakowaną, niewielką paczuszkę. Kobieta przyjęła ją, nieco zmieszana.
- Nic dla ciebie nie mam…
Rozalia wzniosła oczy ku niebu.
- To mówi kobieta, która ofiarowała mi przed tygodniem skrzynie wypełnione jedwabiem!...
Emma nie mogłam powstrzymać chichotu.
- A to… miałam ci przekazać. - Rozalia podała Emmie drugą paczuszkę, nieco mniejszą. Emma skinęła głową, ale odłożyła ją na bok domyślając się, kto przekazał ją Rozalii. Rozerwała ozdobny papier, w który opakowany był podarunek od Rozy, skrywający wyściełane atłasem pudełko. W nim Emma znalazła parę koronkowych rękawiczek. Nie kryła zachwytu, gdy wydobyła je ze środka. Były tak cieniutkie jak utkane z pajęczyny, sploty układały się w misterne, roślinne motywy.
- I jak ci się podobają?
- Są cudowne, Rozo. Dziękuję.
- Leo sprowadzil je prosto z Paryża. Sama wybierałam. - oświadczyła z dumą - Wiedziałam, że ci się spodobają. - nagle Roza spoważniała i sięgnęła po dłoń Emmy ponad stołem - Chciałam ci powiedzieć... Wiem, że to wszystko działo się bardzo szybko i jesteś w bardzo trudnej sytuacji... Pomyślisz, że jestem okropną egoistką. Ale wiedz, że mimo wszystko naprawdę się cieszę, że tutaj jesteś.
Emma skinęła tylko głową nie wiedząc, co jej na to odpowiedzieć. Uścisnęła jej dłoń, jakby to starczyło za wszystkie słowa świata.
Kobiety zjadły wspólnie kolację i kiedy dużo później Rozalia zostawiła wreszcie Emmę samą, ta czuła się zupełnie inaczej.
Jej wzrok padł na pakunek od Lysandra.
Może nawet go otworzy? Jutro?...


***


Kolejnego dnia Emma nie spodziewała się już żadnych niespodzianek. Miała cichą nadzieję, że Rozalia wkroczy do jej pokoju jak poprzednio, trzymając pudełko z szachami, ale nie robiła sobie wielkiej nadziei. Do południa była sama, nie licząc Violetty, ale ta nie przyszła dotrzymać jej towarzystwa, a jedynie zrobić to, co należało do jej obowiązków. Chciała się z tym szybko uwinąć, żeby wcześnie skończyć pracę.
Po południu wróciła jednak, z dziwnym uśmiechem, jakby brała udział w jakiejś konspiracji.
- Emmo, mam cię zabrać na dół. Wszyscy czekają tylko na ciebie.
- Violetto, przecież mówiłam, że nie zamierzam do nich dołączać. Niech sobie sam... sami świętują.
- To coś innego. - rzuciła, prawie niecierpliwie - Obiecuję, że nie pożałujesz. No, chodź.
Emma wreszcie wstała ze swojego miejsca, odłożyła książkę na stolik i poszła za Violettą, która była dziwnie podekscytowana. Prawie podskakiwała w miejscu. Emma nie miała pojęcia co o tym myśleć i im dalej szły, tym większą miała ochotę zawrócić.
Violetta zaprowadziła ją do salonu na parterze, tego z fortepianem. Teraz nie był zakryty kawałkiem materiału, tylko lśniąc czarnym lakierem pysznił się na środku pomieszczenia. Wszyscy zgromadzili się dookoła niego, najwyraźniej na coś czekając. Pomieszczenie jarzyło się światłem choinkowych świec i blaskiem ognia z niewielkiego kominka. Emma weszła do środka i od razu stanęła obok Rozalii, która z wypiekami na policzkach wpatrywała się w instrument.
- Nareszcie jesteś! Zaraz zaczną.
- Co zaczną? Kto?
Odpowiedź zjawiła się sama, w osobie Kastiela, który zasiadł do fortepianu, wywracając niedyskretnie oczami na widok zebranych. Nic jednak nie powiedział. Poprawił pozycję, położył dłonie na klawiaturze. I zaczął grać.


Pierwsze nuty były tak czyste, że Emma od razu poczuła wzruszenie, choć z niczym jej się nie kojarzyły. Kastiel płynnie uderzał w klawisze, pozwalając muzyce wybrzmieć w pomieszczeniu. Krótkie wprowadzenie. Potem sekundowa przerwa, podczas której Kastiel wymienił spojrzenie z Lysandrem, stojącym obok niego ze skrzypcami ułożonymi pod brodą. Emma poznała melodię od razu, gdy Lysander przeciągnął smyczkiem po strunach, a Kastiel na fortepianie wygrał znajome nuty. Muzyka popłynęła, a Emma z szeroko otwartymi oczami, rozchylając bezwiednie usta w niemym zaskoczeniu, słuchała. Bez wątpienia było to Clocks i tym razem wszystkie nuty wydawały się być na swoim miejscu. Z początku łagodnie grali melodię, zgodnie splatając ze sobą dźwięki obu instrumentów, by po chwili mocniej ją zaakcentować. Kastiel oddał na chwilę pola Lysandrowi, który grał przez chwilę pierwsze skrzypce, w skupieniu marszcząc brwi, dbając, by dźwięki były czyste. Emma przypomniała sobie, jak mówił, że obawia się stać takim samym potworem jak te, z którymi walczy. Wpatrywała się uważnie w jego twarz, mrugając coraz szybciej ze ściągniętymi że wzruszenia brwiami, starając się powstrzymać wzbierające w oczach łzy. Kastiel w pewnym momencie włączył się i już po chwili dźwięki obydwu instrumentów znów współgrały ze sobą, sięgając po muzykę z przyszłości bez żadnego wysiłku, jakby nic niezwykłego nie miało miejsca. Mocne, płaczliwe przeciągnięcie smyczkiem po strunach przerwało nagle ten rytm, a Emma poczuła, że nie jest już w stanie dłużej powstrzymywać łez. Kastiel wyrwał się do przodu, odbiegając od głównej linii melodycznej, błądząc gdzieś po omacku, na co Lysander od razu mu pozwolił, obserwując uważnie, jak gra, pozwalając na to nieplanowane interludium. Na jego twarzy nie było skupienia, a wręcz pasja - dzika, nieposkromiona, pełna fascynacji i wściekłości, i miłości, i gniewu. Gubił się i na nowo znajdował, a potem znowu blądził, by za każdym razem w końcu wrócić, jakby melodia jednocześnie go przyciągała i odpychała.
Nie przypominał w niczym Kastiela, którego znała. Ten był inny, jakby w muzyce była jakaś zapomniana, zaginiona cząstka jego samego, którą odzyskał dopiero wtedy, gdy mógł się na nowo połączyć z fortepianem. Brzmiało to tak, jakby się nawzajem przepraszali, on i instrument i wyrzucali sobie wzajemnie, że tak długo to trwało. Było w tym coś tak przepełnionego emocjami, coś tak szaleńczo pięknego, na zmianę dzikiego i łagodnego, że kiedy ostatecznie powrócił do ich melodii i uniósł wzrok na Lysandra, lekkim skinieniem dając mu do zrozumienia, że może już się włączyć do gry, Emma odkryła, że jej policzki są całe mokre od łez. Rozalia też to dostrzegła i zrobiła gest, jakby chciała ją pocieszyć, lecz Emma jej na to nie pozwoliła krótkim gestem, mówiącym: Zostaw. Pozwól mi na to.
Do końca już nie odstępowali siebie na krok. Końcówkę zagrali na zmianę, najpierw Kastiel, później Lysander. Przy ostatnim pociągnięciu smyczkiem ich oczy się spotkały - jego, mgliście zapatrzone w muzykę i jej, mokre od łez. Nie trwało to dłużej, niż mrugnięcie. Rozbrzmiały brawa, a Kastiel, oddychając ciężko z emocji, zerwał się z miejsca i wypadł na korytarz. Emma pod wpływem impulsu postanowiła sobie, że musi go znaleźć. To jego gra wywołała w niej tyle uczuć, zupełnie sprzecznych. Lysander na nią już nie patrzył. Echo niedawnej kłótni wciąż jeszcze rezonowało pomiędzy nimi, wisiało w powietrzu jak urwana w pół taktu melodia. Emma również odwróciła wzrok i wyszła z pomieszczenia czując, że się dusi. Kastiela znalazła na zewnątrz, palącego cygaro i wpatrującego się w dal. Stanęła obok niego. Teraz, gdy go znalazła nie wiedziała, jak zacząć rozmowę.
- Po co przyszłaś? - zapytał, chociaż bez zwykłej wrogości w głosie. Nie patrzył na nią, kiedy wydmuchiwał w przestrzeń przed sobą kłęby dymu.
- Chyba podziękować. To było… takie inne. Piękne. Płakałam jak dziecko.
- To przez tę melodię. Nie powinnaś była jej tu przywlekać. Przyszłość jest w twojej głowie i tam powinna zostać. Ta muzyka nie daje mi spokoju. Żałuję, że się zgodziłem...
- Nie, to nie melodia, tylko ty. Twoje emocje. Widać było że to jest to, co kochasz robić. Nigdy nie powinieneś był przestawać.
- Nie wiesz, o czym mówisz. Nie było cię przy tym. Nie masz o niczym pojęcia.
Wpatrywał się w nią ze złością. Ona w niego z namysłem.
- Tak. Tak, masz rację, nie było mnie tam. Ale w jednym się mylisz. Wiem, jak to jest jednocześnie stracić i bliską osobę, i swoją pasję.
A potem skinęła mu głową i odeszła zostawiając go samego na ganku, twardo wpatrzonego w balustradę schodów, jakby zamierzał z niej wyczytać wszystkie odpowiedzi.




How does it feel
To be on your own
With no direction and home
Like a complete unknown
Like a rolling stone?


piątek, 25 stycznia 2019

Część trzynasta: Wywoływanie żywych


Pobyt w Instytucie w Indiach szybko - zbyt szybko - dobiegł końca i Emma prędzej niż później była zmuszona opuścić barwny port z unoszącymi się w powietrzu orientalnymi słodko - korzennymi zapachami, z żalem pożegnawszy swoich gospodarzy.
Spotkanie, które powodowało u niej doprowadzający do szału niepokój, nie trwało łącznie nawet dziesięciu minut - człowiek zwany Mistrzem okazał się być dystyngowanym mężczyzną,  z którego twarzy i postury nie można było określić jednoznacznie wieku - mógł mieć równie dobrze dwadzieścia co pięćdziesiąt lat. Modnie przystrzyżona bródka, elegancka laska i strój angielskiego dżentelmena - jedynym, co zaburzało jego spójny wizerunek były oczy spoglądające na Emmę spod czarnego cylindra - niepokojąco przenikliwe i jarzące się niezdrowym blaskiem. Wytłumaczenie na obecność Emmy w jego kwaterze - jakie by nie było - musiało go zadowolić, bo nie poruszali przy niej tego tematu. Prawdę mówiąc, nie poruszali przy niej  żadnego tematu - Mistrz potraktował ją z nie większą uwagą, niż rzadki okaz rośliny doniczkowej. Kobieta właściwie nie miała pojęcia, co Kastiel i Lysander o niej wiedzą i czy rozmawiali już z Mistrzem o kwestii podróży w czasie. Nie wiedziała w sumie niczego i powodowało to u niej strach, objawiający się nieprzyjemnym uciskiem w dołku. Parę razy próbowała podpytać Lysandra, ale milczał jak zaklęty.
- Rozumiem twój niepokój, ale nie powinienem rozmawiać z tobą na ten temat. - rzucił przepraszającym tonem - Mogę tylko zdradzić, że nie masz powodów do zmartwień. Wszystkie kwestie dotyczące ciebie są już wyjaśnione i nie budzą niczyich wątpliwości.
- A co z… - zaczęła Emma i zająknęła się nagle nie wiedząc, jak sformułować pytanie. Zawiesiła wzrok na mężczyznach wnoszących na pokład Skoczka kufry, paczki i drewniane skrzynie, w których oprócz ich dobytku były też egzotyczne przyprawy czy materiały, które wybrali wspólnie w prezencie dla Rozalii i Leo. Emmie przeszło przez myśl, że jeśli sprawy między nimi nie zwolniły pod ich nieobecność, to prawdopodobnie kupili im prezent ślubny.
- Z? - napomknął łagodnie Lysander, próbując przywieść jej myśli z powrotem na odpowiednie tory.
- Chodzi mi o… podróż powrotną. - wyrzuciła z siebie kobieta, jednak w chwili, gdy to powiedziała dotarło do niej, że naprawdę nie wie, czego chce.
Przez twarz mężczyzny przemknął ledwie dostrzegalny cień, gdy natychmiast pojął, że nie idzie o ich podróż do Anglii.
- Ta sprawa musi poczekać, aż wrócimy do Londynu. - odparł unikając jej wzroku i pod byle pretekstem błądząc spojrzeniem po porcie. Emma widziała jak na dłoni, że wolałby, by o to nie pytała. Może gdyby mu powiedziała prawdę o sobie zrozumiałby, czemu to takie ważne? W końcu zdradziła wszystko Rozalii, dlaczego więc się waha? Jeśli nawet nie zdecyduje się wrócić do Armina, pozostawienie go na pastwę czarnych myśli byłoby okrutne. Jeśli zdecyduje się zerwać zaręczyny i zostać ze swoim mężem w epoce wiktoriańskiej (jakkolwiek kuriozalnie by to nie brzmiało), to zrobi to jak należy - spojrzy Arminowi w oczy, zwróci biżuterię i zapewni, że jest bezpieczna, że nie musi się o nią martwić… że kocha innego. Nie miała pojęcia, jak by to przyjął, ale z drugiej strony jeśli miałaby odwagę zdradzić swoją miłość do Armina, to powinna mieć również odwagę mu o tym powiedzieć, prawda? Chociaż podjąć decyzję to jedno, a spojrzeć w oczy ze świadomością, że łamie się czyjeś serce to zupełnie inna sprawa. Tak czy siak na pewno lepsze to, niż zniknięcie na zawsze. Wiedząc, że żyje i jest zwykłą zdrajczynią przynajmniej miałby szansę na to, by zacząć od nowa… z kimś innym. Ta myśl nieoczekiwane sprawiła, że Emmę zakłuło serce. Pomyślała o tym wszystkim, co straci bezpowrotnie zostając z Lysandrem. Nie tylko Armina, ale też pracę u pana Nancy'ego, swoją pasję, wszystkie zdjęcia. Nawet głupią możliwość wpakowania w siebie hamburgera, oglądając serial w internecie.
Nie, to niemożliwe. Jak, do diabła, mam podjąć decyzję? Jak można podjąć jakąkolwiek decyzję, będąc rozdartym między dwoma mężczyznami, których dzieli niecałe dwieście lat? Jak Iris się w ogóle udało zorientować, gdzie jest jej miejsce? Czy powinnam to wiedzieć? Może ją wcale nie powinnam podróżować? Może to przejście nie było przeznaczone dla mnie?
Gdyby przynajmniej spotkanie z Mistrzem coś jej podpowiedziało. Wyglądało na to, że nie będzie mogła w tej kwestii liczyć na żaden imperatyw, który pchnie ją w konkretnym kierunku. Tylko ona i jej myśli, serce, rozum i sumienie. Opory moralne, uczucia własne i innych, swoje szczęście…

Całą podróż powrotną spędziła w swojej kajucie, walcząc z chorobą morską i myślami, które nie dawały jej spokoju ani na chwilę. Wspominała to uczucie beztroski, które towarzyszyło jej podczas spędzonych wspólnie z Lysandrem dni i nocy, kiedy to zasypiali i budzili się wtuleni w siebie. Jak mogła być tak lekkomyślna by wierzyć, że wszystko się po prostu samo rozwiąże? Prawdopodobnie przez cały ten czas oszukiwała i siebie, i jego. Nie powinna tego robić. Wzdrygała się na myśl o tym, że mogła tego uniknąć. Bo to prawda - mogła. Nie musiała się do niego zbliżać. Nie musiała go krzywdzić swoim odejściem. Tylko skąd ten irytujący głosik szepczący, że jego przecież chciała bardziej, niż jest w stanie przyznać?...
Lysander krążył przy niej najwyraźniej przekonany, że zapadła na jakąś rzadką, egzotyczną chorobę w wyniku której odmawia jedzenia i większość czasu siedzi w milczeniu, pogrążona we własnych myślach. W końcu jednak sam chyba domyślił się, że Emmie doskwiera bardziej choroba ducha niż ciała i w dodatku związana z tym, co i jemu nie dawało spokoju.

- Gdybyś chciała porozmawiać… - zaczął pewnego mglistego poranka, gdy jak co rano odwiedził ją z najsmaczniszymi kąskami, jakie udało mu się dla niej znaleźć. Urwał nagle widząc, jak wbija w niego uważne spojrzenie, jakby miała nadzieję, że powie coś, co rozwieje jej wątpliwości. Ale co mógłby powiedzieć? Jak może jej pomóc?
- Tak?
- Zawsze chętnie cię wysłucham. I chciałem… ja… - czy to tylko gra świateł, czy ona  naprawdę tak mocno zbladła? Do tego te niezdrowe cienie pod oczami...
Kobieta westchnęła.
- Po prostu potrzebuję zebrać myśli, to wszystko. Nie musisz się tym martwić.
Nagła, dziwna obcość w jej głosie, prawie chłód sprawiły, że Lysander cofnął się pod drzwi. Unikała jego wzroku. Czy to przez to, jak zachował się przed wypłynięciem? Czy nieświadomie ją uraził? A może to z powodu tego, jak stali się sobie bliscy w Indiach? Czy w ten sposób chce go od siebie odsunąć, przygotować na swoje zniknięcie? Jakie mógłby znaleźć słowa, by ją przekonać, żeby została? Czy ma prawo od niej tego wymagać? Nie. Skoro tego chce, on nie może stanąć jej na drodze. Nawet, jeśli będzie tego żałował do końca życia.
A potem zrobił coś, czego długo jeszcze nie mógł sobie darować. Skinął głową i wyszedł na pokład, nie obejrzawszy się za siebie, starając się stłumić narastające uczucie żalu. Nie chciał, by dzieliła jego emocje. Nie chciał jej niczego utrudniać. Jeśli zdecyduje się go opuścić, to on jej na to pozwoli. Wiedział, że decyzja nie będzie łatwa, a jeśli odejdzie, to na zawsze.
Lysander wsparł się ciężko o burtę i zapatrzył we mgłę. I tak znalazł go Kastiel, chmurnie wpatrzonego w dal niedostrzegalną zza zasłony mlecznego oparu.
Przypomina ducha, który usiłuje wywoływać żywych.
Ta myśl zrodziła się w głowie Kastiela, ale była obca, jakby nie należąca do niego. Najwyraźniej za dużo czasu spędzał w towarzystwie Lysandra. Za dużo jego wydumanej poezji i rozprawiania o dziewczynie z innego świata. Nawet Kastiel zaczynał od tego tracić rozum.
Bez słowa podszedł do swojego parabatai i zapatrzył się w to samo miejsce, jakby usiłując odgadnąć, co przykuło uwagę Lysandra. Wiedział, że niczego tam nie ma prócz mętnej, szarej kipieli, jednak sprawiał wrażenie zdeterminowanego. W istocie po prostu czekał. Nawet nie musiało minąć dużo czasu, zanim Lysander zamrugał i spojrzał na swojego towarzysza, jakby widział go po raz pierwszy w życiu.
- Od dawna tu jesteś?
- Chwilę. - rzucił obojętnie, jakby wybrał to miejsce przypadkiem i przypadkiem w nim stanął, jedynie zrządzeniem losu wpatrując się w ten sam skrawek mglistego poranka. - Chce odejść. A ty chcesz jej na to pozwolić. - dodał równie neutralnym tonem.
Lysander nie zapytał, skąd to wie, jedynie uśmiechnął się ponuro.
- Tak.
- Popełniasz błąd nie mówiąc jej o swoich uczuciach i pozwalając, by tak po prostu wróciła tam, skąd przyszła. Marnujesz szansę.
Lysander skrzywił się odruchowo na tak celny i bezpośredni osąd.
- Być może.
- Sądziłem, że masz więcej rozumu.
Lysander rzucił mu twarde spojrzenie.
- Kiedy kobieta chce odejść, powinno jej się na to pozwolić. Akurat ty powinieneś dobrze to wiedzieć.
Kastiel zazgrzytał zębami. Pożałował, że w ogóle zaczął tę rozmowę.
- To była inna sytuacja. - prawie warknął, jego stalowoszare oczy zalśniły złością. Nigdy nie rozmawiali na ten temat, a Lysander tylko raz próbował go poruszyć. Kastiel nie chciał o tym słyszeć. Chciał zapomnieć. - Na jej miejscu zrobiłbym to samo. - dodał jednak, jakby wbrew sobie.
Lysander gwałtownie potrząsnął głową.
- O, nie. Ty byś nigdy tak nie postąpił. Znam cię zbyt dobrze, by móc w to uwierzyć.
Kastiel tylko zerknął na niego spode łba, choć ostre spojrzenie jego oczu nieco złagodniało.
- Może to prawda, popełniłem błąd. I co? Teraz zamierzasz zrobić to samo, chociaż widziałeś, jak… - nie dokończył. Obydwaj wiedzieli, jak Kastiel ciężko zniósł żałobę po utraconej miłości.
Lysander westchnął.
- Nie chodzi o to. Masz rację, że to inna sytuacja. Nie powinienem był tego porównywać. Wybacz. Ja po prostu nie mogę jej zatrzymywać, jeśli zdecyduje się wrócić do dawnego życia. W tej historii to ja jestem tym drugim. A poza tym… tak będzie dla niej lepiej. To nie jest dla niej dobre miejsce, nie jest tutaj bezpieczna. Otoczona istotami i ludźmi, którzy chcą jej krzywdy… Obawiam się, że nie będę mógł jej chronić przez cały czas, nawet jeśli zrobię wszystko, by była bezpieczna. A gdyby tylko coś się stało… Jeśli Nataniel ma rację i dojdzie do wojny… - zwrócił na Kastiela nagle pobladłe oblicze - To nie chodzi o mnie. Ona po prostu nie może tutaj zostać.  
- A jeśli mimo to tak postanowi, to co? Odeślesz ją?
- Tak... nie. Nie wiem, co zrobię, Kastiel. - po jego spojrzeniu Kastiel widzial wyraźnie, że jest rozdarty - Naprawdę nie mam pojęcia.
Dni na statku mijały im powoli i jałowo, rytm ich dni zlewał się w jedno z rytmem morza. Borys z łatwością omijał grudniowe sztormy, ale musiał sam przyznać, że morze było wyjątkowo spokojne jak na tę porę roku. Byli dwa dni drogi od Anglii, gdy spadł śnieg, a gdy zawinęli wreszcie do portu okazało się, że jest on w całości pokryty białym puchem. Lysander nie zamienił z Emmą ani słowa, a ta od razu po przybyciu do Instytutu zniknęła w towarzystwie Rozalii w swoim pokoju i nie wychodziła stamtąd, jeśli nie musiała. Nie miał jej tego za złe. Im rzadziej ją widywał tym lepiej, jeśli miał trzymać się swojego postanowienia. A trzymać się go musiał, jeśli chciał jej dobra.
Raz tylko, kiedy wracał do siebie po skończonej kolacji, zatrzymała go w korytarzu. Kiedy stanęła naprzeciwko niego i po raz pierwszy od dłuższego czasu mógł spojrzeć jej w oczy, poczuł silną potrzebę by przygarnąć ją do siebie i już nie wypuścić z objęć. By zasnąć przy niej tak, jak w Indiach, czując jej ciepło przy ciele, słodki ciężar głowy na swoim ramieniu. Odsunął się nieco, by zwiększyć dystans i nie zrobić niczego nieroztropnego, co ona musiała mylnie odczytać, bo w jej oczach dostrzegł ból.
- Chciałam z tobą pomówić. - powiedziała, wyłamując palce - Chciałam cię uprzedzić, co zamierzam zrobić.
Zacisnął szczękę.
- Wydaje mi się, że jest tylko jedno słuszne rozwiązanie, Emmo. Na pewno je dostrzegłaś, skoro przyszłaś mi o tym powiedzieć.
- Tak. - lekko zmarszczyła brwi - Chyba tak.
- Musisz wrócić.
- Tak. Tak. Ale…
- Wiem. Proszę, nie musisz nic mówić. Po prostu to zrób.
Nie zważając na to, że dwukrotnie zawołała za nim jego imię, odwrócił się i energicznie przeszedł przez korytarz. Nie chciał się z nią żegnać. Nie chciał myśleć, że go opuści, bo wtedy niechybnie złamałby swoje postanowienie i spróbowałby ją zatrzymać. Nie mógł pozwolić, by jego emocje miały wpływ na jej decyzje. Sam siebie przekonywał, że chce, by odeszła. By była bezpieczna.
Kiedy wpadł do swojego pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi po raz pierwszy poczuł, że coś się bezpowrotnie dla niego skończyło.

***

W gabinecie Nataniela byli we czworo. Ostatnio mało co sprawiało, że Nataniel odrywał się od złowróżebnych wizji wojny wiszącej w powietrzu i wszystko wskazywało na to, że nie jest to myślenie na wyrost - choć Lysander wstrzymywał się jeszcze z ferowaniem wyroków. Wprawdzie relacje z indyjskim Instytutem były  po ich ostatniej wizycie bardziej niż dobre, jednak wszyscy wiedzieli, że jeśli dojdzie do starcia, to będzie wciąż za mało. Nataniel zmusił nawet Amber, by przesunęli z Johnnym datę ślubu, choć naraziło go to na wściekłość siostry, która od tamtej pory nie odezwała się do niego nawet słowem i ostentacyjnie go ignorowała za każdym razem, gdy na siebie wpadli.
Tym razem była to jednak sprawa innej wagi.
- Jutro odeskortujemy Emmę do domu Mistrza. - powiedział bez zbędnych wstępów - Bądźcie gotowi około południa. Wraca do swoich czasów. Udało mi się uzyskać zgodę.
Lysander poczuł, jakby cała krew odpłynęła mu z twarzy. W szoku tylko zamrugał, niezdolny do wykonania ruchu bądź wydobycia z siebie najcichszego głosu. To naprawdę już się dzieje?
- Emma już wie? - zapytała Rozalia, jakby instynktownie wyczuwając jego reakcję.
- Nie. Powiem jej jeszcze dzisiaj. Mistrz będzie na miejscu więc nie powinno być problemów, ale w razie czego chcę, byśmy poszli tam wszyscy.
- Rozumiem.
Nataniel skinął głową na znak, że to wszystko, co miał im do przekazania. Lysander przez chwilę wpatrywał się jeszcze w niego, jakby wciąż jeszcze liczył, że to nieporozumienie, kiedy Rozalia chwyciła go pod ramię i łagodnie, choć zdecydowanie, zaprowadziła do wyjścia z gabinetu. Na korytarzu zmusiła go, by spojrzał jej w oczy.
- Lysandrze, ona ciągle się waha.
- Co takiego?
- Emma. Ona jeszcze nie jest pewna, jak postąpić. Możesz coś jeszcze zrobić. Możesz…
- Nie rozumiesz. - Lysander wpatrzył się w Łowczynię z bólem w oczach - Ja nie mogę niczego zrobić, jeśli chcę jej dobra. Pomyśl, co jest dla niej lepsze? Pozostanie tutaj czy powrót do bezpiecznej przyszłości?
Lysander zamilkł. Jak dziwnie brzmiały te słowa, wypowiedziane na głos. Myśl, że Emma podróżuje nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie zrodziła się w nim już w Indiach, ale kiedy Nataniel zaraz po powrocie wezwał ich i powiedział im wprost, że Emma pochodzi z przyszłości, poczuł się jak we śnie.
Rozalia przypatrywała się mu bez słowa z otwartymi szeroko oczami. Puściła jego ramię, które nie wiadomo kiedy chwyciła.
- Nataniel bez przerwy mówi o wojnie. Naprawdę sądziłaś, że będę ją namawiał, by została? By narażała życie tylko dlatego, że mam taki kaprys?
- Kaprys? Nie mówisz poważnie. Ja… myślałam, że ty...
- To ty nie jesteś poważna, Rozalio, gdy twierdzisz, że myślałaś. - przerwał jej Lysander ozięble - A teraz wybacz.
- Lysandrze!
Nawet się nie odwrócił.

***

Kolejny dzień przyniósł dodatnią temperaturę i roztopy. Śnieg zamienił się w burą breję, która piętrzyła się przy krawężnikach, zaś z dachów domów z plaśnięciami spadały na chodniki czapy nadtopionego śniegu. Jedna z nich rozbryzgnęła się pod stopami stojącego u boku Lysandra Kastiela, gdy stali przed wejściem do domu Mistrza, gdzie chwilę wcześniej zniknęła Emma w eskorcie Nataniela i Rozalii. Kastiel spojrzał na swojego towarzysza.
- Idziesz czy zostajesz?
- Ty lepiej idź. Ja chyba poczekam tutaj.
Kastiel wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów, więc tylko rzucił mu na odchodne spojrzenie kogoś, kto wie, że jego przyjaciel popełnia błąd, ale może go tylko wspierać. Minąwszy stojących przed drzwiami strażników wszedł do budynku. Jego sylwetka prawie dosłownie rozpłynęła się w mroku. Lysander zaczął spacerować. Dziesięć kroków w jedną, dziesięć w drugą stronę. W połowie piątej przechadzki przystanął gwałtownie, a cały plan, według którego działał, stracił jakiekolwiek znaczenie, kiedy wreszcie to do niego dotarło. Zaraz ją straci. Tak naprawdę straci, bo nigdy już nie zobaczy jej na oczy. Co gorsza, zmarnował te ostatnie dni na to, by jej unikać. Uzmysłowił sobie, że jedyny świat, jaki mu pozostał to ten, gdzie nie będzie już jej uśmiechu, ani zapachu jej rozgrzanej skóry, ani nawet tych dziwacznych zwrotów, których używała.
Zanim się spostrzegł, był już w środku, przy schodach na piętro.
Nie miał pojęcia, co zrobi, co powie. Wiedział tylko, że nie może pozwolić jej tak po prostu odejść w przekonaniu, że jest mu obojętna. Poznał, gdzie są, po głosie Mistrza, pognał w stronę otwartych drzwi i dopadł do nich, od razu tam wbiegając.
Wszyscy stali na środku, zgromadzeni naprzeciwko pięknie rzeźbionej szafy. W centrum tego wszystkiego była Emma, jego Emma, która ściągnęła z głowy kaptur podróżnej peleryny i najwyraźniej była już gotowa, by przejść na drugą stronę. Już miał do niej podbiec, złapać za łokieć, obrócić w swoją stronę i pocałować, zrobić cokolwiek, by ją powstrzymać, gdy zza niego wybiegł nagle mężczyzna, którego od razu rozpoznał, bo to on był odpowiedzialny za to, co działo się z Emmą gdy pojawiła się w domu Mistrza. Minął go, rzucił się pomiędzy skupionych wokół szafy Łowców i nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, odepchnął z całej siły Emmę, która zatoczyła się i upadła, a sam zbliżył trzymaną w ręce pochodnię do drewnianego mebla, który w sekundę zapłonął jasnym, złotym płomieniem, jak oblany łatwopalną substancją.

***

- ARMIN! - wrzask brata wyrwał mężczyznę z drzemki, w którą zapadł na kanapie. Raptownie otworzył oczy i poderwał głowę, a sekundy później już był w przedpokoju, skąd wcześniej dobiegł go krzyk.
Nie od razu zrozumiał, co widzi, gdy wpadł do sypialni i ujrzał strzelające pod sufit agresywne płomienie. Rozbudzony dopiero umysł podpowiadał mu, że nastąpił koniec świata, Armageddon, i oto jest jego świadkiem we własnym domu.
- Woda! Dzwoń po straż!
Alexy zdążył już wrócić do pokoju z gaśnicą i gestem ponaglił brata, który nagle oprzytomniawszy pognał do łazienki i zaczął wyciągać spod wanny i z szafek wszystkie miski i wiadra, jakie tylko mieli w domu. Zaczął napuszczać wody do wanny, choć przez drżenie rąk nie od razu udało mu się skutecznie zatkać odpływ. Próbował wsadzić wiadro pod kran z umywalki, zaklął, rzucił je w kąt i wziął mniejszą miskę. Miał wrażenie, że woda leci dwa razy wolniej, niż zwykle. Kiedy pobiegł z powrotem do sypialni, rozchlapując dookoła wodę z miski, Alexy walczył z pożarem za pomocą gaśnicy, jednak płomienie zamiast maleć tylko rosły. Widział, jak liżą sufit, słyszał ich huk. Chlusnął wodą z miski i wrócił w te pędy do łazienki, po drodze zawracając jeszcze po zostawiony na stole telefon komórkowy. Jedną ręką wybrał numer, a drugą nabierał wody z wanny do wiadra, a gdy zgłosił się dyspozytor szybko podyktował adres i wyjaśnił chaotycznie, co się dzieje, choć sam nie do końca to rozumiał. Przytrzymując telefon ramieniem rzucił się znowu na pomoc bratu, chociaż ogień zdawał się w ogóle nie reagować na ich wysiłki.
- Pali się szafa w sypialni. - a potem, jakby do siebie, dodał - Jakim, kurwa, cudem?


***


Szafa stanęła w ogniu. Płomień strzelił pod sufit z hukiem. Emma otworzyła usta w zastygłym na twarzy niemym okrzyku grozy. Mężczyznę złapał i odciągnął jeden z będących najbliżej niego ludzi Mistrza, wyrywając mu z ręki pochodnię. Wybuchło zamieszanie, przez które przebił się dziki, ludzki ryk:
- NIE!!!
Kastiel złapał Emmę wpół, by powstrzymać ją przed desperackim biegiem w stronę płonącego mebla i zaczął ją odciągać, gdy szarpiąc się usiłowała dopaść jeszcze drzwi szafy, jakby w szoku miała nadzieję, że uda jej się jeszcze przejść. Nataniel dostrzegł Lysandra, który stojąc w pewnym oddaleniu od centrum chaosu rzucał się w oczy.
- Wyprowadźcie ją stąd! - warknął do Kastiela, który zaczął prowadzić szamoczącą się Emmę w kierunku wyjścia. Lysander dopadł do nich i wyszli na korytarz, gdzie nie zdążył się jeszcze nawet zebrać dym. Kobieta wyraźnie opadała z sił i kiedy wyszli z budynku, a Kastiel wreszcie uwolnił ją z uścisku, bezwolnie osunęła się na ziemię i szlochając opadła na kolana w mokry śnieg. Lysander bez zastanowienia ukląkł naprzeciwko niej, na co Emma w rozpaczliwym geście owinęła ramiona wokół jego szyi i usiłowała coś z siebie wydusić pomiędzy jednym a drugim napadem szlochu. Mężczyzna wtulił twarz w zagłębienie jej szyi i obejmował ją tak mocno, jakby nigdy już nie miał ani na chwilę wypuścić jej z objęć.
Stało się coś potwornego, Emma cierpiała, wypłakując rzekę łez, która wsiąkała w poły jego płaszcza
I choć współczuł jej całym sercem, był poruszony i przerażony, to w spojrzeniu które ponad ramieniem Emmy wymienił z Kastielem była prawie wyłącznie ulga.

***

- Przecież mówię. Byłem w kuchni, gdy usłyszałem trzask. Drzwi otworzyły się, a ze środka buchnął ogień...
Armin potarł twarz. Na czole mial ciemną smugę, którą teraz niechcący rozmazał też po policzku.
- Co ty wygadujesz? Ogień? Ze środka?
- Tak. - Alexy skrzyżował ramiona, by powstrzymać drżenie rąk. - W życiu czegoś takiego nie widziałem.
Armin zerknął na zwęglone szczątki mebla. Gdy tylko płomień strawił szafę natychmiast sam zgasł, nie przenosząc się na inne sprzęty. Nawet dywan został nienaruszony. Zanim straż pożarna dotarła, było po sprawie, a jedynym dowodem na niedawny pożar była kupka zwęglonego drewna u ich stóp. Mogła być czymkolwiek.
- Przykro mi. - Alexy w geście wsparcia położył bratu dłoń na ramieniu - Wiem, że była dla ciebie ważna.
Armin nieznacznie wzruszył ramionami.
- To tylko szafa. - mruknął, jakby usiłował przekonać samego siebie.
Tylko dlaczego czuł, że stanowiła jego ostatnie połączenie z Emmą, a on je właśnie bezpowrotnie utracił?




---

Hej!

Ten odcinek dość mocno pogalopował z akcją do przodu - chciałam wreszcie zacząć zawierać w opowiadaniu rzeczy, na które wpadłam szmat czasu temu, a które ciągle czekały, aż wybrnę z tych Indii - przez tę przerwę mam wrażenie, jakbym miesiącami dryfowała z nimi na tym statku i chyba wreszcie chciałam sie stamtąd zawinąć. ;) Mam nadzieję, że mimo to rozdział czyta się dobrze!

Ściskam! :*

Namida

poniedziałek, 14 stycznia 2019

Cześć dwunasta: Nieobecność

          Kiedy Emma otworzyła oczy potrzebowała chwili, by sobie przypomnieć gdzie jest i w kogo wtulona najwidoczniej zasnęła. Przez ułamek sekundy poczuła niepokój, że wydarzyło  się coś, do czego nie chciała dopuścić - ale wspomnienia poprzedniego wieczoru szybko wróciły, uspokajając  jej sumienie. Odprężyła się i pozwoliła sobie nieco dłużej nacieszyć tym porankiem, przymykając oczy i dyskretnie wtulając się w pierś wciąż śpiącego mężczyzny. Była przyjemnie zaskoczona tym, jaki wpływ miała na nią bliskość Lysandra - dawno nie spała tak spokojnie, noc nie przyniosła jej żadnych snów, wyspała się jak nigdy. Nie chodziło jednak tylko o jego dar, chociaż Emmie trudno było rozróżnić uzależnianie się od jego aury, skoro jego obecność działała na nią jak chłodna mżawka w parny dzień, od innych uczuć, które mogłaby zacząć do niego żywić. Tamten pocałunek w nocnym ogrodzie, owo niezwykłe połączenie, jakie wtedy poczuła, choć okupione atakiem paniki sprawiło, że Emma po raz pierwszy zaczęła naprawdę mieć poważne wątpliwości. Przez chwilę rozważała, co zrobiłby Lysander, gdyby obudziła go pocałunkiem, gdy mężczyzna sam się przebudził.  Zorientowała się jeszcze zanim zdążył się poruszyć - usłyszała wyraźnie to w jego oddechu, do tej pory miarowym i wyrównanym. Nie mogła sobie odmówić spojrzenia na jego zaskoczoną twarz, gdy pierwszym, co ujrzał po przebudzeniu była ona, wtulona w niego z nieśmiałym uśmiechem na ustach i przez ułamek chwili usiłował ustalić, jakim cudem spędzili noc w jednym łóżku - zupełnie jak ona kilka chwil wcześniej. Wreszcie uśmiechnął się, pocałował ją delikatnie w czoło i przygarnął mocniej do siebie, aż musiała przylgnąć do niego całą powierzchnią ciała.
- Dzień dobry. - mruknął odprężony. - Dobrze spałaś?
- Przypuszczam, że wiesz. - odparła czując, jak leniwie gładzi jej plecy wolną dłonią. Mruknął jedynie coś sennie w odpowiedzi i zamilkł. Dopiero po dłuższej chwili, gdy Emma była już gotowa założyć, że znowu zasnął, Lysander odsunął się nieco i spojrzał na nią poważnie.
- Mam nadzieję, że nie żałujesz swojej decyzji? 
Kobieta zapatrzyła się na niego, nic nie rozumiejąc. Gwałtownie przeczesywała wspomnienia z poprzedniego wieczoru, ale naprawdę nic nie wskazywało na to, żeby do czegokolwiek pomiędzy nimi doszło. Była zupełnie trzeźwa i świadoma gdy poprosiła go, by został, a on to zrobił. I ani krztyny więcej. Naprawdę tylko tego miało się tyczyć to pytanie?
- Nie, oczywiście że nie. - odparła wreszcie - Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. 
Uświadomiła sobie, że najprawdopodobniej by jej nie odmówił nawet, gdyby bardzo nie chciał zostawać.
- Jeżeli tylko to cię w tej chwili martwi… Nie miałbym nic przeciwko spędzaniu z tobą każdej nocy. Przy tobie wyjątkowo dobrze mi się śpi. 
Wreszcie mężczyzna, jakby trochę walcząc sam ze sobą wyplątał się z uścisku Emmy i podniósł ze swojego miejsca, mimo jej niezadowolonej miny.
- Wybacz, chyba powinniśmy dołączyć do gospodarzy na śniadaniu. Zostawię cię samą. Przyjdę po ciebie później, jeśli…
Nie dokończył, bo rozległo się ciche pukanie do drzwi. Lysander mruknął przyzwalająco i drzwi uchyliły się, wpuszczając do środka intensywny zapach kadzideł i dwoje ludzi, za którymi podążała Priya, cała w uśmiechach.
- Namaste. Mam nadzieję, że przyjemnie spędziliście noc. Niczego wam nie brakowało?
- Ech. - Emma poczuła, że pąsowieje. Czuła się, jakby została na czymś przyłapana.
- Mamy więcej, niż moglibyśmy sobie wyobrazić. - zapewnił szybko Lysander, też nagle dziwnie zakłopotany.
- Bardzo mnie to cieszy. Przygotowaliśmy dla was drobne prezenty. Być może zechcecie nam towarzyszyć przy posiłku w tradycyjnych, hinduskich strojach. - Priya wskazała trzymane przez służbę materiały - Chciałam wam je dać osobiście.
- Jesteśmy zaszczyceni. Dziękujemy. Z przyjemnością skorzystamy. - odpowiedział od razu Lysander, szukając jeszcze potwierdzenia w twarzy Emmy, która szybko przytaknęła. Nie miała nic przeciwko uwolnieniu się od gorsetu, choćby tylko na jeden dzień.
- Cudownie. Yamir pomoże się ubrać. - Priya skinęła na Lysandra - A my zajmiemy się Emmą. 
Łowczyni uśmiechnęłam się promiennie i wesoło puściła Emmie oczko, która nie mogła powstrzymać się przed ciekawym zerknięciem na naręcze barwnych materiałów, trzymanych przez służącą. Od razu pomyślała o Rozalii - ona z pewnością umiałaby docenić taki podarunek. Patrząc na Priyę Emma nie mogła o niej nie myśleć - o tym jak zdążyła się z nią zżyć przez cały ten czas spędzony w Instytucie - i o tym, jak bardzo za nią tęskni. Szybko jednak musiała przywołać się do porządku, bo Priya bezzwłocznie zaciągnęła ją za stojący w rogu pokoju parawan, ledwo powstrzymując się przed wyciągnięciem jej z łóżka. Na strój Emmy składało się kilka elementów, których nazwy kolejno wymieniała Priya - choli, krótka, dopasowana bluzeczka, która odsłaniała brzuch, ozdobiona była bogatymi haftami. Pod sari, które Priya przy pomocy służącej upięła Emmie w stylu południowym, z pasem materiału przerzuconym przez ramię, Emma założyła ghagra, choć ona nazywałaby to po prostu halką. Na koniec Priya podała jej jutti, zdobione haftami buciki przypominające baleriny i wreszcie oznajmiła, że wszystko jest gotowe. Emma była zachwycona głęboką, butelkowo zieloną kolorystyką, w jakiej utrzymany był strój i srebrzystymi haftami, przepięknie komponującymi się z całością. Emma nie przypuszczała, że kiedykolwiek będzie mieć na sobie takie ilości doskonałej jakości jedwabiu. Gdy próbowała nieskładnie podziękować i wyrazić zachwyt nad strojem, Priya tylko położyła jej dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się serdecznie zapewniając, że nikomu lepiej by ten strój nie pasował, niż właśnie Emmie. Kiedy wyłoniła się zza parawanu, Lysander już na nią czekał - jego strój wyraźnie składał się z mniejszej ilości elementów. Długa, rozcięta po bokach koszula zwana kurtą, jak wyjaśniła Priya i wąskie spodnie, czyli churidar - strój Lysandra był utrzymany w kolorystyce tak jasnej, że z jego włosami i bladą cerą przypominał bardziej nadnaturalne zjawisko, niż człowieka - wszystko miało kolor złamanej bieli, wpadającej w écru, a do tego złote hafty subtelnie zdobiły mankiety koszuli i zakończony szpicem dekolt. Widać było, że nie czuje się zbyt pewnie bez swojej zwyczajowej marynarki, lecz gdy zobaczył Emmę, wyraźnie się rozpromienił. Kobieta pozwoliła, by ujął jej dłoń i w szarmanckim ukłonie złożył pocałunek na jej wierzchu, po czym wsunęła rękę w zagięcie jego łokcia. 
- Wyglądasz cudownie.
Emma bez mrugnięcia przyjęła komplement, choć policzki nieco ją zapiekły. 
- Dziekuję. Tobie również pasuje ten strój. - po czym, by rozładować nieco atmosferę, dodała - Rozalia byłaby nieprzytomna z zachwytu, widząc takie ilości jedwabiu.
- To prawda. - mężczyzna uśmiechnął się lekko - Myślę, że moglibyśmy wybrać się na wycieczkę do miasta i kupić dla niej nieco materiału w prezencie. Co o tym myślisz?
- Świetny pomysł. - Emma aż cała się rozpromieniła na myśl o minie Rozalii na widok takiej niespodzianki - Na pewno będzie zachwycona.
Priya wyglądała na bardzo zadowoloną z efektu, jaki udało jej się osiągnąć i zaprowadziła ich na dół - lecz nie udali się do jadalni, jak można by przypuszczać, a na taras, gdzie przy rozstawionym stole siedzieli już wszyscy, włącznie z Kastielem, który jako jedyny - na co Emma zwróciła uwagę z pewnym rozbawieniem - wciąż miał na sobie swoje zwyczajowe ubranie. Wyobraziła sobie, jak Priya usiłuje nakłonić go do założenia tradycyjnego hinduskiego stroju i uśmiechnęła się pod nosem na tę myśl. Trzeba mu jednak oddać, że wyglądał jakby był w dużo lepszym niż zwykle humorze - rzucał od czasu do czasu te swoje kąśliwe uwagi, ale robił to ewidentnie w żartach i widać było, że zmiana klimatu mu odpowiada. Na tyle słońca trudno było liczyć w Londynie nawet podczas pełni lata - tutaj łatwo było zapomnieć, że gdzieś tam w ogóle jest jakieś miejsce, gdzie panują mrozy i prawdopodobnie spadł już pierwszy śnieg.
Pierrick przywitał ich radośnie, wskazując im miejsca przy stole i komplementując stroje, za które wylewnie podziękowali. Emma rozglądała się dyskretnie, jednak nie wypatrzyła przy stole nikogo, kogo nie poznałaby wczoraj - zatem Mistrz najwyraźniej nie dotarł. To przeciągające się w nieskończoność oczekiwanie na spotkanie tylko potęgowało jej stres z nim związany. Wolała już mieć  to za sobą. Tak wiele od tego zależało.
Po posiłku Kastiel i Lysander gdzieś zniknęli, jednak Priya zręcznie to wykorzystała, proponując Emmie odprowadzenie po Instytucie, na co kobieta chętnie przystała. W pierwszej kolejności Łowczyni zaprowadziła Emmę w głąb malowniczych ogrodów, gdzie ta starała się zapisać w pamięci otaczający ją słodki zapach egzotycznych roślin, szmer wody i śpiew obcych gatunków ptaków. Zatrzymały się przy największej fontannie, przy której zbiegały się wszystkie alejki. Była wręcz monumentalna, biały marmur lśnił, gdy Emma zadarła głowę, ocieniając dłonią oczy, by przyjrzeć się rzeźbie na cokole. Był to bardzo szczegółowo wyrzeźbiony anioł, który w lewej dłoni dzierżył miecz, okalany płomieniami tak realistycznymi, że wydawały się być niemalże żywe. Rozchylone na boki skrzydła były tak bogate w detale, jakby anioł w każdej chwili mógł oderwać stopy od rzeźbionego cokołu i wzbić się do lotu. W drugiej ręce trzymał zdobny kielich, przechylony tak, by mogła z niego płynąć woda, wpadająca wprost do zbiornika u jego stóp. Anioł był dwa razy większy od człowieka i tak piękny, że Emma nieświadomie rozchyliła usta w niemym zachwycie.
- To anioł Raziel. - wyjaśniła Priya, jakby myśli Emmy były tak głośne, że dotarły aż do niej. - Nasz przodek. Nocnych Łowców. Płynie w nas jego krew. Znasz naszą historię, ek yaatree?
Emma lekko skinęła głową.
- Wiem, że pochodzicie od anioła Raziela i że walczycie z demonami, by chronić ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy z zagrożenia. 
- A jak myślisz, od kogo ty pochodzisz? 
- Słucham? - Emma przeniosła zaskoczone spojrzenie na kobietę, która badawczo jej się przypatrywała jasnymi, przenikliwymi oczami. Łowczyni wygięła usta w łagodnym uśmiechu.
- Znam ludzi lepiej, niż większość z nas. Jesteś inna niż ci, których zwykle spotykam. Wyczuwam to. Otacza cię dziwna, obca aura. I nie chodzi tylko o to, że jesteś z Anglii. Teraz spotykam ich dużo, dużo Anglików, i żaden nie emanuje taką energią. Dlatego tak cię nazwałam.
- Jak? - Emma poczuła, że serce w jej piersi zamiera, by po chwili ruszyć w szaleńczym galopie. 
- Ek yaatree. Podróżniczka. Moim zdaniem pochodzisz z bardzo, bardzo daleka. Mam rację?
Emma była zbyt sparaliżowana, by przytaknąć. Wgapiała się bez słowa w Priyę z osłupieniem na twarzy, na co spojrzenie Łowczyni wyraźnie złagodniało.
- Nie miałam intencji cię przestraszyć, Emmo. Z nikim nie będę o tym rozmawiać, jeśli tego się obawiasz. Szanuję cudze sekrety. Sama mam kilka. - uśmiechnęła się ciepło i położyła Emmie lekko dłoń na ramieniu. - Chodźmy dalej. Pokażę ci, gdzie… - Priya urwała w pół słowa widząc, jak stojąca obok niej kobieta spogląda nagle na coś za jej plecami i na jej twarz wypełza zaskoczenie, które szybko przeradza się w przerażenie. Odwróciła się w momencie, gdy Emma miała wydać z siebie ostrzegawczy krzyk i rzucić do ucieczki - chcąc jak najszybciej sprawdzić co ją tak przeraziło i zareagować, jeśli będzie to konieczne. W ich stronę pędził ogromny tygrys bengalski, który w uderzenie serca znalazł się naprzeciwko nich. Emma czuła, że z przerażenia odpłynęła jej z twarzy cała krew - widziała, jak olbrzymie zwierzę w pełnym pędzie rzuca się w ich stronę i była pewna, że nie wyhamuje zanim skoczy na Priyę, która stała przed Emmą, osłaniając ją własnym ciałem. Olbrzymi kot dopadł do niej, zanim Emma zdążyła cokolwiek zrobić, ledwie tamta zdążyła obrócić się w jego stronę i Emma była pewna, że ją rozszarpie;  zwierzę uniosło się na dwóch łapach i skoczyło na Łowczynię. Emma wrzasnęła i odruchowo rzuciła do tyłu, natychmiast tracąc równowagę, potykając się o sari i przewracając. Zaczęła cofać się nie wstając, w pierwszym odruchu chcąc znaleźć się jak najdalej od przerażającego zwierzęcia. 
Nagle dotarło do niej, że Priya coś mówi, a gdy odwróciła się do Emmy, o dziwo nie broczyła krwią. 
- Nie bój się, to nasz przyjaciel, Raahi. Nie zrobi nam krzywdy. - powiedziała kojąco.
Emma nagle zdała sobie sprawę, że Priya głaszcze ogromnego kota za uchem, jakby był przerośniętym dachowcem, a nie śmiertelnie groźnym drapieżnikiem. Gdy minął jej pierwszy szok i dotarło do niej, że zwierzę nie próbuje ich pożreć, poczuła się dziwnie rozdarta- z jednej strony jej umysł podpowiadał, by wstała, z drugiej ciało wolało ewidentnie sprawdzić, co dalej nastąpi. Instynkt samozachowawczy nie pozwalał jej od razu zaufać temu, co widzi. 
Tygrys przez chwilę pozwolił, by Priya gładziła go po wielkim łbie, przemawiając doń łagodnie po hindusku, a gdy zerknął ponad ramieniem Priyi na bladą ze strachu Emmę, mruknął, jakby przepraszająco w jej stronę, na co kobieta aż się wzdrygnęła. Wreszcie kot wylądował na czterech łapach, otarł się na pożegnanie o dłoń Priyi i wycofał w głąb ogrodu, wymachując pasiastym ogonem. Łowczyni odwróciła się do Emmy z przepraszającym wyrazem twarzy i pomogła jej wstać na nogi, wciąż nieco drżące.
- Poprosiłam go, by nas zostawił. Nie chciał cię wystraszyć, myślał że jestem sama i chciał się przywitać. Chyba nie czułabyś się swobodnie, gdyby nadal się przy nas kręcił. Dobrze się czujesz?...
- Czy dobrze się czuję? - Emma posłała Priyi szaleńcze spojrzenie - Byłam przekonana, że jesteś martwa w momencie, kiedy się na ciebie rzucił!...
Priya zmarszczyła brwi i posadziła Emmę na brzegu fontanny, by ta mogła ochłonąć.
- Powinnam była cię uprzedzić, ale byłam pewna, że o tej porze tygrysy wylegują się gdzieś w cieniu po śniadaniu. Przepraszam, nie spodziewałam się ich tutaj.
Emma wytrzeszczyła na nią oczy.
- Tygrysy?... Próbujesz mi powiedzieć, że jest ich więcej?...
Priya przytaknęła.
- W naszym Instytucie każdy ma swojego. Raahi jest mój. Żaden z nich nie zrobi ci krzywdy, Emmo. Wiedzą, że mamy gości i że jesteś jednym z nich.
- A gdybyście zapomnieli im o tym wspomnieć?...
Priya uśmiechnęła się przekornie.
- Na wasze szczęście pamięć nam nie szwankuje. Chcesz wracać?
- Daj mi chwilę. - mruknęła Emma, usiłując uspokoić kołaczące się po tej przygodzie w piersi serce. Priya siedziała obok w milczeniu, pozwalając Emmie zebrać się w sobie - No dobra. Są tutaj jeszcze jakieś potencjalnie śmiercionośne niespodzianki, o których zapomniałaś mi wspomnieć? Bo obawiam się, że kolejnej podobnej moje serce nie wytrzyma.
- Czy ja wiem… - Priya udała, że się zastanawia - Może… Chociaż nie. Nie, chyba nie. - po czym widząc oskarżycielski wzrok Emmy, zaśmiała się dźwięcznie - Żartuję. Wybacz mi, obiecuję żadnych więcej niespodzianek.
Emma poczuła mimo wszystko, że zaczyna tę dziewczynę naprawdę lubić i nie mogła się powstrzymać, by nie parsknąć śmiechem. Po chwili poruszyła jeszcze jedną kwestię, która ją zaintrygowała.
- Jakim cudem komunikujesz się z tygrysami? Wszyscy to potraficie? Rozmawiać ze zwierzętami?
Priya przytaknęła.
- To sztuczka, której nauczył nas Pierrick. To nie jest takie trudne, jeśli się wie, jak to robić.
- Mnie też mógłby nauczyć? - zapytała z nadzieją. Priya pokręciła tylko głową, czegoś nagle rozbawiona.
- Nawet Łowcom opanowanie tej umiejętności zajmuje długie lata. Nie starczyłoby ci życia, ek yaatree.

Kobiety spędziły w swoim towarzystwie kilka godzin. Emma po długim spacerze po Instytucie i ogrodach zjadła obiad, na którym nie pojawił się ani Kastiel, ani Pierrick, ani Lysander. Nie zaniepokoiło jej to szczególnie - przypuszczała, że mają własne sprawy do załatwienia, nawet jeśli poczuła się nieco rozczarowana, że Lysander o niczym jej nie wspomniał. Dopiero gdy na kolacji również żaden z nich się nie pojawił, zapytała o to Priyę. 
- Nie znam szczegółów. - oznajmiła Łowczyni, sięgając do misy z owocami, wybierając sobie dorodne liczi i obierając je z kolczastej skorupki wprawnymi ruchami dłoni - Ale wydaje mi się, że spędzili dzisiaj czas w towarzystwie Mistrza. Mogę się tylko domyślać, o co chodzi. Nie martw się, na pewno niedługo do nas dołączą.
Słysząc to Emma tylko jeszcze bardziej zaczęła się niepokoić i zaraz po kolacji skierowała się do swojego pokoju. Była w korytarzu, gdy usłyszała, że ktoś ją woła po imieniu. Odwróciła się i dostrzegła blondyna, Dake'a, który szedł w jej stronę.
- Tak szybko odeszłaś od stołu. - powiedział wręcz z pewnym wyrzutem, podchodząc do niej z wielkim uśmiechem przyklejonym do twarzy - A chciałem zaproponować ci wieczorny spacer. Zgodzisz mi się towarzyszyć?
- Och. Ja, hmm. Dziękuję za propozycję, ale naprawdę wolałabym się już położyć. Może innym razem. Sir. - to powiedziawszy zamierzała dygnąć i odejść, jednak mężczyzna nie dał się łatwo spławić. 
- W takim razie pozwól, że przynajmniej odprowadzę cię do pokoju.
Nieznacznie wzruszyła ramionami.
- Skoro pan nalega.
Nie czuła się zbyt swobodnie, gdy ruszyli obok  siebie korytarzem.  Miała wrażenie, że jest przez niego uważnie obserwowana i gdy tylko dotarła pod zdobione drzwi prowadzące do ich pokoju, od razu sięgnęła do klamki, by jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie.
- Dziekuję za towarzystwo i dobran… - zaczęła, jednak mężczyzna przytrzymał ją za nadgarstek. W zaskoczeniu nie uwolniła ręki od razu i Dake podszedł do niej tak, że był bardzo blisko - zbyt blisko. Ściągnęła brwi.
- Co pan wyprawia? - syknęła.
- Proponuję miły wieczór w swoim towarzystwie.
Ze złością wyszarpnęła dłoń, a gdy odruchowo się cofnęła poczuła, że za sobą ma ścianę, co mężczyzna skrzętnie wykorzystał opierając się tak, że zablokował jej drogę ucieczki. 
- Wybacz bezpośredniość. Nic nie poradzę, że nie mogę przestać myśleć o tobie, jednak jakoś nigdy nie było okazji do rozmowy na osobności… wszędzie chodzi za tobą jak cień ten dziwny jegomość…
- Jak pan śmie! Ten dziwny jegomość jest moim mężem. - warknęła Emma - I towarzyszy mi, bo sobie tego życzę!
- Mogłabyś dobrać sobie ciekawsze towarzystwo. W zamian nie oczekuję wiele, to tylko… - Emma dostrzegła, że Dake uniósł dłoń, chcąc najwyraźniej położyć ją na jej policzku i nieznacznie nachylił się w jej stronę. Już zamierzała kopniakiem wytłumaczyć mu co o tym myśli, gdy jego dłoń zawisła w powietrzu, przytrzymana pewnym gestem przez mężczyznę, który nagle się za nim pojawił.
- Radzę trzymać ręce z daleka od mojej żony, sir. - powiedział cicho, leczę Emma znała go już na tyle dobrze, by wychwycić wściekłość, jaką podszyty był jego spokojny ton głosu. Dakota okręcił się w miejscu i uniósł pokojowo dłonie. Pozwolił sobie na nonszalancki uśmieszek.
- Tylko rozmawiamy z piękną panią. - powiedział, jakby rzucał mu wyzwanie - Już miałem iść. Miłego wieczoru… Emmo. - to mówiąc skłonił się w stronę kobiety, niemalże ignorując kipiącego złością mężczyznę, który jakby ostatkiem woli w był w stanie zachować pozory spokoju. Emma przytrzymała jego ramię gdy zrobił ruch, jakby chciał za nim pójść.
- Nie… Nie ma sensu. Zostaw go, to zwykły palant. To znaczy… Nie jest to tego warte.
Mężczyzna zwrócił na nią spojrzenie, w którym wciąż błyszczała złość.
- Nie mogę ignorować go, jeśli próbuje… - zaczął i urwał, gdy Emma po prostu podeszła i przytuliła się do niego. Objęła go, ciasno przyciskając do siebie. To był odruch, czuła jego złość i ją rozumiała, ale chciała mu dać do zrozumienia, że chce, by przy niej został. Wreszcie odwzajemnił uścisk. Objął ją i przez chwilę tulił w swoich ramionach.
- Zostań ze mną na noc. - poprosiła cicho. Chciała dowiedzieć się wszystkiego o tym, co zajęło mu cały dzień, opowiedzieć o spotkaniu z tygrysem i spacerach z Priyą… ale później. Za chwilę. Teraz chciała tylko czuć jego niezłomną obecność, choćby tylko chwilę dłużej. Lysander odetchnął.
- Obawiam się, że po czymś takim nie pozbędziesz się mnie ze swojego pokoju, choćbym miał spać za progiem drzwi. - wyznał, na co Emma mimowolnie się uśmiechnęła.
- Znam wygodniejsze miejsca. Jedno. - wspięła się na palce, chcąc pocałować go w policzek, jednak on w ostatnim momencie odwrócił twarz tak, że ich usta się spotkały. Przycisnął dłoń Emmy do swojej klatki piersiowej na wysokości serca i pocałował krótko, pytająco, sprawdzając, czy się wycofa. Choć zaskoczona, nie zrobiła tego i pozwoliła, by ich usta się zetknęły. Przymknął oczy i położył dłoń na jej policzku w łagodnym, pieszczotliwym geście. Nieśmiało oddała pocałunek zanurzając się w przyjemnym doznaniu i czując, jak ciało jej męża na nią reaguje; jego oddech wyraźnie przyspieszył. Jej myśli zwolniły, świat skurczył się do miejsca, gdzie stali, a Emma straciła zupełnie poczucie czasu. Ile to trwało? Trzydzieści sekund, minutę, godzinę? Całe życie? Nie mogłaby powiedzieć, szumiało jej w głowie jakby wypiła za dużo. Lysander gładził ją po policzku i całował ostrożnie, jakby chcąc przedłużyć tę chwilę w nieskończoność, jakby się bał, że jeśli zrobi cokolwiek zbyt gwałtownie, wszystko po prostu zniknie. Jakby czas i przestrzeń odwróciły się na moment, a oni nie mogli zwrócić na siebie ich uwagi, żeby nie prysła bańka szczęścia i spokoju, w której na chwilę się znaleźli. Przez jedną, cudowną chwilę nie istniało dla nich nic więcej. Nic oprócz tych ostrożnych pocałunków, które wymieniali raz po raz, tuląc się do siebie jakby nie było już innego świata, na którym by można jeszcze choć na chwilę zawiesić wzrok.


***

Melania zdała sobie sprawę, jak musi być późno dopiero gdy dosłownie przysnęła nad dokumentami, które rozpostarła przed sobą na biurku i którymi zasłana była cała jego powierzchnia. Obudziło ją trzaśnięcie drzwi gdzieś na parterze, a ona podskoczyła na swoim miejscu, wyrwana z niespodziewanej drzemki, w którą zapadła z głową wspartą na dłoni, a z drugą ręką wciąż trzymającą pióro i zawieszoną nad księgą rachunkową. Podniosła głowę, zatrzepotała rzęsami i z sykiem odłożyła pióro na miejsce. Chwyciła trochę pomiętą bibułkę, chcąc wchłonąć w nią paskudnego kleksa, którego udało jej się zrobić w tabelce z wydatkami za październik. Usłyszała kolejne trzaśnięcie drzwi i szybkie kroki, jakieś głosy. Zastanawiała się właśnie, kto też robi po nocy tyle hałasu, gdy do gabinetu wpadł Nataniel, w biegu rozwijając list. Na razie jej nie zauważył, choć kobieta na jego widok poderwała się odruchowo, robiąc to tak raptownie, że kałamarz zachwiał się niebezpiecznie i Melania chwyciła go w ostatniej chwili, powstrzymując atrament przed rozlaniem się na strony księgi rachunkowej i zaprzepaszczeniem jej pracy z kilku dni. W tym czasie Nataniel podważył lak i gołymi rękami, bez używania nożyka do papieru zerwał pieczęć. Melania rozpoznała i kopertę i pieczęć - to był długo oczekiwany raport z sytuacji na północy, skąd dochodziły ich ostatnio niepokojące sygnały o wzmożonej aktywności Podziemia. To już nie wyglądało na zwykłe wybryki, a zaczynało przypominać bardziej zorganizowane działania zbrojne i choć Nataniel z oporem się do tego przyznawał, sytuacja zaczynała wymykać się im spod kontroli. Mężczyzna przez chwilę z uwagą studiował list, po czym odwrócił się, zanurzając dłoń w złotych włosach. Dopiero teraz jego wzrok padł na stojącą za biurkiem, napiętą jak struna kobietę.
- Melanio? - bąknął zaskoczony - Jeszcze tutaj jesteś?
Kobieta przytaknęła, popatrując to na Nataniela, to na raport, który trzymał. Westchnął ciężko i opadł na fotel, jakby ciężar listu go przytłoczył. Melania drgnęła, widząc bezradność w jego ruchach.
Mogłabym cię teraz pocieszyć… Wesprzeć i… Jestem tutaj dla ciebie. Dlaczego tego nie dostrzegasz? Dlaczego nigdy tego nie widzisz?
Zdławiła gorzką myśl. To nie był dobry moment na żal. Wyszła zza biurka i podeszła do szefa Instytutu, wyciągając w jego stronę dłoń. Podał jej list bez słowa. Melania zaczęła czytać i choć litery były miejscami niewyraźne a treść chaotyczna, szybko wyklarował jej się obraz sytuacji, z którą mierzył się posterunek na północnych rubieżach. Pobladła, uniosła wzrok znad listu i spojrzała na półprofil zapatrzonego w ogień Nataniela. Nie musiała o nic pytać. Wyszeptała tylko jedno słowo, które wypowiedziane na głos brzmiało o wiele bardziej przerażająco, niż gdy pozostawało zawoalowane za kurtyną domysłu opisów działań, przeprowadzanych przez Podziemie.
- Wojna.
- Na to wygląda. - odparł mężczyzna zmęczonym tonem. Gdy się do niej odwrócił, wyglądał jakby ta chwila zdążyła go postarzeć o dobrych kilka lat. 
- Co zamierzasz? Potrzebne jest wsparcie…
- Poślę po nich. Muszą opuścić posterunek, wrócić do Instytutu i się przegrupować. Mamy  jeszcze czas. Póki co to nie są jawne działania, wyślę oczywiście ostrzegawcze upomnienie. Wciąż obowiązuje ich Sojusz. Jeśli chcą wypowiedzieć nam wojnę wbrew jego postanowieniom, to dostaną wojnę. A wtedy będziemy gotowi. Londyn będzie gotowy…
Melania odruchowo położyła dłoń na jego ramieniu. Ich oczy na chwilę się spotkały i przez uderzenie serca Melania miała nadzieję, że coś się stanie - że Nataniel przykryje jej dłoń swoją, spojrzy na nią jak na kobietę, a nie tylko praktyczną pomoc. Jednak on szybko skinął głową i na powrót odwrócił wzrok. Melania cofnęła rękę, chcąc ukryć ukłucie żalu. Nie powinna robić sobie w nadziei, jednak były takie momenty, że to było silniejsze od niej. Nie umiała tego powstrzymać, choć przysparzało jej wyłącznie cierpień. Czasami kiedy uśmiechał się do niej z wdzięcznością, kiedy po skończonej pracy razem szli na kolację i mogła trzymać go pod rękę wierzyła, że coś się w nim zmienia, że zaczyna ją zauważać i może nawet coś do niej czuć, a czasem, jak teraz, myślała, że to nie ma żadnego sensu. Już nie raz myślała o odejściu stąd i pewnie by to zrobiła… gdyby tylko miała dokąd. Chociaż ostatecznie było tyle Instytutów, rozrzuconych po całym świecie. Ten znała od dziecka, był jej domem, ale jednak chwilami mieszkanie  tutaj sprawiało jej zbyt wielki ból. Bywało, że patrzenie na Nataniela stawało się nieznośne, jednak łaknęła tego widoku tak, jak łaknie się kolejnej dawki narkotyku. Podświadomie wiedziała, że jeśli nie zdecyduje się odejść to umrze kochając go, nigdy mu o tym nie powiedziawszy. Nigdy nie będzie jej dane posmakować jego pocałunków, czułości. Przecież to wiedziała, czuła to. Więc skąd brały się te złudzenia? Nataniel nigdy jej nie zwodził, nigdy nie zrobił nic, co mogłoby potencjalnie rozpalić jej uczucia do niego - zresztą wcale nie musiał tego robić. 
Po przedłużającej się chwili milczenia Melania wreszcie się odezwała.
- Może powinniśmy obudzić Rozalię?
- Nie, nie trzeba. Jak wspomniałem, to nic pilnego. Na razie głównie czekamy na rozwój wypadków. Jutro z samego rana muszę przekazać posłańcowi list do dowódcy oddziału posterunku na szkockiej granicy… Idź się połóż, Melanio, już dość się dzisiaj napracowałaś.
Czekała aż może coś doda, ale ponieważ zamilkł, ponownie wpatrując się w płomienie, Melania zrozumiała, że to koniec tej rozmowy. Życzyła mu dobrej nocy i wyszła z gabinetu, cicho zamykając za sobą zdobione, dwuskrzydłowe drzwi. W korytarzu natknęła się na posłańca, który przyniósł Natanielowi raport; na widok kobiety zszarpnął z głowy bury kaszkiet. Przywitała się z nim skinieniem i odprawiła spod drzwi, by coś zjadł i się przespał - jutro z samego rana czekała go podróż powrotna. Potem sama wspięła się po schodach na piętro, gdzie miała swoją sypialnię. Dzisiaj nawet nie odwróciła wzroku, gdy mijała sypialnię szefa Instytutu.