- Dziewczyno, co się z tobą dzieje? - Alexy przygląda mi się z przerażeniem - Zabieram cię po lekcjach na zakupy. Albo na lody. Nie! Najpierw na zakupy, potem na lody. Violetto, widziałaś, jak ona wygląda?
Przyjaciółka przygląda mi się z troską.
- Mało spałaś w nocy. - to nie jest pytanie. Dopijam ostatnie krople napoju energetycznego, który kupiłam sobie w drodze do liceum i celuję pustym opakowaniem do kosza na śmieci. Nie trafiam i czuję się w obowiązku wstać z zajmowanej ławki i wrzucić puszkę do kubła. Przy okazji mam możliwość uniknąć choć na chwilę badawczego spojrzenia Violetty i Alexy'ego. Ich troska mnie rozczula, jednak również uświadamia mi, jak źle muszę wyglądać po nieprzespanej nocy. Wyrzucam śmieć, wracam na ławkę i wystawiam twarz do słońca.
- Uczyłam się roli. - wyznaję, nie mając nawet siły na otwarcie oczu - Delanay kazała nam ją znać na pamięć na dzisiaj.
- Sadystka. - Alexy prycha niezadowolony - To co z zakupami?
- Zamiast shoppingu, potrzebuję snu. - nie otwieram oczu, lecz niemalże czuję gęstą atmosferę zawodu, wytwarzającą się wokół mojego przyjaciela. - Poza tym dzisiaj znowu po lekcjach muszę zostać na kółku, pamiętasz?
- Violetto, to może chociaż ty? - pyta z nadzieją Alexy. Z zaciekawieniem otwieram oczy; jeszcze nie widziałam, by Alexy'emu udało się wyciągnąć Violę na zakupy. Dziewczyna rozgląda się nieco bezradnie, ale w końcu przytakuje, pod naciskiem błagalnego spojrzenia przyjaciela.
- Świetnie! - chłopak z uciechy aż klaszcze w dłonie i bezceremonialnie tuli Violettę, której policzki natychmiast spłonęły rumieńcem.
Śmieję się głośno z tej pociesznej sceny.
- Hej, a co z moją porcją czułości?
- Nie zasłużyłaś. - Alexy pokazuje mi język i przez chwilę udaje, że się boczy, ale w końcu ulega i zamyka mnie w niedźwiedzim uścisku - Tak lepiej?
- Lepiej. - przyznaję z uśmiechem - Może Arminowi też się przyda? Wczoraj nie wyglądał na szczęśliwego, że będzie musiał udawać pocałunek ze mną.
- Idiota. Ja byłbym zachwycony. - chłopak wybucha śmiechem i natychmiast odskakuje, żeby uniknąć lecącego w jego stronę pocisku ze zwiniętej w ciasną kulkę kartki papieru.
- Głupek! - śmieję się, gdy Alexy chowa się za ławkę, by móc swobodnie poczochrać nas po włosach. Violetta uchyla się z piskiem i śmieje się radośnie jak mała dziewczynka.
- Ale i tak mnie kochasz. - chłopak opiera ramiona na oparciu ławki, a na nich swój podbródek.
- Nie mamy wyjścia, Alexy, ciebie nie da się nie kochać.
- No tak. Rzeczywiście. - Alexy robi unik, żeby nie dostać pstryczka w ucho i nagle poważnieje. - Chyba mamy towarzystwo.
Rzeczywiście, w naszą stronę zmierza Kastiel, w najwyraźniej złym humorze. Chociaż przysięgam - czy ten chłopak kiedykolwiek miał dobry humor?
- Wypad stąd. - słyszymy zamiast powitania.
- Tak tak, Kastiel, nam też miło jest cię widzieć. - Alexy'ego trzyma jeszcze dobry nastrój po naszych wcześniejszych wygłupach i nie traci rezonu przy nabuzowanym Kastielu, który jak zwykle trzyma w ręce gazetę i paczkę papierosów.
- Wypad stąd. - warczy ponownie i groźnie mierzy nas wzrokiem - Tutaj ja siedzę.
- Może nie zwróciłeś uwagi, ale trzy metry dalej jest druga ławka, na której możesz sobie spokojnie... - zaczyna Alexy, lecz Violetta - już blada jak ściana - chwyta przyjaciela za rękaw bluzy i mówi ledwie dosłyszalnym szeptem:
- Chodźmy, Alexy.
Chłopak jeszcze przez chwilę mierzy Kastiela wzrokiem, lecz po chwili ulega błagalnemu spojrzeniu przestraszonej Violetty i przytakuje.
- W porządku. Chodźcie, dziewczyny. I tak już dość nam słońca.
Violetta z ulgą się podrywa i natychmiast staje u boku Alexy'ego, ja zaś powoli zbieram swoje rzeczy i też podnoszę się z miejsca. Kastiel siada na naszej ławce i natychmiast otwiera gazetę. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie oddać mu notatnika, ale ostatecznie pytam tylko:
- Hej, Kastiel, wiesz gdzie znajdę Lysandra?
Buntownik podnosi na mnie wzrok i przez chwilę przygląda mi się bez słowa spod opadających mu na czoło, czerwonych włosów.
- A po co chcesz to wiedzieć?
- Mam coś dla niego. - wzruszam ramionami - Ale jeśli nie chcesz powiedzieć, sama go znajdę.
Odwracam się z zamiarem odejścia, gdy słyszę:
- Aleś ty niecierpliwa. Ostatnio widziałem go przy schodach razem z Rozalią. Zadowolona?
- Tak. Dzięki, Kastiel. - posyłam mu uśmiech i oddalam się w stronę wejścia do szkoły, gdzie czekają na mnie przyjaciele, nie zważając na to, jak buntownik ze złością mruczy coś pod nosem.
W szkole zdążyła się już zebrać większość uczniów, którzy powoli rozchodzą się do klas. Obiecuję Alexy'emu i Violetcie, że dołączę do nich za chwilę i ruszam w stronę schodów, gdzie spodziewam się znaleźć Lysandra. Rzeczywiście, stoi tam zajęty rozmową z Rozalią. Gdy zbliżam się do nich, dziewczyna posyła mi zaciekawione spojrzenie, a Lysander wykonuje nieznaczny ukłon.
- Sucrette?
- Tak, cześć.
- Witaj. Możemy ci jakoś pomóc?
- Szczerze mówiąc, to ja mogę pomóc Lysandrowi. - wyjaśniam, wyciągając z torby notatnik i uważając, by znów nieopatrznie nie spojrzeć chłopakowi w oczy, podaję mu go. - Proszę. Znalazłam go w auli po zajęciach.
- Skąd wiesz, że należy do mnie?
- Leżał na twoim miejscu. - odpowiadam w podobnym tonie, co on mnie podczas ostatniej rozmowy. Zerkam na niego i z zaskoczeniem stwierdzam, że moja odpowiedź wprawiła go w lekkie zakłopotanie. - To na razie. - póki udaje mi się zachować przewagę, wolę się wycofać. Za nic w świecie nie chciałabym znów zrobić z siebie przy nim idiotki - tym bardziej, że tym razem towarzyszy mu piękna Rozalia.
Nie udaje mi się jednak przemierzyć nawet połowy dystansu dzielącego mnie od klasy, gdy słyszę za sobą przyspieszone kroki i po chwili ktoś łąpie mnie delikatnie za ramię.
- Sucrette, proszę, poczekaj.
Przystaję i odwracam się w stronę chłopaka. Stoi trochę za blisko i gdy tylko to zauważa, odsuwa się pół kroku w tył.
- Nie dałaś mi szansy, bym mógł ci podziękować. To wiele dla mnie znaczy. Wybacz moje pytanie, nie chciałem cię urazić. Obawiałem się, że mogłabyś zajrzeć do środka.
- Nie zrobiłam tego. - odpowiadam i ulegam jego niesamowitemu spojrzeniu. Jedno oko jest piwne, a drugie intensywnie zielone. To zwykła zieleń czy szmaragdowa? Nie jestem pewna.
- W każdym razie w akcie wdzięczności chciałbym zaprosić cię na wspólne wyjście do klubu karaoke. Wybieramy się w ten weekend z Rozą, Kastielem i Leo. Oczywiście... Jeśli masz ochotę... Możesz też zaprosić swoich przyjaciół... - z każdym słowem staje się coraz mniej pewny siebie i z zaskoczeniem odkrywam, że na jego twarzy wykwita bardzo delikatny rumieniec. To zabawne - odkryć, że nie tylko ja w tym towarzystwie się czerwienię. To spostrzeżenie nieco mnie podbudowuje.
- Dziękuję za zaproszenie. - odpowiadam z uśmiechem - Myślę, że z przyjemnością skorzystamy. Twoi znajomi na pewno nie będą mieli nic przeciwko?
- Nie, jestem przekonany, że nie. Poinformuję cię o dokładnej godzinie i miejscu spotkania.
- W takim razie jesteśmy umówieni.
- Doskonale. Jeszcze raz dziękuję za zwrócenie mi notatnika, Sucrette.
- Nie ma sprawy. - ślę mu ostatni uśmiech i obserwuję, jak odchodzi z powrotem w stronę czekającej przy szafkach Rozalii. Dopiero po dobrej chwili otrząsam się i ruszam do sali, gdzie już czekają na mnie Alexy i Viola. Ten pierwszy siedzi na stoliku obok Violetty, swobodnie wymachując nogami i stara się od niej wyciągnąć informacje o jej ulubionych miejscach na zakupy. Siadam na swoim miejscu obok dziewczyny i próbuję przekonać Alexy'ego by zabrał swój tyłek z mojej połowy biurka. Robi to niechętnie i kuca przy stoliku, opierając się o niego przedramionami.
- Robicie coś w ten weekend? - pytam od razu.
- Ja obiecałam tacie pomoc w porządkowaniu strychu babci. Bez końca to przekładaliśmy, a musimy się wreszcie za to zabrać.
- A ty, Alexy?
- Szczerze mówiąc, planowałem duże zakupy z Arminem. Ostatnio spędzamy ze sobą mało czasu.
- Nie róbcie mi tego! Naprawdę? Oboje?
- A co się dzieje? - interesuje się chłopak.
- Lysander zaprosił nas do klubu karaoke. - wyjaśniam - Liczyłam, że pójdziemy razem, ale jeśli nie możecie, to chyba mu odmówię. Nie znam dobrze praktycznie nikogo, kto tam będzie.
- Żartujesz? Klub karaoke brzmi świetnie! - patrząc na minę Violetty stwierdzam, że jest ona zgoła innego zdania, lecz Alexy wyraźnie się ożywia - Myślę, że znajdę dla ciebie wolny wieczór. W końcu czego się nie robi dla przyjaciół.
- Dzięki, Alexy. - uśmiecham się z wdzięcznością - A ty, Viola?
- Wiesz, że takie rozrywki nie są w moim stylu. - mówi cicho i postanawiam nie naciskać. Śpiewająca publicznie Violetta jest chyba ostatnią rzeczą, jaką spodziewałabym się ujrzeć przed śmiercią.
- Szczerze mówiąc zawsze mi się wydawało, że Lysander też nie jest zbyt imprezowym typem. No i co takiego się stało, że nas zaprosił? - Alexy marszczy nieznacznie brwi.
- To pewnie nie będzie żadna huczna impreza. Lysander śpiewa, więc pewnie dlatego zdecydował się pójść. No i nie zapraszali przypadkowych osób. Oprócz nas będzie tylko Roza, Leo i Kastiel. To raczej zwykłe towarzyskie spotkanie. Lysander był tak wdzięczny za oddanie mu notatnika, że postanowił nas zaprosić.
Alexy przytakuje i podnosi się z ziemi.
- Możesz na mnie liczyć. Daj znać, co i jak. Na pewno znajdę czas.
- Dzięki, Alexy.
Chłopak odchodzi w stronę swojego stolika, przy którym siedzi już Armin, pochłonięty grą na konsoli. Mój przyjaciel siada obok niego i o coś próbuje go zagadać, ale ten tylko mruczy coś w odpowiedzi, nawet nie podnosząc głowy znad gry. Cały Armin.
Rozpoczyna się lekcja i staram się skupić na temacie zajęć. Siedzenie z Violettą ma tę zaletę, że dziewczyna w zależności od nastroju albo notuje, albo rysuje w zeszycie i zazwyczaj nie próbuje nawiązać ze mną rozmowy. Kiedyś siedziałam z Iris i wyniesienie z lekcji czegokolwiek graniczyło z cudem - ani na moment nie potrafiła przestać mówić, w efekcie moje notatki były albo bardzo chaotyczne, albo wcale ich nie było. W końcu zirytowany nauczyciel nas rozsadził i tak rozpoczęła się moja serdeczna przyjaźń z Violettą.
Pod koniec lekcji przyjaciółka odprowadza mnie do auli, życzy powodzenia i odchodzi w stronę czekającego na nią przy wejściu Alexy'ego, który pilnuje, by mu nie uciekła. Zaglądam do pomieszczenia i odkrywam, że jest jeszcze zupełnie opustoszałe, więc wślizguję się do środka, siadam na jednym z krzeseł i wyciągam z torby rogalika z czekoladą, którego zostawiłam sobie na koniec specjalnie po to, żeby dodac sobie sił przed zajęciami kółka teatralnego. Wyciągam z teczki też scenariusz i powtarzam swoją rolę - liczę na to, że jeśli będę dobrze przygotowana, pani Delanay spojrzy na mnie łaskawszym okiem i nie będę skazana na dwa dni męczarni każdego tygodnia. Kiedy zaczynają schodzić się pozostali uczniowie, wciąż jestem zajęta studiowaniem scenariusza i nie zwracam uwagi na to, kto wchodzi i wychodzi z sali. Kiedy więc staje nade mną Armin, z zaskoczenia prawie upuszczam na ziemię kartki scenariusza.
- Orientuj się, kobieto. - uśmiecha się i przykuca , żeby zrównać się ze mną, wciąż siedzącą na krześle.
- Co jest, Armin?
- Udało mi się zamienić zajęcia. - mówi, a do mnie dopiero po chwili dociera znaczenie tych słów - Będę chodził do klubu ogrodników, zamieniłem się z dziewczyną, która ma jakieś potworne uczulenie na pyłki.
- Myślałam, że ty też masz. - odpowiadam głucho.
- Dam radę. Przykro mi, Su.
- Delanay już wie?
- Tak i nie jest szczęśliwa, ale trudno. Będzie musiała jakoś to przeżyć.
- A ja? - wydaję z siebie pełen rozczarowania jęk - Liczyłam, że przejdę przez tę nieszczęsną scenę z kimś, kogo znam!
- Dasz sobie radę. Wiem, że dasz. - Armin pocieszająco klepie mnie po ramieniu i zostawia mnie z nieprzyjemnym uciskiem w żołądku. Zanim udaje mi się otrząsnąć, widzę panią Delanay, która przywołuje mnie do siebie. Podchodzę do niej na nogach jak z waty i dopiero w tym momencie zdaję sobie sprawę, kto stoi obok niej. Cholera. Czy to znaczy, że...
- Twój kolega zrezygnował z moich zajęć. - mówi bez ogródek nauczycielka i patrzy na mnie ze źle skrywanym wyrzutem, jakbym była za to odpowiedzialna - Więc przedstawiam ci nowego patrnera scenicznego. Wiem, że miałeś zająć się sprawami technicznymi, ale nie miałam wyboru. - mówi zwracając się do niego, po czym odwraca się od nas, by zmienić coś w swoim egzemplarzu scenariusza.
Zostaję sam na sam z Lysandrem, który przygląda mi się łagodnie.
- No cóż. - mówię, nie mając zbytniego pomysłu na to, co mogę powiedzieć w tej sytuacji, więc milknę. Z opresji wybawia mnie pani Delanay, która każe nam wrócić na swoje miejsca i radzi, by partnerzy sceniczni usiedli obok siebie. Lysander zabiera swoje rzeczy i zajmuje wolne krzesło obok mnie.
- Zechcesz wskazać mi moje kwestie? - prosi nagle Lysander, podając mi jaskrawy zakreślacz i swój plik kartek. Biorę je od niego i na moment nasze dłonie się stykają. Zaskakuje mnie, jak jego są ciepłe w porównaniu z moimi.
Bez trudu odszukuję wszystkie kwestie Wiktora i zaznaczam je w skrypcie Lysandra. Chłopak cały ten czas uważnie zerka mi przez ramię, przez co jego oddech łaskocze mnie w kark, wywołując dreszcz. Tylko na chwilę podnoszę wzrok znad kartek, by na niego zerknąć i natrafiam na wpatrzone we mnie jego niesamowite oczy. Zupełnie się tego nie spodziewając, wypuszczam z ręki zakreślacz i czuję, że nie jestem zdolna się poruszyć. Wydaje mi się, jakby Lysander uwięził mnie w swoim spojrzeniu, złapał w pułapkę dwubarwnych tęczówek i nigdy nie zamierzał wypuścić, a nagła chemia, która wytwarza się pomiędzy nami, zupełnie odbiera mi rozum. Jak we śnie czuję, jak chłopak wolno odgarnia włosy, które opadły mi na twarz, przez co muska nieznacznie dłonią mój kark. Nie spuszczając ze mnie wzroku pochyla się i podnosi z parkietu zakreślacz, by umieścić go z powrotem w mojej ręce. Dopiero, gdy Delanay apeluje o spokój i Lysander na chwilę skupia uwagę na nauczycielce, mam możliwość się uwolnić. Na litość boską, co on ze mną wyprawia?
Mam ochotę poklepać się po policzkach by otrzeźwieć, ale bez palącego wzroku chłopaka jestem w stanie znów skoncentrować się na wykonywanej wcześniej pracy. Jednym okiem staram się śledzić to, co dzieje się na środku - Delanay kolejno wywołuje osoby, które biorą udział w poszczególnych scenach i wysłuchuje ich kwestii, co jakiś czas rzucając niemiłe uwagi. Gdy wychodzi na jaw, że ktoś nie nauczył się na dzisiaj swojej roli, nauczycielka ruga go bezlitośnie i grozi wszystkimi możliwymi karami. Dziękuję sobie w duchu, że poświęciłam noc, by nauczyć się roli Eleanor.
Gdy kończę i podaję Lysandrowi uzupełniony scenariusz, ten rzuca jedynie ciche "Dziękuję" i nadal przygląda się uczniom, którzy kolejno wychodzą na środek auli. Gdy przychodzi nasza kolej, Lysander podnosi się ze swojego miejsca i w szarmanckim geście podaje mi dłoń, by pomóc mi wstać, po czym natychmiast ją puszcza. Ramię w ramię zajmujemy swoje miejsca na prowizorycznej scenie. Delanay ma minę, jakby chciała nawrzeszczeć na Lysandra za nieznajomość roli, ale w porę się reflektuje, że dostał ją dopiero dzisiaj i pozwala nam zacząć.
Starałam się wykuć swoją rolę co do przecinka, jednak wiem, że przy Lysandrze muszę się pilnować, by nie spojrzeć mu w oczy - to mogłoby mieć opłakane skutki dla mojej koncentracji. Udaje mi się przebrnąć przez pierwsze kwestie bez żadnego błędu, ale w końcu Delanay musi zwrócić nam na coś uwagę. Ponieważ nie bardzo może przyczepić się Lysandra, który z zaangażowaniem stara się wejść w nieznaną sobie zupełnie rolę, pada na mnie.
- Sucrette, dziewczyno, spójrz na niego, na litość boską. Bez przerwy zerkasz gdzieś na boki. Jesteś w nim na zabój zakochana, patrz na niego, a nie w podłogę!
Dobiegają mnie krótkie śmiechy uczniów i modlę się, by na mojej twarzy nie pojawił się rumieniec. Nie widząc wyjścia z sytuacji, patrzę Lysandrowi w oczy i znów czuję to niesamowite przyciąganie. Szukam w umyśle dalszego ciągu swojej roli, jednak znajduję tam tylko Lysandra i jego oczy.
- Tak lepiej. Zbliżcie się trochę do siebie! Sucrette, stoisz jak kłoda! Masz jeszcze rolę, dokończ!
Lysander podchodzi do mnie i ku mojemu przerażeniu unosi dłoń, by pieszczotliwie pogłaskać mnie po policzku. Co prawda jest to uwzględnione w scenariuszu, jednak miałam nadzieję, że zwyczajnie pominie tę pieszczotę. Delikatnie kładzie ciepłą dłoń na moim policzku i przesuwa ją w dół, aż do linii żuchwy i kładzie na mojej szyi. Zbliża się jeszcze bardziej, by mnie do siebie przytulić, a ja modlę się, by ta scena dobiegała już końca, zanim zupełnie stracę rozum. Nie potrafię przypomnieć sobie już ani słowa ze swojej dalszej kwestii, chociaż nie było jej dużo. Ku mojej uldze, z drugiego końca auli dobiega krzyk nadciągającej pogoni, co jest dla mnie sygnałem, by wyrwać się z objęć Lysandra i rzucić do ucieczki, co też bez namysłu czynię i wskakuję za prowizoryczną kurtynę, zrobioną ze starej zasłony. Chłopak, zgodnie ze swoją rolą nawołuje jeszcze przez chwilę, po czym sam schodzi ze sceny.
- Było fatalnie. Sucrette, nie możesz być taka sztywna. Miałaś znać całą rolę, a nie tylko część. Lysandrze, pamiętaj, że w przyszłym tygodniu będę wymagać znajomości całego scenariusza, więc lepiej weź się do roboty. Poczekajcie z boku na waszą kolej z ostatniej sceny. I postarajcie się, na litość, tam już nie musicie nic mówić. Chcę zobaczyć zaangażowanie. Weź ten kapelusz. - nauczycielka podaje Lysandrowi prowizoryczny rekwizyt i chłopak staje obok mnie.
Czuję, jak robi mi się gorąco. Miałam nadzieję, że ta scena nie będzie wymagała przećwiczenia, ze względu na brak tekstu, ale oczywiście nie doceniłam pani Delanay. Jak na szpilkach czekam na kulmincyjne sceny przedstawienia i staram się nie tracić zimnej krwi. Lysander bez słowa przegląda swój scenariusz i ani razu nawet na mnie nie spogląda. Jak słowo daję, nie znam chyba dziwniejszej osoby.
Wreszcie słyszę hasło "Wiktor i Eleanor" i niepewnie wychodzę zza kulis. Lysander wędruje na drugą stronę auli i na znak Delanay zaczynamy iść w swoją stronę, przedzierając się przez sztuczny tłum, który tworzą pozostali aktorzy, usiłujący nas zatrzymać.
- Więcej życia! Energii! Macie biec!
Przyspieszam, wymijając i szarpiąc się z osobami, które próbują mnie przytrzymać. Gdy jestem już prawie u celu, udaję upadek, co wychodzi mi dość sztucznie - pani Delanay kwituje to niezadowolonym prychnięciem. Wreszcie scena pustoszeje i nadchodzi najważniejsza chwila.
- Będziecie dobrze oświetleni, więc lepiej się postarajcie! - warczy pani Delanay, gdy Lysander pokonuje ostatnie dwa kroki i podaje mi dłonie, by pomóc mi podnieść się z ziemi. Przygląda mi się ze świetnie zagranym niedowierzaniem, połączonym z pasją i miłością. Odgarnia z mojej twarzy kosmyki włosów i obejmuje mnie w talii, by przyciągnąć mnie do siebie tak ciasno, że pomiędzy nas nie dałoby się wetknąć nawet szpilki. W końcu pochyla się nade mną, a ja przymykam oczy, dając się ponieść chwili... Gdy wreszcie je uchylam, nasze usta dzielą od siebie zaledwie centymetry, a Lysander osłania nasze twarze kapeluszem. Koniec sceny.
- Lysander, bardzo dobrze. - komentuje Delanay, gdy odsuwamy się od siebie i napięcie wreszcie może opaść - Doszlifujesz kilka szczegółów i będzie świetnie. Sucrette... szkoda słów. Jesteś nieludzko sztywna i bierna. Jakby... bezwolna. Wykrzesaj z siebie więcej. To człowiek, którego kochasz do szaleństwa, pokonujesz dla niego wszystkie przeciwności i wreszcie możesz po raz pierwszy go pocałować. Obejmij go, przyciągnij do siebie!
Z każdym słowem Delanay czuję, jak coraz bardziej się rumienię, podczas gdy z sali dobiegają mnie zewsząd przejawy ogólnej wesołości. Nie mam pojęcia, jak uda mi się to przeżyć.
Gdy Delanay wreszcie kończy i przechodzi do pastwienia się nad innymi aktorami, ja wracam na swoje krzesło z poczuciem upokorzenia. Boję się unieść wzrok, by spojrzeć na Lysandra. Na pewno uważa mnie za kompletną amatorkę.
Gdy wreszcie się żegnamy i możemy wrócić do domu, wychodzę z sali nie mając siły nawet na włożenie do uszu słuchawek.
Gdy docieram na przystanek, w pobliżu nie ma zupełnie nikogo.
Siadam na ławce i z ponurą miną wpatruję się w przejeżdżające samochody myśląc tylko o tym, jak fajnie by było wepchnąć Armina pod którykolwiek z nich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz