Z poślizgiem, ale nareszcie jest - nowa część! Zapraszam do lektury :).
-------
- To
tutaj – mówię przyglądając się trzymanej na kolanach karteczce z napisaną
wcześniej przez Lysandra nazwą ulicy i numerem domu – Możesz mnie tutaj
wyrzucić, dzięki.
Mama parkuje równolegle do chodnika i nie wyłączając silnika podaje mi składaną
parasolkę – deszcz leje tak mocno, jakby usiłował spłukać cały świat i utworzyć
z niego wielką plamę u naszych stóp. Potworność.
- Mogę po ciebie przyjechać. – mama próbuje po raz kolejny zacząć ten sam temat
– Nie ma sensu, byś wracała pieszo w taką pogodę.
- Nie trzeba, mamo. – wzdycham – Poradzę sobie.
- Pamiętaj, o dziesiątej masz być w domu.
- Dziesiątej trzydzieści. – poprawiam odruchowo. Nie zamierzam tak po prostu
pozwolić jej zapomnieć o wynegocjowanym w bólach przedłużeniu imprezy o pół
godziny – Wiem, pamiętam.
Mama kiwa głową i na pożegnanie posyła mi całusa, życząc jeszcze udanej zabawy.
Otwieram drzwi i zanim wysiądę z wysłużonego opla vectry, otwieram nad sobą
parasolkę. Staram się zebrać obszerną spódnicę tak, by uniknąć przemoczenia
kostiumu, ale wybitnie ciężko mi wymanewrować dzierżąc w dłoni parasol i
torebkę z prezentem dla Lysandra. W końcu jako – tako mi się to udaje i ruszam w
stronę drzwi do domu, które – według karteczki ze wskazówkami – są tymi,
których szukam. Wskakuję pod niewielkie zadaszenie i zanim zapukam do drzwi
strząsam z parasolki krople deszczu i niedbale ją składam. Pobieżnie sprawdzam
czy ten krótki spacer nie zaszkodził mojemu kostiumowi i w końcu pukam,
używając do tego ozdobnej kołatki, bo nigdzie nie widzę dzwonka. Ze środka
dobiegają mnie głosy rozmów i wytłumiona muzyka, ale nikt nie podchodzi do
drzwi. Pukam drugi raz, tym razem głośniej, jednak wciąż bez większego skutku.
Gdy już unoszę dłoń, by zapukać trzeci raz, drzwi nagle otwierają się szeroko i
staję oko w oko z boską Rozalią.
- Och! Już myśleliśmy, że nie przyjdziesz. Wejdź! – mówi, wykonując
jednocześnie zamaszysty ruch ręką, zapraszając mnie do środka. Bąkam coś
niewyraźnie w ramach podziękowania i mijam dziewczynę, by wejść do domu.
Dyskretnie rozglądam się po wnętrzu i odkrywam, że podoba mi się to, co widzę –
dom, w którym mieszka Lysander ze swoim starszym bratem, Leo, w zgrabny sposób
łączy nowoczesny styl z zamiłowaniem braci do wiktoriańskiej mody. Po wejściu
do salonu dostrzegam dwa wielkie lustra i kominek, które nadają wnętrzu
przytulnego wyrazu, a także komodę i komplet wypoczynkowy – wszystkie meble
ustawiono tak, by zapewnić jak najwięcej miejsca pośrodku pokoju na czas
zabawy. Na niskim stoliku ustawiono różne przekąski oraz napoje, a obok niego
wieżę stereo i dwa głośniki – każdy sięga mi przynajmniej do połowy uda. W
środku zdążyło się już zebrać sporo osób i zauważam, że większość dostosowała
się do wytycznych postawionych przez Rozalię, dotyczących do charakteru
przebrania. Cóż, dzisiaj Lysander z pewnością nie wyróżnia się z tłumu tak
bardzo, jak zwykle. Poprawiam szal, który zarzuciłam sobie na ramiona i próbuję
wyłowić wzrokiem jakąś znajomą sylwetkę, ale utrudniają to wiktoriańskie
kostiumy i fakt, że część gości nosi maski.
- Hej! – słyszę nagle i jak spod ziemi wyrasta przede mną Alexy, wciskając mi
do ręki szklankę jakiegoś płynu – Cześć, pani spóźniona!
- Nie spóźniłam się aż tak. – bąkam pod nosem, nagle zawstydzona i podejrzliwie
wącham zawartość szklanki podanej mi przez Alexy’ego. Wyczuwam alkohol
pomieszany z jakąś owocową nutą i rzucam mu markotne spojrzenie – wolę nie
myśleć co będzie, jeśli wrócę do domu w stanie spożycia.
- Daj spokój, to poncz. Prawie nie ma tam alkoholu. – Alexy wybucha śmiechem, a
ja wywracam oczami i biorę niewielki łyk.
- Wiesz może, gdzie znajdę solenizanta? – pytam i sugestywnie wskazuję torebkę
z prezentem.
- Chodź! – Alexy łapie mój nadgarstek i ciągnie w kierunku, gdzie spodziewam
się znaleźć kuchnię. Pozwalam mu na to zadowolona, że nie będę musiała sama go
szukać – zaczynam podejrzewać, że Lysander wcale nie przesadził mówiąc, że
Rozalia postanowiła zaprosić połowę szkoły. Przyjaciel puszcza moją rękę
dopiero w chwili, gdy jesteśmy u celu i wyraźnie widzę plecy Lysandra,
który stoi pochylony nad tacą i pieczołowicie układa na niej czyste szklanki na
napoje. Podaję Alexy’emu swoją szklankę i proszę go, by zajął mi jakieś miejsce
obok siebie, gdy chłopak puszcza mi oczko i znika w tłumie. W kuchni, a właściwie aneksie kuchennym otwartym na salon, oprócz Lysandra jest tylko jego brat, Leo, który
dostrzega mnie jako pierwszy i wita mnie skinieniem głowy. Bierze tacę z rąk brata i mija mnie w przejściu, gdy chłopak wreszcie się do mnie odwraca. Na
jego twarz wypełza delikatny uśmiech i widzę, że chce mnie objąć, jednak coś go
powstrzymuje – zakładam, że to niski poziom prywatności. Uzmysławiam sobie, że właściwie
nikt ze szkoły nie wie o naszych relacjach i nagle oblewa mnie zimny pot, jak
przy naszych pierwszych spotkaniach. Nie mam ochoty na złośliwe komentarze
Amber i jej niedojrzałych kumpeli, a prawdopodobieństwo, że któraś z nich
gdzieś się tu kręci jest zbyt wysokie. Lysander z dystansem wita się ze mną
cicho, jednak jego oczy zdradzają mi więcej, niż jest w stanie wyrazić poprzez
słowa czy gesty.
- Wszystkiego najlepszego. – mówię i uśmiecham się do niego ciepło – Jesteś
wyjątkową osobą i chcę ci to pokazać wyjątkowym prezentem. – mam wrażenie, że
dostrzegam zaskoczenie na jego twarzy, gdy bierze ode mnie torebkę.
- Nie trzeba było. Wystarczy, że przyszłaś. – mówi tak cicho, bym tylko ja
mogła to usłyszeć i sięga dłonią do pakunku. Odruchowo przytrzymuję jego dłoń i
czuję to wyjątkowe ciepło – tak przyjemne, że mam ochotę już go nie puszczać.
- Nie tutaj. – mówię półgłosem i niechętnie odsuwam rękę – Chcę, byś go
otworzył później, gdy będziesz sam.
Chłopak posyła mi zaintrygowane spojrzenie, ale posłusznie odkłada prezent na
blat.
- Jak sobie życzysz. – mówi i pozwala sobie na krótki uścisk, który postronnym
osobom może wydawać się całkowicie niewinny. Niepostrzeżenie zbliża usta do
mojego ucha i szepcze – Wyglądasz przepięknie, Sucrette.
Zdecydowanie nie mam ochoty go puszczać, ale wizja łażącej za mną pyskatej
Amber skutecznie sprawia, że pozwalam mu się odsunąć. Cóż, chyba nie będzie mi
się dane nim dzisiaj nacieszyć tak, jakbym sobie tego życzyła, ale muszę się z
tym liczyć, jeśli chcę, aby to, co jest między nami nie ujrzało za szybko
światła dziennego. Lysander posyła mi jeszcze lekkie skinienie głową na które
odpowiadam przelotnym uśmiechem i z żalem zostawiam go, by znaleźć Alexy’ego.
Krążę po pomieszczeniu, szukając źródła największego hałasu, które niechybnie
musiałby stanowić mój przyjaciel, gdy nagle ktoś mało delikatnie szturcha mnie
w ramię. Odwracam się i dostrzegam wpatrzone we mnie oczy blondynki, niższej
ode mnie o dobrych dziesięć centymetrów. Nie rozpoznaję w niej nikogo znajomego
i już mam uznać, że się pomyliła, gdy jej twarz wykrzywia grymas złości.
- Ty! – warczy wściekle. Unoszę brwi, nic nie rozumiejąc.
- Przepraszam, czy my się znamy?
- Nie i nie licz, że to się zmieni. – dziewczyna zaciska dłonie w pięści i
mierzy mnie wzrokiem – Co ty robiłaś z Lysandrem? Daj mu spokój!
- Hm? Spokojnie, tylko dawałam mu prezent i ... – nawet nie wiem, czemu
zaczynam się tłumaczyć i gdy tylko to zauważam, natychmiast przestaję – Zaraz,
można wiedzieć, o co ci chodzi?
- O co mi chodzi? Masz natychmiast się odczepić od mojego chłopaka! – dziewczyna
zaczyna mówić coraz głośniej, ściągając na nas uwagę stojących w pobliżu osób,
które zaczynają przyglądać się nam z zaciekawieniem. Odruchowo krzyżuję ręce na
piersi.
- Twojego… co?
- Chyba nic dla niego nie znaczysz, jeśli nic ci o mnie nie powiedział! Lepiej
sobie odpuść! Nie chcę cię więcej widzieć w jego pobliżu, zrozumiałaś?
Jestem tak zaskoczona jej agresywnym tonem i sugestią, że Lysander jest z nią
romantycznie związany, że aż odbiera mi mowę. Mogłabym co najwyżej wziąć ją za
jego młodszą siostrę, a nie dziewczynę. Kilka osób koło nas zaczyna chichotać i
chcę za wszelką cenę odwrócić uwagę pozostałych osób od tego, na co taką uwagę
zwróciła blondynka. Wiem, że nie mogę zarzucić jej kłamstwa ani zacząć się z
nią kłócić, bo to by jasno wskazywało, że jednak jest coś między nami.
- Dziewczyno, ja tylko składałam mu życzenia urodzinowe!
- I tak ci nie wierzę! Widziałam! Co ci powiedział?! – ton dziewczyny zaczyna
przybierać histeryczne nuty i odruchowo się cofam, bo zbliża się do
mnie coraz bardziej i zdaje się kompletnie tracić nad sobą panowanie. – To mój chłopak! Mój…
- Wystarczy, Nino. – wrzaski dziewczyny musiały przyciągnąć wreszcie Lysandra,
który zdecydowanie chwycił ją za ramię i stanowczo ode mnie odciągnął.
Mam wrażenie, że zjawił się w samą porę – jeszcze chwila, a prawdopodobnie
rzuciłaby się na mnie z pięściami. Ta jednak wcale nie miała ochoty się
uspokoić.
- Lysander! Kim ona jest? Wyrzuć ją stąd! – krzyczy, a na twarzy Lysandra
pierwszy raz w życiu dostrzegam grymas irytacji. Mam wrażenie, że mocniej
ściska jej ramię.
- Chyba powinnaś iść już do domu, Nino. Robi się późno.
- Co… Nie! – w oczach dziewczyny zaczynają błyszczeć łzy, a ja korzystam z tego,
że chwilowo uwaga zebranych skupia się na niej i Lysandrze i dyskretnie się
wycofuję. – Nie możesz! To przez nią, tak? Próbujesz zniszczyć nasze szczęście,
ale ci się to nie uda, słyszysz?! – ostatnie zdanie Nina wywrzaskuje w moim
kierunku, a gdy odszukuje mnie wzrokiem, celuje we mnie palcem i robi ruch,
jakby zamierzała się na mnie rzucić, gdyby nie wciąż trzymający ją Lysander –
To nie koniec! Jeszcze cię dorwę! To mój chłopak, ty psychopatko!
Po jej policzkach spływają łzy, gdy wyszarpuje się z uścisku Lysandra i rusza w
stronę drzwi, przepychając się przez tłum, a gdy wreszcie dociera do
przedpokoju, łapie swoje okrycie i wychodzi, trzaskając drzwiami.
Stoję w kompletnym bezruchu, obejmując się ramionami, gdy ktoś kładzie mi rękę
na plecach. Wiem, że to Alexy, jeszcze zanim się odezwie.
- Przeniosłem ci coś do picia. Niezła afera, co? Kto tu wpuścił tę wariatkę? – rzuca swobodnym tonem, lecz
gdy zwraca uwagę na moją minę, natychmiast poważnieje – Hej, co jest? Ty
drżysz? Chodźmy stąd w inne miejsce, dobra? – obejmuje mnie ramieniem i
prowadzi w stronę wyjścia na taras, gdzie nikogo nie ma. Tam podsuwa mi
wiklinowe krzesło i sadza na nim, wciskając mi w dłoń szklankę coli. Tępo
wpatruję się w kapiące z chroniącego nas przed deszczem zadaszenia krople.
- Dobrze się czujesz?
Biorę łyk napoju i przykładam sobie zimną szklankę do rozpalonego policzka.
- Nie bardzo. Chyba potrzebuję chwilę ochłonąć.
Przyjaciel pocieszająco klepie mnie po ręce.
- Niepotrzebnie się tak przejęłaś, to zwykły dzieciak. I nie sądzę, by
Lysander…
Przerywa mu wkroczenie samego zainteresowanego, który rozgląda się i
natychmiast nas zauważa. Podchodzi do mnie i skinięciem dziękuje Alexy’emu. Ten
z wyczuciem podnosi się i puszcza mi oczko, co tylko utwierdza mnie w
przekonaniu, że bynajmniej nie jest ślepy i widzi co się dzieje. Pozostaje mi
tylko mieć nadzieję, że pozostanie dyskretny wobec pozostałych uczniów.
Lysander opada przede mną na jedno kolano i dotyka mojej dłoni, spoczywającej
na oparciu fotela.
- Czuję niewypowiedziany wstyd na myśl, iż zostałaś potraktowana w tak haniebny
sposób. Przyjmij moje najszczersze przeprosiny, to nie powinno mieć miejsca.
Posyłam mu delikatny uśmiech.
- Nic się nie stało, to nie twoja wina. – przez chwilę milczę czekając, aż
chłopak powie coś więcej, ale nic nie mówi. –Zechcesz mi powiedzieć, kim jest
ta dziewczyna? Nina, tak? Najwyraźniej uważa się za twoją dziewczynę.
- Tak, wiem. Nie powinienem teraz ci zawracać tym głowy. Możesz być pewna, że
nie jestem z tą dziewczyną w żaden sposób związany. To… skomplikowane.
- Zauważyłam. – Lysander delikatnie masuje kciukiem wnętrze mojej dłoni,
skutecznie rozpraszając moje myśli – Ktoś nas może zobaczyć. – zauważam, gdy
chłopak bierze moją dłoń i wtula się w nią ustami, przymykając oczy. Nie mogąc
się powstrzymać, wykorzystuję to, by pogładzić go po policzku.
- Nic na to nie poradzę, gdy wyglądasz tak cudownie. – mruczy i nagle się
podnosi. Niewiele rozumiejąc pozwalam mu, by wyjął mi z dłoni szklankę z napojem,
odłożył na blat stolika i przyciągnął do siebie.
- Zechcesz mi ofiarować taniec? – pyta, a ja przez chwilę próbuję się skupić na
muzyce, dobiegającej z wnętrza domu. Nie bardzo pasuje do wolnego tańca, ale
jeśli Lysandrowi to nie przeszkadza, to mnie też nie.
- Z przyjemnością. – odpowiadam i pozwalam, by okręcił mnie wokół własnej osi i
przytulił, lekko kołysząc się w rytm muzyki. Przez chwilę po prostu cieszę się
jego ciepłem i bliskością oraz szumem deszczu, uderzającego o zadaszenie.
Lysander pochyla się i wtula twarz w moją szyję.
- Uwielbiam twój zapach. – szepcze, ledwie muskając ustami moją skórę tuż nad
obojczykiem. Delikatnie mnie tam całuje i prostuje się by spojrzeć mi w oczy.
Wciąż nie przyzwyczaiłam się do jego wzroku i szybko czuję, że na mojej twarzy
pojawia się rumieniec. Chłopak lekko się uśmiecha i dotyka dłonią mojego
policzka, kciukiem muskając moją dolną wargę. Posłusznie rozchylam usta i
wspinam się na palce, oczekując pocałunku. Lysander nachyla się do mnie i gdy
nasze usta już się mają zetknąć, słyszę chrząknięcie z drugiej strony tarasu,
na które Lysander odskakuje ode mnie jak oparzony.
- K-Kastiel? – chłopak wytrzeszcza oczy na widok swojego przyjaciela, który nic
sobie nie robiąc z tego, w jakim momencie nam przerwał, stoi oparty o ścianę i
stara się odpalić papierosa. Jest chyba jedyną osobą, która najwyraźniej
przebrała się za samego siebie.
- Nieźle. – mamrocze Kastiel, chowając zapalniczkę do kieszeni – Nie
przeszkadzajcie sobie, gołąbeczki. Moglibyście bardziej zwracać uwagę na to, co
się dzieje dookoła. Stoję tu dobre pół minuty.
Policzki Lysandra błyskawicznie robią się czerwone i wiem, że moja twarz też
zaczyna kolorystycznie zlewać się z suknią. Co za palant z tego Kastiela!
- Chyba powinniśmy wracać do gości. – Lysander rzuca mi przepraszające
spojrzenie i zerka jeszcze na Kastiela – Porozmawiamy później.
Buntownik tylko mamrocze coś w odpowiedzi, całkowicie pochłonięty
wydmuchiwaniem dymu papierosowego, który powoli zaczął wypełniać całą przestrzeń.
Opuszczamy taras i przechodzimy do salonu, gdzie wejście solenizanta wywołuje
ogólny entuzjazm imprezowiczów i już po chwili ktoś wciąga go do rozmowy na
drugim końcu pokoju. Odszukuję wzrokiem Alexy’ego, który dotrzymuje towarzystwa
Violetcie, próbując sprawić, by choć trochę się rozluźniła i opadam na kanapę
obok nich.
- O, kogo to widzę! – śmieje się Alexy – Chyba mamy do pogadania, Sucrette.
- Naprawdę? – odpowiadam niewinnie i sięgam po chipsy, by zająć usta
przeżuwaniem i nie musieć konfrontować się z Alexym. Violetta posyła mi
leciutki uśmiech i jak na dłoni widzę, że czuje się niezręcznie, mimo wysiłków
przyjaciela.
- Nie wywiniesz się! – obiecuje chłopak i sięga po garść solonych orzeszków. Próbuję
nie zerkać w stronę Lysandra, jednak mój wzrok co chwila wędruje w jego stronę,
zajętego uprzejmą rozmową z Natanielem i Melanią. W pewnym momencie dołącza do
nas Iris, jednak szybko pochłania ją dalsza zabawa i znów zostajemy w trójkę na
kanapie. Nagle Alexy podrywa się na równe nogi i z ukłonem podaje mi
wyciągniętą dłoń.
- Czy można prosić panią do tańca? – rzuca wesoło. Rzucam Violetcie bezradne
spojrzenie, jednak po chwili z uśmiechem przyjmuję wyciągniętą dłoń
przyjaciela. Ten pomaga mi się podnieść i ciągnie na środek
pokoju, gdzie zorganizowano prowizoryczny parkiet. Alexy jest świetnym
tancerzem i pomimo starań, dotrzymanie mu kroku w długiej sukni z trenem i
gorsetem graniczy z cudem – przynajmniej jak dla mnie. Jego energia i szczera,
niczym nieskrępowana radość działają na mnie jak pigułka szczęścia i już po
chwili czuję, że uśmiech nie schodzi z mojej twarzy. Gdy kończymy i wracam na
swoje miejsce obok Violetty mam ochotę sięgnąć po swoją szklankę coli, gdy
przypominam sobie, że zostawiłam ją na tarasie. Odwracam się do Violi, by
powiedzieć jej gdzie będę, ale Alexy już ciągnie ją w stronę parkietu, więc
tylko posyłam za nimi uśmiech i idę na taras.
Gdy wychodzę na zewnątrz, szybko odnajduję swoją szklankę i odkrywam, że
Kastiel urządził sobie w niej popielniczkę. Spoglądam na to z niedowierzaniem i
już mam wrócić do środka po nową, gdy staję twarzą w twarz z szarookim buntownikiem.
Zanim zdążę jakkolwiek zareagować, zostaję przyciśnięta do ściany, a moja ręka
wykręcona w nadgarstku.
- Co ty wyprawiasz? Puszczaj, to boli! – krzyczę, gdy tylko udaje mi się
otrząsnąć z pierwszego szoku.
- W co ty pogrywasz? – warczy Kastiel i jeszcze mocniej wykręca moją dłoń,
wywołując syk bólu. Mam ochotę dać mu w twarz, ale jego wzrok mnie przeraża –
to obraz czystej, niczym niezmąconej furii.
- O co ci chodzi? – stękam i krzywię się z bólu – Natychmiast mnie puść!
- Dobrze wiesz. – nigdy nie widziałam, by Kastiel był tak wściekły i wiem, że
nie chciałam tego nigdy zobaczyć – Najpierw obłapiasz Lysandra, a potem na jego
oczach bawisz się w najlepsze z tym kolorowym debilem? Żarty sobie robisz?
- Nie waż się go obrażać! – krzyczę, bo nagle bardziej obchodzi mnie to, że Kastiel
obraża Alexy’ego niż to, że kompletnie nie rozumie charakteru naszej znajomości
– To mój przyjaciel i nic ci do tego!
Chłopak nagle z całej siły uderza wolną dłonią w ścianę, jego pięść ląduje
centymetr od mojego ucha, aż podskakuję w miejscu.
- A Lysander to mój przyjaciel. – warczy wprost do mojego ucha – I jeżeli
kiedykolwiek, w jakikolwiek sposób go skrzywdzisz, to przysięgam ci, że
pożałujesz.
Podejmuję próbę wyswobodzenia dłoni z uścisku Kastiela, jednak ten tylko go wzmacnia.
- Puszczaj mnie natychmiast! – krzyczę i w przypływie złości unoszę dłoń, by go
spoliczkować, lecz ten chwyta moją rękę całkowicie mnie unieruchamiając i widzę, że
porządnie go wkurzyłam. Co teraz? Pobije mnie? Nie mam pojęcia, co robią
szkolni chuligani w takich sytuacjach, lecz wiem, że nie mam ochoty się
przekonać na własnej skórze. Doprowadzona do ostateczności, na oślep unoszę
kolano i z satysfakcją stwierdzam, że udało mi się trafić mojego oprawcę w
krocze. Kastiel puszcza mnie z wyrazem zaskoczenia i bólu na twarzy, a ta
chwila mi wystarczy, by się wyswobodzić i pędem uciec z tarasu, pośród ścigających mnie jego
wściekłych wyzwisk. Wpadam do salonu i mijając imprezowiczów, zmierzam w
stronę frontowych drzwi, nie oglądając się za siebie. Gdy od wyjścia dzieli
mnie kilka kroków nagle czuję, jak ktoś chwyta mnie za rękę.
- Sucrette? Dokąd idziesz?
Odwracam się, by spojrzeć w heterochromatyczne oczy Lysandra i czuję, jak w
moich wzbierają łzy.
- Twój przyjaciel to straszny palant. – mówię, próbując powstrzymać łkanie i
nie czekając na jego reakcję wyswabadzam dłoń, zabieram swój płaszcz z wieszaka
i wypadam na zewnątrz.
Oj Kastiel tego to ci nie daruje, najpierwasz taki piękny moment niszczysz, a później straszysz su no nieładnie tak. Jak Cię dorwę to ci nogi z tyłka powyrywam ;-; No dobra już mi lepiej po wyrzuceniu tego z siebie 😂
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału jest cudny <3(no oprócz Kastiela i Niny ale cii )Pozdrawiam i przesyłam całe mnóstwo weny :*
Dziękuję, przyda się! 😘
Usuń