Opowiadania

środa, 21 lutego 2018

Część szósta: Złudzenia i kłamstwa

Z poślizgiem, ale nareszcie jest - nowa część! Zapraszam do lektury :).

-------


- To tutaj – mówię przyglądając się trzymanej na kolanach karteczce z napisaną wcześniej przez Lysandra nazwą ulicy i numerem domu – Możesz mnie tutaj wyrzucić, dzięki.
Mama parkuje równolegle do chodnika i nie wyłączając silnika podaje mi składaną parasolkę – deszcz leje tak mocno, jakby usiłował spłukać cały świat i utworzyć z niego wielką plamę u naszych stóp. Potworność.
- Mogę po ciebie przyjechać. – mama próbuje po raz kolejny zacząć ten sam temat – Nie ma sensu, byś wracała pieszo w taką pogodę.
- Nie trzeba, mamo. – wzdycham – Poradzę sobie.
- Pamiętaj, o dziesiątej masz być w domu.
- Dziesiątej trzydzieści. – poprawiam odruchowo. Nie zamierzam tak po prostu pozwolić jej zapomnieć o wynegocjowanym w bólach przedłużeniu imprezy o pół godziny – Wiem, pamiętam.
Mama kiwa głową i na pożegnanie posyła mi całusa, życząc jeszcze udanej zabawy. Otwieram drzwi i zanim wysiądę z wysłużonego opla vectry, otwieram nad sobą parasolkę. Staram się zebrać obszerną spódnicę tak, by uniknąć przemoczenia kostiumu, ale wybitnie ciężko mi wymanewrować dzierżąc w dłoni parasol i torebkę z prezentem dla Lysandra. W końcu jako – tako mi się to udaje i ruszam w stronę drzwi do domu, które – według karteczki ze wskazówkami – są tymi, których szukam. Wskakuję pod niewielkie zadaszenie i zanim zapukam do drzwi strząsam z parasolki krople deszczu i niedbale ją składam. Pobieżnie sprawdzam czy ten krótki spacer nie zaszkodził mojemu kostiumowi i w końcu pukam, używając do tego ozdobnej kołatki, bo nigdzie nie widzę dzwonka. Ze środka dobiegają mnie głosy rozmów i wytłumiona muzyka, ale nikt nie podchodzi do drzwi. Pukam drugi raz, tym razem głośniej, jednak wciąż bez większego skutku. Gdy już unoszę dłoń, by zapukać trzeci raz, drzwi nagle otwierają się szeroko i staję oko w oko z boską Rozalią.
- Och! Już myśleliśmy, że nie przyjdziesz. Wejdź! – mówi, wykonując jednocześnie zamaszysty ruch ręką, zapraszając mnie do środka. Bąkam coś niewyraźnie w ramach podziękowania i mijam dziewczynę, by wejść do domu. Dyskretnie rozglądam się po wnętrzu i odkrywam, że podoba mi się to, co widzę – dom, w którym mieszka Lysander ze swoim starszym bratem, Leo, w zgrabny sposób łączy nowoczesny styl z zamiłowaniem braci do wiktoriańskiej mody. Po wejściu do salonu dostrzegam dwa wielkie lustra i kominek, które nadają wnętrzu przytulnego wyrazu, a także komodę i komplet wypoczynkowy – wszystkie meble ustawiono tak, by zapewnić jak najwięcej miejsca pośrodku pokoju na czas zabawy. Na niskim stoliku ustawiono różne przekąski oraz napoje, a obok niego wieżę stereo i dwa głośniki – każdy sięga mi przynajmniej do połowy uda. W środku zdążyło się już zebrać sporo osób i zauważam, że większość dostosowała się do wytycznych postawionych przez Rozalię, dotyczących do charakteru przebrania. Cóż, dzisiaj Lysander z pewnością nie wyróżnia się z tłumu tak bardzo, jak zwykle. Poprawiam szal, który zarzuciłam sobie na ramiona i próbuję wyłowić wzrokiem jakąś znajomą sylwetkę, ale utrudniają to wiktoriańskie kostiumy i fakt, że część gości nosi maski.
- Hej! – słyszę nagle i jak spod ziemi wyrasta przede mną Alexy, wciskając mi do ręki szklankę jakiegoś płynu – Cześć, pani spóźniona!
- Nie spóźniłam się aż tak. – bąkam pod nosem, nagle zawstydzona i podejrzliwie wącham zawartość szklanki podanej mi przez Alexy’ego. Wyczuwam alkohol pomieszany z jakąś owocową nutą i rzucam mu markotne spojrzenie – wolę nie myśleć co będzie, jeśli wrócę do domu w stanie spożycia.
- Daj spokój, to poncz. Prawie nie ma tam alkoholu. – Alexy wybucha śmiechem, a ja wywracam oczami i biorę niewielki łyk.
- Wiesz może, gdzie znajdę solenizanta? – pytam i sugestywnie wskazuję torebkę z prezentem.
- Chodź! – Alexy łapie mój nadgarstek i ciągnie w kierunku, gdzie spodziewam się znaleźć kuchnię. Pozwalam mu na to zadowolona, że nie będę musiała sama go szukać – zaczynam podejrzewać, że Lysander wcale nie przesadził mówiąc, że Rozalia postanowiła zaprosić połowę szkoły. Przyjaciel puszcza moją rękę dopiero w chwili, gdy jesteśmy u celu i wyraźnie widzę plecy Lysandra, który stoi pochylony nad tacą i pieczołowicie układa na niej czyste szklanki na napoje. Podaję Alexy’emu swoją szklankę i proszę go, by zajął mi jakieś miejsce obok siebie, gdy chłopak puszcza mi oczko i znika w tłumie. W kuchni, a właściwie aneksie kuchennym otwartym na salon, oprócz Lysandra jest tylko jego brat, Leo, który dostrzega mnie jako pierwszy i wita mnie skinieniem głowy. Bierze tacę z rąk brata i mija mnie w przejściu, gdy chłopak wreszcie się do mnie odwraca. Na jego twarz wypełza delikatny uśmiech i widzę, że chce mnie objąć, jednak coś go powstrzymuje – zakładam, że to niski poziom prywatności. Uzmysławiam sobie, że właściwie nikt ze szkoły nie wie o naszych relacjach i nagle oblewa mnie zimny pot, jak przy naszych pierwszych spotkaniach. Nie mam ochoty na złośliwe komentarze Amber i jej niedojrzałych kumpeli, a prawdopodobieństwo, że któraś z nich gdzieś się tu kręci jest zbyt wysokie. Lysander z dystansem wita się ze mną cicho, jednak jego oczy zdradzają mi więcej, niż jest w stanie wyrazić poprzez słowa czy gesty.
- Wszystkiego najlepszego. – mówię i uśmiecham się do niego ciepło – Jesteś wyjątkową osobą i chcę ci to pokazać wyjątkowym prezentem. – mam wrażenie, że dostrzegam zaskoczenie na jego twarzy, gdy bierze ode mnie torebkę.
- Nie trzeba było. Wystarczy, że przyszłaś. – mówi tak cicho, bym tylko ja mogła to usłyszeć i sięga dłonią do pakunku. Odruchowo przytrzymuję jego dłoń i czuję to wyjątkowe ciepło – tak przyjemne, że mam ochotę już go nie puszczać.
- Nie tutaj. – mówię półgłosem i niechętnie odsuwam rękę – Chcę, byś go otworzył później, gdy będziesz sam.
Chłopak posyła mi zaintrygowane spojrzenie, ale posłusznie odkłada prezent na blat.
- Jak sobie życzysz. – mówi i pozwala sobie na krótki uścisk, który postronnym osobom może wydawać się całkowicie niewinny. Niepostrzeżenie zbliża usta do mojego ucha i szepcze – Wyglądasz przepięknie, Sucrette.
Zdecydowanie nie mam ochoty go puszczać, ale wizja łażącej za mną pyskatej Amber skutecznie sprawia, że pozwalam mu się odsunąć. Cóż, chyba nie będzie mi się dane nim dzisiaj nacieszyć tak, jakbym sobie tego życzyła, ale muszę się z tym liczyć, jeśli chcę, aby to, co jest między nami nie ujrzało za szybko światła dziennego. Lysander posyła mi jeszcze lekkie skinienie głową na które odpowiadam przelotnym uśmiechem i z żalem zostawiam go, by znaleźć Alexy’ego. Krążę po pomieszczeniu, szukając źródła największego hałasu, które niechybnie musiałby stanowić mój przyjaciel, gdy nagle ktoś mało delikatnie szturcha mnie w ramię. Odwracam się i dostrzegam wpatrzone we mnie oczy blondynki, niższej ode mnie o dobrych dziesięć centymetrów. Nie rozpoznaję w niej nikogo znajomego i już mam uznać, że się pomyliła, gdy jej twarz wykrzywia grymas złości.
- Ty! – warczy wściekle. Unoszę brwi, nic nie rozumiejąc.
- Przepraszam, czy my się znamy?
- Nie i nie licz, że to się zmieni. – dziewczyna zaciska dłonie w pięści i mierzy mnie wzrokiem – Co ty robiłaś z Lysandrem? Daj mu spokój!
- Hm? Spokojnie, tylko dawałam mu prezent i ... – nawet nie wiem, czemu zaczynam się tłumaczyć i gdy tylko to zauważam, natychmiast przestaję – Zaraz, można wiedzieć, o co ci chodzi?
- O co mi chodzi? Masz natychmiast się odczepić od mojego chłopaka! – dziewczyna zaczyna mówić coraz głośniej, ściągając na nas uwagę stojących w pobliżu osób, które zaczynają przyglądać się nam z zaciekawieniem. Odruchowo krzyżuję ręce na piersi.
- Twojego… co?
- Chyba nic dla niego nie znaczysz, jeśli nic ci o mnie nie powiedział! Lepiej sobie odpuść! Nie chcę cię więcej widzieć w jego pobliżu, zrozumiałaś?
Jestem tak zaskoczona jej agresywnym tonem i sugestią, że Lysander jest z nią romantycznie związany, że aż odbiera mi mowę. Mogłabym co najwyżej wziąć ją za jego młodszą siostrę, a nie dziewczynę. Kilka osób koło nas zaczyna chichotać i chcę za wszelką cenę odwrócić uwagę pozostałych osób od tego, na co taką uwagę zwróciła blondynka. Wiem, że nie mogę zarzucić jej kłamstwa ani zacząć się z nią kłócić, bo to by jasno wskazywało, że jednak jest coś między nami.
- Dziewczyno, ja tylko składałam mu życzenia urodzinowe!
- I tak ci nie wierzę! Widziałam! Co ci powiedział?! – ton dziewczyny zaczyna przybierać histeryczne nuty i odruchowo się cofam, bo zbliża się do mnie coraz bardziej i zdaje się kompletnie tracić nad sobą panowanie.  – To mój chłopak! Mój…
- Wystarczy, Nino. – wrzaski dziewczyny musiały przyciągnąć wreszcie Lysandra, który zdecydowanie chwycił ją za ramię i stanowczo ode mnie odciągnął. Mam wrażenie, że zjawił się w samą porę – jeszcze chwila, a prawdopodobnie rzuciłaby się na mnie z pięściami. Ta jednak wcale nie miała ochoty się uspokoić.
- Lysander! Kim ona jest? Wyrzuć ją stąd! – krzyczy, a na twarzy Lysandra pierwszy raz w życiu dostrzegam grymas irytacji. Mam wrażenie, że mocniej ściska jej ramię.
- Chyba powinnaś iść już do domu, Nino. Robi się późno.
- Co… Nie! – w oczach dziewczyny zaczynają błyszczeć łzy, a ja korzystam z tego, że chwilowo uwaga zebranych skupia się na niej i Lysandrze i dyskretnie się wycofuję. – Nie możesz! To przez nią, tak? Próbujesz zniszczyć nasze szczęście, ale ci się to nie uda, słyszysz?! – ostatnie zdanie Nina wywrzaskuje w moim kierunku, a gdy odszukuje mnie wzrokiem, celuje we mnie palcem i robi ruch, jakby zamierzała się na mnie rzucić, gdyby nie wciąż trzymający ją Lysander – To nie koniec! Jeszcze cię dorwę! To mój chłopak, ty psychopatko!
Po jej policzkach spływają łzy, gdy wyszarpuje się z uścisku Lysandra i rusza w stronę drzwi, przepychając się przez tłum, a gdy wreszcie dociera do przedpokoju, łapie swoje okrycie i wychodzi, trzaskając drzwiami.
Stoję w kompletnym bezruchu, obejmując się ramionami, gdy ktoś kładzie mi rękę na plecach. Wiem, że to Alexy, jeszcze zanim się odezwie.
- Przeniosłem ci coś do picia. Niezła afera, co? Kto tu wpuścił tę wariatkę? – rzuca swobodnym tonem, lecz gdy zwraca uwagę na moją minę, natychmiast poważnieje – Hej, co jest? Ty drżysz? Chodźmy stąd w inne miejsce, dobra? – obejmuje mnie ramieniem i prowadzi w stronę wyjścia na taras, gdzie nikogo nie ma. Tam podsuwa mi wiklinowe krzesło i sadza na nim, wciskając mi w dłoń szklankę coli. Tępo wpatruję się w kapiące z chroniącego nas przed deszczem zadaszenia krople.
- Dobrze się czujesz?
Biorę łyk napoju i przykładam sobie zimną szklankę do rozpalonego policzka.
- Nie bardzo. Chyba potrzebuję chwilę ochłonąć.
Przyjaciel pocieszająco klepie mnie po ręce.
- Niepotrzebnie się tak przejęłaś, to zwykły dzieciak. I nie sądzę, by Lysander…
Przerywa mu wkroczenie samego zainteresowanego, który rozgląda się i natychmiast nas zauważa. Podchodzi do mnie i skinięciem dziękuje Alexy’emu. Ten z wyczuciem podnosi się i puszcza mi oczko, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że bynajmniej nie jest ślepy i widzi co się dzieje. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że pozostanie dyskretny wobec pozostałych uczniów.
Lysander opada przede mną na jedno kolano i dotyka mojej dłoni, spoczywającej na oparciu fotela.
- Czuję niewypowiedziany wstyd na myśl, iż zostałaś potraktowana w tak haniebny sposób. Przyjmij moje najszczersze przeprosiny, to nie powinno mieć miejsca.
 Posyłam mu delikatny uśmiech.
- Nic się nie stało, to nie twoja wina. – przez chwilę milczę czekając, aż chłopak powie coś więcej, ale nic nie mówi. –Zechcesz mi powiedzieć, kim jest ta dziewczyna? Nina, tak? Najwyraźniej uważa się za twoją dziewczynę.
- Tak, wiem. Nie powinienem teraz ci zawracać tym głowy. Możesz być pewna, że nie jestem z tą dziewczyną w żaden sposób związany. To… skomplikowane.
- Zauważyłam. – Lysander delikatnie masuje kciukiem wnętrze mojej dłoni, skutecznie rozpraszając moje myśli – Ktoś nas może zobaczyć. – zauważam, gdy chłopak bierze moją dłoń i wtula się w nią ustami, przymykając oczy. Nie mogąc się powstrzymać, wykorzystuję to, by pogładzić go po policzku.
- Nic na to nie poradzę, gdy wyglądasz tak cudownie. – mruczy i nagle się podnosi. Niewiele rozumiejąc pozwalam mu, by wyjął mi z dłoni szklankę z napojem, odłożył na blat stolika i przyciągnął do siebie.
- Zechcesz mi ofiarować taniec? – pyta, a ja przez chwilę próbuję się skupić na muzyce, dobiegającej z wnętrza domu. Nie bardzo pasuje do wolnego tańca, ale jeśli Lysandrowi to nie przeszkadza, to mnie też nie.
- Z przyjemnością. – odpowiadam i pozwalam, by okręcił mnie wokół własnej osi i przytulił, lekko kołysząc się w rytm muzyki. Przez chwilę po prostu cieszę się jego ciepłem i bliskością oraz szumem deszczu, uderzającego o zadaszenie. Lysander pochyla się i wtula twarz w moją szyję.
- Uwielbiam twój zapach. – szepcze, ledwie muskając ustami moją skórę tuż nad obojczykiem. Delikatnie mnie tam całuje i prostuje się by spojrzeć mi w oczy. Wciąż nie przyzwyczaiłam się do jego wzroku i szybko czuję, że na mojej twarzy pojawia się rumieniec. Chłopak lekko się uśmiecha i dotyka dłonią mojego policzka, kciukiem muskając moją dolną wargę. Posłusznie rozchylam usta i wspinam się na palce, oczekując pocałunku. Lysander nachyla się do mnie i gdy nasze usta już się mają zetknąć, słyszę chrząknięcie z drugiej strony tarasu, na które Lysander odskakuje ode mnie jak oparzony.
- K-Kastiel? – chłopak wytrzeszcza oczy na widok swojego przyjaciela, który nic sobie nie robiąc z tego, w jakim momencie nam przerwał, stoi oparty o ścianę i stara się odpalić papierosa. Jest chyba jedyną osobą, która najwyraźniej przebrała się za samego siebie.
- Nieźle. – mamrocze Kastiel, chowając zapalniczkę do kieszeni – Nie przeszkadzajcie sobie, gołąbeczki. Moglibyście bardziej zwracać uwagę na to, co się dzieje dookoła. Stoję tu dobre pół minuty.
Policzki Lysandra błyskawicznie robią się czerwone i wiem, że moja twarz też zaczyna kolorystycznie zlewać się z suknią. Co za palant z tego Kastiela!
- Chyba powinniśmy wracać do gości. – Lysander rzuca mi przepraszające spojrzenie i zerka jeszcze na Kastiela – Porozmawiamy później.
Buntownik tylko mamrocze coś w odpowiedzi, całkowicie pochłonięty wydmuchiwaniem dymu papierosowego, który powoli zaczął wypełniać całą przestrzeń. Opuszczamy taras i przechodzimy do salonu, gdzie wejście solenizanta wywołuje ogólny entuzjazm imprezowiczów i już po chwili ktoś wciąga go do rozmowy na drugim końcu pokoju. Odszukuję wzrokiem Alexy’ego, który dotrzymuje towarzystwa Violetcie, próbując sprawić, by choć trochę się rozluźniła i opadam na kanapę obok nich.
- O, kogo to widzę! – śmieje się Alexy – Chyba mamy do pogadania, Sucrette.
- Naprawdę? – odpowiadam niewinnie i sięgam po chipsy, by zająć usta przeżuwaniem i nie musieć konfrontować się z Alexym. Violetta posyła mi leciutki uśmiech i jak na dłoni widzę, że czuje się niezręcznie, mimo wysiłków przyjaciela.
- Nie wywiniesz się! – obiecuje chłopak i sięga po garść solonych orzeszków. Próbuję nie zerkać w stronę Lysandra, jednak mój wzrok co chwila wędruje w jego stronę, zajętego uprzejmą rozmową z Natanielem i Melanią. W pewnym momencie dołącza do nas Iris, jednak szybko pochłania ją dalsza zabawa i znów zostajemy w trójkę na kanapie. Nagle Alexy podrywa się na równe nogi i z ukłonem podaje mi wyciągniętą dłoń.
- Czy można prosić panią do tańca? – rzuca wesoło. Rzucam Violetcie bezradne spojrzenie, jednak po chwili z uśmiechem przyjmuję wyciągniętą dłoń przyjaciela. Ten pomaga mi się podnieść i ciągnie na środek pokoju, gdzie zorganizowano prowizoryczny parkiet. Alexy jest świetnym tancerzem i pomimo starań, dotrzymanie mu kroku w długiej sukni z trenem i gorsetem graniczy z cudem – przynajmniej jak dla mnie. Jego energia i szczera, niczym nieskrępowana radość działają na mnie jak pigułka szczęścia i już po chwili czuję, że uśmiech nie schodzi z mojej twarzy. Gdy kończymy i wracam na swoje miejsce obok Violetty mam ochotę sięgnąć po swoją szklankę coli, gdy przypominam sobie, że zostawiłam ją na tarasie. Odwracam się do Violi, by powiedzieć jej gdzie będę, ale Alexy już ciągnie ją w stronę parkietu, więc tylko posyłam za nimi uśmiech i idę na taras.
Gdy wychodzę na zewnątrz, szybko odnajduję swoją szklankę i odkrywam, że Kastiel urządził sobie w niej popielniczkę. Spoglądam na to z niedowierzaniem i już mam wrócić do środka po nową, gdy staję twarzą w twarz z szarookim buntownikiem. Zanim zdążę jakkolwiek zareagować, zostaję przyciśnięta do ściany, a moja ręka wykręcona w nadgarstku.
- Co ty wyprawiasz? Puszczaj, to boli! – krzyczę, gdy tylko udaje mi się otrząsnąć z pierwszego szoku.
- W co ty pogrywasz? – warczy Kastiel i jeszcze mocniej wykręca moją dłoń, wywołując syk bólu. Mam ochotę dać mu w twarz, ale jego wzrok mnie przeraża – to obraz czystej, niczym niezmąconej furii.
- O co ci chodzi? – stękam i krzywię się z bólu – Natychmiast mnie puść!
- Dobrze wiesz. – nigdy nie widziałam, by Kastiel był tak wściekły i wiem, że nie chciałam tego nigdy zobaczyć – Najpierw obłapiasz Lysandra, a potem na jego oczach bawisz się w najlepsze z tym kolorowym debilem? Żarty sobie robisz?
- Nie waż się go obrażać! – krzyczę, bo nagle bardziej obchodzi mnie to, że Kastiel obraża Alexy’ego niż to, że kompletnie nie rozumie charakteru naszej znajomości – To mój przyjaciel i nic ci do tego!
Chłopak nagle z całej siły uderza wolną dłonią w ścianę, jego pięść ląduje centymetr od mojego ucha, aż podskakuję w miejscu.
- A Lysander to mój przyjaciel. – warczy wprost do mojego ucha – I jeżeli kiedykolwiek, w jakikolwiek sposób go skrzywdzisz, to przysięgam ci, że pożałujesz.
Podejmuję próbę wyswobodzenia dłoni z uścisku Kastiela, jednak ten tylko go wzmacnia.
- Puszczaj mnie natychmiast! – krzyczę i w przypływie złości unoszę dłoń, by go spoliczkować, lecz ten chwyta moją rękę całkowicie mnie unieruchamiając i widzę, że porządnie go wkurzyłam. Co teraz? Pobije mnie? Nie mam pojęcia, co robią szkolni chuligani w takich sytuacjach, lecz wiem, że nie mam ochoty się przekonać na własnej skórze. Doprowadzona do ostateczności, na oślep unoszę kolano i z satysfakcją stwierdzam, że udało mi się trafić mojego oprawcę w krocze. Kastiel puszcza mnie z wyrazem zaskoczenia i bólu na twarzy, a ta chwila mi wystarczy, by się wyswobodzić i pędem uciec z tarasu, pośród ścigających mnie jego wściekłych wyzwisk. Wpadam do salonu i mijając imprezowiczów, zmierzam w stronę frontowych drzwi, nie oglądając się za siebie. Gdy od wyjścia dzieli mnie kilka kroków nagle czuję, jak ktoś chwyta mnie za rękę.
- Sucrette? Dokąd idziesz?
Odwracam się, by spojrzeć w heterochromatyczne oczy Lysandra i czuję, jak w moich wzbierają łzy.
- Twój przyjaciel to straszny palant. – mówię, próbując powstrzymać łkanie i nie czekając na jego reakcję wyswabadzam dłoń, zabieram swój płaszcz z wieszaka i wypadam na zewnątrz.

2 komentarze:

  1. Oj Kastiel tego to ci nie daruje, najpierwasz taki piękny moment niszczysz, a później straszysz su no nieładnie tak. Jak Cię dorwę to ci nogi z tyłka powyrywam ;-; No dobra już mi lepiej po wyrzuceniu tego z siebie 😂
    Co do rozdziału jest cudny <3(no oprócz Kastiela i Niny ale cii )Pozdrawiam i przesyłam całe mnóstwo weny :*

    OdpowiedzUsuń