piątek, 25 stycznia 2019

Część trzynasta: Wywoływanie żywych


Pobyt w Instytucie w Indiach szybko - zbyt szybko - dobiegł końca i Emma prędzej niż później była zmuszona opuścić barwny port z unoszącymi się w powietrzu orientalnymi słodko - korzennymi zapachami, z żalem pożegnawszy swoich gospodarzy.
Spotkanie, które powodowało u niej doprowadzający do szału niepokój, nie trwało łącznie nawet dziesięciu minut - człowiek zwany Mistrzem okazał się być dystyngowanym mężczyzną,  z którego twarzy i postury nie można było określić jednoznacznie wieku - mógł mieć równie dobrze dwadzieścia co pięćdziesiąt lat. Modnie przystrzyżona bródka, elegancka laska i strój angielskiego dżentelmena - jedynym, co zaburzało jego spójny wizerunek były oczy spoglądające na Emmę spod czarnego cylindra - niepokojąco przenikliwe i jarzące się niezdrowym blaskiem. Wytłumaczenie na obecność Emmy w jego kwaterze - jakie by nie było - musiało go zadowolić, bo nie poruszali przy niej tego tematu. Prawdę mówiąc, nie poruszali przy niej  żadnego tematu - Mistrz potraktował ją z nie większą uwagą, niż rzadki okaz rośliny doniczkowej. Kobieta właściwie nie miała pojęcia, co Kastiel i Lysander o niej wiedzą i czy rozmawiali już z Mistrzem o kwestii podróży w czasie. Nie wiedziała w sumie niczego i powodowało to u niej strach, objawiający się nieprzyjemnym uciskiem w dołku. Parę razy próbowała podpytać Lysandra, ale milczał jak zaklęty.
- Rozumiem twój niepokój, ale nie powinienem rozmawiać z tobą na ten temat. - rzucił przepraszającym tonem - Mogę tylko zdradzić, że nie masz powodów do zmartwień. Wszystkie kwestie dotyczące ciebie są już wyjaśnione i nie budzą niczyich wątpliwości.
- A co z… - zaczęła Emma i zająknęła się nagle nie wiedząc, jak sformułować pytanie. Zawiesiła wzrok na mężczyznach wnoszących na pokład Skoczka kufry, paczki i drewniane skrzynie, w których oprócz ich dobytku były też egzotyczne przyprawy czy materiały, które wybrali wspólnie w prezencie dla Rozalii i Leo. Emmie przeszło przez myśl, że jeśli sprawy między nimi nie zwolniły pod ich nieobecność, to prawdopodobnie kupili im prezent ślubny.
- Z? - napomknął łagodnie Lysander, próbując przywieść jej myśli z powrotem na odpowiednie tory.
- Chodzi mi o… podróż powrotną. - wyrzuciła z siebie kobieta, jednak w chwili, gdy to powiedziała dotarło do niej, że naprawdę nie wie, czego chce.
Przez twarz mężczyzny przemknął ledwie dostrzegalny cień, gdy natychmiast pojął, że nie idzie o ich podróż do Anglii.
- Ta sprawa musi poczekać, aż wrócimy do Londynu. - odparł unikając jej wzroku i pod byle pretekstem błądząc spojrzeniem po porcie. Emma widziała jak na dłoni, że wolałby, by o to nie pytała. Może gdyby mu powiedziała prawdę o sobie zrozumiałby, czemu to takie ważne? W końcu zdradziła wszystko Rozalii, dlaczego więc się waha? Jeśli nawet nie zdecyduje się wrócić do Armina, pozostawienie go na pastwę czarnych myśli byłoby okrutne. Jeśli zdecyduje się zerwać zaręczyny i zostać ze swoim mężem w epoce wiktoriańskiej (jakkolwiek kuriozalnie by to nie brzmiało), to zrobi to jak należy - spojrzy Arminowi w oczy, zwróci biżuterię i zapewni, że jest bezpieczna, że nie musi się o nią martwić… że kocha innego. Nie miała pojęcia, jak by to przyjął, ale z drugiej strony jeśli miałaby odwagę zdradzić swoją miłość do Armina, to powinna mieć również odwagę mu o tym powiedzieć, prawda? Chociaż podjąć decyzję to jedno, a spojrzeć w oczy ze świadomością, że łamie się czyjeś serce to zupełnie inna sprawa. Tak czy siak na pewno lepsze to, niż zniknięcie na zawsze. Wiedząc, że żyje i jest zwykłą zdrajczynią przynajmniej miałby szansę na to, by zacząć od nowa… z kimś innym. Ta myśl nieoczekiwane sprawiła, że Emmę zakłuło serce. Pomyślała o tym wszystkim, co straci bezpowrotnie zostając z Lysandrem. Nie tylko Armina, ale też pracę u pana Nancy'ego, swoją pasję, wszystkie zdjęcia. Nawet głupią możliwość wpakowania w siebie hamburgera, oglądając serial w internecie.
Nie, to niemożliwe. Jak, do diabła, mam podjąć decyzję? Jak można podjąć jakąkolwiek decyzję, będąc rozdartym między dwoma mężczyznami, których dzieli niecałe dwieście lat? Jak Iris się w ogóle udało zorientować, gdzie jest jej miejsce? Czy powinnam to wiedzieć? Może ją wcale nie powinnam podróżować? Może to przejście nie było przeznaczone dla mnie?
Gdyby przynajmniej spotkanie z Mistrzem coś jej podpowiedziało. Wyglądało na to, że nie będzie mogła w tej kwestii liczyć na żaden imperatyw, który pchnie ją w konkretnym kierunku. Tylko ona i jej myśli, serce, rozum i sumienie. Opory moralne, uczucia własne i innych, swoje szczęście…

Całą podróż powrotną spędziła w swojej kajucie, walcząc z chorobą morską i myślami, które nie dawały jej spokoju ani na chwilę. Wspominała to uczucie beztroski, które towarzyszyło jej podczas spędzonych wspólnie z Lysandrem dni i nocy, kiedy to zasypiali i budzili się wtuleni w siebie. Jak mogła być tak lekkomyślna by wierzyć, że wszystko się po prostu samo rozwiąże? Prawdopodobnie przez cały ten czas oszukiwała i siebie, i jego. Nie powinna tego robić. Wzdrygała się na myśl o tym, że mogła tego uniknąć. Bo to prawda - mogła. Nie musiała się do niego zbliżać. Nie musiała go krzywdzić swoim odejściem. Tylko skąd ten irytujący głosik szepczący, że jego przecież chciała bardziej, niż jest w stanie przyznać?...
Lysander krążył przy niej najwyraźniej przekonany, że zapadła na jakąś rzadką, egzotyczną chorobę w wyniku której odmawia jedzenia i większość czasu siedzi w milczeniu, pogrążona we własnych myślach. W końcu jednak sam chyba domyślił się, że Emmie doskwiera bardziej choroba ducha niż ciała i w dodatku związana z tym, co i jemu nie dawało spokoju.

- Gdybyś chciała porozmawiać… - zaczął pewnego mglistego poranka, gdy jak co rano odwiedził ją z najsmaczniszymi kąskami, jakie udało mu się dla niej znaleźć. Urwał nagle widząc, jak wbija w niego uważne spojrzenie, jakby miała nadzieję, że powie coś, co rozwieje jej wątpliwości. Ale co mógłby powiedzieć? Jak może jej pomóc?
- Tak?
- Zawsze chętnie cię wysłucham. I chciałem… ja… - czy to tylko gra świateł, czy ona  naprawdę tak mocno zbladła? Do tego te niezdrowe cienie pod oczami...
Kobieta westchnęła.
- Po prostu potrzebuję zebrać myśli, to wszystko. Nie musisz się tym martwić.
Nagła, dziwna obcość w jej głosie, prawie chłód sprawiły, że Lysander cofnął się pod drzwi. Unikała jego wzroku. Czy to przez to, jak zachował się przed wypłynięciem? Czy nieświadomie ją uraził? A może to z powodu tego, jak stali się sobie bliscy w Indiach? Czy w ten sposób chce go od siebie odsunąć, przygotować na swoje zniknięcie? Jakie mógłby znaleźć słowa, by ją przekonać, żeby została? Czy ma prawo od niej tego wymagać? Nie. Skoro tego chce, on nie może stanąć jej na drodze. Nawet, jeśli będzie tego żałował do końca życia.
A potem zrobił coś, czego długo jeszcze nie mógł sobie darować. Skinął głową i wyszedł na pokład, nie obejrzawszy się za siebie, starając się stłumić narastające uczucie żalu. Nie chciał, by dzieliła jego emocje. Nie chciał jej niczego utrudniać. Jeśli zdecyduje się go opuścić, to on jej na to pozwoli. Wiedział, że decyzja nie będzie łatwa, a jeśli odejdzie, to na zawsze.
Lysander wsparł się ciężko o burtę i zapatrzył we mgłę. I tak znalazł go Kastiel, chmurnie wpatrzonego w dal niedostrzegalną zza zasłony mlecznego oparu.
Przypomina ducha, który usiłuje wywoływać żywych.
Ta myśl zrodziła się w głowie Kastiela, ale była obca, jakby nie należąca do niego. Najwyraźniej za dużo czasu spędzał w towarzystwie Lysandra. Za dużo jego wydumanej poezji i rozprawiania o dziewczynie z innego świata. Nawet Kastiel zaczynał od tego tracić rozum.
Bez słowa podszedł do swojego parabatai i zapatrzył się w to samo miejsce, jakby usiłując odgadnąć, co przykuło uwagę Lysandra. Wiedział, że niczego tam nie ma prócz mętnej, szarej kipieli, jednak sprawiał wrażenie zdeterminowanego. W istocie po prostu czekał. Nawet nie musiało minąć dużo czasu, zanim Lysander zamrugał i spojrzał na swojego towarzysza, jakby widział go po raz pierwszy w życiu.
- Od dawna tu jesteś?
- Chwilę. - rzucił obojętnie, jakby wybrał to miejsce przypadkiem i przypadkiem w nim stanął, jedynie zrządzeniem losu wpatrując się w ten sam skrawek mglistego poranka. - Chce odejść. A ty chcesz jej na to pozwolić. - dodał równie neutralnym tonem.
Lysander nie zapytał, skąd to wie, jedynie uśmiechnął się ponuro.
- Tak.
- Popełniasz błąd nie mówiąc jej o swoich uczuciach i pozwalając, by tak po prostu wróciła tam, skąd przyszła. Marnujesz szansę.
Lysander skrzywił się odruchowo na tak celny i bezpośredni osąd.
- Być może.
- Sądziłem, że masz więcej rozumu.
Lysander rzucił mu twarde spojrzenie.
- Kiedy kobieta chce odejść, powinno jej się na to pozwolić. Akurat ty powinieneś dobrze to wiedzieć.
Kastiel zazgrzytał zębami. Pożałował, że w ogóle zaczął tę rozmowę.
- To była inna sytuacja. - prawie warknął, jego stalowoszare oczy zalśniły złością. Nigdy nie rozmawiali na ten temat, a Lysander tylko raz próbował go poruszyć. Kastiel nie chciał o tym słyszeć. Chciał zapomnieć. - Na jej miejscu zrobiłbym to samo. - dodał jednak, jakby wbrew sobie.
Lysander gwałtownie potrząsnął głową.
- O, nie. Ty byś nigdy tak nie postąpił. Znam cię zbyt dobrze, by móc w to uwierzyć.
Kastiel tylko zerknął na niego spode łba, choć ostre spojrzenie jego oczu nieco złagodniało.
- Może to prawda, popełniłem błąd. I co? Teraz zamierzasz zrobić to samo, chociaż widziałeś, jak… - nie dokończył. Obydwaj wiedzieli, jak Kastiel ciężko zniósł żałobę po utraconej miłości.
Lysander westchnął.
- Nie chodzi o to. Masz rację, że to inna sytuacja. Nie powinienem był tego porównywać. Wybacz. Ja po prostu nie mogę jej zatrzymywać, jeśli zdecyduje się wrócić do dawnego życia. W tej historii to ja jestem tym drugim. A poza tym… tak będzie dla niej lepiej. To nie jest dla niej dobre miejsce, nie jest tutaj bezpieczna. Otoczona istotami i ludźmi, którzy chcą jej krzywdy… Obawiam się, że nie będę mógł jej chronić przez cały czas, nawet jeśli zrobię wszystko, by była bezpieczna. A gdyby tylko coś się stało… Jeśli Nataniel ma rację i dojdzie do wojny… - zwrócił na Kastiela nagle pobladłe oblicze - To nie chodzi o mnie. Ona po prostu nie może tutaj zostać.  
- A jeśli mimo to tak postanowi, to co? Odeślesz ją?
- Tak... nie. Nie wiem, co zrobię, Kastiel. - po jego spojrzeniu Kastiel widzial wyraźnie, że jest rozdarty - Naprawdę nie mam pojęcia.
Dni na statku mijały im powoli i jałowo, rytm ich dni zlewał się w jedno z rytmem morza. Borys z łatwością omijał grudniowe sztormy, ale musiał sam przyznać, że morze było wyjątkowo spokojne jak na tę porę roku. Byli dwa dni drogi od Anglii, gdy spadł śnieg, a gdy zawinęli wreszcie do portu okazało się, że jest on w całości pokryty białym puchem. Lysander nie zamienił z Emmą ani słowa, a ta od razu po przybyciu do Instytutu zniknęła w towarzystwie Rozalii w swoim pokoju i nie wychodziła stamtąd, jeśli nie musiała. Nie miał jej tego za złe. Im rzadziej ją widywał tym lepiej, jeśli miał trzymać się swojego postanowienia. A trzymać się go musiał, jeśli chciał jej dobra.
Raz tylko, kiedy wracał do siebie po skończonej kolacji, zatrzymała go w korytarzu. Kiedy stanęła naprzeciwko niego i po raz pierwszy od dłuższego czasu mógł spojrzeć jej w oczy, poczuł silną potrzebę by przygarnąć ją do siebie i już nie wypuścić z objęć. By zasnąć przy niej tak, jak w Indiach, czując jej ciepło przy ciele, słodki ciężar głowy na swoim ramieniu. Odsunął się nieco, by zwiększyć dystans i nie zrobić niczego nieroztropnego, co ona musiała mylnie odczytać, bo w jej oczach dostrzegł ból.
- Chciałam z tobą pomówić. - powiedziała, wyłamując palce - Chciałam cię uprzedzić, co zamierzam zrobić.
Zacisnął szczękę.
- Wydaje mi się, że jest tylko jedno słuszne rozwiązanie, Emmo. Na pewno je dostrzegłaś, skoro przyszłaś mi o tym powiedzieć.
- Tak. - lekko zmarszczyła brwi - Chyba tak.
- Musisz wrócić.
- Tak. Tak. Ale…
- Wiem. Proszę, nie musisz nic mówić. Po prostu to zrób.
Nie zważając na to, że dwukrotnie zawołała za nim jego imię, odwrócił się i energicznie przeszedł przez korytarz. Nie chciał się z nią żegnać. Nie chciał myśleć, że go opuści, bo wtedy niechybnie złamałby swoje postanowienie i spróbowałby ją zatrzymać. Nie mógł pozwolić, by jego emocje miały wpływ na jej decyzje. Sam siebie przekonywał, że chce, by odeszła. By była bezpieczna.
Kiedy wpadł do swojego pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi po raz pierwszy poczuł, że coś się bezpowrotnie dla niego skończyło.

***

W gabinecie Nataniela byli we czworo. Ostatnio mało co sprawiało, że Nataniel odrywał się od złowróżebnych wizji wojny wiszącej w powietrzu i wszystko wskazywało na to, że nie jest to myślenie na wyrost - choć Lysander wstrzymywał się jeszcze z ferowaniem wyroków. Wprawdzie relacje z indyjskim Instytutem były  po ich ostatniej wizycie bardziej niż dobre, jednak wszyscy wiedzieli, że jeśli dojdzie do starcia, to będzie wciąż za mało. Nataniel zmusił nawet Amber, by przesunęli z Johnnym datę ślubu, choć naraziło go to na wściekłość siostry, która od tamtej pory nie odezwała się do niego nawet słowem i ostentacyjnie go ignorowała za każdym razem, gdy na siebie wpadli.
Tym razem była to jednak sprawa innej wagi.
- Jutro odeskortujemy Emmę do domu Mistrza. - powiedział bez zbędnych wstępów - Bądźcie gotowi około południa. Wraca do swoich czasów. Udało mi się uzyskać zgodę.
Lysander poczuł, jakby cała krew odpłynęła mu z twarzy. W szoku tylko zamrugał, niezdolny do wykonania ruchu bądź wydobycia z siebie najcichszego głosu. To naprawdę już się dzieje?
- Emma już wie? - zapytała Rozalia, jakby instynktownie wyczuwając jego reakcję.
- Nie. Powiem jej jeszcze dzisiaj. Mistrz będzie na miejscu więc nie powinno być problemów, ale w razie czego chcę, byśmy poszli tam wszyscy.
- Rozumiem.
Nataniel skinął głową na znak, że to wszystko, co miał im do przekazania. Lysander przez chwilę wpatrywał się jeszcze w niego, jakby wciąż jeszcze liczył, że to nieporozumienie, kiedy Rozalia chwyciła go pod ramię i łagodnie, choć zdecydowanie, zaprowadziła do wyjścia z gabinetu. Na korytarzu zmusiła go, by spojrzał jej w oczy.
- Lysandrze, ona ciągle się waha.
- Co takiego?
- Emma. Ona jeszcze nie jest pewna, jak postąpić. Możesz coś jeszcze zrobić. Możesz…
- Nie rozumiesz. - Lysander wpatrzył się w Łowczynię z bólem w oczach - Ja nie mogę niczego zrobić, jeśli chcę jej dobra. Pomyśl, co jest dla niej lepsze? Pozostanie tutaj czy powrót do bezpiecznej przyszłości?
Lysander zamilkł. Jak dziwnie brzmiały te słowa, wypowiedziane na głos. Myśl, że Emma podróżuje nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie zrodziła się w nim już w Indiach, ale kiedy Nataniel zaraz po powrocie wezwał ich i powiedział im wprost, że Emma pochodzi z przyszłości, poczuł się jak we śnie.
Rozalia przypatrywała się mu bez słowa z otwartymi szeroko oczami. Puściła jego ramię, które nie wiadomo kiedy chwyciła.
- Nataniel bez przerwy mówi o wojnie. Naprawdę sądziłaś, że będę ją namawiał, by została? By narażała życie tylko dlatego, że mam taki kaprys?
- Kaprys? Nie mówisz poważnie. Ja… myślałam, że ty...
- To ty nie jesteś poważna, Rozalio, gdy twierdzisz, że myślałaś. - przerwał jej Lysander ozięble - A teraz wybacz.
- Lysandrze!
Nawet się nie odwrócił.

***

Kolejny dzień przyniósł dodatnią temperaturę i roztopy. Śnieg zamienił się w burą breję, która piętrzyła się przy krawężnikach, zaś z dachów domów z plaśnięciami spadały na chodniki czapy nadtopionego śniegu. Jedna z nich rozbryzgnęła się pod stopami stojącego u boku Lysandra Kastiela, gdy stali przed wejściem do domu Mistrza, gdzie chwilę wcześniej zniknęła Emma w eskorcie Nataniela i Rozalii. Kastiel spojrzał na swojego towarzysza.
- Idziesz czy zostajesz?
- Ty lepiej idź. Ja chyba poczekam tutaj.
Kastiel wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów, więc tylko rzucił mu na odchodne spojrzenie kogoś, kto wie, że jego przyjaciel popełnia błąd, ale może go tylko wspierać. Minąwszy stojących przed drzwiami strażników wszedł do budynku. Jego sylwetka prawie dosłownie rozpłynęła się w mroku. Lysander zaczął spacerować. Dziesięć kroków w jedną, dziesięć w drugą stronę. W połowie piątej przechadzki przystanął gwałtownie, a cały plan, według którego działał, stracił jakiekolwiek znaczenie, kiedy wreszcie to do niego dotarło. Zaraz ją straci. Tak naprawdę straci, bo nigdy już nie zobaczy jej na oczy. Co gorsza, zmarnował te ostatnie dni na to, by jej unikać. Uzmysłowił sobie, że jedyny świat, jaki mu pozostał to ten, gdzie nie będzie już jej uśmiechu, ani zapachu jej rozgrzanej skóry, ani nawet tych dziwacznych zwrotów, których używała.
Zanim się spostrzegł, był już w środku, przy schodach na piętro.
Nie miał pojęcia, co zrobi, co powie. Wiedział tylko, że nie może pozwolić jej tak po prostu odejść w przekonaniu, że jest mu obojętna. Poznał, gdzie są, po głosie Mistrza, pognał w stronę otwartych drzwi i dopadł do nich, od razu tam wbiegając.
Wszyscy stali na środku, zgromadzeni naprzeciwko pięknie rzeźbionej szafy. W centrum tego wszystkiego była Emma, jego Emma, która ściągnęła z głowy kaptur podróżnej peleryny i najwyraźniej była już gotowa, by przejść na drugą stronę. Już miał do niej podbiec, złapać za łokieć, obrócić w swoją stronę i pocałować, zrobić cokolwiek, by ją powstrzymać, gdy zza niego wybiegł nagle mężczyzna, którego od razu rozpoznał, bo to on był odpowiedzialny za to, co działo się z Emmą gdy pojawiła się w domu Mistrza. Minął go, rzucił się pomiędzy skupionych wokół szafy Łowców i nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, odepchnął z całej siły Emmę, która zatoczyła się i upadła, a sam zbliżył trzymaną w ręce pochodnię do drewnianego mebla, który w sekundę zapłonął jasnym, złotym płomieniem, jak oblany łatwopalną substancją.

***

- ARMIN! - wrzask brata wyrwał mężczyznę z drzemki, w którą zapadł na kanapie. Raptownie otworzył oczy i poderwał głowę, a sekundy później już był w przedpokoju, skąd wcześniej dobiegł go krzyk.
Nie od razu zrozumiał, co widzi, gdy wpadł do sypialni i ujrzał strzelające pod sufit agresywne płomienie. Rozbudzony dopiero umysł podpowiadał mu, że nastąpił koniec świata, Armageddon, i oto jest jego świadkiem we własnym domu.
- Woda! Dzwoń po straż!
Alexy zdążył już wrócić do pokoju z gaśnicą i gestem ponaglił brata, który nagle oprzytomniawszy pognał do łazienki i zaczął wyciągać spod wanny i z szafek wszystkie miski i wiadra, jakie tylko mieli w domu. Zaczął napuszczać wody do wanny, choć przez drżenie rąk nie od razu udało mu się skutecznie zatkać odpływ. Próbował wsadzić wiadro pod kran z umywalki, zaklął, rzucił je w kąt i wziął mniejszą miskę. Miał wrażenie, że woda leci dwa razy wolniej, niż zwykle. Kiedy pobiegł z powrotem do sypialni, rozchlapując dookoła wodę z miski, Alexy walczył z pożarem za pomocą gaśnicy, jednak płomienie zamiast maleć tylko rosły. Widział, jak liżą sufit, słyszał ich huk. Chlusnął wodą z miski i wrócił w te pędy do łazienki, po drodze zawracając jeszcze po zostawiony na stole telefon komórkowy. Jedną ręką wybrał numer, a drugą nabierał wody z wanny do wiadra, a gdy zgłosił się dyspozytor szybko podyktował adres i wyjaśnił chaotycznie, co się dzieje, choć sam nie do końca to rozumiał. Przytrzymując telefon ramieniem rzucił się znowu na pomoc bratu, chociaż ogień zdawał się w ogóle nie reagować na ich wysiłki.
- Pali się szafa w sypialni. - a potem, jakby do siebie, dodał - Jakim, kurwa, cudem?


***


Szafa stanęła w ogniu. Płomień strzelił pod sufit z hukiem. Emma otworzyła usta w zastygłym na twarzy niemym okrzyku grozy. Mężczyznę złapał i odciągnął jeden z będących najbliżej niego ludzi Mistrza, wyrywając mu z ręki pochodnię. Wybuchło zamieszanie, przez które przebił się dziki, ludzki ryk:
- NIE!!!
Kastiel złapał Emmę wpół, by powstrzymać ją przed desperackim biegiem w stronę płonącego mebla i zaczął ją odciągać, gdy szarpiąc się usiłowała dopaść jeszcze drzwi szafy, jakby w szoku miała nadzieję, że uda jej się jeszcze przejść. Nataniel dostrzegł Lysandra, który stojąc w pewnym oddaleniu od centrum chaosu rzucał się w oczy.
- Wyprowadźcie ją stąd! - warknął do Kastiela, który zaczął prowadzić szamoczącą się Emmę w kierunku wyjścia. Lysander dopadł do nich i wyszli na korytarz, gdzie nie zdążył się jeszcze nawet zebrać dym. Kobieta wyraźnie opadała z sił i kiedy wyszli z budynku, a Kastiel wreszcie uwolnił ją z uścisku, bezwolnie osunęła się na ziemię i szlochając opadła na kolana w mokry śnieg. Lysander bez zastanowienia ukląkł naprzeciwko niej, na co Emma w rozpaczliwym geście owinęła ramiona wokół jego szyi i usiłowała coś z siebie wydusić pomiędzy jednym a drugim napadem szlochu. Mężczyzna wtulił twarz w zagłębienie jej szyi i obejmował ją tak mocno, jakby nigdy już nie miał ani na chwilę wypuścić jej z objęć.
Stało się coś potwornego, Emma cierpiała, wypłakując rzekę łez, która wsiąkała w poły jego płaszcza
I choć współczuł jej całym sercem, był poruszony i przerażony, to w spojrzeniu które ponad ramieniem Emmy wymienił z Kastielem była prawie wyłącznie ulga.

***

- Przecież mówię. Byłem w kuchni, gdy usłyszałem trzask. Drzwi otworzyły się, a ze środka buchnął ogień...
Armin potarł twarz. Na czole mial ciemną smugę, którą teraz niechcący rozmazał też po policzku.
- Co ty wygadujesz? Ogień? Ze środka?
- Tak. - Alexy skrzyżował ramiona, by powstrzymać drżenie rąk. - W życiu czegoś takiego nie widziałem.
Armin zerknął na zwęglone szczątki mebla. Gdy tylko płomień strawił szafę natychmiast sam zgasł, nie przenosząc się na inne sprzęty. Nawet dywan został nienaruszony. Zanim straż pożarna dotarła, było po sprawie, a jedynym dowodem na niedawny pożar była kupka zwęglonego drewna u ich stóp. Mogła być czymkolwiek.
- Przykro mi. - Alexy w geście wsparcia położył bratu dłoń na ramieniu - Wiem, że była dla ciebie ważna.
Armin nieznacznie wzruszył ramionami.
- To tylko szafa. - mruknął, jakby usiłował przekonać samego siebie.
Tylko dlaczego czuł, że stanowiła jego ostatnie połączenie z Emmą, a on je właśnie bezpowrotnie utracił?




---

Hej!

Ten odcinek dość mocno pogalopował z akcją do przodu - chciałam wreszcie zacząć zawierać w opowiadaniu rzeczy, na które wpadłam szmat czasu temu, a które ciągle czekały, aż wybrnę z tych Indii - przez tę przerwę mam wrażenie, jakbym miesiącami dryfowała z nimi na tym statku i chyba wreszcie chciałam sie stamtąd zawinąć. ;) Mam nadzieję, że mimo to rozdział czyta się dobrze!

Ściskam! :*

Namida

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz