piątek, 8 lutego 2019

Część czternasta: Po to żyjemy

Iris wpadła do holu w momencie, kiedy Kastiel i Lysander wprowadzili Emmę do środka. Trzasnęły zamykane drzwi wejściowe, a zszokowana Iris przypadła do drżącej Emmy, która nie przestawała dygotać, mimo że Lysander obejmował ją za ramiona, a oprócz własnego odkrycia miała na sobie również to należące do niego.
- Na Boga! Co tam się stało?! - wykrzyknęła, wyciągając do Emmy ręce i troskliwie ją do siebie przyciągając. Lysander niechętnie pozwolił, by Iris ją przejęła, ale wiedział, że muszą natychmiast wrócić do domu Mistrza, gdzie wciąż byli Nataniel z Rozalią.
- Zaopiekuj się nią. - poprosił cicho, na co Iris tylko skinęła krótko głową, wymieniając z nim poważne spojrzenie i odprowadzając go wzrokiem do drzwi, przez które wyszedł w ślad za ponaglającym go Kastielem. Kentin ruszył co koń wyskoczy gdy tylko wsiedli, jeszcze w biegu Lysander domknął drzwi powozu. Iris skupiła całą uwagę na Emmie, trupio bladej i drżącej, z błyszczącymi od płaczu oczyma i troskliwie wzięła ją w ramiona, prowadząc w kierunku kuchni. Przez całą drogę nie przestawała mówić do Emmy kojących słów pocieszenia, choć jedyną odpowiedzią na jakie ta mogła się zdobyć, było zgodne pociąganie nosem. Kiedy weszły wreszcie do kuchni i Iris posadziła Emmę na ławie przy stole stając naprzeciwko niej, ta wciąż dygocząc zapatrzyła się w piegowatą twarz Szkotki, a z jej oczu spłynęły na policzki nowe łzy, zupełnie bez jej kontroli.
- Iris...Och, Iris…
- No już, już, uspokój się. Cokolwiek się stało, jesteś teraz bezpieczna, dziecino.
- Iris, oni ją spalili… - Emma musiała zwalczyć nową, narastającą w płucach falę szlochu, by być w stanie dokończyć zdanie - Spalili przejście.
Dłoń Iris, którą zamierzała przeczesać troskliwie włosy Emmy, zawisła w powietrzu.
- Co takiego zrobili? Kto? - spytała głucho.
- Właśnie to. Przejście spłonęło. Byłam tam… Ja… On… - nie będąc w stanie dokończyć, poddała się wreszcie łzom, a Iris przysiadła obok niej i objęła ją ramionami, zamykając w mocnym uścisku. Emma przycisnęła głowę do jej ramienia gdy ta kołysała ją w objęciach, i łkała boleśnie. Tylko lekkie drżenie wskazywało na to, jak bardzo Iris jest poruszona tym wyznaniem.
Musiały trwać tak dłuższą chwilę, gdy drzwi kuchenne się otworzyły i do środka wślizgnęła się Violetta. Gdy spostrzegła, że Iris nie jest sama, wytrzeszczyła szare oczy i z niedowierzaniem rozchyliła usta.
- Emma?... - po tym, jak się z nimi wszystkimi pożegnała nie przypuszczała, że jeszcze ją kiedyś zobaczy. A już na pewno nie tego samego dnia. Przykucnęła obok nich, kładąc Emmie drobną dłoń na ramieniu. Iris wymieniła z nią porozumiewawcze spojrzenie i Violetta tylko skinęła na znak, że rozumie. Nie będzie o nic pytać.
Trwało dłuższą chwilę, zanim Emma uspokoiła się na tyle, by coś powiedzieć.
- Dziekuję wam. Jesteście kochane, ale… Nie musicie z mojego powodu…
- Bzdury, dziecko. Oczywiście, że musimy. Chcesz napić się herbaty? Mogę zaparzyć ci ziół, opowiesz nam o wszystkim...
- Prawdę mówiąc, chyba się położę. - wybąknęła Emma.
Iris tylko skinęła głową.
- Chodź.
We dwie poprowadziły Emmę na piętro do pokoju, który został przez nią opuszczony z rana tego dnia bez zamierzenia, by powrócić doń w najbliższym czasie. Pokój był uporządkowany, chociaż rzeczy Emmy nie zostały jeszcze uprzątnięte i Iris była wdzięczna, że zostawiły sobie na później to zadanie. Pusty pokój na pewno wprawiłby Emmę w jeszcze większe przygnębienie.  Pomogły jej zdjąć warstwy sukni i wciągnęły jej przez głowę koszulę nocną. Iris położyła ją w łóżku i otuliła kołdrą jak małe dziecko. Ciągle drżała pod grubą, puchową pierzyną. Violetta rozpaliła jeszcze ogień w kominku zanim wyszła.
- Będę w pobliżu. - zapewniła, posyłając jej smutny uśmiech i zamykając oburącz dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do sypialni Emmy.
Ta nie mogła powstrzymać dygotu i choć zwinęła się w kłębek ciągle czuła przeszywający chłód.
Mogła wrócić do domu. Do Armina. Droga powrotna była przed nią, na wyciągnięcie ręki, wystarczyło po nią sięgnąć. Pożegnała się ze wszystkimi, a osoba, która najsilniej ją tutaj trzymała, nie zrobiła nic, by ją zatrzymać. Ba - nie zrobiła nic, by jej zasugerować, że mogłaby tego chcieć. Kiedy to zrobił, kiedy powiedział, żeby po prostu odeszła, poczuła że świat zlał się w jedną olbrzymią plamę, utracił wszystkie ostre kontury, wszystko to, co powstrzymywało rzeczywistość przed spłynięciem powodzią barw i faktur. Co ją jeszcze trzymało w tak nierealnym świecie?  Właśnie to mu powinna była powiedzieć, gdy za nim wołała, stojąc na korytarzu i patrząc, jak odchodzi - że ten świat to jedna wielka ściema. Ale czy mu to powiedziała? Nie. Przyszła go powiadomić, że musi wrócić, żeby uporządkować swoje sprawy z Arminem i resztą troszczących się o nią przyjaciół. Że po tym, co się między nimi stało nie ma już dla niej powrotu do dawnego życia. Że jej miejsce jest tutaj, z nim i wróci tuż po tym, jak wszystko zostanie wyjaśnione, żeby nie zostawiać Armina w zawieszeniu. Ale kiedy pojęła, że on jej tutaj nie chce… co innego mogłaby zrobić? Dokąd jeszcze mogła pójść?
Teraz i tak straciła to wszystko. Nic jej nie pozostało. To jej kara za to, co zrobiła. Teraz jest tutaj uwięziona i nic nie może na to poradzić.
Zamknęła oczy, lecz wspomnienia były wciąż zbyt żywe. Stała tak blisko drzwi szafy, że mogła na powrót przyjrzeć się płaskorzeźbom, już wyciągała rękę, gdy poczuła silne uderzenie, a upadając dostrzegła tylko kątem oka nagły, oślepiający blask płomieni. Może gdyby szybciej zorientowała się, co się stało, dałaby radę jeszcze przejść na drugą stronę? Może już by tam była - poparzona i bez drogi powrotnej, ale przynajmniej nie tutaj. Jak zniesie jego widok każdego dnia wiedząc, że jej nie chciał?
Nie, nie może tutaj zostać. Tylko gdzie się podzieje?
I nagle przypomniała sobie twarz Priyi. Jej uśmiech, kiedy się żegnały. Wracaj, kiedy zechcesz. Już wiedziała, dokąd może się udać. Nie podda się bezwolnie kolejom losu, będzie walczyć o choćby namiastkę szczęścia.
Uspokojonej tą myślą i powstałym planem, zmęczonej płaczem i całym tym dniem udało jej się wreszcie zapaść w ciężki sen.


***


Raptownie otworzyła oczy. W pokoju panował półmrok, szczelnie zasunięte zasłony uniemożliwiały stwierdzenie, jaka też może być pora dnia, w kominku wciąż płonął ogień. Ile spała? Po chwili dopiero zrozumiała, co ją obudziło - pod jej drzwiami ktoś stał i ewidentnie się kłócił. Starając się nie robić hałasu, zsunęła się z łóżka i na palcach podeszła do drzwi, łapiąc po drodze szeroki szal, który zarzuciła na ramiona. Głosy były przytłumione, jednak Emma nie miała żadnego problemu z ich rozpoznaniem.
-... bo teraz śpi, nie wolno jej budzić i ja tak mówię! - syknęła ostro Iris, starając się jednocześnie brzmieć zdecydowanie i nie podnosić głosu.
- Mam prawo ją zobaczyć, po prostu mnie tam wpuść! - na dźwięk jego głosu Emmę aż przeszedł dreszcz. Choć był podszyty gniewem, Lysander wciąż nie stracił nad nim kontroli.
- Po co? Nie wydaje ci się, że wystarczająco już namieszałeś tej biednej dziewczynie w głowie?
- Co takiego? Co zrobiłem?
- Tak się składa, że wszystko wiem, więc nie udawaj przede mną niewiniątka! Chociaż tyle jesteś jej winien, po tym, co…
- Iris, to jakieś nieporozumienie! Pozwól zobaczyć mi się z moją żoną, ostatni raz proszę!
- Ty doprawdy nie nasze za grosz wstydu, by tak o niej mówić!
- Kobieto, na litość Boską!...
To ostatnie zabrzmiało jak warknięcie, jakby Lysander zdążył już stracić cierpliwość. Ułamek sekundy później klamka skierowała się w dół, a Emma musiała uskoczyć, by nie oberwać drzwiami w nos. Stanęła twarzą w twarz z Lysandrem, który bezceremonialnie wyminął Iris i wparował do jej pokoju. Z jego roziskrzonych gniewem oczu szybko uleciała cała złość. Iris rzuciła mu mordercze spojrzenie i już miała coś powiedzieć, gdy Emma, starannie omijając wzrokiem swojego męża, uśmiechnęła się do niej łagodnie.
-Wszystko w porządku, Iris.
Przez chwilę kobieta jeszcze wyglądała, jakby nie zamierzała ustąpić, aż w końcu skinęła głową.
- Będę za drzwiami. - oznajmiła Emmie i zamknęła oburącz ciężkie wrota. Lysander wzniósł oczy ku niebu, jakby złorzeczył na słynną szkocką zapalczywość. Emma pomyślała, czy istnieje jakiś gen szkockości, który Iris musiała odziedziczyć po swoich przodkach.
- Przepraszam, że cię zbudziłem. - zaczął Lysander cicho - Właśnie wróciliśmy z domu Mistrza, po prostu musiałem cię zobaczyć.
- Nic nie szkodzi, chyba i tak spałam zbyt długo. Coś się stało?
- U Mistrza? Nie mam dla ciebie stamtąd żadnych wieści, nic o czym byś już nie wiedziała. Nie przyszedłem tu zresztą po to, by cię tym dręczyć. Chciałem porozmawiać o czymś innym. O tym, jak to odebrałaś. Prosić o wybaczenie za swoje zachowanie.
- A co takiego źle odebrałam?
- Musisz wiedzieć, że nie chciałem byś odeszła. To znaczy chciałem, ale… nie dlatego, że nie pragnę mieć cię przy sobie. Chciałem cię chronić.
- Chronić? - zaaferowany swoim wyznaniem Lysander nie zwrócił uwagi na dziwną, ostrą nutę w głosie Emmy.
- Tak. Obawiałem się, i nadal zresztą sie obawiam, że zostanie tutaj nie jest dla ciebie bezpieczne. Że lepiej będzie, jeśli odejdziesz, wrócisz tam, gdzie nie zagrażają ci te wszystkie rzeczy, które zagrażają ci tutaj. Nie zdobyłem się na to, by ci wprost o tym powiedzieć i za to cię przepraszam. Wiedz, że zrobię wszystko, byś była tu ze mną bezpieczna…
- ... Bo nie masz innego wyjścia? - wpadła mu w słowo kobieta, poirytowana tą przedłużającą się przemową, która niczego nie wyjaśniała - Bo nie ma już drogi ucieczki? Nie ma sposobu, żeby mnie gdzieś wsadzić i nie musieć mną przejmować? Unikać, nawet nie chcąc się pożegnać?
Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Ależ o czym ty mówisz? Zrobiłem to właśnie dlatego, że się o ciebie troszczę, jak przyrzekałem. Nie pamiętasz słów przysięgi, którą sobie złożyliśmy?
- Nie, nie pamiętam. - warknęła Emma - Czegoś mało mnie ona interesowała w tamtym momencie!
- A ja pamiętam. - oznajmił Lysander sucho - I zamierzam ją wypełnić najlepiej, jak potrafię.
- Nawet wbrew mojej woli?
- Tak, jeśli będzie trzeba! Nie masz pojęcia, co ci tutaj groziło, co ciągle ci grozi!
- I nie przyszło ci do głowy, że mam to gdzieś? - Emma spojrzała mu prosto w oczy, starając się zapanować nad drżeniem głosu - Posłuchaj mnie. Ta decyzja należała do mnie i do nikogo innego. Nie miałeś prawa kwestionować jej w tak okrutny sposób. Bo tak zdecydowałam, kiedy postanowiłeś mnie odrzucić. Chciałam zostać bez względu na wszystko! Jak miałabym po tym wszystkim po prostu wrócić do dawnego życia?! Jak ty sobie to wyobrażałeś?!
- Nie odrzuciłem cię! Zrobiłem to dla twojego dobra, nie zważając na własne uczucia! Nie chciałem skazywać cię na śmierć u swego boku!
- Swoje uczucia możesz poświęcać jak ci się podoba, ale moje zostaw w spokoju! Aż taki jesteś zaślepiony własną szlachetnością, że nie myślisz nawet o tym, czego ja chcę i co czuję! Czy życie ze złamanym sercem jest dla ciebie aż tak lepsze od śmierci?!
- W s z y s t k o jest lepsze od śmierci! - Lysander zrobił krok w stronę Emmy, niemalże bliski furii, wbijając w kobietę wzrok pełen szaleństwa. Wytrzymała to spojrzenie, wpatrując się w niego z zaciśniętą szczęką, choć oczy zaszły jej mgiełką gromadzących się łez. Jego złość odczuwała tak, jakby ktoś ją uderzył.
Minęły trzy dłużące się sekundy, kiedy tak stali mierząc się wzrokiem.
- Nie dla mnie. - powiedziała cicho. Na tyle cicho, że Lysander natychmiast pożałował swojego wybuchu. - I nie będziesz za mnie decydował o tym, jak mam umrzeć.
Mężczyzna zrobił kolejny krok w jej stronę, wyciągając ręce, jakby chcąc ją objąć, jednak Emma tylko zrobiła krok w tył. Nie patrzyła mu już w oczy.
- Emmo, jesteś w szoku. Powinnaś…
- Przestań mi mówić, co powinnam! - wybuchła na nowo - Bardzo dobrze wiem, co mówię! Nie jestem dzieckiem, umiem o siebie zadbać! I jeśli moim życzeniem jest zaryzykować życie u boku kogoś, kogo kocham, to powinnam mieć do tego prawo, do ciężkiej cholery!
Lysander zamrugał. Spodziewał się wszystkiego, oprócz takiego wyznania. Emma też zamrugała, zaskoczona. Czy ona naprawdę to powiedziała? Naprawdę mu to powiedziała… w taki sposób?
- Emmo…
Wzbierająca w Emmie złość - na siebie, na niego, na cały świat - nie pozwoliła mu dokończyć.
- Mam dosyć tej rozmowy! Wyjdź stąd i przekaż Natanielowi, że zamierzam popłynąć do Indii. Nie będę obciążać cię ochroną mnie tylko dlatego, że spaliła się głupia szafa!
I nie pozwalając mu zareagować na swoje słowa wypchnęła go z pokoju i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
Potem przez chwilę po prostu tam stała zastanawiając się nad tym, co właśnie zrobiła - wyznała mężczyźnie miłość, po czym wyrzuciła go z pokoju i oznajmiła, że zamierza od niego uciec na drugi koniec świata. Wściekłym krokiem podeszła do łóżka, wcisnęła twarz w poduszkę i wydała z siebie dziki, ledwie wytłumiony przez pierze wrzask.


***


Nataniel przeciągnął dłonią po swojej zmęczonej twarzy. Stał w oknie gabinetu i bezmyślnie wpatrywał się w topniejący w oczach śnieg, jakby liczył, że jego problemy stopnieją równie łatwo same z siebie, gdy tylko przestaną im sprzyjać warunki atmosferyczne.
Mistrz oczywiście wyrażał ubolewanie i naganę dla tego, co zrobił tamten głupiec z pochodnią. Tłumaczył się, że nie mogą pozwolić wiedźmom na ich praktyki pod dachem samego Mistrza. Nataniel nie spodziewał się, że zrozumieją, że podróże Emmy raczej nie mają nic wspólnego z czarostwem, bo poza tą przedziwną umiejętnością Emma nie wykazywała żadnych innych zdolności. Ale kim był, by próbować to komuś wytłumaczyć? Sam przecież ledwie to pojmował. Nawet go szczególnie nie dziwiło, że część ludzi Mistrza sprawiała wrażenie, jakby byli podobnego zdania. Ba, nawet sam Mistrz mógł być odpowiedzialnym za to całe zajście...
No ale teraz i tak już nie dało się nic z tym zrobić. Szafa spłonęła, Emma została. Będzie musiał pomyśleć, co z tym wszystkim począć… ale to później. Teraz miał do załatwienia inną sprawę. Nie mógł odwlekać tego w nieskończoność. Ostatnio wystarczająco to zaniedbał.
Szybko, by nie dać sobie czasu na rozmyślenie się, przeszedł przez gabinet i wyszedł, cicho zamykając drzwi za sobą. Przez chwilę nasłuchiwał, jednak w korytarzu cisza aż dzwoniła w uszach. Najpierw postanowił sprawdzić w najbardziej oczywistym miejscu, czyli w jej pokoju; jednak idąc tam natrafił na dźwięki sugerujące zupełnie inny kierunek. Zmełł w ustach przekleństwo słysząc głos swojej siostry dochodzący z salonu kominkowego, gdzie najwyraźniej była w towarzystwie swoich przyjaciółek, które jak zwykle towarzyszyły jej przy herbacie i plotkach. Co ma robić? Poczekać, aż pójdą? Nie, nic z tego. Jeśli się teraz wycofa, odłoży tę rozmowę na nigdy. Nie może tego zrobić. Musi porozmawiać z Amber.
Im bliżej był celu, tym bliższe były dźwięki toczonej rozmowy - cztery damskie głosy, subtelny stukot filiżanek o porcelanowe, ręcznie malowane spodeczki, okazyjne chichoty - pojedyncze lub chóralne. Robił co mógł, by nie przysłuchiwać się rozmowie. Wolałby stanąć twarzą w twarz z wygłodniałym wampirem, mając jako broń miotłę od Iris, niż wiedzieć o czym rozmawia z koleżankami jego siostra.
Czuł wyrzuty sumienia po tym, jak ją ostatnio potraktował. Jego reakcja była podyktowana nerwową sytuacją w jakiej się znalazł, ale nie powinien był wymuszać na Amber zmiany daty ślubu i dodatkowo robić tego w tak opryskliwy sposób. Z pewnością nie musiał jej mówić, że jest rozkapryszoną księżniczką przekonaną, że wszystko jej się należy, nawet jeśli ostatecznie było w tym ziarno prawdy.
W kominku płonął ogień, a ubrana z rana przez Violettę choinka stała w rogu pokoju - jedyny detal przypominający mu o zbliżającej się wielkimi krokami Wigilii Bożego Narodzenia. Cztery kobiety siedziały na swoich miejscach przy kawowym stoliku, teraz uczestnicząc w dyskusji, która najwyraźniej miała dotyczyć bezpośrednio jednej z nich.
- Nie bądź niemądra. - karciła właśnie jedną z przyjaciółek Amber, potrząsając energicznie głową z misternie upiętymi kokiem, na który składała się burza złotych loków - Jeżeli twoi rodzice mają dla ciebie na oku tak dobrą partię, nie powinnaś nawet myśleć o podobnych nonsensach. Ucieczka? Klementyno, takie rzeczy udają się tylko w tych niemądrych powieściach, które zwykłaś czytywać. Jak niby się utrzymacie? Musisz myśleć o swojej przyszłości.
- Nie mówiąc już o tym - dodała drobna brunetka o azjatyckich rysach twarzy - Że ten twój… Samuel? Nie jest ani specjalnie urodziwy, ani specjalnie majętny. I mam wrażenie, że nieco młodszy od ciebie?
- Tak. Dokładnie tak, Li - Amber nie dała Klementynie nawet szansy na ripostę - Powinnaś o nim zapomnieć, moja droga. Dla własnego dobra. Nie przypuszczam, żebyś mogła nadal z nami się widywać, jeżeli do tego by doszło. To byłaby wielka strata.
Kobiety mruknęły zgodnie, a Klementyna, czerwona jak piwonia, wybąknęła tylko:
- Tak. Tak, na pewno macie rację.
Nataniel wcale nie był pewien czy podoba mu się to, co usłyszał. Na szczęście Amber go dostrzegła, wchodzącego do salonu i eleganckim ruchem odłożyła filiżankę na stolik.
- Braciszku! Czemu zawdzięczamy  tę przyjemność? Może zechcesz nam potowarzyszyć przy herbacie?
Nataniel skłonił się lekko przyjaciółkom Amber i uśmiechnął się uprzejmie.
- Niestety muszę odmówić. Amber, miałem nadzieję z tobą porozmawiać. Czy wybaczą nam panie na chwilę?
Oczy Amber zwęziły się w małe szparki.
- A cóż to za zaszczyt mi się przytrafia i z jakiej to okazji? - wstała jednak od razu i przyjęła ramię oferowane jej przez brata - Kontynuujcie beze mnie, dziewczęta. Dołączę do was bezzwłocznie.
Nataniel, nie mając innego pomysłu, zaprowadził Amber do swojego gabinetu. Kiedy byli na miejscu, kobieta od razu opadła na fotel.
- Co to za sprawa i czemu nie mogłeś z tym zaczekać? Mam gości.
- Zauważyłem. Nie zajmę ci dużo czasu, chciałem z tobą porozmawiać.
- No to rozmawiaj. - powiedziała Amber z urazą - Znowu chcesz udzielić mi reprymendy? Przełożyć mój ślub? A może gdzieś mnie odesłać?
- Nie. Chciałem cię przeprosić.
- A to ci dopiero - Amber aż uniosła jasną brew - No, to zamieniam się w słuch.
- Mam sobie za złe, że nakazałem ci przełożyć twój ślub. Czasami sprawy Instytutu pochłaniają mnie tak bardzo, że zapominam o tym, co jest ważne dla ciebie. Nie powinienem traktować cię w tak grubiański sposób. Nie żyw do mnie urazy.
Amber wpatrywała się w niego bez słowa, dopóki nie skończył mówić.
- I to tyle?
- To znaczy? - spytał mężczyzna, zbity z tropu.
- Nie należy mi się żadna rekompensata?
- Ja… och. Oczywiście, Amber, że wynagrodzę ci…
- Świetnie. - Amber podniosła się energicznie z fotela - Pomyślę nad zadowalającą mnie formą zadośćuczynienia, adekwatną do doznanej krzywdy. Przyjmuję przeprosiny, braciszku. - uśmiechnęła się do niego uroczo - A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko, dołączę już do moich gości.
- Tak... Tak. Oczywiście.
Kiedy wyszła, jeszcze dłuższą chwilę nasłuchiwał oddalających się odgłosów jej kroków.
No cóż, najwyraźniej miał to z głowy. Przynajmniej tyle.


***


Kolejnego dnia Emma nawet nie pamiętałaby, że jest Wigilia, gdyby Violetta rano nie zapytała, jaką suknię założy.
- Nie kłopocz się. Nie zamierzam nigdzie pójść.
Dziewczyna spojrzała na nią z troską.
- Ależ chyba nie będziesz siedzieć tutaj sama w Wigilię? Wszyscy na pewno zasiądą do wspólnej kolacji, jak co wieczór...
Emma obojętnie wzruszyła ramionami.
- Chyba jednak będę. Nie mam ochoty siedzieć tam i udawać, że wszystko jest w porządku. Wolę zostać tutaj. Nie jestem jeszcze gotowa.
- Zrobisz jak zechcesz. - odparła Violetta, wzdychając cicho.
Do wieczora rzeczywiście nikt jej nie zawracał głowy. Lysander nie zjawił się w jej progach ani razu od poprzedniej kłótni i Emma była mu wdzięczna za to, że nie naciska.
Większość dnia spędziła w podomce, na zmianę czytając i starając się wyszywać tak, jak uczyła ją Rozalia, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę! - mruknęła odruchowo Emma, skupiona na swoim hafcie. Pukanie rozległo się ponownie, zmuszając kobietę do wstania z fotela i otwarcia drzwi, co zresztą bez większego entuzjazmu uczyniła. Po drugiej stronie stała Rozalia, trzymając oburącz tacę i spoglądając na Emmę z wyrzutem.
- Nie spieszyło ci się do tych drzwi. Masz pojęcie, ile to waży?
Osłupiała Emma patrzyła, jak Rozalia bez zaproszenia mija ją w przejściu, przemierza jej pokój i stawia tacę na stoliku przy kominku, rozmasowując nadgarstki.
- Można wiedzieć, co właściwie robisz, Rozalio? - spytała Emma, gdy już odzyskała głos.
- Nie widać? - odpowiedziała dziarsko, rozpalając świece i gestem pokazując Emmie, by zamknęła drzwi, bo wciąż stała przy nich z niemądrą miną, z dłonią spoczywającą na klamce. Wykonała polecenie i przysiadła na fotelu. Normalnie zirytowało by ją to wtargnięcie, jednak irytacja, o dziwo, nie chciała się pojawić.
- Nie pozwolę, byś samotnie spędziła Wigilię, siedząc tutaj i się zamartwiając. A ponieważ nie chciałaś do nas dołączyć pomyślałam, że ja dołączę do ciebie. - wskazała na tacę, pełną najróżniejszych potraw - Iris mi to dała. Co ty na to, żebyśmy skosztowały?
Emma nie przestawała przyglądać się tacy bez słowa. Chociaż wciąż zszokowana, była naprawdę wzruszona gestem Rozalii.
- Nie musisz tego dla mnie robić, Rozo. Jeśli wolisz spędzić czas z pozostałymi…
- Bzdura, Emmo. To żadna przyjemność, kiedy cię tam nie ma. Co mam niby robić? Słuchać wywodów Amber?
- A Leo?
- Co: Leo?
- Nie wolisz spędzić czasu w jego towarzystwie?
- Nie, skoro przyszłam. - uśmiechnęła się zadziornie - Dzisiaj nie ma Leo, tylko ty i ja. A właśnie, mam coś dla ciebie. - to mówiąc, podała Emmie zgrabnie opakowaną, niewielką paczuszkę. Kobieta przyjęła ją, nieco zmieszana.
- Nic dla ciebie nie mam…
Rozalia wzniosła oczy ku niebu.
- To mówi kobieta, która ofiarowała mi przed tygodniem skrzynie wypełnione jedwabiem!...
Emma nie mogłam powstrzymać chichotu.
- A to… miałam ci przekazać. - Rozalia podała Emmie drugą paczuszkę, nieco mniejszą. Emma skinęła głową, ale odłożyła ją na bok domyślając się, kto przekazał ją Rozalii. Rozerwała ozdobny papier, w który opakowany był podarunek od Rozy, skrywający wyściełane atłasem pudełko. W nim Emma znalazła parę koronkowych rękawiczek. Nie kryła zachwytu, gdy wydobyła je ze środka. Były tak cieniutkie jak utkane z pajęczyny, sploty układały się w misterne, roślinne motywy.
- I jak ci się podobają?
- Są cudowne, Rozo. Dziękuję.
- Leo sprowadzil je prosto z Paryża. Sama wybierałam. - oświadczyła z dumą - Wiedziałam, że ci się spodobają. - nagle Roza spoważniała i sięgnęła po dłoń Emmy ponad stołem - Chciałam ci powiedzieć... Wiem, że to wszystko działo się bardzo szybko i jesteś w bardzo trudnej sytuacji... Pomyślisz, że jestem okropną egoistką. Ale wiedz, że mimo wszystko naprawdę się cieszę, że tutaj jesteś.
Emma skinęła tylko głową nie wiedząc, co jej na to odpowiedzieć. Uścisnęła jej dłoń, jakby to starczyło za wszystkie słowa świata.
Kobiety zjadły wspólnie kolację i kiedy dużo później Rozalia zostawiła wreszcie Emmę samą, ta czuła się zupełnie inaczej.
Jej wzrok padł na pakunek od Lysandra.
Może nawet go otworzy? Jutro?...


***


Kolejnego dnia Emma nie spodziewała się już żadnych niespodzianek. Miała cichą nadzieję, że Rozalia wkroczy do jej pokoju jak poprzednio, trzymając pudełko z szachami, ale nie robiła sobie wielkiej nadziei. Do południa była sama, nie licząc Violetty, ale ta nie przyszła dotrzymać jej towarzystwa, a jedynie zrobić to, co należało do jej obowiązków. Chciała się z tym szybko uwinąć, żeby wcześnie skończyć pracę.
Po południu wróciła jednak, z dziwnym uśmiechem, jakby brała udział w jakiejś konspiracji.
- Emmo, mam cię zabrać na dół. Wszyscy czekają tylko na ciebie.
- Violetto, przecież mówiłam, że nie zamierzam do nich dołączać. Niech sobie sam... sami świętują.
- To coś innego. - rzuciła, prawie niecierpliwie - Obiecuję, że nie pożałujesz. No, chodź.
Emma wreszcie wstała ze swojego miejsca, odłożyła książkę na stolik i poszła za Violettą, która była dziwnie podekscytowana. Prawie podskakiwała w miejscu. Emma nie miała pojęcia co o tym myśleć i im dalej szły, tym większą miała ochotę zawrócić.
Violetta zaprowadziła ją do salonu na parterze, tego z fortepianem. Teraz nie był zakryty kawałkiem materiału, tylko lśniąc czarnym lakierem pysznił się na środku pomieszczenia. Wszyscy zgromadzili się dookoła niego, najwyraźniej na coś czekając. Pomieszczenie jarzyło się światłem choinkowych świec i blaskiem ognia z niewielkiego kominka. Emma weszła do środka i od razu stanęła obok Rozalii, która z wypiekami na policzkach wpatrywała się w instrument.
- Nareszcie jesteś! Zaraz zaczną.
- Co zaczną? Kto?
Odpowiedź zjawiła się sama, w osobie Kastiela, który zasiadł do fortepianu, wywracając niedyskretnie oczami na widok zebranych. Nic jednak nie powiedział. Poprawił pozycję, położył dłonie na klawiaturze. I zaczął grać.


Pierwsze nuty były tak czyste, że Emma od razu poczuła wzruszenie, choć z niczym jej się nie kojarzyły. Kastiel płynnie uderzał w klawisze, pozwalając muzyce wybrzmieć w pomieszczeniu. Krótkie wprowadzenie. Potem sekundowa przerwa, podczas której Kastiel wymienił spojrzenie z Lysandrem, stojącym obok niego ze skrzypcami ułożonymi pod brodą. Emma poznała melodię od razu, gdy Lysander przeciągnął smyczkiem po strunach, a Kastiel na fortepianie wygrał znajome nuty. Muzyka popłynęła, a Emma z szeroko otwartymi oczami, rozchylając bezwiednie usta w niemym zaskoczeniu, słuchała. Bez wątpienia było to Clocks i tym razem wszystkie nuty wydawały się być na swoim miejscu. Z początku łagodnie grali melodię, zgodnie splatając ze sobą dźwięki obu instrumentów, by po chwili mocniej ją zaakcentować. Kastiel oddał na chwilę pola Lysandrowi, który grał przez chwilę pierwsze skrzypce, w skupieniu marszcząc brwi, dbając, by dźwięki były czyste. Emma przypomniała sobie, jak mówił, że obawia się stać takim samym potworem jak te, z którymi walczy. Wpatrywała się uważnie w jego twarz, mrugając coraz szybciej ze ściągniętymi że wzruszenia brwiami, starając się powstrzymać wzbierające w oczach łzy. Kastiel w pewnym momencie włączył się i już po chwili dźwięki obydwu instrumentów znów współgrały ze sobą, sięgając po muzykę z przyszłości bez żadnego wysiłku, jakby nic niezwykłego nie miało miejsca. Mocne, płaczliwe przeciągnięcie smyczkiem po strunach przerwało nagle ten rytm, a Emma poczuła, że nie jest już w stanie dłużej powstrzymywać łez. Kastiel wyrwał się do przodu, odbiegając od głównej linii melodycznej, błądząc gdzieś po omacku, na co Lysander od razu mu pozwolił, obserwując uważnie, jak gra, pozwalając na to nieplanowane interludium. Na jego twarzy nie było skupienia, a wręcz pasja - dzika, nieposkromiona, pełna fascynacji i wściekłości, i miłości, i gniewu. Gubił się i na nowo znajdował, a potem znowu blądził, by za każdym razem w końcu wrócić, jakby melodia jednocześnie go przyciągała i odpychała.
Nie przypominał w niczym Kastiela, którego znała. Ten był inny, jakby w muzyce była jakaś zapomniana, zaginiona cząstka jego samego, którą odzyskał dopiero wtedy, gdy mógł się na nowo połączyć z fortepianem. Brzmiało to tak, jakby się nawzajem przepraszali, on i instrument i wyrzucali sobie wzajemnie, że tak długo to trwało. Było w tym coś tak przepełnionego emocjami, coś tak szaleńczo pięknego, na zmianę dzikiego i łagodnego, że kiedy ostatecznie powrócił do ich melodii i uniósł wzrok na Lysandra, lekkim skinieniem dając mu do zrozumienia, że może już się włączyć do gry, Emma odkryła, że jej policzki są całe mokre od łez. Rozalia też to dostrzegła i zrobiła gest, jakby chciała ją pocieszyć, lecz Emma jej na to nie pozwoliła krótkim gestem, mówiącym: Zostaw. Pozwól mi na to.
Do końca już nie odstępowali siebie na krok. Końcówkę zagrali na zmianę, najpierw Kastiel, później Lysander. Przy ostatnim pociągnięciu smyczkiem ich oczy się spotkały - jego, mgliście zapatrzone w muzykę i jej, mokre od łez. Nie trwało to dłużej, niż mrugnięcie. Rozbrzmiały brawa, a Kastiel, oddychając ciężko z emocji, zerwał się z miejsca i wypadł na korytarz. Emma pod wpływem impulsu postanowiła sobie, że musi go znaleźć. To jego gra wywołała w niej tyle uczuć, zupełnie sprzecznych. Lysander na nią już nie patrzył. Echo niedawnej kłótni wciąż jeszcze rezonowało pomiędzy nimi, wisiało w powietrzu jak urwana w pół taktu melodia. Emma również odwróciła wzrok i wyszła z pomieszczenia czując, że się dusi. Kastiela znalazła na zewnątrz, palącego cygaro i wpatrującego się w dal. Stanęła obok niego. Teraz, gdy go znalazła nie wiedziała, jak zacząć rozmowę.
- Po co przyszłaś? - zapytał, chociaż bez zwykłej wrogości w głosie. Nie patrzył na nią, kiedy wydmuchiwał w przestrzeń przed sobą kłęby dymu.
- Chyba podziękować. To było… takie inne. Piękne. Płakałam jak dziecko.
- To przez tę melodię. Nie powinnaś była jej tu przywlekać. Przyszłość jest w twojej głowie i tam powinna zostać. Ta muzyka nie daje mi spokoju. Żałuję, że się zgodziłem...
- Nie, to nie melodia, tylko ty. Twoje emocje. Widać było że to jest to, co kochasz robić. Nigdy nie powinieneś był przestawać.
- Nie wiesz, o czym mówisz. Nie było cię przy tym. Nie masz o niczym pojęcia.
Wpatrywał się w nią ze złością. Ona w niego z namysłem.
- Tak. Tak, masz rację, nie było mnie tam. Ale w jednym się mylisz. Wiem, jak to jest jednocześnie stracić i bliską osobę, i swoją pasję.
A potem skinęła mu głową i odeszła zostawiając go samego na ganku, twardo wpatrzonego w balustradę schodów, jakby zamierzał z niej wyczytać wszystkie odpowiedzi.




How does it feel
To be on your own
With no direction and home
Like a complete unknown
Like a rolling stone?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz