Emma w
szoku rozglądała się po pomieszczeniu. Niby wszystko się zgadzało, a jednak…
Nic się nie zgadzało.
Łóżko, a właściwie łoże z baldachimem, niezwykle staroświeckie, stało na wprost
szafy. Dokładnie tam, gdzie wcześniej było jej łóżko. Ciężkie kotary zasłaniały
okna, obok stał szezlong. Niczego więcej nie widziała. Było tu dużo ciemniej,
najpewniej z powodu kotar. Jedyne źródło światła dochodziło z korytarza, ktoś
najwyraźniej nie domknął drzwi.
Emma na nogach jak z waty zeszła na podłogę, która dziwnie ugięła się pod jej
stopami. Zorientowała się, że zapada się w miękki dywan, którego wcześniej
zdecydowanie tutaj nie było.
Nie miała pojęcia, co o tym myśleć. W szoku sądziła, że to dalsza część żartu
Armina, który najwyraźniej w kilka minut zdążył przemeblować cały pokój…
Wiedziała, że to niedorzeczne, ale… co innego mogło się wydarzyć? Powinna wyjść
na korytarz. Tam na pewno czeka jej narzeczony i kona ze śmiechu, widząc jej
dezorientację.
Podeszła do drzwi, chwyciła za klamkę…
Gwałtowny ból z tyłu głowy. Przed oczami zatańczyły jej ciemne plamy, zanim
osunęła się ogłuszona na ziemię.
***
Poczuła, że tonie.
Woda wlała jej się do ust, uszu i nosa. Panicznie spróbowała złapać haust
powietrza, przez co więcej wody dostało się do płuc. Gwałtowny kaszel
wstrząsnął jej ciałem. Przez łzy, które popłynęły z jej oczu jako następstwo
ataku kaszlu, dostrzegła naprzeciwko groźnie wyglądającego bruneta w mocno oldskulowym
ubraniu, trzymającego w dłoni puste wiadro.
- Proszę, kto się obudził. – szept, który rozległ się tuż przy jej lewym uchu
był tak nieoczekiwany i nieprzyjemny, że aż nieco się skuliła. Spróbowała się odsunąć,
na próżno. Ruch nogą czy ręką był także niemożliwy. Szarpanie nic nie dawało,
nie była w stanie nawet odrobinę się poruszyć, tak mocno była przywiązana do
krzesła.
- Kim wy jesteście? – zapytała z wyczuwalną nutą paniki. Czy to jacyś
porywacze? W dziwnych ubraniach? Co się tutaj dzieje, do cholery?
- Ty nam powiedz, wiedźmo.
- Słucham? – Emma spróbowała odwrócić głowę do stojącego za nią mężczyzny, ale
nie była w stanie.
- Odpowiadaj na pytania, to nic się nie stanie. – groźny facet odłożył wiadro i
zdjął białe rękawiczki z dłoni, po czym niespiesznie odłożył je na stół. Emma
śledziła go wzrokiem, coraz bardziej przerażona.
- Nie wiecie, co robicie! - kobieta dołożyła wszelkich starań, by brzmieć
dostatecznie groźnie – Mój narzeczony zaraz się zorientuje, że mnie nie ma, a
wtedy…
Silny cios otwartą dłonią w policzek. Emma poczuła piekący ból.
- Takie jak ty nie mają narzeczonych. – syknął wprost do jej ucha – Nie odzywaj
się niepytana, wiedźmo, bo zaboli. Kto cię przysłał?
- Nikt!
Kolejny cios był mocniejszy.
- Zła odpowiedź.
- Czego ode mnie chcecie?
- Odpowiedzi. I dostaniemy je tak czy inaczej.
Emma poczuła, jak mężczyzna odwiązuje jej ręce i nogi, po czym podnosi, by
mogła sama stać. Postawili ją pod ścianą. W dłoni bruneta błysnął bicz. Emma
krzyknęła, lecz nie krzyczała długo, zanim osunęła się w niebyt.
***
Nie miała pojęcia, ile minęło czasu. Dzień? Miesiąc? Rok? Nie wiedziała.
Krótkie chwile, gdy udawało je się zemdleć, były jak błogosławieństwo,
stanowiły ucieczkę od bólu.
Mężczyźni – a było ich łącznie sześciu, zmieniali się co jakiś czas – byli
bardzo zdeterminowani. Zadawali wciąż te same pytania, na które Emma nie znała
odpowiedzi.
Co tam robiła? Kto ją przysłał? Jakim cudem dostała się do najlepiej strzeżonego
budynku w Londynie? Jak wyglądała jej misja?
W kółko te same pytania. Na próżno Emma powtarzała, że nie wie, że nic nie
zrobiła, że nie jest niczemu winna i nie jest wiedźmą. Nic to nie dawało.
W krótkich chwilach, gdy była w stanie myśleć, przywoływała twarz Armina. Wyobrażała
sobie jego pełne bólu oczy, jego strach gdy odkrył, że jej nie ma. Czy jej
szuka? Jak bardzo się martwi? Wiedziała, że musi do niego wrócić. Czuła, że
problemem nie jest to, gdzie w tej chwili jest, ale to, kiedy jest.
Staromodne ubrania i narzędzia, najpilniej strzeżony dom wpływowego człowieka…
Emma wiedziała, nieważne jak było to absurdalne, że jakimś cudem przeniosła się
w czasie o sto siedemdziesiąt lat. Prosiła mężczyzn, by zaprowadzili ją z
powrotem do szafy. Obiecywała – choć wcale nie była tego tak pewna – że wówczas
zniknie i więcej się nie pojawi. Nie obchodziło ich to. Najwidoczniej dostała
się w sam środek jakiegoś większego konfliktu i wzięto ją za wrogą stronę.
Przestawała mieć nadzieję na ratunek.
Dni? Miesiące? Może zaledwie godziny?
Nic się nie zmieniało. Ona dalej nie wiedziała, oni dalej chcieli wiedzieć - za
wszelką cenę.
***
Przebudziło ją skrzypienie drzwi. Czasami pozwalano jej na krótkie drzemki –
jej oprawcy rozumieli, że jeśli jej nie pozwolą na odpoczynek, umrze zbyt
szybko z wycieńczenia. Nie chcieli trupa, chcieli informacji.
Do pomieszczenia weszło dwóch kolejnych mężczyzn. Emma pomyślała, że przyszli
zmienić jej strażników, ale nie. Zawołali tych, co przy niej byli i szybko o
coś zapytali. Emma spróbowała skupić się na ich rozmowie, by wyłapać, o czym
mówią. Nie wiedzieli, że jest przytomna. To była jej przewaga.
Kiedy jeden z mężczyzn rozmawiał ze strażnikiem, drugi – zwróciła na niego
uwagę, bo jego włosy były wściekle czerwone – spojrzał na nią. Zaczepił
drugiego ze strażników, wskazując ją ruchem głowy.
- A ta? – zapytał krótko.
- Znaleźli ją w prywatnych kwaterach Mistrza. – wyjaśnił strażnik – Sądzimy, że
należy do podziemia. Musi być wiedźmą, skoro się tam dostała.
- Albo po prostu nie możecie przyjąć do wiadomości, że pozwoliliście wślizgnąć
się tam kobiecie bez żadnego uzbrojenia, w samej tylko bieliźnie.
Twarz strażnika przybrała nagle odcień zbliżony do fryzury rozmówcy. Warknął
coś niezrozumiałego. Pierwszy z mężczyzn już też się zainteresował tym, co się
dzieje. Wcześniej nie zarejestrowała faktu, że ten też odznaczał się nietypową fryzurą - jego włosy były śnieżnobiałe. Gdy jego wzrok padł na Emmę, zmarszczył brwi.
- Przetrzymujecie tutaj bezbronną kobietę? – zapytał z wyczuwalną odrazą.
- Powtarzam, że to czarownica. Dostała się tam…
- Nie wygaduj bzdur, sir. Gdyby tak było, dawno leżelibyście tutaj martwi. Ona
ledwo żyje. Wypuśćcie ją.
Gdy tylko te dwa słowa dotarły do uszu Emmy, ta natychmiast podniosła głowę.
Spróbowała się odezwać, jednak żaden artykułowany dźwięk nie przedostał się
przez ściśnięte gardło.
- Nie macie tutaj żadnych praw, mieszańcy. Zwalczacie ich tak samo, jak my.
Jeżeli zachodzi słuszne podejrzenie, że mamy do czynienia z Podziemnym, mamy
prawo ich przesłuchać. Czy się wam to podoba, czy nie.
Czerwonowłosy chłopak ogarnął wzrokiem całe pomieszczenie, wreszcie złapał za
ramię swojego towarzysza. Spojrzał mu w oczy, jakby chciał mu coś przekazać.
- To nie nasza sprawa. – powiedział głośno, gdy tamten nie zareagował – Chodźmy
stąd.
Emma poczuła rozpacz. Przez chwilę miała realną nadzieję, że uda jej się
wydostać. Nie mogła pozwolić, by ta nadzieja tak po prostu zniknęła.
- Bł.. Błagaam… - wychrypiała, choć nie była pewna, czy ktokolwiek ją
zrozumiał. Jeden ze strażników, najwyraźniej rozwścieczony, zamachnął się, by
uderzyć ją w twarz. Przygotowała się na cios.
Który nie nastąpił.
- Dość tego. – usłyszała. Obok niej stał mężczyzna o białych włosach, który
jakimś cudem zdołał pokonać taką odległość w uderzenie serca. Powstrzymał dłoń
strażnika, chwytając ją w nadgarstku, gdy ten już miał zadać cios. Ten
przeniósł wściekłe spojrzenie na jej wybawcę, najwyraźniej traktując ten gest
jako osobistą zniewagę.
- Nie chcemy tutaj rozlewu krwi. – powiedział spokojnie ten z białymi włosami –
Puścicie ją i zapomnimy o sprawie. Nie zgłosimy, że torturowaliście bezbronną
kobietę.
Strażnik poczerwieniał po same uszy.
- Bezbronną? Bezbronną?! Już wam mówiłem, że włamała się do domu Mistrza, była
w jego części prywatnej!
- Sądzę, że to problem straży, która w swej nieudolności na to pozwoliła.
- Powinna zostać za to ukarana!
- Owszem. – mężczyzna wyglądał, jakby powoli tracił cierpliwość – Od spraw
włamań są ludzkie sądy, nie wy. Ale wątpię, że chcecie teraz ujawniać, co tu
zaszło. Mam rację, sir?
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Atmosfera była tak ciężka, że można ją było
kroić nożem. Mężczyzna o czerwonych włosach wciąż stał po drugiej stronie
pomieszczenia, ale wyglądał, jakby w każdej chwili mógł rzucić się na
strażnika, gdyby ten zdecydował się zaatakować jego towarzysza.
Strażnik odpuścił pierwszy.
- Zgoda. Bierzcie ją i idźcie.
Białowłosy rzucił Emmie krótkie spojrzenie i ledwo zauważalnie skinął głową.
Drugi szybko do niego podszedł. Sprawnie pozbyli się więzów, którymi była
spętana, po czym ten z czerwoną czupryną, wyglądający na bardziej muskularnego,
przerzucił sobie półprzytomną Emmę przez ramię.
W milczeniu opuścili pomieszczenie, w którym była przetrzymywana, a wkrótce też
cały budynek. Nikt ich nie zatrzymywał.
- Ostatni raz gdzieś z tobą idę. – burknął mężczyzna niosący dziewczynę, kiedy
byli już dostatecznie daleko, by móc się rozluźnić.
Jego towarzysz tylko uśmiechnął się łagodnie w odpowiedzi. Resztę drogi
pokonali w milczeniu.
***
Elegancko
ubrany mężczyzna, w perfekcyjnie skrojonym, ciemnoniebieskim tużurku i kamizeli wyszywanej złotą nicią w jakiś roślinny wzór, i o oczach w kolorze płynnego miodu nerwowo przechadzał się po bogato
wyposażonym gabinecie. Na chwilę zanurzył dłoń w swoich złocistych włosach,
nieświadomie je mierzwiąc. Zawsze to robił, gdy na jego drodze stawał nie
dający mu spokoju problem. Zazwyczaj problem ten uosabiał pewien czerwonowłosy
podwładny i rzeczywiście – teraz też był obecny w pomieszczeniu. Opierał się biodrem o
rzeźbione biurko, z rękami wojowniczo skrzyżowanymi na piersi i spode łba
zerkał na swojego przełożonego. Niechęć aż biła z jego szarych oczu. Drugi z
mężczyzn, ten o białych włosach, stał swobodnie oparty, ze skrzyżowanymi w
kostkach nogami, o ścianę obok okna po drugiej stronie pomieszczenia, przyozdobioną
wzorzystą tapetą.
Złotooki mężczyzna, wyraźnie starszy od nich o kilka lat, stanął za biurkiem i
przeszył wzrokiem źródło swoich zmartwień, bezczelnie wpatrujące się w niego
stalowoszarymi oczami.
- Czy wy nie macie za grosz rozsądku? – zapytał wreszcie, tonem ewidentnie
sugerującym odpowiedź.
Stojący bliżej niego mężczyzna wywrócił tylko oczami, ani na moment nie
zmieniając obojętnego wyrazu twarzy. Przełożony przebił go ostrym spojrzeniem.
Widząc tę niemą walkę, stojący w końcu pomieszczenia chłopak drgnął, po czym
odchrząknął nieznacznie, zanim wreszcie się odezwał.
- To akurat moja wina, Natanielu. – przyznał ze spokojem – Nie byłem w stanie
zostawić tam zupełnie bezbronnej kobiety. Z pewnością to rozumiesz. Znasz ich
metody równie dobrze, albo nawet lepiej niż ja.
Na moment na twarzy mężczyzny widoczne było zaskoczenie, gdy przeniósł wzrok na
drugiego podwładnego. Nie tego się spodziewał. Szybko jednak zapanował nad
mimiką swojej twarzy, przywracając jej srogi wyraz.
- Nie chodzi o zrozumienie, tylko o zasadę. Nie możemy mieszać się w sprawy Mistrza,
zwłaszcza w podobnych... sprawach. Nie zdziwiłbym się, gdyby ich podejrzenia
były uzasadnione, a wy przyprowadzacie tutaj jakąś czarownicę, jak gdyby nigdy
nic…
- Nie jest czarownicą.
W spojrzeniu Nataniela błysnęła wściekłość.
- Doprawdy? Jak zatem znalazła się w najpilniej strzeżonym pokoju, najpilniej
strzeżonego budynku w mieście? Z nimi mogliście się wdawać w słowne utarczki,
ale rozumiecie równie dobrze jak ja, że coś takiego jest po prostu niemożliwe!
Doprawdy Lysandrze, uważałem cię za rozsądniejszą osobę!
Wywołany mężczyzna nie znalazł na to żadnej odpowiedzi. Nataniel oparł się
ciężko o biurko.
- Czarownica nie pozwoliłaby na podobne tortury. – odezwał się wreszcie
czerwonowłosy, czując się w obowiązku stanąć w obronie przyjaciela – Jakieś
supły nie powstrzymają wiedźmy na tyle potężnej, by mogła dostać się aż do
kwater Mistrza.
- Więc co sugerujesz, Kastielu? Waszym zdaniem to zwykła, niegroźna przybłęda,
tak? I dlatego sprowadzacie ją do najmniej odpowiedniego miejsca, jakie może
istnieć dla takich jak ona? Możecie za nią ręczyć do tego stopnia, że narażacie
na niebezpieczeństwo wszystkich mieszkańców Instytutu?
- Ona nie jest…
- Dosyć tego! – mężczyzna, wyraźnie straciwszy nad sobą kontrolę, trzasnął
otwartą dłonią w blat biurka. Stojąca na nim szklanka napełniona do jednej
czwartej wysokości szkocką whiskey,
podskoczyła i ze stukotem przewróciła się na bok. Ciecz rozlała się po
powierzchni biurka plamą o barwie ciemnego bursztynu. Kastiel nawet nie mrugnął, jednak Lysander odwrócił wzrok. – Nie wyrażam zgody na to, by pod
tym dachem przebywały kobiety posądzone o czary przez ludzi samego Mistrza! Nie
zostanie tutaj dłużej, niż do chwili, gdy odzyska przytomność. Nie chcę o niej
więcej słyszeć! To była wasza ostatnia wspólna misja, już ja o to zadbam!
Na te słowa mężczyzna wściekle porwał z biurka stos jakichś dokumentów, zebrał
je pod pachę i ruszył do drzwi, raz po raz gubiąc którąś z kartek. Pchnął
ciężkie, dwuskrzydłowe drzwi i niemalże wypadł z gabinetu, zostawiając w nim
dwóch młodych Łowców, którzy spojrzeli na siebie – jeden z nieprzeniknionym,
drugi z obojętnym wyrazem twarzy. Przez chwilę milczeli.
- Nie zrobiłbym tego inaczej. – przerwał wreszcie ciszę Lysander – Po prostu
nie mógłbym.
- Wiem. – burknął ten drugi, obracając w dłoniach figurkę, którą podniósł z
biurka swojego przełożonego. Była wręcz irytująca – zupełnie jak jej
właściciel. Niedelikatnie odstawił ją na miejsce, wbił ręce w kieszenie spodni
i obrzucając przyjaciela ostatnim ponurym spojrzeniem, wyszedł na korytarz.
Lysander odprowadził go wzrokiem i z westchnieniem odbił się od ściany, po czym
powoli ruszył w stronę wyjścia z gabinetu. Wiedział, że Nataniel nie będzie się
wściekał na nich wiecznie, ale i tak czuł się z tym jego wybuchem gniewu niekomfortowo.
Niemniej, nie żałował tego, co zrobił. Wiedział też, że w głębi serca Nataniel
podziela jego zdanie, jednak nie może się z nim zgodzić, by nie prowokować
podobnych sytuacji w przyszłości. Odpowiadał za bezpieczeństwo wszystkich osób
mieszkających w Instytucie, od sprzątaczek po Łowców. Był zmuszony również
raportować wszystkie podobne wydarzenia, a wiedział doskonale, jaka będzie na
nie reakcja Rady. Tak czy siak, Natanielowi miało się oberwać za ich decyzję i
Lysander nie czuł z tego powodu żadnej satysfakcji. Gdyby mógł, sam stanąłby
przed obliczem Rady i oznajmił, że był jego indywidualny wybór. Nie było to
jednak możliwe.
Mężczyzna z jeszcze bardziej niż zwykle poważnym wyrazem twarzy podążał przed
siebie słabo oświetlonym korytarzem. Na szerokich schodach, prowadzących na
piętro zastał pucującą z zapałem balustradę Violettę, pozdrowił ją więc
skinieniem głowy, na które młodziutka dziewczyna odpowiedziała nieśmiałym
uśmiechem. Dwa pasma barwy wrzosów wymknęły się z chustki, którą dla wygody
związywała włosy, by nie przeszkadzały jej w pracy. Była uroczym, choć
niezwykle cichym stworzeniem. Lysander naprawdę ją lubił. Jej obecność była
interesującym kontrastem dla emocjonalnej i wylewnej Rozalii. Ją też lubił. Po
prostu czasami potrzebował chwili odpoczynku od gadatliwej Łowczyni.
Mężczyzna dotarł wreszcie do drzwi swojego pokoju. Bezpośrednio naprzeciwko
nich swoje kwatery miał Kastiel, w pierwszej kolejności zapukał więc delikatnie
do jego drzwi. Odpowiedziała mu cisza, ani śladu przyjaciela. Lysander
westchnął. Pewnie znów poszedł do jednego z klubów, jak zwykle, kiedy przytrafiał mu się konflikt z Natanielem. Wróci w nocy, narobi
hałasu, którym obudzi pół Instytutu, po czym pijany w sztok padnie na łóżko i
chrapiąc donośnie prześpi połowę następnego dnia.
Chłopak doskonale to wiedział i nie mógł nic na to poradzić. Nic nie mogło do
niego przemówić, od czasu, gdy…
Stop. Nie będzie teraz o tym myślał. I tak nie mógł niczego zmienić. Co się
stało, to się nie odstanie.
Lysander odsunął się od drzwi i wrócił do swojego pokoju. Praktycznie od razu
złapał stojące w kącie pokoju, wysłużone skrzypce. Stanął w oknie pokoju,
wychodzącym na wejście do miejskiego parku, ułożył instrument wygodnie pod
brodą, dwa razy pociągnął smyczkiem dla rozgrzewki, wydobywając ze skrzypiec
płaczliwe tony – po czym zaczął grać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz