sobota, 9 czerwca 2018

Część siódma: Dziwne rzeczy robimy, by życie ocalić

         Dotyczące nas wydarzenia, zmieniające w pewnym stopniu nasze życie, dzielą się przeważnie na trzy kategorie.
Pierwsza, najprostsza, ale i często najbardziej frustrująca, to kategoria wydarzeń będących zupełnie niezależnych od naszych wyborów. Są to rzeczy dziejące się dookoła nas, bezpośrednio na nas wpływające, wystarczająco ważne, byśmy mogli odczuć ich skutki - czasami wykraczające poza nasze pojmowanie. Bywa, że przynosi nam to złość z bezsilności, czasami ulgę, jednak jest to kategoria rzeczy tak nieodzownie będących częścią naszego życia jak śmierć czy podatki – choć, faktycznie, nie wszystkie muszą być podobnie przykre.
Druga kategoria, to wydarzenia będące następstwem świadomych decyzji.
Podejmujemy je długo i z rozmysłem, w pełni świadomi, że konsekwencje tych wyborów będą miały wpływ na nasze życie. Zdajemy się rozumieć ich wagę, rozważamy szczegółowo wszystkie możliwe drogi, dajemy sobie na ich podjęcie tyle czasu, ile to tylko możliwe – minuty, godziny, miesiące, nawet lata. Czasem darowane są nam tylko ułamki sekund – ale i tak wykorzystujemy je w pełni. Fakt, że konsekwencje tych wyborów i tak są w stanie nas zaskoczyć, nie ma tutaj znaczenia – wiemy, że one nastąpią i zmienią nasze życia w stopniu uważanym za nieodwracalny.
Trzecie kategoria, i to na tej skupiała się w obecnej chwili Emma - gdy zanurzona po szyję w stygnącej wodzie, z przymkniętymi oczami zażywała kąpieli, leżąc w ozdobnej wannie na pozłacanych nóżkach - to wydarzenia będące następstwem decyzji tak błahych, że czasami nawet niedostrzegalnych. Czy myślimy nad konsekwencjami każdego pozostania w łóżku pięć minut dłużej, poproszenia o dokładkę deseru czy wyjścia na balkon, by podlać kwiaty?
Z pewnością nie. A jednak te decyzje, czy wręcz ich brak, przynoszą nam często konsekwencje najbardziej wpływające na nasze dotychczasowe życie. Emma, chcąc nie chcąc, musiała zaliczyć do nich wchodzenie do szafy w nocy, gdy słyszy się dziwne dźwięki. Najwyraźniej mogło to skutkować niechcianym małżeństwem z obcym człowiekiem, choć samego małżeństwa nie potrafiła przypisać do żadnej z kategorii. Uczciwie musiała przyznać, że jakiś wybór faktycznie miała, choć pomiędzy życiem a jego utratą jest on zawsze niesprawiedliwy i zaledwie pozorny.
Emma nabrała powietrza w płuca i zanurzyła twarz pod wodę. Jeżeli nie zdecyduje się stanąć u boku Lysandra przy ołtarzu, równie dobrze może teraz wziąć wdech – to na pewno byłby koniec mniej drastyczny od tego, który czeka ją z rąk ludzi tajemniczego Mistrza.
Wynurzyła się dopiero, gdy jej organizm zaczął się rozpaczliwie domagać tlenu – podniosła głowę i zaczerpnęła głęboki haust powietrza.
Wszystko wskazywało na to, że jednak uczepi się życia tak rozpaczliwie, jak to tylko możliwe.
Zdobyła się wreszcie na spojrzenie w kierunku stojącej w rogu pokoju, wyeksponowanej na manekinie krawieckim sukni ślubnej i na ten widok poczuła, że robi jej się niedobrze. Woda zdążyła już wystygnąć i na ramionach Emmy pojawiła się gęsia skórka. Wreszcie wygramoliła się z wanny i owinęła szlafrokiem, podanym jej przez Violettę.
Nieoczekiwanie drzwi pokoju Emmy uchyliły się i do środka wślizgnęła się Rozalia, by w kilku krokach dopaść zmarzniętej i nieszczęśliwej oblubienicy swojego serdecznego przyjaciela. Klasnęła w dłonie z uciechy.
- Pomogę! – oznajmiła radośnie, łapiąc Emmę za ramiona i prowadząc w kąt pokoju, gdzie zdecydowanym gestem posadziła ją przy toaletce. Emma niechętnie spuściła wzrok, koncentrując swoją uwagę na opalizującym oczku pierścionka, obracając je pod różnymi kątami. Zieleń i złoto przenikały przez siebie, tworząc hipnotyzujący kalejdoskop.
- Uśmiechnij się! – poradziła Rozalia, kładąc Emmie dłonie na barkach – Wychodzisz dzisiaj za mąż, powinnaś się cieszyć!
Emma zerknęła na nią z niedowierzaniem, ich oczy spotkały się w lustrzanej tafli. Nie potrafiła zrozumieć jej intencji. Uśmiech Rozalii na sekundę pobladł i kobieta odwróciła się do stojącej obok Violetty.
- Będziesz tak dobra i przyniesiesz mi tę ozdobę do włosów? Zapomniałam ją zabrać z mojego pokoju. Myślę, że będzie pasowała Emmie. Zostawiłam ją na toaletce.
Violetta przytaknęła i ruszyła przez pokój. Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, Rozalia obeszła Emmę i przykucnęła u jej boku, biorąc jej dłoń w swoją.
- Nataniel wszystko mi powiedział. – oznajmiła bez ogródek. Emma wytrzeszczyła na nią oczy.
- W-wszystko?
- Tak. Wiem, że straciłaś narzeczonego i że ból po nim jest świeży, jednak aranżowane małżeństwo to w tej chwili jedyna możliwość, by ci pomóc. Nataniel powiedział mi, że pracuje nad sposobem, byś mogła wrócić do domu… gdziekolwiek to jest. Emmo, nie musisz się bać. Znam Lysandra od lat, jest dla mnie jak rodzina. Jest ostatnią osobą, która mogłaby cię skrzywdzić. Będziesz z nim szczęśliwa, jeśli tylko dasz mu szansę. Wierz mi, że przy nim nic ci nie grozi. Zaopiekuje się tobą, jestem tego pewna. Nie znałam twojego narzeczonego, ale jeśli tylko cię kochał, to jestem pewna, że chciałby, byś była szczęśliwa i bezpieczna.
Emma poczuła, że jej oczy wilgotnieją. Rozalia, widząc zaszklony wzrok dziewczyny przygryzła ze współczuciem wargę. Nagle poderwała się w górę i spontanicznie objęła Emmę za szyję, zamykając ją w przyjaznym uścisku. Emma, kompletnie się tego nie spodziewając, odwzajemniła uścisk, starając się zapanować nad łzami. Nie chciała wyglądać na własnym ślubie jak siedem nieszczęść, nawet jeśli był tylko jedną wielką mistyfikacją. Rozalia przez chwilę jeszcze tuliła Emmę, a gdy się od niej odsunęła, posłała jej najbardziej pokrzepiający uśmiech, na jaki mogła się zdobyć.
- Będzie dobrze, rozchmurz się, Emmo. Chcę zobaczyć tam piękną, szczęśliwą pannę młodą. Lysander na to zasługuje.
Kobieta skinęła i spróbowała uśmiechnąć się na próbę. Rozalia klepnęła ją po ramieniu i wstała z podłogi, stając z powrotem za Emmą, gdy do pokoju wróciła Violetta z przygotowaną przez Rozalię ozdobą do włosów, srebrną kolią ozdobioną drobnymi, żywymi kwiatami i wstążkami. Rozalia wzięła ją do ręki, dziękując Violetcie i z dumą pokazała ozdobę Emmie.
- Sama zrobiłam. Twoja sukienka to też mój projekt. – puściła oczko Emmie, której na te słowa dosłownie opadła szczęka – To mój sposób, by pokazać ci, że chcę byście byli szczęśliwi. Gdy skończymy, będziesz najśliczniejszą panną młodą ostatniego dziesięciolecia i Amber nic na to nie poradzi, nawet jeśli sprowadzi suknię z Paryża i wyda na nią połowę majątku swojego nieszczęsnego narzeczonego. – Emmę z jakiegoś powodu tak rozbawił komentarz Rozalii, że cicho zachichotała. Gdy ich oczy ponownie spotkały się w lustrze, Emma poczuła z białowłosą, piękną Rozalią niewytłumaczalną więź, pokonujące barierę czasu porozumienie dusz. Kobieta uśmiechnęła się do Emmy serdecznie.
- Dużo lepiej. Chodź, Violetto, trzeba ułożyć jej loki. Nie pozwolę, by kobieta nosząca sukienkę mojego projektu nie wyglądała perfekcyjnie.

Całą wieczność później – przynajmniej z punktu widzenia Emmy – Rozalia wygładziła wreszcie ostatnią zmarszczkę na sukience panny młodej i pierwszy raz od momentu, gdy zaczęła swoją pracę z wyglądem Emmy, uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Pięknie wyglądasz. – westchnęła Violetta, odwracając w kierunku kobiety lustro, by mogła się przejrzeć.
Emma uniosła wzrok do lustra i z zaskoczeniem odbijającym się na twarzy powoli zbliżyła się do gładkiej tafli.
Sukienka leżała tak idealnie, jak to tylko było możliwe w pośpiechu i bez przymiarek – Emma podziwiała misterne zdobienia przy odsłaniającym obojczyki dekolcie i rękawach oraz materiał sukni, który zdawał się opływać ją niczym wezbrana rzeka, pięknie wykończony gorset, ozdobiony haftami i przeszyciami – obfitość zdobień nie była jednak przytłaczająca. Loki ułożono w skomplikowany kok i przyozdobiono kwiatową dekoracją, w którą wpięto długi welon z materiały podobnego do muślinu, na brzegach ozdobionego koronką.
Emmę wręcz zaszokował ten widok. Widziała suknię na manekinie, jednak nie oddawało to jej uroku po założeniu na wymodelowane gorsetem ciało. Kobieta w zupełnym milczeniu kontemplowała to krawieckie zjawisko, dotykając niepewnie welonu, dekoltu, koronek, woalek i falban, ledwie rozpoznając w lustrze siebie.
Czy to jeszcze ona, fotografująca wesela narzeczona Armina, mężczyzny testującego gry dla jednej z największych firm na świecie i pracującego nad stworzeniem własnej, niezależnej produkcji? Chadzająca po domu w dresach, pijąca kawę w Starbucksie, spóźniająca się do pracy, gdy w godzinach szczytu pół miasta stoi zakorkowane, a ona klnie jak szewc za kierownicą, nie ściągając prawie dłoni z klaksonu? Czy już ktoś zupełnie inny? A jeśli tak, to kto?
Abstrakcyjność tego zjawiska spotęgował jeszcze gest Rozalii, która wyciągnęła do niej dłoń z łańcuszkiem, na którego końcu kołysał się maleńki aparat fotograficzny.
Emma spojrzała na niego, to na Rozalię. Ta uśmiechnęła się pocieszająco.
- Spokojnie, możesz założyć. Schowasz pod sukienkę i nie będzie nawet widać.
Kobieta odruchowo wyciągnęła rękę po ozdobę, jednak w połowie się zawahała. Lysander nie brał z nią ślubu z miłości, ale niejednokrotnie już jej pokazał swoją dobrą wolę. Czy rezygnacja z tego ważnego dla niej symbolu oddania Armina będzie miała dla niego znaczenie? Czy noszenie wisiorka sprawia, że to co robi jest w mniejszym stopniu zdradą, czy raczej tylko ma dla niej być sposobem na zagłuszenie wyrzutów sumienia i nieustanne przypominanie, dlaczego to robi?
Ostatecznie Emma zdecydowała się zabrać wisior – wolała mieć go przy sobie na wypadek nieoczekiwanego zniknięcia z tej rzeczywistości - nie mogła być pewna na sto procent, że to się nie wydarzy, a czuła, że nie darowałaby sobie, gdyby go zostawiła. Ukryła zawieszkę pod gorsetem i uśmiechnęła się do Rozalii najpiękniej jak tylko potrafiła.
- Dziękuję ci za to wszystko. Suknia jest przepiękna.
- Cieszę się, że ci się podoba. No, chodź już. Wszyscy pewnie od dawna czekają na dole. Violetto, dołącz do nas.
Emma szybko przekonała się, że była to prawda. W holu Instytutu czekali wszyscy jego obecni mieszkańcy, odświętnie wystrojeni w aksamity, jedwabie i taftę. Była to tradycja Instytutu, mająca zapewnić Pannie Młodej ciepłe powitanie w „rodzinie”, zapoznając ją w pierwszej kolejności ze wszystkimi członkami rodziny Pana Młodego, którzy mieli być obecni na zaślubinach. Emma od razu zwróciła uwagę na Amber, która zadbała o to, by nie dało się jej pominąć – suknia na krynolinie była tak spektakularna, modna  i krzykliwa, jak to tylko można sobie wyobrazić. Emma mogła tylko podejrzewać, że w obliczu takiego popisu sztuki krawieckiej, wcześniejszy żart, a właściwie złośliwy przytyk Rozalii, nie był wcale tak daleki od prawdy. Emma wręcz usłyszała, jak z idącej pół kroku za nią Rozalii uchodzi powietrze.
- Jak Boga kocham, czy ta kobieta ma jakiekolwiek poczucie przyzwoitości? – usłyszała tuż przy swoim uchu. Rzuciła Rozalii uśmiech półgębkiem.
- Nie martw się, to żałosne stworzenie nie jest w stanie cię przyćmić chociaż, jak widzisz, umarłaby gdyby nie spróbowała.
Emma z najwyższym trudem stłumiła śmiech. Antypatia Rozalii w stosunku do siostry Nataniela objawiała się komentarzami tak doskonale złośliwymi, że Emma mimo znikomej znajomości zwyczajów Amber, nie potrafiła zachować powagi.
- Ach, jesteście, nareszcie! – Nataniel podszedł do zstępującej właśnie na ostatni stopień schodów Emmy i podał jej dłoń w dwornym geście. Rozalia już zdążyła ją poinstruować, że zgodnie ze zwyczajem, do ołtarza pannę młodą prowadzi ojciec, jednak w sytuacji Emmy obowiązek ten przejmie Nataniel, jako szef całego Instytutu. Emma ujęła mężczyznę pod rękę i pozwoliła, by poprowadził ją do nieznanego jej mężczyzny, z którym wcześniej rozmawiał.
- Emmo, Rozalio, przedstawiam wam brata Lysandra, Leo. Leo, to Emma, twoja przyszła bratowa oraz Rozalia, Nocna Łowczyni.
Zaskoczona Emma wykonała zgrabne dygnięcie, na które Leo odpowiedział eleganckim ukłonem. Spojrzała na niego, zaintrygowana, gdy ten witał się z Rozalią. Nie uszło uwadze Emmy, że na bladej skórze Rozy pojawił się uroczy rumieniec, gdy czarnowłosy mężczyzna pochylał się nad jej dłonią, by musnąć jej wierzch lekkim, niczym dotyk skrzydeł motyla, pocałunkiem. W rysach jego twarzy było istotnie coś znajomego, jego eleganckie, senne ruchy przypominały jej Lysandra.
- Czym się pan zajmuje? – zagaiła Rozalia, po pierwszej, uprzejmej wymianie zdań, odruchowo sięgając po pasujący do sukni wachlarz, by choć częściowo ukryć, jak duże wrażenie zrobiło na niej to spotkanie.
- Otwieram w Londynie własny sklep odzieżowy. – odparł uprzejmie Leo – od lat szyję własne stroje i postanowiłem wreszcie zrobić użytek ze swoich umiejętności. 
Błysk, jaki pojawił się w oczach Rozalii na te słowa, powiedział Emmie wszystko i kobieta dyskretnie wycofała się, by zostawić ich samych, z satysfakcją się uśmiechając. Powiodła wzrokiem po zebranych w holu osobach. W innych okolicznościach pewnie wszyscy by ją oblegli z życzeniami i zachwytami nad jej wyglądem; teraz najlepsze, na co mogła liczyć, to życzliwe spojrzenie. Nie miała tego nikomu za złe – była obcą, w dodatku dziwnie zachowującą się obcą, która bierze ślub z kimś, kogo znają od lat. Zachowanie Rozalii było istnym ewenementem. Ostatecznie Emma zdecydowała się podejść do Iris, do której chwilę wcześniej dołączyła Violetta. Minęła stojącego pod ścianą Kastiela, który z jedną nogą opartą o ścianę i rękami skrzyżowanymi na piersi mierzył wszystkich nieprzyjaznym wzrokiem, jakby chcąc zdusić w zarodku każdą próbę zagadania go. Bez towarzyszącego mu Lysandra wydał się nagle Emmie dziwnie samotny, ale postanowiła nie narażać się na jego komentarze. Z drugiej strony musiała mu przyznać, że postarał się, by wyglądać przyzwoicie na ślub przyjaciela – założył nawet frak, czego dotąd nigdy u niego nie widziała.
Ledwie zdążyła uśmiechnąć się do Iris, już dostała od niej dwa buziaki w policzki i zapewnienie, że wygląda zjawiskowo. Podziękowała, zadowolona, że chociaż jedna osoba, oprócz Rozalii, zdaje się jej rzeczywiście dobrze życzyć w tym towarzystwie. Nie zdążyła jednak zamienić z nią nawet dwóch słów, gdy dołączył do  nich Nataniel ogłaszając, że powozy już czekają. Emma obserwowała, jak wszyscy wychodzą na zewnątrz i wsiadają do powozów, które kolejno odjeżdżały. Ostatni był biały, wyróżniający się spośród pozostałych, zupełnie czarnych.
- Pozwolisz? – Nataniel po raz kolejny tego dnia zaoferował jej ramię. Emma ujęła go pod rękę. Gdy tylko znaleźli się w środku i Nataniel usiadł naprzeciwko niej zdjąwszy cylinder, Kentin strzelił z bicza i pojazd z szarpnięciem potoczył się przed siebie, podskakując na wybrukowanym dziedzińcu. Emma nic nie widziała przez zaciągnięte zasłonki; co gorsza, od podskoków robiło jej się niedobrze. Pod koniec drogi myślała już tylko o tym, by nie zwymiotować na idealnie skrojony frak i spodnie Nataniela, nerwowo zaciskała zęby, przez co mężczyzna uznał, że Emma ma mu za złe jego decyzję o zaślubinach – milczał więc, zastanawiając się nad słusznością swojego wyboru – a także pogrążył się w refleksji nad innymi wyborami, których w życiu dokonał.
Gdy wreszcie powóz się zatrzymał i Emma mogła wysiąść, odetchnęła z ulgą. Gdy tylko zeszła po stopniu, przytrzymując się ręki złotookiego blondyna i uniosła wzrok na miejsce, w które przybyli, natychmiast zapomniała o złym samopoczuciu. Zlustrowała wzrokiem tak dobrze jej znany budynek, oniemiała z zachwytu.
- Wezmę ślub w Westminster Abbey? – zapytała z niedowierzaniem. Nataniel uśmiechnął się skromnie.
- Tak cię to szokuje?
- To miejsce koronacji królów! Tutaj odbywają się królewskie zaślubiny!
- Owszem. – mężczyzna nonszalancko zaoferował jej ramię – W twoich, hm, czasach pewnie było ich więcej? – Nagle coś mu przyszło do głowy – Kto teraz panuje Anglią?
- Elżbieta II Windsor. – odpowiedziała Emma machinalnie. – To znaczy… królowa Wiktoria Hanowerska.
Teraz jest młodsza ode mnie.
 Nataniel widocznie się zamyślił.
- Boże, chroń królową. – mruknął tylko – Będziesz musiała mi o tym więcej opowiedzieć.
Emma nic nie odrzekła, zajęta podziwianiem tak dobrze jej znanego budynku, który jednocześnie był tak inny. Tego tutaj nie dotyczyło bombardowanie, które zniszczyło jego część w czasie II wojny światowej. Był dokładnie o sto siedemdziesiąt cztery lata młodszy.
- Jak to w ogóle możliwe? To miejsce nie jest przecież dostępne dla każdego.
- Nie jest. – przyznał Nataniel – Ale Kościół wiele zawdzięcza nam, Nocnym Łowcom. Drzwi Opactwa zawsze stoją przed nami otworem.
- A ludzie?
- Co, „ludzie”?
- Przecież ktoś nas zauważy…
- Kiedy chcemy, potrafimy być niewidoczni. – Nataniel uśmiechnął się z namysłem – Nie myśl o tym teraz. Byłaś tu już kiedyś?
- Chyba jak każdy mieszkaniec Londynu. Uwielbiamy wszystko, co królewskie. Pałac Buckingham, Zamek Windsor, królewskie śluby, nowe książątka i księżniczki…
- Pod tym względem chyba aż tak się nie różnimy. Dobrze wiedzieć, że monarchia przetrwa w Wielkiej Brytanii tak długo.
Wstąpili wreszcie na schody. Emma podtrzymywała sukienkę, jednak ramię Nataniela dawało jej pewne podparcie.
- Bywało ciężko, ale ostatecznie – tak.
- Sam nie wiem, czemu ci wierzę. – wyznał Nataniel. Emma spojrzała na niego z pewnym niepokojem.
- Jesteś w stanie powiedzieć, na ile mi wierzysz?
- Cały mój racjonalny umysł się przed tym buntuje, ale… Tak, na Boga. Niech mnie piekło pochłonie, Emmo, ale wierzę ci całkowicie.
Stanęli w drzwiach kościoła i ruszyli przed siebie pomiędzy pustymi ławkami. Gości było tak niewielu, że zajmowali ledwie trzy pierwsze rzędy z każdej strony ołtarza. W pierwszych ławkach, zwykle zarezerwowanych dla rodziny, zasiadali mieszkańcy Instytutu – zwykły podział na stronę pana młodego i panny młodej tutaj nie miał racji bytu. Jedyną osobą z rodziny Lysandra był Leo, najwyraźniej reprezentujący również swoich rodziców. Kiedy ruszyli środkiem świątyni, Emma usłyszała melodię, graną na organach – znała ją, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, skąd. Skupiła uwagę na przystrojonym liliami ołtarzu. Jak na pogrzebie.
Wpatrywała się w kwiaty, nie mając odwagi przenieść wzroku na osobę, czekającą na nią u szczytu podwyższenia, do którego każdy krok zbliżał ją nieubłaganie.
Gdy byli już przy ołtarzu, Nataniel łagodnie ujął dłoń Emmy, która nie wiadomo kiedy wczepiła się w niego kurczowo, jak w ostatnią deskę ratunku. Rozprostował jej palce i poprowadził jej dłoń w ciepły, szorstki uścisk Lysandra. Dopiero wtedy na niego spojrzała.
Stał naprzeciwko niej, z tym swoim sennym, pełnym łagodności uśmiechem na ustach i wpatrywał się w nią tak, jakby to był prawdziwy ślub. Jakby kochali się i znali od zawsze, a tym aktem mieli jedynie przypieczętować swoją więź.
Emma uczepiła się tego spojrzenia tak, jak wcześniej ramienia Nataniela. Uciekła w nie przed słowami przysięgi, które wypowiadała, w ogóle o nich nie myśląc, obawiała się bowiem, że jeśli dotrze do niej, co się właśnie dzieje – niechybnie ucieknie sprzed ołtarza. A tego zrobić nie mogła. Tonęła więc w jego spojrzeniu, analizując w myślach dokładny odcień każdej z tęczówek, porównując go w myślach do pierścionka, który jej podarował i zastanawiając się nad jego myślami. A gdy zabrakło jej już w oczach Lysandra elementów, którymi mogła zająć umysł, przeniosła się dalej, skupiając się na jego brwiach, czole, włosach i nosie; poświęciła uwagę nawet długiemu, rozedrganemu cieniowi, który rzucały na jego prawy policzek rzęsy, oświetlone przez stojącą przy ołtarzu gromnicę. Myślała o jego ustach i kształcie szczęki, myślała o jakimś dziwnym smutku, który czaił się za tak łagodnym, że niemalże czułym, uśmiechem. Wpatrywała się w jego usta, gdy wypowiadał do niej słowa przysięgi, których nie słuchała. Wpatrywała się w jego dłonie – ciepłe, choć szorstkie, zupełnie inne od dotyku, do którego przyzwyczajona była do tej pory – gdy wsuwał jej na palec prostą obrączkę. Machinalnie sięgnęła po tą o większej średnicy, gdy ktoś podsunął jej srebrną tacę, na której spoczywały. Lysander miał bardzo długie palce.
- Możesz pocałować pannę młodą.
Jakby ktoś nagle włączył dźwięk. Dostrzegła w oczach Lysandra nieme pytanie. Dopiero gdy odnalazł w jej spojrzeniu przyzwolenie, wówczas pochylił się, by złożyć w kąciku jej ust pocałunek tak delikatny, że Emma przez chwilę zastanawiała się, czy go sobie nie wymyśliła. Zamrugała, gdy kapłan ogłosił, że od tej pory ogłasza ich mężem i żoną.
Kiedy po zakończonej ceremonii wyszli przed Opactwo Westminsterskie, powitała ich ulewa.
Emma miała wielką ochotę wyjść wprost na ten deszcz i pozwolić, by po jej twarzy spłynęły wielkie krople, jednak coś ją powstrzymało – niewykluczone, że była to Rozalia, która samą siłą woli potrafiła sprawić, by Emma przytomnie chciała za wszelką cenę chciała uniknąć zniszczenia drogocennego kostiumu.
Dopiero, gdy deszcz zamienił się w mżawkę, Emma w towarzystwie Lysandra przeszła do powozu, którym to przyjechała. W środku, gdy usiedli naprzeciwko siebie, intymna atmosfera i niedawne emocje sprawiały, że kobieta miała wielką ochotę coś powiedzieć, jednak nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Po chwili powóz ruszył i Emma nie miała innego wyjścia, jak tylko wlepiać wzrok w odgradzającą ją od świata zasłonkę modląc się, by nie zwymiotować. Lysander musiał uznać to za przejaw wrogości z jej strony, bo sam również nic nie powiedział.
Przed przyjęciem weselnym, Emma i Lysander zostali jeszcze sfotografowani w zwyczajowej pozie – Emma została posadzona na krześle, zaś mężczyzna stał u jej boku, trzymając dłoń na jej ramieniu. Emma nie miała pojęcia, po co ta szopka, jednak robiła co mogła, by się nie poruszyć przez cały beznadziejnie dłużący się czas naświetlania.
Samo wesele nie było bardzo huczne.
Odbywało się w Instytucie, jedynym miejscu, które mogło przyjąć większą ilość osób na ostatnią chwilę. Nataniel rozesłał zaproszenia do wielu miejsc, jak inne Instytuty, rozsiane niemalże po całym świecie, jednak praktycznie żaden z nich nie przysłał delegatów. Życzyły Młodej Parze wszystkiego, co najlepsze, nadsyłały symboliczne podarunki i przepraszały za absencję, skarżąc się na nawał różnych spraw, którymi koniecznie musiały się zająć. Nataniel rozumiał, że w dużej mierze wynika to z organizacji przyjęcia na ostatnią chwilę. Inną kwestią były fatalne relacje dyplomatyczne, jakie miał jego ojciec z pozostałymi Instytutami. Jego dziedzic robił co mógł, by je poprawić, jednak przeczuwał, że potrzeba czasu, by zabliźniły się niektóre rany. Nowy Jork milczał.
Nataniel pokładał jednak dużą nadzieję w liście, który otrzymał poprzedniego dnia rano. Pisał do niego sam Mistrz.
Zgodnie z jego słowami, ubolewał, że nie może się zjawić i przekazywał Młodej Parze najszczersze gratulacje. Wyrażał też nadzieję, że wkrótce będzie mógł poznać wybrankę Łowcy i sugerował wycieczkę do Indyjskiego Instytutu, gdzie obecnie przebywał. Przysłał na przyjęcie weselne niewielką delegację, złożoną ze swoich najbardziej zaufanych ludzi, którzy pozostali w Londynie – łącznie pięć osób. Emma od razu rozpoznała w jednym z mężczyzn tego, który ją torturował, a później wtargnął do Instytutu, by ją uprowadzić. Gdy napotkała jego spojrzenie, ten uśmiechnął się do niej paskudnie, aż nieświadomie zadrżała. Poczuła wtedy, że nie jest sama – Lysander położył jej opiekuńczo dłoń na karku, jakby chciał pokazać mężczyźnie, że nie pozwoli jej skrzywdzić.
Przyjęcie trwało w najlepsze. Emma z ulgą pozwoliła, by Amber w swojej krzykliwej kreacji błyszczała zamiast niej, ściągając na siebie większość uwagi zebranych osób – przynajmniej do momentu, gdy ciężar przyjęcia przeniósł się na salę balową, gdzie na postumencie czekała już na znak zamówiona przez Nataniela orkiestra. Emma od tygodnia przypominała sobie kroki walca, a jednak wychodząc na środek sali z towarzyszącym jej Lysandrem czuła, że jej nogi odmawiają posłuszeństwa. Stanęli naprzeciwko siebie. Emma położyła dłoń na ramieniu mężczyzny, a on dotknął jej talii – choć może to za wiele powiedziane, w istocie ledwie muskał materiał jej sukni. Spojrzenia Emmy i Lysandra zetknęły się wpół drogi. Rozbrzmiała muzyka i wykonali pierwszy krok, który zaraz za sobą pociągnął następny, i następny, i następny. Tańczyli walca w rytm utworu La Campanella, wirując wdzięcznie pośrodku sali – Emma w długiej sukni wyglądałaby zjawiskowo nawet, gdyby potykała się o własne nogi, jednak Lysander naprawdę potrafił tańczyć.
Gdy piosenka się skończyła i większość gości ruszyła, by zacząć się bawić przy muzyce, Lysander odciągnął kobietę na bok.
- Moja pani… Emmo. – zaczął cicho, nachylając się tak, by mogła go słyszeć pomimo hałasu – Nie podoba mi się obecność tych mężczyzn w Instytucie, choć Nataniel zapewnia, że z dyplomatycznego punktu widzenia ma to kluczowe znaczenie dla zapewnienia stabilnych relacji pomiędzy Instytutem, a Mistrzem. Niemniej… nie ukrywam, że byłbym spokojniejszy, mogąc spędzić tę noc w twoich komnatach. Dodatkowo ucięłoby to plotki o tym, że nasze małżeństwo nie jest pełnoprawne… A to, z kolei, jest kluczowe dla zapewnienia bezpieczeństwa tobie.
Emma spojrzała na niego bezmyślnie. Jakimś cudem w ogóle nie myślała o tym, że prawdopodobnie spędzi w jego towarzystwie najbliższą noc. Sądziła, że nie będzie to nikomu potrzebne. Wnioskując z jego słów, Lysander też był tego zdania, dopóki nie zobaczył na swojej drodze ciemnowłosego faceta. Poza tym, to była chyba najdłuższa wypowiedź mężczyzny, jaką do tej pory słyszała.
Wszystko zaczyna się chrzanić. Nie tak to zaplanowałam. 

Pozory. To wszystko, czego potrzebowali.
Emma skinęła głową, na co Lysander wyraźnie się uspokoił.
- Nie martw się. To jedynie na czas ich obecności w pobliżu. Skoro już ustaliliśmy, że to małżeństwo ma cię chronić chciałbym, by była to pełna ochrona.
- Nie martwię się. W końcu jesteśmy… my… - nie dokończyła. Do stojącego obok niej Lysandra podszedł nagle Kastiel, próbując nakłonić go do wizyty przy barze. Emma kiwnęła tylko głową zapewniając, że sobie poradzi.
Starała się rozmawiać z różnymi osobami, jednocześnie unikając wysłanników Mistrza niczym ognia. Sama miała ochotę wypić drinka, jednak czuła, że to nie byłby najlepszy pomysł. Była o krok od załamania się, a alkohol zawsze działał na nią jeszcze bardziej depresyjnie. Prawdę mówiąc, gdyby nie spojrzenia wysokiego, czarnowłosego mężczyzny, Emma dawno by umknęła do swojego pokoju, by zaszyć się w ciemności i choć na chwilę uciec od nieustannego wzroku wszystkich zebranych – a, szczerze mówiąc, mało które spojrzenie można było uznać za życzliwe. Choć Emma z przyjemnością patrzyła na Iris, Violettę i Kentina, którzy – zwolnieni ze swoich obowiązków na czas przyjęcia – byli chyba najlepiej bawiącymi się osobami na całym weselu.
Pod wieczór Lysander odnalazł ją w towarzystwie Rozalii, delikatnie ujął jej dłoń i sugestywnie skinął na schody. Rozalia posłała jeszcze Emmie krzepiący uśmiech, a gdy odchodzili, biła brawo razem z innymi zebranymi.
Emma wspinała się po schodach z towarzyszącym jej Lysandrem u boku i zastanawiała się, czy nie można tego jakoś uniknąć. Na piętrze odgłosy wrzawy były wytłumione, jednak wciąż słyszalne, Emma nie miała jeszcze odwagi się odezwać, dopiero gdy przekroczyli próg jej pokoju i zamknęły się za nimi drzwi, poczuła się w miarę bezpiecznie.
I beznadziejnie niezręcznie.
Odczucia Lysandra musiały być podobne, bo widocznie nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. W kominku buzował ogień, najwyraźniej rozniecony przez kogoś z wynajętej przez Nataniela służby, świece przy łóżku również były zapalone.
Niezręczną ciszę przerwał Lysander, zwracając się do wciąż stojącej przy drzwiach Emmy.
- Przyznaję, że podobne przyjęcia nie należą do moich ulubionych, ale niech mi będzie wolno zauważyć, że z tej okazji wyglądasz przepięknie, pani.
Emma spuściła wzrok, zmieszana. Nieoczekiwanie poczuła na swoim ramieniu ciepłą dłoń mężczyzny i uniosła na niego wzrok. Tak dokładnie przestudiowała dzisiaj jego twarz, a jednak w blasku kominka wyglądała zupełnie inaczej. Lysander przykuwał wzrok, z tymi białymi włosami i dwubarwnymi oczami, jednak na pierwszy rzut oka wydawał się być bardziej dziwakiem. Cichy, melancholijny, tajemniczy, małomówny, szarmancki i zdystansowany, roztaczał dookoła siebie aurę spokoju i Emma powoli, bardzo powoli, zaczynała się od tej aury uzależniać. Jednak musiała przed sobą przyznać, że był również przystojny – w drastycznie inny sposób, niż zwykle towarzyszący mu Kastiel, który zdawał się emanować wyłącznie pogardliwym i ironicznym nastawieniem do świata, okraszonym chorą dawką seksapilu.
- Nie chciałem postawić cię w niezręcznej sytuacji. – powiedział cicho Lysander, odczytując jej milczące studiowanie jego twarzy, jako niemy wyrzut. Emma zamrugała.
- To nie twoja wina. Nic z tego, co się ze mną dzieje, nie jest twoją winą. Jesteś dobrą osobą i robisz wszystko, co w twojej mocy, by mi pomóc… Nie myśl, że tego nie doceniam. Ja…
- Nie martw się, wiem. – mężczyzna musnął kciukiem prawej dłoni łańcuszek, widoczny na dekolcie Emmy – Nie będę cię do niczego zmuszał. Pomyślałem, że możemy wykorzystać ten czas, by nieco lepiej się poznać. To znaczy, jeśli chcesz.
Kobieta odpowiedziała bladym uśmiechem na jego obawy.
- Tak, masz rację.
Przez twarz Lysandra przemknął cień uśmiechu. Wycofał się w głąb pokoju. Emma przez chwilę obserwowała go, jak siada w fotelu, by zzuć buty. Przecież poznanie się to nic złego… prawda?
Emma przeszła w najdalszy kąt pokoju, gdzie spróbowała pójść w ślady Lysandra. Jej buty były sznurowane aż za kostkę i miała poważny problem, by do nich sięgnąć w opinającym ciasno jej talię, sztywnym gorsecie. Zazwyczaj w rozbieraniu się pomagała jej Violetta, dzisiaj jednak – zgodnie ze zwyczajami nocy poślubnej – miał to zrobić ktoś inny. Sytuacja Emmy była wystarczająco nieprzewidywalna, by nikt nie wiedział, jak właściwie postąpić. Po kolejnej próbie Emma poczuła, że się poddaje. Rękami ledwo sięgała sznurówek, nieważne w jakiej pozycji próbowała podejść do tego zadania.
Trudno, jakkolwiek nie jest to idiotyczne, znajdę Violettę na dole i poproszę, żeby pomogła mi się rozebrać…
Nagle na jej dłoniach, usilnie próbujących poradzić sobie z butami, pojawiły się inne, męskie, o bardzo długich palcach. Zajęta sznurowadłami Emma nie zauważyła, kiedy Lysander do niej podszedł. Uniosła wzrok i trafiła na jego spojrzenie, łagodne, noszące ślady pewnego rozbawienia.
- Pozwolisz? – zapytał, delikatnie odsuwając jej dłonie. Emma posłusznie się wyprostowała, opierając ręce po obu stronach leżanki, na której siedziała. Mężczyzna przyklęknął przed Emmą i zaczął sprawnie rozsznurowywać prawy but. Nigdy dotąd nie znajdował się tak blisko niej, jednak Emma, o dziwo, nie czuła skrępowania. Zdążył zdjąć już frak i fular, zostając w samej koszuli, kamizeli i płóciennych spodniach. Wpatrywała się w jego jasne włosy, które widziała ze swojej pozycji, gdy on sprawnymi ruchami radził sobie z obuwiem. Przyłapała się na tym, że myśli co by się stało, gdyby zanurzyła teraz w nich swoją dłoń…
Prawy but został delikatnie zsunięty ze stopy Emmy i odstawiony na bok. Z drugim Lysander poradził sobie jeszcze sprawniej, a gdy skończył, podniósł się i wyciągnął do niej rękę.
- Dziękuję. – powiedziała, przyjmując pomoc i podnosząc się z zajmowanego siedziska. – Czy mógłbyś…? – zapytała, sugestywnie sięgając dłońmi do tyłu swojej sukienki. Emma mogłaby przysiąc, że Lysander się zaczerwienił, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że nie tylko z butami będzie miała problem.
- O-oczywiście. – powiedział tylko, najwyraźniej nie mogąc odmówić jej pomocy. Odwróciła się do niego tyłem pozwalając, by rozpiął guziki jej sukni. Było ich mnóstwo, a Lysander wyraźnie się nie spieszył, jego ruchy były płynne, nienerwowe. Gdy skończył, suknia zsunęła się Emmie z ramion, musiała ją przytrzymać z przodu, na wysokości dekoltu. Sznurówki gorsetu były związane tak ciasno, że niewprawiony Lysander miał z nimi większy problem, lecz i z tym wreszcie sobie poradził.
- Jak możesz w tym oddychać, pani? – mruknął z niedowierzaniem, gdy kończył. Poluzował ostatnią sznurówkę i Emma mogła wreszcie swobodnie złapać oddech. Na jej twarzy odbiła się ulga.
- Hm, z trudem. – przyznała. Mężczyzna dotknął jeszcze jej włosów i zaczął wyciągać z nich spinki, które podtrzymywały ozdobę we włosach kobiety i skomplikowany kok. Spinki jedna po drugiej spadały na stolik, z towarzyszącym temu metalicznymi brzęknięciami. Starał się robić to jak najdelikatniej tak, by nie sprawić Emmie bólu nieostrożnymi szarpnięciami. Wreszcie włosy Emmy, całkowicie pozbawione wszelkiego żelastwa, opadły swobodnie na jej kark, spływając lokami na jej plecy. Kobieta odwróciła się do Lysandra z wdzięcznym uśmiechem.
- Dziękuję.
Mężczyzna tylko skinął głową w odpowiedzi i natychmiast się odwrócił. By ukryć skrępowanie, zajął się kominkiem i zaczął pogrzebaczem szturchać tlące się drewno. Emma szybko zdjęła z siebie suknię i gorset, a gdy została w samej bieliźnianej koszuli, wskoczyła do ogromnego łóżka i oparła się plecami o wezgłowie, podciągając nogi do siebie. Lysander nadal zajmował się paleniskiem, przez dłuższą chwilę obserwowała więc, jak w milczeniu pracuje. Zaczęła bawić się paznokciami dłoni, skubiąc skórki.
- Kim wy właściwie jesteście? – zapytała wreszcie. Po chwili przedłużającego się milczenia Lysander podniósł się, odłożył pogrzebacz na miejsce i podszedł do Emmy. Przysiadł na samym brzegu materaca, po drugiej stronie od miejsca, w którym siedziała Emma, opierając się o rzeźbioną kolumnę w nogach łoża.
- A co ci powiedziano?
- Iris mówiła trochę o tym, że bronicie ludzi, tropiąc i likwidując różne… istoty. Ale nie powiedziała nic o tym, dlaczego to robicie, ani… kim sami jesteście.
- Rozumiem. – Lysander wydawał się jeszcze bardziej zamyślony, niż zazwyczaj. Emma miała wrażenie, że choć fizycznie siedzi obok niej, to myślami sięga jakiegoś innego miejsca, gdzieś bardzo, bardzo daleko. – Jeśli przypuszczasz, że nie jesteśmy ludźmi, to masz rację. Życie Łowów to nie do końca wybór, a konieczność. Należymy do rasy Nefilim, Emmo. Ludzka krew w naszych żyłach splata się z krwią anioła Raziela. Nasza rasa jest starsza niż kroniki, starsza niż sam czas, odmierzany przez ludzi. Żyjemy wśród ludzi, egzystujemy obok, niezauważani. Ukryci przed ich wzrokiem. Likwidujemy zagrożenie, o którym nie mają pojęcia, dopóki nie jest za późno. Wykorzystujemy naturalne umiejętności, by rekompensować światu istnienie istot nam podobnych, choć wrogich.
Emma zorientowała się, że od dłuższej chwili słucha z otwartymi ustami i gdy tylko zdała sobie z tego sprawę, natychmiast je zamknęła.
- Jesteście… półaniołami?
Lysander przytaknął.
- Ja, Rozalia, Kastiel i Nataniel należymy do tej samej rasy.
Emma miała ochotę go o to wypytać, ale coś jej podszepnęło, że dla niego ten temat nie należy do najprzyjemniejszych. Skupiła się więc na innych sprawach.
- Dlaczego o was wiem? To znaczy… Możecie ukrywać się przed wzrokiem ludzi, a jednak ja was widzę.
- To akurat był nasz błąd. – Lysander nieznacznie się skrzywił – Nie spodziewaliśmy się człowieka w… tamtym miejscu. Straciliśmy czujność. A człowiek, któremu raz pokaże się Nocnych Łowców, nigdy już nie zapomni tego widoku. Będzie odporny na dalsze próby kamuflażu. - Lysander przez chwilę sprawial wrażenie, jakby chciał coś dodać, ale się rozmyślił.
- Kim właściwie jest ten cały Mistrz?
- To Nocny Łowca, który zbuntował się Radzie, która wykluczyła go ze swojego grona. To jego samozwańczy tytuł. Zgromadził wokół siebie innych, jemu podobnych buntowników. Jest obecnie najpotężniejszym Łowcą, jakiego zna nasz świat.
- Dlaczego go wykluczono?
- Pierwotnie przyczyną były dziwne… eksperymenty, których się dopuszczał. Nieoficjalnie, ze względu na jego unikatowe pochodzenie. W połowie Łowca, w połowie Podziemny. To czyni z niego nieśmiertelną, wszechpotężną istotę, której… cóż, powiedzmy, że bardzo nie chcemy mieć w nim wroga.
- A mimo to mi pomogłeś. Nigdy ci za to nie podziękowałam. Ja… - Emma zawahała się, patrząc w niezwykłe oczy mężczyzny – Dwukrotnie uratowałeś mi życie. Zawsze już będę twoją dłużniczką.
Lysander uśmiechnął się łagodnie.
- Gdybyś znała ich równie dobrze co ja, zrozumiałabyś, dlaczego nie mogłem cię tam zostawić.
- Ale czy wasze relacje nie ulegną pogorszeniu?
- Nie powinnaś się tym martwić.
- Powiedz. – upór w glosie Emmy zaskoczył Lysandra. Spojrzał na nią z dezorientacją.
- Cóż… Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć. Mamy u Mistrza pewien… kredyt zaufania, powiedzmy, że jest nam dłużny kilka przysług. Wiele nam daje to, że nie było go w mieście w czasie, gdy ty się pojawiłaś. Nataniel wysłał mu wyjaśnienie, według którego miała zajść pomyłka i jego ludzie więzili moją narzeczoną.
- Och.
Emma zamilkła, starając się przetrawić informacje, którymi podzielił się z nią Lysander.
- Dlatego pomyślałem, że jeżeli mamy udawać, że znamy się od dawna, powinniśmy lepiej się poznać. – dodał mężczyzna cicho.
- A co Nataniel powiedział ci o mnie?
- Niewiele. – przyznał Lysander – Wiem, że straciłaś narzeczonego i że wciąż bardzo go kochasz.
Kobieta skinęła głową, spuszczając wzrok. Czyżby Nataniel zupełnie przekreślał jej szanse na powrót do domu? Czy to dlatego mówił wszystkim o śmierci jej narzeczonego? Czy mówił to tylko po to, by podkreślić, że nie ma żadnych innych zobowiązań? Musiała porozmawiać z nim o realnych szansach, jakie miała. Nie chciała do końca życia karmić się iluzją.
I co może powiedzieć o sobie Lysandrowi? Nataniel zaznaczył, że lepiej by było, by nikomu nie mówiła prawdy, ale z drugiej strony jego szczerość zachęcała Emmę, by odwdzięczyć się tym samym.
Czy jest jakiś sposób, by powiedzieć mu o sobie więcej, bez mówienia całej prawdy?
Przez chwilę milczeli oboje. Emma skubała skórki przy paznokciach, zastanawiając się nad tym, co może o sobie zdradzić, zaś Lysander wpatrywał się w okno z nieobecnym wyrazem twarzy. Nagle Emmie przyszło do głowy, że potrzebuje powiedzieć coś zupełnie innego. Zbierała się w sobie dłuższą chwilę.
- Przykro mi, że cię do tego zmuszono. – wydusiła z siebie wreszcie kobieta. Lysander natychmiast na nią spojrzał, lekko marszcząc brwi.
- Do czego mnie zmuszono?
- Nataniel zmusił cię do ślubu ze mną.
Z trudem przeszło jej to przez gardło. Wbiła wzrok w swoje palce. W jej głowie zrodziła się dziwna myśl.  Gdybym w chwili przejścia miała pomalowane paznokcie, łatwiej byłoby mi go przekonać, że to nie są moje czasy.
Lysander nic nie odpowiedział. Podniósł się z zajmowanego miejsca, obszedł łóżko i usiadł po drugiej stronie, obok Emmy. Kobieta poczuła, jak pod jego ciężarem ugina się miękki materac.
- Emmo. Spójrz na mnie, proszę.
Posłuchała.
- Nikt mnie do niczego nie zmuszał.
Tego się nie spodziewała.
- Więc dlaczego?...
Lysander westchnął, jakby próbował odepchnąć od siebie jakąś natrętną myśl.
- Dlatego.
Mężczyzna nachylił się nad Emmą i jednym ruchem zbliżył swoją twarz do niej. Był tak blisko, że mogła poczuć jego zapach – upojną mieszankę korzennych przypraw i czegoś… no właśnie, czego?
Kobieta nie potrafiła tego nazwać, zresztą i tak nie miałaby na to czasu, bo Lysander bez wahania złączył ich usta w pocałunku. Ich wargi zetknęły się tylko na moment, ciepłe i drżące, czyniąc tę krótką chwilę wręcz magiczną. Jedno, nieco przedłużone muśnięcie, delikatne i pełne czułości.
Emma spostrzegła, że przymknęła na chwilę oczy, pozwalając się ponieść temu przyjemnemu uczuciu. Lysander otulał ją aurą spokoju, bezpieczeństwa i czułości jak ciepłą, puchową kołdrą. Miała ochotę czerpać z niego, zatracić się w tym uczuciu, przestać myśleć i czuć cokolwiek innego. Chwila ta była tak krótka, a umysł Emmy zalało w tym czasie tyle skrywanych emocji i pragnień, że sama przestała je kontrolować. W chwili, gdy się zorientowała co robi, Lysander przerwał pocałunek, odsuwając się na nieco bardziej przyzwoitą odległość. Emma potrzebowała chwili, by zebrać myśli. Pocałunek zadziałał na nią tak dziwnie, nie potrafiła tego określić. Szumiało jej w głowie, była skołowana. Nigdy nie czuła czegoś podobnego.
- Lysandrze… ja nie… - zaczęła, lekko zachrypniętym głosem, lecz mężczyzna tylko uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Pytałaś. – wyjaśnił przepraszająco – Nie przejmuj się, obiecałem, że nie będę cię do niczego zmuszał. Wiem, że nie jest ci łatwo.
Emma milczała, wyprowadzona z równowagi własną chwilą słabości. Nie mogła sobie wybaczyć, że poczuła to, co poczuła.
Co to miało być?
Przecież obiecała sobie, że będzie nad tym panować.
Była na siebie zła, że tak łatwo pozwoliła sobie odpuścić.
Lysander milczał, nie chcąc przerywać wewnętrznej walki Emmy. Czuł, że coś się zmieniło, ale nie potrafił tego nazwać. Nie mógł też powiedzieć, na ile coś zmieniło się w niej, a na ile w nim. I, co ważniejsze, nie był w stanie też określić, na ile może to być zmiana na lepsze.







2 komentarze:

  1. Co to za spóźnienie z rozdziałem, hę?! :D
    A tak poważnie rozdział oczywiście zacny. Co dalej, to lepiej. Po przeczytaniu tego pierwszego, krótkiego opowiadania z dziwną narracją, nie mogłam przywyknąć przez chwilę do normalnej, ale wydaje mi się, że właśnie dziś znowu się z nią pogodziłam :)
    Czekam na następny rozdział.
    Pozdrawiam,
    KiriRin.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Ty jak zawsze w porę, trzeba Ci przyznać :D Redagowanie tego fragmentu zajęło mi jakąś wieczność, a i tak chyba nie poprawiłam wszystkiego, co chciałam - no ale nic :D
      Bardzo się cieszę, że rozdział Ci się podobał ❤ no to, siadam do kolejnego, żeby był gotowy na czas. ;D
      Dziękuję i ściskam! :*

      Usuń