piątek, 1 czerwca 2018

Część szósta: Gniazdo

          Emma z zapałem szorowała szerokie schody, prowadzące z holu na piętro, gdy znalazł ją Nataniel. Poprosił, by przyszła do jego gabinetu i nawet rzucił jej uprzejmy uśmiech. Emmę to zaniepokoiło. Fakt, że szef Instytutu pofatygował się, by sam ją znaleźć w budynku sprawił, że z miejsca zaczęła się denerwować. Chcą się jej pozbyć? Przebrała się i od razu skierowała w znajome miejsce zastanawiając się, co tam zastanie.
Weszła, gdy na pukanie usłyszała przyzwalające „Proszę!”. W środku były dwie osoby – oczywiście Nataniel… i Lysander. Widok tego drugiego poważnie ją zaniepokoił. Czyżby opowiedział Natanielowi, co zrobiła? Fakt, że ostatecznie nie przeprosiła go po kolacji tak, jak zamierzała. 

Emma z wahaniem zamknęła za sobą drzwi i skorzystała z zaproszenia, by usiąść na jednym z foteli. Nataniel zajął miejsce naprzeciwko i zaproponował jej coś do picia, lecz odmówiła z napięciem czekając na to, co ma jej do powiedzenia. Gorączkowo szukała wiarygodnego wytłumaczenia dla swojego naruszenia prywatności Łowcy.
Mężczyzna widocznie się denerwował, co tylko potęgowało jej lęk. Sekundy się przedłużały, każda wydawała się być Emmie małą wiecznością. Coraz bardziej utwierdzała się w tym, że chcą ją wyrzucić i szukała w myślach jakichś powodów, żeby odwieść Nataniela od tego pomysłu, lecz nic nie przychodziło jej do głowy.
- Być może po części się domyślasz, o czym chcę z tobą porozmawiać. Po pierwsze, chcę cię przeprosić, Emmo.
Dziewczyna poruszyła się, zaskoczona. Przeprosić? Po raz pierwszy usłyszała też, by Nataniel zwracał się do niej po imieniu. To nowość, ale czy dobry znak? Tego jeszcze nie wiedziała.
- Przyjmuję przeprosiny. – powiedziała ostrożnie. Nataniel skinął głową.
- Sytuacja, w której ktoś uzbrojony włamuje się do Instytutu, to nie jest norma. Mało jest ludzi na tyle głupich, by próbować to zrobić. Przykro mi, że padłaś ofiarą szarpaniny i byłaś świadkiem brutalnych scen. To nie powinno mieć miejsca.
- Rozumiem.
- Jednakże… - Nataniel zawiesił głos – Jestem, hm, przekonany, że niepodjęcie stosownych kroków zaowocuje realnym ryzykiem, że podobne wydarzenia mogą mieć miejsce w przyszłości. Jak się domyślasz, chcę temu zapobiec. Pozwól więc, że cię o coś zapytam. Czy jesteś pewna, że chcesz tutaj zostać?
Emma spojrzała niepewnie na swojego rozmówcę. Czy to jakiś test?
- Tak. – odparła natychmiast – Nie widzę możliwości, by być gdzie indziej. Przynajmniej na razie.
- Dobrze. Jest jednak warunek, który powinnaś spełnić, by nie narażać życia i zdrowia pozostałych mieszkańców. Oraz, naturalnie, swojego. Musisz wyjść za mąż, Emmo.
Kobieta była pewna, że się przesłyszała. Jak miała niby to zrobić?
- Słucham?
- Małżeństwo z Łowcą zagwarantuje ci nietykalność. – wyjaśnił gładko Nataniel – Na tym zależy nam najbardziej. W chwili obecnej twój status jest… niepewny. Małżeństwo z jednym z Łowców sprawi, że twoja sytuacja się ustabilizuje. Wisi nad nami realna groźba wojny, dawne sojusze stały się  słabe, kruche i pracujemy nad tym, by je umocnić i w razie potrzeby otrzymać wsparcie. Małżeństwo uspokoiłoby nieco zapędy ludzi Mistrza, postawiłoby nas w innym świetle. Pracujemy obecnie nad wersją wydarzeń, którą możemy przedstawić samemu Mistrzowi, by zatrzeć złe wrażenie, jakie po sobie pozostawiliśmy. – Nataniel rzucił krótkie spojrzenie Lysandrowi, który jednak przyglądał się siedzącej w fotelu kobiecie. Nawet ze swojego miejsca widział wyraźnie drżenie jej rąk. – To mój warunek.
Emma spoglądała to na Nataniela, to na Lysandra, cały czas stojącego w pewnej odległości od niej, opierającego się o szczyt kominka. Kiedy zrozumiała o czym mówi Nataniel poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła.
- Nie… nie możesz zmusić mnie do małżeństwa. To… okrutne. Przecież mówiłam… mówiłam ci…
Emma miała ochotę zerwać się z fotela i krzyknąć, wywrzeszczeć Natanielowi w twarz, jak bardzo uważa jego propozycję za chorą w obliczu tego, że przecież sama powiedziała mu o swoim narzeczonym. Niespodziewanie zamiast tego poczuła się bezsilna a zamiast wściekłości wezbrała w niej fala smutku. Głos się jej załamał, do oczu napłynęły łzy. Mężczyzna z nagle łagodnym wyrazem twarzy pochylił się w jej stronę i pocieszająco ujął dłoń w swoją.
- Emmo, wysłuchaj mnie. Nie robię tego, by cię skrzywdzić. Nikt tutaj nie chce cię skrzywdzić. Zaślubiny z Lysandrem zagwarantują ci bezpieczeństwo. Powinnaś spojrzeć prawdzie w oczy. Twojego narzeczonego nie ma wśród żywych. Lecz na pewno chciałby, byś ty przeżyła. Zostań, gdzie jesteś bezpieczna. Pozwól sobie pomóc.
Emma spojrzała na Nataniela, zaskoczona. Miodowe oczy spotkały zielone. Jego nagła szczerość i łagodność sprawiła, że Emma poczuła chęć, by mu uwierzyć. Wyszarpnęła rękę z uścisku.
- Ja… potrzebuję czasu. – wyszeptała słabo.
- Oczywiście. – Nataniel się wyprostował – Ślub odbędzie się bez zbędnej zwłoki. Za chwilę roześlemy zaproszenia. Nie musisz sobie już niczym zaprzątać głowy, Emmo. Wszystkim się zajmiemy.

***

Emma szlochała tak długo, aż zabrakło jej łez i z ust dochodziło tylko niewyraźne łkanie. Siedziała, skulona na swoim łóżku , przyciskając do piersi poduszkę i od godziny próbowała się uspokoić. Po rozmowie z Natanielem od razu się zamknęła w swojej kwaterze i gdy tylko została sama, dała upust emocjom.
To nie tak miało wyglądać.
Wszystkie te lata dobrych i złych chwil, kłótni i godzenia się, radości i płaczu… Wszystko to było na nic, bo to nie Armin miał być mężczyzną, którego poślubi.
Miał to być obcy jej mężczyzna, z którym nie zamieniła dotąd właściwie ani słowa. Obcy, odległy. Lecz co najważniejsze – nie kochała go. Tak, jak on nie kochał jej. Nie tak wyobrażała sobie swój ślub.
Kolejny szloch wydarł się z jej piersi. Raptownie go przerwała, gdy jej samotną rozpacz zakłóciło pukanie do drzwi. Myśląc, że to Iris, krzyknęła krótkie „Zostaw mnie w spokoju!”, lecz nie spłoszyło to natręta, wręcz przeciwnie. Z trudem rozpoznała głos osoby, mówiącej „To ja”, lecz jakiś impuls nakazał otwarcie drzwi. Zwlokła się z łóżka i ocierając oczy stanęła w przejściu. Na korytarzu czekał Lysander.
- Mogę wejść? – zapytał krótko. Emma wzruszyła ramionami i odsunęła się, by zrobić mu przejście. Mężczyzna zrobił kilka kroków w głąb pokoju i zatrzymał się na środku, spoglądając na kobietę. Emma spuściła wzrok mając pełną świadomość, jak żałośnie musi wyglądać.
- Przyszedłem… - zaczął i urwał z jakąś dziwną nutą w głosie. Zaintrygowana Emma podniosła na niego wzrok i napotkała spojrzenie niezwykłych oczu, z których każde miało inną barwę. Zieleń jednego przypominała świeżą, wiosenną trawę, zaś drugie było niczym płynne złoto, tylko trochę ciemniejsze od oczu Nataniela. Dopiero po sekundzie zdała sobie sprawę, że się na niego gapi, lecz nie odwracała wzroku, dopóki nie zorientowała się, co przykuło jej uwagę.
Była to melancholia, wyczuwalna tak wyraźnie w jego ruchach, nieskończenie bardziej słyszalna w jego głosie. Jakby duchem znajdował się daleko stąd. Był tak nieobecny, tak… nieludzki.
Dopiero po chwili Lysander kontynuował myśl.
- Przyszedłem, by oficjalnie ci się oświadczyć panienko… Emmo. – poprawił się szybko – Wiem, że nie są to zaręczyny, jakich dla siebie pragnęłaś, lecz… by były choć trochę bardziej odpowiednie… chcę, byś to miała.
Emma zauważyła, że wyciąga do niej dłoń z czymś połyskującym, więc nie chcąc sprawiać mu przykrości,odruchowo to wzięła. Nie patrząc, co to, zamknęła przedmiot w dłoni.
- To rodzinna pamiątka, mam go jeszcze po babci. Będę zaszczycony, jeśli go przyjmiesz.
Emma skinęła lekko głową, nie była bowiem w stanie wydusić choćby słowa.
Lysander w odpowiedzi wykonał głęboki ukłon.
- Panienko.
Odwrócił się, w dwóch krokach dotarł do drzwi.
I już go nie było.
Emma została sama na środku pokoju, ściskając w dłoni podarowany drobiazg. Nie patrząc na niego wrzuciła go na samo dno szuflady i zatrzasnęła ze złością. Nie miała ochoty oglądać zaręczynowego podarku. W roztargnieniu dotknęła łańcuszka i do jej oczu ponownie napłynęły łzy. Lysander nie znał jej, więc nie mógł dać jej niczego nawet w procencie tak trafionego, jak Armin.
Na wspomnienie imienia ukochanego Emma poczuła, jak jej oczy ponownie wilgotnieją.
Był to dla niej zbyt długi dzień i zdecydowanie zbyt długa noc.

***

Cały kolejny tydzień Emma starała się jakoś pozbierać.
Jako narzeczona Łowcy nie mogła już pracować w domu, o czym poinformowała ją Iris już następnego dnia i zasugerowała, że z pewnością znajdzie sobie jakieś ciekawe zajęcie. Urządzono dla niej pokój na piętrze, niedaleko innych kwater mieszkańców Instytutu. Przez dwa dni siedziała zamknięta w środku, nie mając wystarczająco dużo sił, by wyjść, trzeciego – znalazła bibliotekę. Wkrótce pochłonęły ją zupełnie zbiory, zabytkowe z jej punktu widzenia, tomy poezji, dzieła Szekspira, a nawet powieści Jane Austen. Gdy nie czytała, jej myśli wracały do Armina.
Czy Nataniel miał rację i by jej wybaczył? Czy powinna stąd uciec i prawdopodobnie zginąć, ale pozostać mu wierną? Czy przeczekać ten etap i wrócić do niego, jak tylko będzie po temu okazja? A jeśli wróci, co mu powie? Czy powinna w ogóle zakładać, że jeszcze go kiedyś zobaczy?
Pytania bez odpowiedzi kłębiły się w głowie Emmy. Cztery kolejne dni spędziła samotnie na wertowaniu kolejnych stron ksiąg, znalezionych w bibliotece, starając się unikać wszelkiego towarzystwa.
Ósmego dnia Emma zdała sobie z czegoś sprawę.
Myślała tylko o sobie, analizowała własne uczucia i rozterki, zupełnie zapominając o Lysandrze, który wkrótce miał zostać jej mężem. Ignorowała go i jego uczucia, pomimo że on również miał przecież wziąć ślub z kimś obcym – i w dodatku miał tym po raz drugi uratować jej skórę. Emma nie miała pojęcia, czy mógł on odmówić Natanielowi, który – jak zakładała Emma - najpewniej to wszystko zaaranżował. Przypuszczała, że mógł to zrobić, jednak ostatecznie przypomniała sobie o podarunku, który wręczył jej przed tygodniem. Jakkolwiek by nie było, tego akurat z pewnością robić nie musiał.
Emma sięgnęła do szuflady, gdzie wcześniej Violetta umieściła jej rzeczy. Był tam również drobiazg, który dał jej Lysander i kobieta po raz pierwszy mu się przyjrzała.
Pierścionek był srebrny i prosty, wprawiono w niego jakiś opalizujący kamyczek, mieniący się odcieniami zieleni i złota, co od razu przypomniało Emmie o oczach Lysandra. Nie roztrząsała jednak tego długo. Sam fakt, że mężczyzna podarował jej biżuterię, świadczył o jego dobrej woli. Pierścionek był naprawdę ładny, ale to nie jego jubilerska wartość tak wzruszyła Emmę, a ta sentymentalna. Dał jej coś, co należało do jego rodziny. A ona nawet mu nie podziękowała, choć tyle mu zawdzięczała.
Kobieta zważyła w dłoni ozdobę i ostrożnie wsunęła na serdeczny palec lewej dłoni. Był trochę luźny, ale nie na tyle, by zsuwać się z palca.
Postanowiła, że nie pozostanie mu dłużna i gdy w jej pokoju popołudniu zjawiła się Violetta, Emma oznajmiła, że dzisiaj zamierza udać się na kolację. Violetta wróciła godzinę później z suknią domową pożyczoną od Rozalii, bielizną i butami, odebranymi od krawca i szewca – Nataniel rzeczywiście zajął się wszystkim, choć suknie dla Emmy nie były jeszcze gotowe. Violetta z właściwą sobie delikatnością ubrała i uczesała kobietę w kok, z którego jednak wypuściła kilka loków, by ukryć tatuaż na karku Emmy.
Pod wieczór  dziewczyna udała się do jadalni, gdzie powitały ją zaciekawione spojrzenia. Nataniel wstał ze swojego miejsca, z firmowym uśmiechem. Zaraz po nim na równe nogi zerwał się Lysander, natychmiast proponując Emmie miejsce obok siebie.
- Cieszymy się, że do nas dołączyłaś. – oznajmił Nataniel, gdy Emma siadała na krześle, które odsunął dla niej narzeczony. Ułożyła dłoń na stole tak, by widział jej pierścionek i miała wrażenie, że na chwilę jego twarz rozjaśnił bardzo łagodny uśmiech. Odwzajemniła go nieśmiało.
- Istotnie. – Amber była wściekła. Bez trudu można było wyczuć aurę, którą wytwarzała wokół siebie siostra szefa Instytutu. – Wyglądasz wspaniale, moja droga. Widać, że narzeczeństwo ci służy.
- Dziękuję. Tobie też. – Emma postanowiła udawać, że nie wyczuwa jadowitego tonu Amber i przyjęła jej słowa jak zwykły komplement.
Amber prychnęła jedynie w odpowiedzi. Była rozgoryczona miejscem ślubu tej nieoczekiwanej młodej pary. Jej samej wywalczenie ślubu w Instytucie zajęło dwa dni i sprawiło, że jej relacje z bratem tylko się pogorszyły. Nataniel mógł równie dobrze darować sobie tłumaczenia, że nie miał czasu, by znaleźć im czegoś innego. To i tak nie było najgorsze. Najgorsza była data.
Amber była pewna, że to czysta złośliwość nakazuje Emmie wziąć ślub z Lysandrem przed jej własnym – zależało jej na przyćmieniu splendoru uroczystości, która w zamyśle Amber miała być największą i najwspanialszą. Nie pojmowała, jak Nataniel może na to pozwalać i jeszcze naciskać na jak najszybszy termin. Kobieta była pewna, że cały ten ślub to zwykłe oszustwo, mające na celu wprowadzenie do ich domu tej posługaczki. Amber nie wiedziała, po co, ale była pewna, że się dowie. Na razie za słodkimi uśmieszkami skrywała czystą furię, choć robiła to niedokładnie. Chciała, by Emma wiedziała, że nie znajdzie w niej przyjaciółki. Innych mogła omamić, ale nie Amber.
I pomyśleć, że była pewna, że Lysander jest po Kastielu najrozsądniejszą osobą w tym Instytucie. Gdyby nie Nataniel, mogłaby zaprowadzić tutaj prawdziwy porządek. Gdyby ojciec widział, co się tutaj wyprawia…
Krępującą ciszę przerywało tylko cichutkie stukanie sztućców o porcelanowe nakrycie. Siedząca naprzeciwko Lysandra i Emmy Rozalia posłała im krzepiący uśmiech. Posiłek zjedzono w milczeniu. Emma odczekała, aż wszyscy opuszczą salę i dopiero wtedy zatrzymała Lysandra.
- Proszę, poczekaj.
Mężczyzna odwrócił się do Emmy. Od czasu zaręczyn nie mieli okazji zamienić ze sobą choćby słowa, nie widzieli się także ani razu – kobieta przyznawała ze wstydem, że sama o to zresztą zadbała.
- Tak?
- Chciałam… ci podziękować. Myślałam tylko o tym, jak mnie jest ciężko, w ogóle nie zastanawiając się nad tym, jak wiele dla mnie robisz… choć wcale nie musisz. Byłam niewdzięczna. Przepraszam.
Lysander skinął głową.
- Cieszę się, że go założyłaś. – powiedział tylko, wskazując biżuterię na palcu serdecznym Emmy.
- Jest piękny. – zapewniła – Nie musiałeś ofiarowywać mi tak cennego klejnotu… Lysandrze.
To ostatnie dodała dość niepewnie. Tym razem doczekała się łagodnego uśmiechu.
- Będę zaszczycony, jeśli zechcesz go nosić, Emmo.
Lysander na pożegnanie życzył jeszcze kobiecie dobrej nocy i skłonił się głęboko, z gracją, jednocześnie muskając ustami grzbiet jej dłoni. Obserwowała jego plecy, gdy wychodził z jadalni, odruchowo bawiąc się łańcuszkiem na swojej szyi.
Cóż, z pewnością mogła trafić gorzej.

***

Dwaj młodzi Łowcy ramię w ramię przemierzali pogrążone w mroku uliczki Londynu. Zimny, jesienny wiatr targał ich włosami  i owiewał twarze, jednak wydawali się w ogóle nie zwracać uwagi na panujące warunki atmosferyczne – uważnie śledzili czające się w zaułkach cienie, wyraźnie czegoś wypatrując.
U boku Lysandra kołysał się misternie zdobiony rewolwer, wypełniony srebrnymi kulami  – na wszelki wypadek. U drugiego boku w skórzanej pochwie tkwił jednoręczny miecz, specjalna broń Łowców, lecz mężczyzna unikał walki w zwarciu, gdy tylko mógł.
Przy polowaniu na Podziemnych nic jednak nie wiadomo.
Kastiel podchodził do zadania z większym dystansem i prawie nigdy nie brał ze sobą broni palnej. Lubił się popisywać, ale faktycznie siekanie wrogów szło mu lepiej, niż celowanie. Zresztą, był w tym diabelnie dobry.
- To pewnie jakiś sukub. – burknął czerwonowłosy mężczyzna pod nosem, wyraźnie już znudzony chodzeniem w kółko po mieście i być może nawet trochę zmarznięty; spod niedbale, wręcz prowokacyjnie rozchełstanej białej koszuli, na którą założył głęboko wyciętą kamizelę wyraźnie widać było fragment nagiej klatki piersiowej  – Ostatnie okrążenie i wracamy.
- Hm. – Lysander wyraźnie był myślami gdzieś indziej i w przeciwieństwie do przyjaciela, zapięty aż pod szyję – Jeśli go nie znajdziemy, jutro znowu będą ofiary. – zauważył.
Kastiel sapnął z irytacją, ale nic już nie odpowiedział. Nagły hałas w zaułku przykuł uwagę dwóch Łowców. Spojrzeli w tamtym kierunku, lecz zza rogu wybiegł tylko kot, miaucząc przeraźliwie. Niespiesznie ruszyli dalej.
- Ciekawy wieczór kawalerski. – zauważył Kastiel, złośliwie się uśmiechając – Właściwie, sukub brzmi nieźle.
Lysander w odpowiedzi uniósł tylko nieznacznie brew, zerkając z ukosa na towarzysza. Kastiel nie podjął tematu, ale wyraz jego twarzy jasno sugerował, że własne myśli śmieszą go bardziej, niż reakcja przyjaciela. Przez chwilę milczeli obaj.
- Kiedy ostatnio grałeś? – zapytał nagle Lysander.
Widać było, że Kastiel nie spodziewał się podobnego pytania.
- Dawno. – burknął tylko, wyraźnie nie mając ochoty na podejmowanie tego tematu. Kopnął ze złością kamień, który nawinął mu się pod prawą stopę.
- Myślę, że powinieneś znowu zacząć.
Tym razem to Kastiel nie odpowiedział. Jego myśli powędrowały do przykrytego plandeką fortepianu, stojącego w kącie jednego z przestronnych pokoi na parterze. Nie wyobrażał sobie do niego znowu zasiąść. Chciał zapomnieć, a widok instrumentu nie pomagał. Nie był w tamtym pokoju od miesięcy.
Lysander nie naciskał. Wiedział, kiedy nie ma to sensu.
Tym razem ich uwagę zwrócił jakiś cień wyłaniający się zza rogu budynku, lecz  tajemniczy kształt okazał się być tylko kawałkiem szmaty, zaczepionym o jakiś krzak i targanym porywami wiatru. Kastiel westchnął.
- Wracajmy, Lys. To nie ma sensu, nic tu nie ma.
Młody Łowca niechętnie przyznał przyjacielowi rację. Niczego nie wyczuwał. Zawrócili w stronę Instytutu. Lysander wolał mieć to z głowy, ale nic nie mógł poradzić na to, jak spokojna była ta noc.
- Nie rozumiem, po co to zrobiłeś. – wypalił nagle Kastiel ni z tego, ni z owego.
Lysander spojrzał na Kastiela, zbity nieco z tropu. Czuł, że tak czy siak zapyta on w końcu o zaaranżowane przez Nataniela zaślubiny. Nie wiedział tylko, co mógłby mu odpowiedzieć.
- Co takiego? – zapytał, by zagrać na zwłokę.
- Cały ten pomysł ze ślubem. Jeśli zrobiłeś to dla mnie, nie musiałeś. Prędzej bym odszedł, niż się na coś takiego zgodził. Nataniel i tak nie pozwoliłby sobie na stratę Łowcy i musiałby dać spokój.
Lysander wciąż nie wiedział, w jakie słowa ubrać to, co kłębiło się w jego głowie podczas tamtego spotkania w gabinecie szefa Instytutu. A nawet gdyby to zrobił, to i tak nie sądził, że podobne przekonania trafią do Kastiela. Nie chciał też mu zdradzać, że poczuł łączącą go z Emmą pewną nić – a może nawet więcej, niż nić – sympatii. Wiedział, że prędzej czy później jego przyjaciel sam to zauważy. Na razie chciał ubrać swoje odczucia w coś bardziej racjonalnego i zachowawczego. Kastiel miał inne priorytety i choć Lysander kochał go jak brata to wiedział też, że obce mu było współczucie. Co prawda czerwonowłosy mężczyzna pod płaszczem obojętności, a czasem wręcz wrogości skrywał prawdziwie złote serce, lecz mało kto miał o tym pojęcie. Lysander podejrzewał czasem, że tylko on sam tak naprawdę go zna, a i to tylko przez wzgląd na ich więź. Nie można było jednak powiedzieć, by Kastiela wyróżniała empatia. Myślał trzeźwo i nie życzył nikomu źle, nie tak naprawdę, potrafił też troszczyć się o osoby, na których mu zależało, ale wciąż to nie współczucie przemawiało za jego czynami.
- Nie chcesz, nie mów. – podsumował tylko Kastiel. Lysander spojrzał na niego, zaskoczony. Pogrążony we własnych myślach kompletnie zapomniał, że jego parabatai wciąż czeka na odpowiedź. Czy raczej czekał.
- Nie wiem, co ci powiedzieć. – wyznał szczerze – Po prostu czuję, że to co robię, jest właściwe.
- Obyś się nie mylił. – odmruknął tylko pod nosem Kastiel po chwili ciszy.
Rozmowę przerwał nagły huk, dobiegający z jednego z ciemnych zaułków i przeciągły, kobiecy krzyk. Łowcy potrzebowali na reakcję dosłownie ułamka sekundy – bez zastanowienia rzucili się w stronę źródła hałasu. W zaułku, gdzie nie dochodziło światło ulicznych latarni, było właściwie całkiem ciemno, lecz wyostrzone zmysły Łowców pozwoliły im dostrzec odcinające się wyraźną czernią dwie sylwetki na tle ceglanego muru. Wampir, zajęty młodą kobietą, z początku nie zwrócił na nich uwagi. Zareagował ułamek sekundy za późno, gdy Kastiel był dwa kroki od niego. Syknął, szczerząc ociekające posoką kły w kierunku mężczyzny i odrzucił od siebie ofiarę, która osunęła się na ziemię jak szmaciana lalka, i rzucił się do ucieczki. Lysander dobiegł do nich w samą porę, by złapać jeszcze kobietę, zanim uderzyła głową o bruk. Wystarczyło mu pół sekundy, by bez pudła ocenić funkcje życiowe ofiary wampira i z powagą zamknął jeszcze jej oczy, nim rzucił się w dalszą pogoń. Szybko dogonił walczących, którzy starli się ze sobą przy końcu zaułka – zapędzony w kozi róg wampir wściekle atakował Kastiela, próbując ostrymi szponami rozszarpać Łowcę na strzępy. Mimo ludzkiej sylwetki, w wampirze nie było niemalże nic z człowieka, przypominał raczej jego karykaturę. Część podobnych mu istot nauczyła się żyć między ludźmi upodabniając się do nich w stopniu, który właściwie uniemożliwiał przeciętnemu człowiekowi zorientowanie się, z czym ma do czynienia – zanim nie było już za późno; ten jednak wyraźnie prowadził tryb życia bardziej podobny do drapieżnego zwierzęcia. Lysander zatrzymał się kilka metrów od walczących, wyszarpał rewolwer zza paska i starał się wymierzyć w wampira. Było to tym trudniejsze, że walczył on w Kastielem w zwarciu i białowłosy mężczyzna, mimo bezbłędnego wręcz celowania nie mógł wystrzelić, by nie zaryzykować zranieniem przyjaciela. Kastiel jednak przytomnie zorientowawszy się, co się dzieje, wykonał zgrabny półobrót, robiąc z wampira idealny cel dla strzelca. Lysander wypalił.
Nic się nie wydarzyło.
Mężczyzna z zaskoczeniem spojrzał na trzymaną w dłoni broń.
Czy to możliwe, że zapomniał ją nabić?
Nie umiał sobie przypomnieć.
Na jego opanowanej twarzy pojawił się cień irytacji, gdy Lysander odrzucił od siebie rewolwer, dobywając miecza. I w tym momencie jakiś ciężar opadł na jego plecy, pozbawiając go równowagi. Mężczyzna przewrócił się na ziemię i od razu udało mu się przetoczyć na plecy, stając, czy właściwie leżąc, twarzą w twarz z partnerką wampira, która ostrymi kłami starała się sięgnąć jego szyi. Lysander kopnięciem zrzucił z siebie wampirzycę, która pod wpływem siły ciosu wydała z siebie gardłowy charkot. Ledwo udało mu się wstać, gdy rzuciła się na niego ponownie, wyciągając w jego stronę nienaturalnie długie szpony. Ciął ostrzem raz i drugi, zwinnie jak tancerz unikając ciosów potwora i z nieludzką szybkością zadając własne. Uchylił się, gdy w stronę jego twarzy poleciały ostre szpony, syknął, gdy dosięgły one jego lewego barku, znacząc to miejsce trzema głębokimi ranami, wyzierającymi spod roztarganego materiału koszuli i surduta, które miał na sobie. W odwecie natarł na potwora, napierając z taką siłą, że istota zaczęła cofać się w kierunku ściany jednego z otaczających ich z trzech stron budynków. Gładkim cięciem udało mu się odrąbać w nadgarstku szponiastą dłoń wampirzycy, która wydała z siebie nieludzki ryk, zanim Lysander zagłębił miecz w klatce piersiowej potwora, krusząc napotkane po drodze żebra, zanim dotarł do jego serca. Dopiero to sprawiło, że wampirzyca przestała walczyć i zawisła bezwładnie na ostrzu miecza, wbijając jeszcze w Łowcę spojrzenie żółtych oczu. Mężczyzna z odrazą wyszarpnął miecz, przez co istota osunęła się na ziemię. Dopiero wtedy spojrzał w stronę Kastiela, który musiał już chwilę wcześniej pozbawić życia swojego przeciwnika, a teraz wycierał niedbale miecz o nogawkę spodni. Wampir leżał w kałuży krwi, Lysander jednak nie poświęcił mu więcej uwagi. Rzucił okiem na swoją ranę, pobieżnie oceniając, czy cios nie uszkodził ścięgien, jednak nic nie wskazywało, by miała to być jakaś poważniejsza kontuzja. Potem odnalazł na ziemi swój rewolwer i z powrotem włożył go za pas. Skinął głową na Kastiela, który odpowiedział oszczędnym skinięciem. Biała koszula i kamizelka była ochlapana krwią, najwyraźniej jednak nienależącą do Łowcy.
- Iris nie będzie zadowolona. – Lysander sugestywnie wskazał krwawą smugę, pozostawioną przez broń na wysokości łydki. Kastiel tylko wzruszył ramionami.
- Zabierzmy ich stąd. – rzucił tylko.

         Łowcy przenieśli dwa ciała za cmentarz, gdzie na pasie niepoświęconej ziemi wykopali dół, używając do tego opartych o płot dwóch łopat. Ciało ofiary wampira zostawili tam, gdzie było, by ktoś znalazł je z samego rana, gdy miasto zacznie się budzić do życia. Kobieta zasługiwała na lepszy pochówek, niż wrzucenie do nieoznakowanej mogiły, gdzieś za miastem. Ich pracę oświetlał księżyc, raz po raz wyłaniając blade oblicze zza sunących po nocnym niebie chmur. Szybko uporali się z zadaniem i uprzednio zabezpieczywszy ciała, wrzucili je do dołu. Lysander wymruczał jeszcze jakąś inkantację po łacinie, by upewnić się, że wampiry nie powrócą zza grobu, Kastiel tylko splunął. Potem wspólnymi siłami przysypali mogiłę ziemią. Księżyc zniknął już za linią horyzontu, gdy kończyli swoją pracę. Do Instytutu wracali w milczeniu, pośród rzucającego żółtawe światło blasku ulicznych latarni. Choć zabijanie nadnaturalnych istot dla ochrony ludzi było właściwie ich codziennością, to jednak za każdym razem wprawiało ich w podły nastrój. Są takie rzeczy które, raz przeżyte, zostawiają w ludzkich umysłach ślad, niedający się wymazać i uwierający, czasem powracający jeszcze w nocnych koszmarach. Kastiel z początku też je miewał, choć nigdy się do tego nikomu nie przyznał – tylko Lysander wiedział, jak wielki wpływ wywierała na nim niegdyś każda śmierć, jakiej doświadczał. Sam Lysander z kolei miewał je do dzisiaj, chodź powracały rzadziej niż kiedyś i pojawiały się zwykle tylko po tym, jak doświadczał cierpienia i śmierci zupełnie niewinnych osób. Czuł wtedy pewien wyrzut sumienia, złośliwy szept, który podsuwał mu myśl, że skoro nie potrafi należycie chronić ludzi, jaki sens ma to, co robi, jaki sens miało opuszczanie własnej rodziny, skoro wykonuje swoje zadania tak nieudolnie?
Potem jednak myślał o wszystkich ludziach, których ocalił, o setkach istnień, które zawdzięczają mu przedłużenie życia o lata, czasem i dziesięciolecia, i wyobrażając sobie ich twarze mógł wreszcie spokojnie zasnąć.
Przynajmniej przez jakiś czas.
Lysandrowi stanęła przed oczami zastygła w przerażeniu twarz młodej kobiety, z szyją zbroczoną własną krwią i śladami po kłach, wbitych w białą szyję.
Wiedział, że najbliższe noce nie przyniosą mu odpoczynku.





4 komentarze:

  1. Ehh, przez Ciebie Jem już zawsze będzie miał w mojej głowie wygląd Lysandra.
    Jeszcze ten uczuć, kiedy czytasz i zdajesz sobie sprawę, że właśnie jesteś we fragmencie z pierścionkiem w oryginalnej powieści. Magic...
    Pozdrawiam,
    KiriRin

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo, to rzeczywiście się wpasowałam:D cieszę się, że się dobrze bawisz ;D
    Buźka! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Łączenie Słodkiego Flirtu z Darami Anioła? W życiu czegoś takiego nie widziałam. :D Ale nie powiem... ciekawie. Nie jestem na bieżąco więc zapytam ten narzeczony co już go nie ma wśród żywych. Jak miał na imię?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! :*
      Dziękuję, cieszę się, że udało mi się Ciebie zainteresować. ;) Ten narzeczony to Armin. Ale, taka ciekawostka, jego po prostu jeszcze nie ma wśród żywych, a nie już :D
      Pozdrawiam i mam nadzieję, że jeszcze do nas wpadniesz. Mam mały poślizg, ale dodam kolejny rozdział jeszcze dzisiaj, najpóźniej jutro - jako rekompensatę dodam, że będzie naprawdę długi.
      Ściskam!

      Usuń